Rozdział 2

29.10.1883r.

- On nie ma prawa cię tak traktować. Pokaż mu, że nie zamierzasz być jego zabawką. Joanno, jesteś damą, nie kochanką.

Wiedziałam, że Mirabelle ma rację. Ale to wcale nie sprawiało, że cokolwiek było prostsze. Wręcz przeciwnie.

- Powinien zerwać z narzeczoną lub dać ci odejść - dopowiedziała Jacques. - Byłoby najlepiej gdybyć już teraz napisała do niego list.

Wzięłam do rąk kartkę i pióro. To dobra decyzja.

- Drogi Jasparze - zaczęła Mirabelle.

Zapisałam. To dobre dla mnie.

- Proszę cię, nie kontaktuj... co ty robisz? - przestały parodiować pisanie listu.

- Piszę do Jaspara - mruknęłam.

Nie odezwały się póki nie odłożyłam pióra. Potem Mirabelle wezwała lokaja i przekazała mu list.

- Nie czekaj na odpowiedź. Nie przyjmuj jej choćby nie wiem co - poleciła, a Jacques zaklaskała z uciechy niczym małe dziecko.

To dobra decyzja.


29.10.2016r

- Halo?

- Cześć, z tej strony Krystian.

- Hej. 

- Masz ochotę gdzieś wyskoczyć? Chętnie porozmawiałbym o twoim opowiadaniu.

- Jasne.

- Co powiesz na... za godzinę? W tej włoskiej knajpie koło uczelni?

- Brzmi świetnie.

- To... do później.

- Pa. 

Z zadowoleniem odrzuciłam telefon. To pokolenie Dębskich jest tak nieskomplikowane, że zaczynają mnie śmieszyć. Mała Zofia spotkała mnie w nocy na korytarzu i w panice pobiegła do matki. Z kolei jej babcia spotkała mnie w parku. Biedaczka dostała ataku paniki.

Wstałam z łóżka i zaczęłam szukać czegokolwiek w co mogłabym się ubrać. Nie było to najłatwiejsze, biorąc pod uwagę, że wszystkiego ubrania były porozrzucane i podeptane. Dlaczego nikt tu nie sprząta?

Wyszłam z pokoju i ukradkiem przemknęłam do garderoby Mirabelle. Z podziwem ogarnęłam wzrokiem wieszaki wyprasowanych i pachnących ubrań. Nie możliwe, żeby sama była w stanie tego dopilnować. A przecież nikt nie miał mieć służby. (Bo przeciętni ludzie jej nie mają. A my mamy żyć, nie wychylając się ponad przeciętność). Sięgnęłam po luźne jeansy, golf i kurtkę. Nikt mnie nie widział. Wszystkich ominie napad złości Mirabelle - wszyscy będą szczęśliwi. Ubrałam się i wyszłam. 

To jeden z lepszych dni - jest niemal wieczór, a ja nie spotkałam żadnego współlokatora. 

Za to na pierwszym piętrze natknęłam się na dwie czterdziestoletnie kobiety. 

- Jak macie na imię? - czemu nie korzystać z nadarzającej się okazji.

- Marta.

- Wiktoria.

- Śliczne imiona. A teraz słuchajcie. W mieszkaniu pod numerem 10 przydałoby się posprzątać. Zróbcie to. I ugotujcie obiad. Lepiej zróbcie to szybko, bo jeśli zastanę was tam, gdy wrócę, każę wam obciąż sobie palce. 

Nie zawracając sobie głowy ich przerażonymi minami wyszłam z budynku i niemal w podskokach ruszyłam na spotkanie. 


29.10.1893r.

- Przepraszam, że niepokoję, ale ma panienka gościa - w salonie pojawił się lokaj.

- Kogo?

- Pan Jaspar Hallen czeka na korytarzu. 

Z przerażeniem spojrzałam na Mirabelle i Jacques.

- Tego się nie spodziewałam - mruknęła Mirabelle z niezadowoleniem.

