01. life goes on
NOWY ASGARD BYŁ MIEJSCEM, DO KTÓREGO POWINNA MIEĆ ZAKAZ WSTĘPU.
Za każdym razem, gdy się w nim znajdywała zawsze, ale to zawsze pakowała się w kłopoty. I narażała się na i tak już wielką wyrozumiałość Valkyrie. Była pewna, że któregoś razu to w końcu się skończy i tyle z tego będzie. Nie koniecznie chciała trafić na listę gończą z powodu wykończenia króla Asgardu, który i tak miał na swoim koncie wyjątkowo przykrą historię. Śmierć ich władczyni mogłaby kompletnie złamać naród, który powoli odzyskiwał swoją stabilność. A asgardczycy byli naprawdę mili, przynajmniej ci, na których natknęła się Zarya w ciągu ostatnich lat.
Kiedy taksówka przejechała obok tabliczki informacyjnej: witajcie w Nowym Asgardzie, zaczęła się zastanawiać, czy Val już wie, że znajduje się na jej terenie. Podejrzewała, że tak i wręcz oczekiwała, że jak tylko samochód zatrzyma się w samym rynku miasteczka, to pierwsze co ją przywita, to straż, którą Brunnhilde specjalnie na nią naśle.
Gdyby miała wybór, to w ogóle, by jej tutaj nie było. Ciągle znajdywałaby się w Londynie, w swoim mieszkaniu – albo Stevena – i och, no właśnie.
Steven i Marc.
Ostatnie miesiące były najdziwniejszym okresem w jej życiu. Była w związku, co samo w sobie brzmiało ciągle dla niej wyjątkowo nieprawdopodobnie. Po tylu latach samotnego zmagania się ze wszystkimi przeciwnościami nagle miała przy swoim boku kogoś, na kim mogła polegać. I to nie byle kogo, bo w porównaniu do innych, miała obok siebie, aż dwie osoby – tak od siebie różne, a jednak Marc nie mógł istnieć bez Stevena, a Steven bez Marca.
Dni ze Stevenem były prawdopodobnie idealnym odzwierciedleniem nastoletniej, szczenięcej miłości. Sama w szkole nigdy tego nie przeżyła, dlatego przy jego boku miała wrażenie, że właśnie teraz to wszystko odkrywała. Jej matka zdążyła już określić ich mianem najsłodszej pary, jaką kiedykolwiek widziała. Była wręcz zachwycona jego dobrymi manierami i nie ukrywała radości, gdy za każdym razem, kiedy przyjeżdżali do Nottingham, ten dawał jej kwiaty. Prawdopodobnie już planowała ich wesele oraz ewentualne imiona dla swoich wnuków. To Zaryę trochę przerażało, bo nie widziała swojej matki w takim stanie, nawet gdy jej brat ogłosił, że bierze ślub.
Z drugiej strony był Marc i to była zupełnie inna bajka. Kiedy dni ze Stevenem były spokojne, pełne rozmów na ulubione tematy, spacerów, czy wypadów do kina (i muzeów!), tak te z Spectorem były całkowicie nieprzewidywalne. Nigdy nie wiedziała czego się po nim spodziewać, a kiedy już myślała, że była w jakiś sposób przygotowana na to, co wymyślił, znowu potrafił ją zaskoczyć. Przy nim też o wiele bardziej odczuwała ich różnicę wieku, zwłaszcza gdy mówiła coś w slangu, a on tylko patrzył na nią ze zmrużonymi brwiami, wręcz oczekując wyjaśnienia. Wtedy zawsze sobie z niego żartowała, a on robił naburmuszoną minę, która sprawiała, że wyglądał jak zrzędliwy orzeł Sam z Muppetów, co tylko powodowało u niej jeszcze większy śmiech. Później musiała się naprawdę postarać, by przestał się na nią gniewać. Przeważnie wystarczało kilka gorących pocałunków i zapewnień, że i tak uwielbiała go niezależnie od tego, czy wyglądał jak postać z Muppetów, czy nie. Ich relacja miała tylko jeden problem. Były momenty, w których czuła, że Marc odgradza się od niej obronnym murem, zwłaszcza gdy pytała go o przeszłość i jego życie jeszcze sprzed wojska. Raz nawet poruszyła ten temat ze Stevenem, ale w odpowiedzi usłyszała tylko tyle, że to jest coś, o czym sam Marc powinien jej opowiedzieć. Od tamtego czasu w żaden sposób go nie naciskała, chociaż miała swoje podejrzenia, że jego przeszłość wcale nie była taka kolorowa. Miała nadzieję, że któregoś dnia zaufa jej na tyle mocno, by zdradzić całą, swoją historię.
