Rozdział 1

Wiesz jakie to uczucie, gdy wszyscy wokół znajdują miłość swojego życia? Zakochują się, rozstają, poznają kogoś nowego? A ty jesteś sam? I nie chodzi mi o nieszczęśliwą miłość. Ty po prostu... nie kochasz. Nigdy nie kochałeś. Po prostu trwasz w swojej bańce samotności. To okropne uczucie, prawda? Ale potem, nagle, coś się zmienia. Poznajesz kogoś. Wszystko się zmieni, bo ktoś się pojawił. Jesteś gotów zrobić wszystko, by chwile z tą osobą trwały wiecznie.

Oczywiście nie trwają. Okazuje się, że on kogoś ma. A ty jesteś po prostu jego kaprysem, który jego druga połówką, ta, którą tak naprawdę kocha, musi znieść. Zupełnie jak czytanie Biblii po hebrajsku. Czymś co przyszło i trzeba to znieść, bo on musi zdać sobie sprawę, że to bez sensu i wrócić na właściwy tor. Jak byś się wtedy czuł? Zraniony? Zdradzony? Oszukany? Z pewnością złamałoby ci to serce. Ale to coś więcej. Więcej niż koniec świata. To jak wszechświat - nieskończony i piękny, który właśnie zniknął. Jak można żyć bez wszechświata?

W oczach pojawiają się łzy. Stoisz na chodniku i nie wiesz co robić. Gdzie pójść. Bo już nic nie jest ważne. Jesteś samo. Samotniejszy niż kiedykolwiek wcześniej. Robi Ci się zimno, ale to nie ważne, bo właśnie zdałeś sobie sprawę, że byłeś nicnieznaczącym kaprysem. I choć on jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy, to jego ukochana druga połówka już do niego jedzie, a ty stoisz w ciemności, na tym durnym chodniku, ze świadomością, że byłeś mrzonką dla kogoś kto był dla ciebie wszystkim. 

W głowie masz pustkę, a w sercu wszechogarniający ból. Znasz to uczucie? Znasz ten ból?

Co możesz zrobić? Możesz walczyć. Możesz próbować utrzymać się w jego życiu, tylko... jaki to ma sens? On cię nie kocha. Możesz też zapomnieć. Być obojętnym na jego telefony, wiadomości, wizyty. Bo on wciąż będzie twierdził, że cię kocha. Ale przecież czytanie Biblii po hebrajskku też kiedyś miało dla niego sens. Jesteś jak ta hebrajska Biblia. Rzecz.

Wybór należy do ciebie.

Wybieraj.

Ale pamiętaj, on nigdy nie będzie twój.

Stoisz na chodniku, ze łzami w oczach, samotny w ciemności.

Wybieraj.



- To było... piękne - wykrztusił w końcu wykładowca.

Rozejrzałam się. Wszyscy patrzyli na mnie ze zdozerientowaniem wypisanym na twarzy. 

Prawdziwe historie są o wiele lepsze od fikcyjnych. Zwłaszcza, gdy mają budzić emocje.

- Dziękuję - zajęłam swoje miejsce z tyłu sali i z satysfakcją obserwowałam jak reszta klasa powoli się otrząsa.

- W takim razie na tym skończymy zajęcia - powiedział profesor. - Olawa, prześlij mi swoją pracę na maila.

Pokiwałam głową. 

Studenci zaczęli wychodzić. Ociągała się tylko jedna osoba. Krystian Dębski. Jego szybkie spojrzenia w moją stronę tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że się udało. Wszyscy Dębscy tak mają. Krótkie zerknięcia, przeciągające się w powłóczyste spojrzenia i niewiadomo kiedy lądujesz w jeziorze w samej bieliźnie. Dębscy zdecydowanie coś w sobie mają.

Czarny strój Krystiana nasuwał na myśl dwie rzeczy - albo ukochał ten kolor, albo jest w żałobie. Biorąc pod uwagę, że jego brat z kompletnie niezrozumiałego powodu wstrzyknął sobie spore ilości kawy do żył, celowałabym w to drugie. Na szczęście Krystian nie umrze tak szybko - w końcu jest ostatnim Dębskim. Więcej ich nie będzie. Fatalna przypadłość rodzinna - wszyscy w linii prostej giną tragicznie, gdy tylko urodzą im się dzieci. Na ich miejscu zaczełabym się zabezpieczać.

Wyszłam z klasy. Tupot zbliżających się stóp był kolejną oznaką sukcesu. To dziecinnie proste, a działa za każdym razem.

- Hej - usłyszałam po chwili.

- Hej - odpowiedziałam. Nie będę ułatwiać mu zadania, niech się postara. Nawet na śmierć trzeba zasłużyć.

- Jestem Krystian.

- Joanna.

- Twoja praca była świetna. To całkowita fikcja czy znasz to z autopsji?

Uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze o to pytają.

- Fikcja.

- Więc współczuję i podziwiam.

Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Tego jeszcze nie słyszałam. 

- Dlaczego?

- Piszesz świetnie, ale jeżeli takie rzeczy męczą cię przez całe życie... - pokręcił głową. - Nie wyobrażam sobie jak straszne to musi być.

- Nie jest to najprzyjemniejsze - przyznałam z niechęcią. - A ty? Co piszesz?

-Ooo, nie. Ja nie piszę. Po prostu przychodzę posłuchać osób takich jak ty. Z talentem. 

Chłopcy są uroczy.

- Mógłbym dostać kopię twojej pracy? Chętnie przeczytałbym ją jeszcze raz.

Zatrzymałam się i wyjęłam z torby opowiadanie.