- Wreszcie go lepiej poznamy! - zawołała Jacques.

Tylko nie to.

- Mowy nie ma! - wstałam gwałtownie. Ostatnie czego mi potrzeba to by któraś z moich nie do końca normalnych przyjaciółek zaczeła robić aluzje co do tej mniej moralnej części mojego życia w obecności Jaspara. - Niech ktoś tu posprząta! A wy dwie idźcie sobie gdzieś. Z pewnością jest jakieś przyjęcie na które dostałyśmy zaproszenie, a nie miałyśmy ochoty iść. 

- Co? Dlaczego? - podekscytowanie Jacques szybko się ulotniło. 

- Nie ma mowy żebyście tu zostały! - warknęłam, splatając ręce.

- Joannie ma rację. Chodż, Jacq. Romeo i Julia muszą mieć swoje małe sam na sam - poparła mnie Mirabelle. 

- Wyjdźcie tylnymi drzwiami! - zawołałam jeszcze za nimi, zanim drzwi się zamknęły. - Cała służba ma wolne do jutrzejszego wieczora. W trybie natychmiastowym.

Niemal biegiem zeszłam do holu. A on tam był. Stał po środku korytarza, przemoczony, a mimo to sztywno wyprostowany, napięty jak struna. Ze swoim dziwnym spojrzeniem i charakterystycznym uśmieszkiem - trochę jakby chciał się roześmiać, a trochę jakby nie wiedział jak się śmiać. 

- Witaj - powiedziałam cicho. Stanęłam w odległości dwóch, dużych kroków od niego. Całe rozgorączkowanie, złość i niepewność zniknęło. Przyszedł. Tylko to miało znaczenie.

Pokonał te dwa kroki w ułamku sekundy.

- Witaj - odmruknął w moje usta. 


29.10.2016r.

- Twoje opowiadanie jest fenomenalne. Jakim cudem nie pamiętam twoich wcześniejszych prac? - spytał Krystian.

Siedzieliśmy w przytulnej knajpce, jedząc lasagne i było naprawdę miło. Przystojny chłopak, szczerze zainteresowany tym co ładna dziewczyna ma do powiedzenia i ładna dziewczyna, gotowa opowiedzieć przystojnemu chłopcu wszystkie historie świata. Scena niemal wyjęta ze scenariusza jakiegoś tragicznego romansu. Nie licząc oczywiście faktu, że cała ta romantyczna sceneria powstała tylko w jednym celu - by w bolesny sposób doprowadzić do śmierci Krystiana w akompaniamencie fanfar. Coś takiego mógłby nakręcić Baz Luhrmann. 

- Bo ta była moją pierwszą. Przeprowadziłam się tu kilka tygodni temu. 

- Gdzie mieszkałaś wcześniej?

- W Londynie.

- Ogromna zmiana. 

- Tak wyszło - wzruszyłam ramionami. - Ale koniec gadanie o mnie - dodałam zanim zdążył otworzyć usta. - Twoja kolej. Opowiedz coś o sobie.

- Co chcesz wiedzieć?

- Może coś o twojej rodzinie? Najlepiej wszystko - choć starałam się zamaskować rozkaz, nie wyszło mi to najlepiej. - Jak się mają twoja matka i babka?

- Mama jest histeryczką. Podobno przed śmiercią taty była inna. Ciągle powtarza, że on nie mógł popełnić samobójstwa - rozejrzał się niespokojnie. - Babcia boi się własnego cienia. Niemal nie wychodzi z domu z obawy, że tamta dziewczyna - zakreślił w powietrzu cudzysłów - ją dopadnie. Dlaczego ja ci o tym mówię? - przetarł twarz dłońmi. 

Więc obie panie Dębskie umierają ze strachu przede mną. Zabawa zapowiada się coraz lepiej.

- A co z Jasparem?

- Z kim?

- Musisz mi powiedzieć - nie siliłam się na uprzejmość. - To rozkaz.