Ciągle pozostawała kwestia trzeciego alter. Wiedzieli, że istnieje, ale nic poza tym. Od kiedy zaczęli się spotykać, tak zdarzało się kilka razy, że znikali bez kontaktu, przeważnie na dwa, trzy dni. Jednak trzecie alter było wyjątkowo inteligentne, bo kiedy przejmowało kontrolę nad ciałem, zawsze dbało o to, by odpisywać na jej wiadomości. Jakby chciało zamydlić jej oczy, ale prawda szybko wychodziła na jaw, zwłaszcza kiedy rozmawiała o tym ze Stevenem albo Marciem, a ci nie mieli pojęcia, o czym mówiła. Po tym Zarya wymyśliła plan i kupiła im smartwatcha z możliwością lokalizacji, ale od tamtego dnia minęło kilka tygodni, a trzecie alter nie dało o sobie znać ani razu. Albo było sprytniejsze, niż sądziła i w jakiś sposób doskonale wiedziało o jej planie.
Tak czy inaczej, nie oddałaby tego, co miała z Marciem i Stevenem za żadną cenę. Była szczęśliwa, a jej serce wręcz wyrywało się za każdym razem, gdy spędzała z nimi czas. Była całkowicie zakochana, ale do oficjalnego wyznania i wypowiedzenia tych dwóch, szczególnych słów musiało minąć jeszcze trochę czasu. Czuła, że najpierw powinna im zdradzić fakt o przysiędze, zanim wyzna to, że ich kocha, a tymczasem nikt nie znał prawdy.
I na ten moment nie potrafiła wyobrazić sobie ich reakcji, swojej matki, czy Posejdona na to, co zrobiła.
Taksówka zatrzymała się przy rynku, zapłaciła za przejazd i wyszła na ulicę. Gwary rozmów dochodziły niemal z każdej strony, a przy straganach tłoczyło się sporo ludzi i po tym, jak mówili w wielu językach, można było wywnioskować, że w większości byli to turyści. Trudno było się temu dziwić, bo miasto musiało na czymś zarabiać, a po ostatniej walce Avengersów z Thanosem i objęciu przez Brunnhilde rządów, to miejsce wręcz stało się kolebką turystyczną. Oferowało wiele atrakcji, poprzez wycieczki z oprowadzaniem, podziwianie szczątków młota, który niegdyś należał do Thora, aż po latające rejsy na statku. Ogólnie tętniło życiem i przez chwilę, aż trudno było w to uwierzyć, bo Nowy Asgard pamiętała zupełnie inaczej.
Poprawiła swój plecak i naciągnęła mocniej czapkę z daszkiem na czoło, którą notabene podwinęła Marcowi. Nie mogła nic poradzić na to, że akurat do tej miała słabość, bo zawsze przypominała jej o ich wspólnej podróży do Kairu, która tak naprawdę była całym początkiem tego, co ich łączyło. Z tego też względu żałowała, że nie mógł jej towarzyszyć w trakcie tego wypadu, ale rozumiała, że wolne w pracy, to nie taka łatwa sprawa. Zwłaszcza że w jakiś sposób udało mu się przekonać nową dyrekcję w muzeum, że Steven idealnie będzie się nadawał na przewodnika. Do tej pory zastanawiała się, jak tego dokonał, ale obstawiała, że miało to związek ze skargą na Donnę za to, jak mobbingowała Granta przez cały ten czas. Trochę mu zazdrościła powrotu do jego ulubionej pracy, bo ona sama nie miała takiego wyboru. Lubiła bibliotekę, to prawdopodobnie było najlepsze miejsce, w jakim była zatrudniona, ale po tym, jak zniknęła na tyle czasu, nie miała do czego wracać. Jednak nie mogła też narzekać, bo szybko udało jej się znaleźć pracę w kawiarni, a jej zmiany były na tyle elastyczne, że mogła zrealizować jednodniowy wypad do Norwegii.
Gdyby nie fakt, że jej urodziny miały odbyć się na drugi dzień, to pewnie zostałaby dłużej. Plany już dawno były omówione i nie dość, że sama wyrzucałaby sobie, że nie jest w Anglii, to oberwałaby od własnej matki, która stwierdziła, że tym razem wyjątkowo, to powinna być typowo rodzinna impreza. Łącznie z obecnością Marca i Stevena. Nawet Layla została zaproszona, ale El-Faouly oznajmiła, że niestety nie da rady przybyć, zajęta swoimi obowiązkami z Taweret.
Zarya weszła w uliczkę, która prowadziła do małego pałacyku, w którym urzędowała Val. Elegancki, kilkupiętrowy budynek otoczony był białym murem, a przy samym wejściu znalazła się czarno-złota, ozdobna brama, przy której stało dwóch wartowników. Pilnowali przejścia, zatrzymując i legitymując każdego, kto wchodził do środka. Dziewczyna stwierdziła, że skoro do tej pory nikt się nią nie zainteresował, to nie będzie nikomu ułatwiać zadania. Znała ten budynek, wiedziała, gdzie znajdywały się ukryte przejścia i z jednego z nich miała zamiar teraz skorzystać. Udała się na boczną stronę muru, gdzie nie było nikogo. Odszukała miejsce, gdzie ogrodzenie było nieco niższe, a później uśmiechnęła się do siebie. Cofnęła się kilka kroków, podciągnęła rękawy kurtki i zrobiła rozbieg. Odepchnęła się od kamiennego podłoża, wybiła do góry i przeskoczyła na drugą stronę muru. Gdy wylądowała na miękkiej trawie, prawie zaśmiała się z zadowoleniem. Szybko się powstrzymała, bo wiedziała, że taki dźwięk tylko niepotrzebnie przywołałby straże, a ona jak najciszej chciała się zakraść do środka.
Podniosła się z klęczek i jak gdyby nigdy nic ruszyła do tylnego wejścia, które zawsze było otwarte. Tym razem nie było inaczej. Szybko wślizgnęła się do środka i schowała za ścianą, gdy usłyszała zbliżające się kroki. Para wartowników przeszła korytarzem obok, a kiedy zniknęli za zakrętem, Zarya wychyliła się i ruszyła dobrze sobie znaną drogą do sypialni, którą zajmowała Valkyrie. W pałacyku było wyjątkowo spokojnie, korytarze były niemal puste i tylko, co jakiś czas dało się słyszeć dźwięk kroków w oddali lub przytłumione rozmowy innych mieszkańców. Potrafiła wręcz sobie wyobrazić zaskoczoną minę władczyni Asgardu, gdy tylko ujrzy ją w swoich drzwiach. Była niemal pewna, że przez pierwsze minuty będzie chciała ją ukatrupić.
Zatrzymała się przed odpowiednimi drzwiami i nie zastanawiając się, uniosła rękę do góry i zapukała trzy razy.
— Jestem zajęta! — Zawołała Valkyrie, ale Zarya się nie poddała. Zapukała ponownie, a kobieta po drugiej stronie drzwi zaklęła głośno i powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, tym razem używając tych zdecydowanie bardziej wulgarnych.
Prescott prawie zaczęła dusić się ze śmiechu na zachowanie swojej znajomej.
— Moja królowo musisz wiedzieć, że jestem zawiedziona, że żaden z twoich wartowników do tej pory mnie nie złapał — odezwała się żartobliwie Zarya i usłyszała nową wiązkę przekleństw, które z każdym kolejnym nabierały na głośności. Zbliżające się kroki sprawiły, że od razu cofnęła się i dosłownie sekundę później, drzwi do sypialni w końcu się otworzyły i stanęła w nich Valkyrie, która wyglądała na równie wściekłą i zaskoczoną, co szczęśliwą.
Zarya uśmiechnęła się niewinnie i uniosła swoje kciuki do góry w bok.
— Co do cholery? — Zapytała Val, spoglądając na młodszą dziewczynę, tak jakby pierwszy raz ją widziała. Zamrugała kilkakrotnie oczami i podparła się jedną ręką o framugę drzwi. — Prescott. Czy ty włamałaś się do mojego budynku? Znowu?
— Zdefiniuj włamanie — odparła zadziornie, co sprawiło, że Valkyrie wywróciła oczami.
— Napad rabunkowy z wyłamaniem zamków — wyrecytowała, a Zarya klasnęła w dłonie i wskazała na nią palcem.