- Ja... - pokręcił głową - nie wiem.

Jego oddech stał się płytszy, a twarz bledsza.

- Nie znam Jaspara - wydusił. 

Zostawił ich? Zostawił wszystko i odszedł?

- W porządku - skinęłam głową. Jak na zawołanie Krystian zaczął dyszeć i wdychać jak najwięcej tlenu.

- Co się właśnie stało? - wydusił po chwili. - Ty... - próbował powiedzieć cokolwiek, mające sens, ale niespecjalnie mu to wychodziło.

- Uspokój się. Nie masz czym się denerwować. Panika nie ma sensu. Nie wydarzyło się nic wykraczającego ponad normę. 

Oddech Krystiana stał się spokojniejszy, a on sam wydawał się w pełni uspokojony. 

Teraz czas przejść do głównej atrakcji każdej rundy.

- Masz dziewczynę?

Przytaknął.

-Długo jesteście razem?

- Cztery lata. 

Uśmiechnęłam się z satysfakcją. 

- Zerwij z nią. Powiedz, że ten związek nie ma przyszłości i od dawna już nic do niej nie czujesz. Nie zapomnij wspomnieć też, że właśnie poznałeś miłość swojego życia. Powiedz jej, że była nic nieznaczącą mrzonką. Bo ty kochasz mnie. Do szaleństwa. I zrobiłbyś dla mnie wszystko. 

Przez chwilę wpatrywał się we mnię tępym wzrokiem.

Nie można nikogo przymusić do miłości. Tak samo jak nie można rozkazem wywołać innych uczuć. Ale jeśli jesteś wystarczającą silny możesz zapewnić sobie tego namiastkę i póki rozkaz działa osoba, która jest pod jego wpływem będzie się zachowywała, a nawet myślała jakby te uczucia były prawdziwe. Dopiero gdy oddalisz upłynie określona ilość czasu, a siła rozkazu zmaleje dojdzie do nich co robili i myśleli. I nie będą potrafili tego zrozumieć. Lepiej wtedy przy nich być.

- Idź do niej teraz - zamrugał i niepewnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Przez chwilę wydawał się tak kruchy i bezbronny jak tylko dzieci potrafią. 

- Wiesz... muszę coś załatwić. Spotkać się z kimś. Spotkamy się później, w porządku? - wstał.

Obserwowałam jak sztywnym krokiem wychodzi z knajpy, ale nie czułam zadowolenia. Robienie tego samego po raz kolejny nie daje ukojenia. Tylko gorycz. I stary, znany ból. Ból, który wkrótce poczuje także dziewczyna Krystiana. Oraz wszyscy inni, jeśli zajdzie taka potrzeba. 

Przywołałam kelnera.

- Zapłać mój rachunek - poleciłam wstając. 

Moje zdolności są przydatne. Dzięki nim mogę mieć wszystko. Albo namiastkę wszystkiego. Mogę żyć wiecznie, mogę wieść beztroskie, bogate życie, ale żadne z uczuć, które wzbudzę nie będzie prawdziwe. Krystianowi wydaje się, że mnie kocha - ale gdybym teraz wyjechała nie czułby się jakby coś stracił. Nikt nigdy nie poczuł jakby brak mnie był stratą.


W domu po raz pierwszy od dawna zastałam wszystkich lokatorów. I choć nie spędzali czasu razem (nie oczekuję cudów), dokonał się postęp. Od dwudziestu lat nic takiego się nie zdarzyło.

Weszłam do pokoju Gabriela, przebrnęłam przez ten cały bałagan, który dzielił mnie od łóżka i zakopałam się w pościeli. Chłopak nie zwrócił na mnie uwagi, wciąż siedział pochylony i notował. 

- Myślisz, że on naprawdę mnie kochał? - spytałam. - To wszystko nie miałoby sensu, gdyby mnie kochał.

- Brzmisz jak gdybyś zamordowała kolejnego Dębskiego - mruknął, nie przestając pisać.