— Ha! Widzisz, nie włamałam się, bo po pierwsze nie robię napadu rabunkowego. Po drugie nie wyłamałam zamków. Najzwyczajniej w świecie weszłam przez drzwi.
— Niech zgadnę. Tylne wejście? — Szatynka skinęła z dumą głową. — Przysięgam, że w końcu każę je zamurować, tak samo, jak podwyższyć mur w miejscu, przez które zawsze się skradasz.
— Nah, mało pomysłowe. Wtedy znajdę po prostu nowe przejście.
— A może następnym razem wejdź jak człowiek przez główną bramę?
— Właściwie, to tym bardziej nie powinnam przez nią wchodzić, skoro to się tyczy tylko ludzi — Valkyrie uniosła jedną brew do góry i spojrzała na nią bez zrozumienia. — Chyba nie zapomniałaś o moich powiązaniach z bogami? Tak, cóż okazało się, że są one dużo bardziej zaawansowane, niż sądziłam, bo Posejdon jest moim ojcem.
Brunnhilde prawie zadławiła się powietrzem na niespodziewane wyzwanie.
— Zay, uprzedza się ludzi, jak chce się rzucić taką bombę.
— I gdzie w tym zabawa?
— Jesteś niemożliwa — Val pokręciła głową. Obie kobiety przez chwilę mierzyły się wzrokiem – Zarya z wręcz radością wypisaną w oczach, a Valkyrie z podejrzeniem. Jednak zaraz władczyni Asgardu uśmiechnęła się i objęły się ramionami. — Dobrze widzieć cię całą i zdrową — odsunęły się od siebie. — Proszę, tylko mi nie mów, że znowu coś zniszczyłaś w moim mieście.
— Nie, nawet nie zdążyłam się nigdzie zatrzymać. Poza tym przyleciałam w zupełnie innej sprawie i musimy to załatwić wyjątkowo szybko, bo — szatynka spojrzała na swojego smartwatcha — za 5 godzin mam samolot, a muszę jeszcze dotrzeć na lotnisko. Co ostatecznie daje mi całe półtorej godziny dla ciebie.
— Gdzie ci się tak śpieszy? — Zapytała z zaciekawieniem. — I wiesz, że to kompletnie niegrzeczne, tak wpadać tylko na chwilę i oczekiwać, że znajdę dla ciebie czas na zawołanie? Ostatecznie jestem królem i mam sporo spraw na głowie.
Zarya parsknęła krótko.
— Och, wybacz, ale sądziłam, że zawsze będziesz chciała się oderwać od papierkowej roboty. Poza tym przyleciałam trochę jakby w sprawach Asgardu. To, co ty na to, że wpuścisz mnie do środka i ja opowiem ci, co mnie sprowadza, a przy okazji odpowiem na wszystkie twoje pytanie?
— To wydaje się najbardziej rozsądne — Zgodziła się Valkyrie, a później otworzyła szerzej drzwi do pokoju.
Weszła do środka i na pobliskie krzesło rzuciła swój plecak, kurtkę i czapkę z szalikiem. Uwielbiała zimę, ale ta w Norwegii zdecydowanie rządziła się swoimi prawami. Val podeszła do barku, nalała do dwóch szklanek alkoholu, a później podała jedną z nich swojemu gościowi. Prescott spojrzała z podejrzeniem na szkło i zakołysała nim, wprawiając napój w ruch. Potem spojrzała na swoją towarzyszkę.
— Co to jest? — Zapytała, kompletnie nie ufając władczyni. Zbyt dobrze ją znała, by nie podejrzewać, że ta będzie chciała ją upić jakimiś asgardzkimi trunkami.
Valkyrie zaśmiała się głośno, odchylając głowę do tyłu. Usiadła okrakiem na swoim fotelu, oparła jedną nogę o kolano drugiej i spojrzała z rozbawieniem na Zaryę.
— Wyluzuj, to tylko whisky — odpowiedziała, a szatynka przyłożyła szklankę pod nos i zaciągnęła się jej zapachem. — Na Odyna, ty w ogóle mi nie ufasz!
— Po tym, jak ostatnim razem upiłaś mnie waszym piwem? — Przypomniała z wyrzutem. — Dziękuję bardzo! Umierałam przez dwa dni, a ty się tylko ze mnie śmiałaś.