- Ostatni był Daniel, kilka tygodni temu, w Poznaniu - sprostowałam.

-To wyjaśnia twoją małą wycieczkę.

- Poznałam jego brata, Krystiana.

- Zabijesz go?

- Raczej tak. W końcu zawsze to robię.

- Ma dzieci?

- Nie.

Gabriel nie przestawał pisać.

- Mówisz jak gdybyś chciała dać im spokój - spojrzał na mnie. Wciąż notował.

- Nie chcę im dać spokoju. Chcę żeby Jaspar cierpiał. On gdzieś tam jest i obserwuje jak niszczę kolejne pokolenia jego rodziny. A przecież nie ma dla niego nic od niej ważniejszego. 

- Powinnaś iść do przodu, Joanno.

- Pójdę, gdy on zapłaci.

Jeszcze dwadzieścia lat temu Gabriel westchnąłby i mnie przytulił. Powiedziałby, że Jaspar nie jest wart poświęcania mu całego życia.

- Zrobisz jak chcesz. To twoje życie - wzruszył ramionami.

Ale dziś jesteśmy tylko dwójką obcych ludzi, skazanych na swoje towarzystwo do końca świata.

Wstałam i ruszyłam w kierunku drzwi.

- Masz rację. To moje życie.

Dlaczego więc nie miałabym go zmarnować na karanie Dębskich za grzechy Jaspera?


30.10.1893r.

Otworzyłam oczy. Łóżko było puste.

Zostawił mnie. Znów odszedł.

Zarzuciłam na siebie szlafrok i wyszłam z pokoju. W salonie nikogo nie było. Jacquel i Mirabelle jeszcze nie wróciły? Służba nadal się nie pojawiła? Nie było tu tak spokojnie odkąd się wprowadziliśmy.

Ślad czyjejkolwiek obecności znalazłam dopiero w pobliżu kuchni. Brzękanie garnków i męskie głosy dobiegały zza kuchennych drzwi. Za nimi zastałam dość niecodzienny widok. Gabriel i Victor stali obok siebie, przytuleni i szczebiotali do Jaspara, że może zostać z nami na zawsze. Jasper (jedynie w spodniach i niedopiętej koszuli) gotował z szerokim uśmiechem. 

Potrafi gotować?

- Witaj kochanie - podszedł do mnie i krótko pocałował.

Szybko się odsunęłam. Czy on oszalał?

Gabriel i Victor zgodnie zachichotali.

- Nie wiedziałem co lubisz, więc zrobiłem wszystko. Twoi przyjaciele też pomogli - wskazał na blat zapełniony półmiskami.

Gabriel i Victor zaczęli się otwarcie śmiać.

- To my was zostawimy - wydusił w końcu Victor.

- Dobrej zabawy, siostrzyczko! - zawołał Gabriel, ruszając w stronę wyjścia. - Miło było cię poznać, Jaspar!

- Wzajemnie - jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.

- Myślałam, że znów sobie poszedłeś - mruknęłam, gdy za Victorem i Gabrielem trzasnęły drzwi.

- Już nigdzie nie zamierzam odchodzić - znów mnie pocałował.

To będzie bardzo dobry dzień.


30.10.2016r.

A gdyby nikt nie kazał ci wybierać? A gdyby on, wtedy, gdy stałeś na chodniku po prostu przyszedł, powiedział, że to wszystko kłamstwo? Że kocha tylko ciebie? Jego druga połówka jest zazdrosna, bo ją zostawił. Dla ciebie. Co stałoby się wtedy?

Oczywiście to tylko hipoteza. To nie twój problem. Nie twój wybór. Uspokój się. Otrzyj łzy. W twoim życiu wszystko jest na swoim miejscu, to moje życie się wali. Bo wiesz, ja wciąż stoję na tym chodniku, sama w ciemności, ze łzami w oczach. Wciąż zastanawiam się co by było gdyby. To przerażające, ale... myślę, że to tutaj umrę. Będę stała i czekała na śmierć, bo nie wiem co innego mogłabym robić. Jak mogłabym odejść z miejsca, w którym leżą szczątki mojego świata?