— Chyba zapomniałaś, że to był nasz zakład — Valkyrie wskazała na nią ręką, w której trzymała swój alkohol. — Jeszcze raz zniszczysz coś w Nowym Asgardzie, to pijesz ze mną nasz alkohol.
— I to była moja najgorsza, życiowa decyzja — wymruczała cicho pod nosem, aż w końcu pociągnęła mały łyk ze szklanki. Całe szczęście to tylko zwykła whisky.
— Wiesz, powinnaś się cieszyć, że nie każę ci płacić za wszystkie szkody, które wyrządziłaś przez ostatnie lata.
— Hej! — Zawołała z oburzeniem. — Tego wcale nie było, tak dużo.
— Och, mam ci wyliczyć? Okej, to za pierwszym razem zniszczyłaś cały miesięczny zapas piwa Thora — Valkyrie wyprostowała jeden palec, a Zarya zarumieniła się na samo wspomnienie.
— Po tym, jak grałam z Thorem, Korgiem i Miekiem przez pół dnia w te ich gry wideo, to szybko zapomniał, że cokolwiek się stało.
— Obstawiam, że to fakt, że nakrzyczałaś komuś do mikrofonu, że skopiesz im tyłek za to, że cię zabili, bardziej mu zaimponował — wytknęła Brunnhilde z ironicznym uśmiechem. — Po drugie zniszczyłaś pięć samochodów — kobieta wyprostowała drugi palec, a zaraz później kolejny. — Za trzecim razem musiałam remontować wieżę ratuszową i ostatnio cały statek turystyczny. Więc ile tego mamy? — Valkyrie spojrzała na cztery wyprostowane palce i pochyliła się do przodu, niemal machając nimi przed twarzą Zaryi. — Cztery razy. Plus włamanie. Nie wiem, czy powinnam być pod wrażeniem twoich zdolności, czy zwolnić całą straż, bo przegapili twoje wejście.
— Tego akurat nie zrobisz — pokręciła głową. — I ciągle jesteś pod wrażeniem tego, co mogę zrobić, ale jakby to nie moja wina, że Nowy Asgard przyciąga czasami trochę szemranych typów. Zwłaszcza w trakcie tych przeklętych pięciu lat. Nie mieliście głowy do tego, by załatwić się jakimiś poważniejszymi sprawami, więc ja za was to zrobiłam.
— Czasami... — westchnęła z niedowierzaniem Valkyrie. — Po prostu mam ochotę cię udusić. Później dochodzę do wniosku, że byłoby mi zbyt nudno bez ciebie.
— Czy to twój sposób na powiedzenie, jak bardzo cenisz sobie naszą przyjaźń?
— To mój sposób na to, by zachęcić cię do tego, byś w końcu zdradziła, co takiego cię sprawdza — Brunnhilde skończyła swoje drinka, podeszła do barku po butelkę z alkoholem i wróciła na swój fotel. — Więc Zay, co cię sprowadza?
Prescott sięgnęła po swój plecak, ułożyła na kolanach i zaczęła w nim grzebać, jednocześnie odpowiadając na usłyszane pytanie.
— Ostatnio w Londynie natrafiliśmy na nielegalną aukcję i sprzedawali coś, co nazwali jako jedna z zaawansowanych technologii Asgardu — wystawiła koniuszek języka i wręcz zanurzyła głowę w swoim bagażu. — No gdzie to jest? Aha! — Zawołała z radością i wyciągnęła ze środka mały, czarny futerał i podała go Val. — Stwierdziłam, że jakakolwiek wasza technologia, raczej nie powinna trafić w nieodpowiednie ręce, a na nielegalnych aukcjach tylko takie osoby można znaleźć. I kompletnych zapalonych świrów w jakimś temacie, na przykład w sztuce. Wiesz, ile tam było oryginalnych dzieł, o których wszyscy myślą, że oryginały znajdują się w muzeum? Trochę jak w Madripoor.
— Zarya — powiedziała ostrzegawcza Valkyrie, otwierając otrzymany futerał. — Zaczynasz gadać bez sensu. Szczerze, to mało mnie interesuje to, co dopadłaś na tej aukcji. Podejrzewam, że i tak zaraz to wszystko zwróciłaś na odpowiednie miejsce.
— Oczywiście!
— Poza tym dziękuję za to — stuknęła palcem w czarny materiał. — Dopiero udaje nam się jakoś stanąć w końcu na nogi po tym wszystkim. Dodatkowy problem byłby dla nas zbędny.