Tutaj mnie pochowają - pod tą chodnikową płytą. Na pogrzeb nikt nie przyjdzie. Jego też nie będzie, bo do tej pory wróci mu pewnie rozsądek i grzecznie nie odstąpi drugiej połówki na krok, by odczuła jego żal i poczucie winy. W końcu się oświadczy i wezmą ślub kilka metrów od chodnika, pod ktorym będę leżeć.

Czy to nie smutne?


Złożyłam kartkę i spojrzałam na zebranych. Moje prace na literaturę zawsze wywołują ogromne wrażenie. Na kilka chwil mój ból staje się ich bólem. Mi jest lżej, im ciężej. Ale potem wychodzimy z sali i oni wracają do swojego życia. Wtedy znów ból jest tylko mój.

Po mnie na środek wyszła kolejna osoba i niepewnym głosem zaczeła czytać opowiadanie o strachu. Ostatnio przerabiamy emocje.

Dzisiaj Krystian nie przyszedł na zajęcia.  Zapewne jego rodzina rozpoczęła już barykadowanie domu i modlitwy o ulgę w cierpieniu.  Swoją drogą, ciekawe jakiej religii są Dębscy. Jaspar był ateistą, a jego brat muzułmanem. Siostra z kolei wzięła ślub w obrządku katolickim.

W moim rodzinnym domu wszyscy byli katolikami. Z wyjątkiem mnie. Ktoś, kto potrafi robić takie rzecze jak ja nie może wierzyć, że gdzieś daleko, w nieokreślonym czasie i przestrzeni, istnieje ktoś większy. Ktoś kto robi takie rzeczy jak ja nie potrafi wierzyć w nieskończoną miłość do całej ludzkości. 

W końcu zajęcia dobiegły końca, a ja wyszłam z sali.

- Joanno! - odwróciłam się. Kilka kroków za mną stał Victor.

- Co ty tu robisz? 

- Musimy porozmawiać.

Chwilę zajęło mi zrozumienie o co mu chodzi. Widok Victora - umytego, ubranego, w miejscu publicznym - to coś czego nie widziałam od dwudziestu lat. Przez dwadzieścia lat wstawał z łóżka tylko podczas przeprowadzek. Nawet nie jadł. Po prostu spał.

Victor był wrakiem człowieka.

- Może pójdziemy w jakieś ustronniejsze miejsce? - zaproponowałam. Pokiwał głową i podał mi ramię. 

Razem wyszliśmy z budynku i ruszyliśmy w kierunku parku. Victor zawsze lubił przyrodę.

- O co chodzi? - spytałam, gdy tylko oddaliliśmy się od tłumu. Owijanie w bawełnę skończyłam sto lat temu.

- Chcę odejść od Gabriela - powiedział spokojnie.

- Dlaczego?

Gabriel i Victor poznali się w 1642, w Krakowie, jeszcze gdy ja i Gabriel mieszkaliśmy z rodzicami. Przez jakiś czas przyłapywałam ich na tęsknych spojrzeniach, a potem Gabriel przyszedł do mnie i powiedział, że jest zakochany w mężczyźnie i chce spędzić z nim życie. Postanowił odejść. Jaki miałam wybór? Nigdy nie czułam się dobrze w naszym domu, a on był jedynym człowiekiem jakiego w tamtym czasie kochałam. Odeszłam z nim.

- Chcę umrzeć - jego głos pozostawał spokojny, zupełnie jakby mówił o pogodzie.

Zatrzymałam się.

Na dnia wykończę Dębskich. Stracę ostatni cel.

Victor chce zostawić Gabriela. Największa miłość, jaką widziałam, dobiega końca.

Koniec świata właśnie się zaczął.

Ile końców świata jest w stanie przetrwać wszechświat?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top