— To samo pomyślałam — zgodziła się Zarya. — Dlatego wsiadłam w najbliższy samolot i oto jestem. Jednak zaraz muszę serio spadać. Jutro moje urodziny, a w tym roku, to będą wyglądać zdecydowanie inaczej niż wcześniej.
— Muszę przyznać, że zachowujesz się jakoś inaczej, niż normalnie. Jakbyś... sama nie wierzę, że to mówię, ale wyglądasz tak, jakbyś promieniała.
— Tak uważasz? — Zarumieniła się i przygryzła dolną wargę. Podejrzewała, o co chodziło Brunnhilde, bo nie była pierwszą osobą, która powiedziała jej coś takiego.
— Wyglądasz, tak jakbyś... — Val urwała na krótką chwilę, zastanawiając się nad głos. Później z trzaskiem odłożyła swoją szklankę z alkoholem i futerał na bok. — Wiem! Cholera to weźmie, ale nie sądziłam, że doczekam dnia, w którym zobaczę cię zakochaną.
Zarya zaśmiała się nerwowo, a mimo tego szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy.
— Mogłabym udawać, że kompletnie nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale nie będę zaprzeczać, że masz rację. Jestem z kimś. Znaczy, mam faceta. Ugh, nienawidzę tych określeń. Po prostu jestem w związku, ale to jeszcze dosyć świeża sprawa.
— Wiedziałam! — Krzyknęła Valkyrie z radością, unosząc pięść do góry i przyciągając łokieć do boku. — Mnie nie oszukasz. Poważne związki, to nie dla mnie, ale cieszę się twoim szczęściem. Musisz przywieźć go w najbliższym czasie, wtedy ocenię, czy jest cię wart.
— Val... Nie powiedziałam ci tego, byś go wystraszyła przy pierwszej, nadążającej się okazji.
— Nie? — Zdziwiła się, ale puściła oko do Zaryi, a ta zachichotała. — Mam na myśli to, że to twój pierwszy facet, a ja jak bardzo bym chciała cię nienawidzić, tak jednak cię uwielbiam i w tym momencie mam zamiar odegrać rolę starszej siostry.
— Obiecuję, że w najbliższym czasie przyjadę razem z nim i wszystko ci dokładnie opowiem, ale teraz muszę lecieć, jeśli chcę zdążyć na lotnisko.
— Och, to dobrze, że mam straż, która będzie w stanie nas tam zawieść.
— Nas? — Zmarszczyła brwi.
— Chyba nie myślałaś, że teraz tak szybko cię puszczę, co? — Valkyrie wstała ze swojego miejsca, a Zarya od razu zrobiła to samo, miętosząc między palcami uchwyt od plecaka. — Odwiozę cię, a ty będziesz mogła mi opowiedzieć o swoim tajemniczym lover boyu i całej akcji z Posejdonem, bo mówiąc, że jesteś jego córką, to za wiele nie wyjaśniłaś.
— Nie jestem pewna, czy droga na lotnisku wystarczy, by to wszystko opowiedzieć.
— Zawsze możemy pojechać okrężną drogą — zaproponowała Brunnhilde, chociaż Prescott nie była przekonana do tego pomysłu. — Albo zagrozić lotnisku, by specjalnie poczekali na ciebie chwilę dłużej.
Ten pomysł był o wiele bardziej w stylu Val.
☾
W towarzystwie Valkyrie droga na lotnisko minęła zdecydowanie szybciej. Jednak pozwoliła ona na zdecydowanie dłuższą rozmowę niż ta chwila w pałacyku w Nowym Asgardzie. Z największą chęcią opowiedziała o wszystkim, chociaż pomijała te mniej ważne szczegóły. Rozmowa na temat tego, jak dowiedziała się, że była córką Posejdona, nie należała do krótkich. Ciągle pamiętała swoje zakłopotanie, gdy rozmawiała o tym po raz pierwszy najpierw z ojcem, a później z matką. Gdy tłumaczyła to Marcowi i Stevenowi i mówiła o tym na głos, to wszystko wydawało się jeszcze bardziej pokręcone. Teraz gdy od tamtych wydarzeń minęło kilka miesięcy, trochę lepiej potrafiła, to wszystko sobie poukładać. Chociaż to nie opowiadanie o swoim pochodzeniu, a o tym, co łączyło ją z Marciem i Stevenem sprawiło jej najwięcej frajdy. Sama Val stwierdziła, że dopadła ją najgorsza choroba, na którą do tej pory nikt nie wynalazł lekarstwa i raczej się na to nie zapowiadało. Zagroziła, że jeśli w najbliższym czasie nie pojawi się ze swoim wybrankiem w Nowym Asgardzie, to sama pofatyguje się do Londynu, a to się źle skończy. Zarya znała ją na tyle, by wiedzieć, że ta była zdolna dosłownie do wszystkiego.
Rozsiadła się wygodnie na swoim siedzeniu w samolocie i wyciągnęła z plecaka kanapkę, którą Steven przygotował dla niej specjalnie dzień wcześniej. Przez całe zamieszanie z tym, by jak najszybciej dotrzeć do Nowego Asgardu, a później na lotnisko, nie miała nawet okazji, by cokolwiek zjeść. Jednak wszystko wskazywało na to, że bułka była jeszcze zjadliwa, więc odłożyła ją na mały stolik przed sobą, a później podłączyła słuchawki do telefonu i wcisnęła wideo rozmowę ze Stevenem. Stukała delikatnie palcami w stolik, oczekując na odbiór i zastanawiając się, kogo usłyszy po drugiej stronie. Chłopcy nie zawsze wtajemniczali ją w ich plany na przejmowanie kontroli, a jeszcze częściej zdarzała się ona bez ich ingerencji. Zarya musiała przyznać przed samą sobą, że właściwie, to uwielbiała tę ekscytację, kiedy nie wiedziała, którego z nich się spodziewać.
Oderwała swój wzrok od idealnie pomalowanych na czerwono paznokci – coś, co zdecydowanie doprowadzało do szaleństwa zarówno Marca, jak i Stevena, chociaż sądziła, że ma to większy wpływ na Spectora – aż w końcu usłyszała dźwięk odbieranego połączenia. Spojrzała na ekran komórki i kiedy zobaczyła znajome czarne loki, brązowe tęczówki, przyjazny uśmiech i kwadratowe okulary, wiedziała, że ma do czynienia ze Stevenem.
— Hej, love — przywitał ją wesoło, a ona poczuła od razu, jak serce przyśpiesza na ten mały gest. — Jeszcze jesteś w Norwegii?
— Właśnie jestem w samolocie — odpowiedziała od razu. — Zaraz powinniśmy wylatywać, więc będę za kilka godzin.
— I jak poszło?
— Och, wszystko okej, ale opowiem ci o tym jutro, dobrze? — Steven skinął głową, a Zarya uśmiechnęła się. Samolot pełen ludzi nie był odpowiednim miejscem na to, by opowiadać o tym, jak włamała się do pałacyku w Nowym Asgardzie, a później spędzała czas z ich władczynią. — Nawet nie masz pojęcia, jaka jestem zmęczona. Nigdy więcej nie mam zamiaru wylatywać z samego rana z Londynu, by wracać do niego tego samego dnia. Czuję się staro.
Steven zaśmiał się, a później poruszył swoim ekranem i Zarya zobaczyła, jak ten opierał się łokciami o biurko, a przed nim leżała otwarta książka.
— Może spróbuj się zdrzemnąć w trakcie lotu? — Zaproponował z troską. — Przyjadę po ciebie na lotnisko, jak chcesz.
— Nie — pokręciła szybko głową. — Idź spać, potrzebujesz tego. Ja i tak będę w Londynie w środku nocy. Wezmę taksówkę do domu. Nie martw się.
— Łatwiej powiedzieć, zwłaszcza że nie lubię, jak wracasz sama po zmroku. Tym bardziej, jak jeździsz w nocy taksówkami.
— Steven, kochanie, zapominasz o jednej rzeczy.
Sięgnęła ręką do swojej szyi i spod koszulki wyciągnęła zawieszkę w kształcie delfina. Chociaż nie chciała mieć żadnego związku z Zeusem, tak jednak strój postanowiła sobie zachować. Właściwie to nie do końca była pewna, czy tak to powinna określić, bo po granatowym i ozdobnym kostiumie nic nie zostało. Plama po własnej krwi była nie do zmycia, nawet dla najlepszych praczek na Olimpie. Dlatego Posejdon z małą pomocą Artemidy i Apollo zlecili stworzenie dla niej nowego stroju. Był funkcjonalny i sprawdzał się równie mocno, co jej wcześniejszy.
— Wiem, że jesteś boginią, jednak to ciągle nie zmienia tego, że się o ciebie martwię — Steven odgarnął swoje loki z czoła, a ona poczuła, jak rozpływa się na ten widok. Jedyne co chciała, to znowu znaleźć się blisko niego i sama wpleć palce w jego włosy. Zagryzła dolną wargę i wzięła szybki, głęboki oddech, co nie uszło uwadze Granta. — Wszystko w porządku?
— Jak w najlepszym — zapewniła go z uśmiechem. — Poza tym, że się stęskniłam. Nie mogę się doczekać, aż znowu się zobaczymy.
— To całe szczęście, że dzieli nas od tego momentu tylko kilka godzin — zaśmiał się, opierając brodę na swojej dłoni. Spojrzenie pełne uwielbienia i wręcz miłości, które jej posłał, sprawiło, że znajome ciepło rozeszło się po całym ciele, a skurcze w brzuchu były wyjątkowo przyjemne. — Też się za tobą stęskniłem. I Marc. Swoją drogą mówi hej i... — Steven przerwał na chwilę, odwracając swój wzrok na bok. Zarya szybko się domyśliła, że spojrzał w lusterko i zaczął komunikować się z Marciem. — Nie powiem jej tego, ty to zrobisz. I co z tego? Och, oczywiście, że tak uważam! Dobra! — Brunet spojrzał z powrotem na kamerkę, ale ona zauważyła delikatne rumieńce na jego twarzy. Tym bardziej zaczęła się zastanawiać, co takiego powiedział mu Marc, że doprowadził go do takiego stanu. — Marc chce ci tylko powiedzieć, że wyglądasz seksownie. I ja się całkowicie z nim zgadzam.
Zachichotała głośno, ale przyłożyła dłoń do swoich ust, gdy zobaczyła, jak jakaś kobieta odwróciła się z siedzenia przed nią i posłała jej zimne, oburzone spojrzenie. Poczuła, że się rumieni, ale o wiele bardziej na usłyszany komplement, niż swoje zachowanie i fakt, że została na nim przyłapana.
— Trudno powiedzieć, bym wyglądała seksownie po całym dniu biegania od miejsca do miejsca. Czemu mam wrażenie, że to nie wszystko, co ci powiedział?
— Cóż, masz bardzo dobre wrażenie, ale resztę to on sam ci powie na osobności.
— Wiesz, że cię uwielbiam, zgadza się? — Zagadnęła wesoło, wypowiadając tych kilka słów z największą miłością.
— Wydaje mi się, że mam o tym małe pojęcia.
— Tylko małe?
— Może trochę większe — Steven uśmiechnął się i w tym samym momencie w głośnikach w samolocie wydobył się głos informujący o tym, by zapiąć pasy i zbliżającym się wylocie. Wiedziała, że musieli zakończyć rozmowę. — Leć bezpiecznie, dobrze? I daj mi znać, jak tylko wylądujesz, niezależnie od tego, która będzie godzina.
— Steven... Obiecaj mi, że nie będziesz specjalnie na mnie czekał, dobrze?
— Cóż...
— Steven... — wypowiedziała jego imię ostrzegawczo. — Nic mi nie będzie, obiecuję. Jutro sam się o tym przekonasz.
— Właściwie, to przekona się Marc, bo tylko on ma tutaj prawo jazdy — przypomniał jej, a ona posłała mu krótkie, rozbawione spojrzenie, którym spoglądała na niego zawsze, gdy odbiegał od tematu. — Och, dobrze, dobrze. Obiecuję, że nie będę specjalnie czytał książkę dłużej, niż to koniecznie, jednocześnie czekając na wiadomość od ciebie.
Westchnęła ze zrezygnowaniem, kompletnie pokonana. Posłała mu krótkiego buziaka, a później rozłączyła się i po chwili samolot ruszył. Nie mogła doczekać się swojego powrotu i przede wszystkim swoich jutrzejszych urodzin, które zapowiadały się na naprawdę wyjątkowe.
\‥☾‥/
A/N:
jest i pierwszy rozdział!
mega się jaram,
ale to chyba dlatego, że wiem,
że ta część to będzie totalny rollercoaster XD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top