-  A tutaj... - szybko dopisałam ciąg cyfr - masz mój numer. Zadzwoń jutro. I przekaż matce, że Joanna Olawa jest w twojej grupie na zajęciach.

Pokiwał głową. Bez pytań. Bez odmowy. Jak żołnierz, wypełniający rozkazy dowódcy.

Wyszłam, zostawiając go samego.




23.09.1893r.

- Zapomniałaś kapelusza - smukły, blondyn wyciągnął rękę w moją stronę. 

Szybko rzuciłam ostrzegawcze spojrzenie Mirabelle i Jacquel. Z prędkością światła zlustrowały wzrokiem Jaspara i z wyrzutem wbiły się we mnie.

- Dziękuję - powiedziałam niezbyt głośno, odbierając granatowy kapelusz.

- Gdzie go znalazłeś? - Mir, jak zwykle wścibska, nie mogła milczeć. Oczywiście.

Delikatnie, pokręciłam przecząco głową. Ostatnie czego mi potrzeba, to by wszyscy wiedzieli, że byłam w domu Jaspara. Nawet jeśli nasza poufałość wydała się przez jego bezpośredniość.

- Przy fortepianie - wskazał na odległy kąt sali.

Więc jest mną zainteresowany od dłuższego czasu! Przecież inaczej nie wiedziałby, że tu grywam.

- Dziękuję, panu - powiedziałam po raz kolejny, tym razem nieco głośniej, tym samym ucinając daszą rozmowę. 

Jaspar skinął na pożegnanie i odszedł, zostawiając mnie pod ostrzałem pytań.

- Skąd go znasz? - ostry ton przyprawił mnie o ciarki.




23.10.2016r.

- Halo? - zatrzasnęłam drzwi, postawiłam torbę w holu i udałam się na poszukiwanie pozostałych lokatorów.

W kuchni spotkałam zaspaną Mirabelle, a w salonie wciąż śpiącą Jacques. Victor, jak zwykle zaszył się w swojej sypialni. Gabriela nigdzie nie było.

- Głodna? - spytała Mirabelle, podając mi kubek kawy.

- A masz zamiar ugotować coś dobrego?

- Jeśli tak nazywasz zamówienie pizzy, to tak - wzruszyła ramionami.

- Wiesz, że nie lubię pizzy - skrzywiłam się. 

Od jakiegoś czasu Mirabelle jadła tylko pizzę.

- Lubisz.

- Ale nie taką.

- Taką czyli jaką?

Parsknęłam śmiechem.

- Jakąkolwiek z tych, które zamawiasz. Weź mi chińszczyznę. Obojętnę jaką - i uprzedzając kolejne pytania, wyszłam z zamiarem zaszycia się w pokoju.

Pasiaste firany wciąż ukrywały pokój przed słońcem, a pościel była rozkopana. Wszystko leżało dokładnie tak ja to zostawiłam. 

Położyłam się na łóżku i włączyłam laptopa. To prawdziwe dobrodziejstwo cywilizacji - mogę leżeć, wyglądając jak chcę, w porze, która mi odpowiada i mieć w zasięgu cały świat. Dobrodziejstwo, którego nie miałam w czasach pierwszej młodości. Póki co jednak ograniczyłam się do przeszukiwania internetu pod kątem znalezienia informacji o Krystianie Dębskim.

Jak zwykle zaczęłam od jego profilu na facebooku - nie dodał nic nowego. Za to na profilu jego brata, Dawida, pojawił się krzyżyk - znak, że już nie żyje. Gdybym przez kilka godzin wpatrywała się w w ich wspólne zdjęcie, pełne braterskiej miłości, to istnieje szansa, że zrobiłoby mi się ich żal.

Krystian nie dodał nic nowego na żadnych ze swoim profili połecznościowych. Nawet nie obejrzał żadnego z kolejnych odcinków jego ulubionych seriali. Od wczoraj nie udzielał się w internecie.

Przeniosłam wzrok na jego zdjęcie. Wyglądał jak typowy dwudziestolatek - ubrany w obcisłe jeansy, podkoszulek z jakimś głupim napisem i bluzę z kapturem. Blond włosy uciekały mu spod snapbacka, a filuterne, zielone oczy ukrywały się za mgłą. Niedorosły, znudzony dzieciak jakich pełno. 

Z tą różnicą, że on nazywa się Dębski.

- Joana, żarcie! - krzyk Mirabell sprowadził mnie do rzeczywstości. I pewnie obudził też Jacques.

Z ociąganiem wstałam i wyszłam z pokoju. Na korytarzu pachniało jedzeniem na wynos.

Szybko przeszłam do kuchni, gdzie Mirabelle już pałaszowała pizzę. Nie zdążyłam otworzyć swojego pudełeczka, gdy dołączyła do nas Jacques, przecierając oczy i rozmazując resztki makijażu. 

- Dlaczego słońce świeci tak jasno? - ziewnęła. - Dlaczego w ogóle świeci? - zajęła miejsce naprzeciwko Mirabelle i z niechęcią zaczęła jeść pizzę.

- Tobie też dzień dobry, Jacques - odparła kąśliwie Mirabelle - dziś jest całkiem dobry dzień, dzięki, że pytasz...

- Jest dopiero rano, Mirabelle - mruknęła Jacques. - Nie bądź taka upierdliwa. Doprowadzasz mnie tym do szalu.

- Jest szesnasta, Jacques! I wcale nie jestem upierdliwa! Wymagam od ciebie jedynie odrobiny kultury, której resztki straciłaś jakieś czterdzieści lat temu! - z zaaferowania, Mirabelle przestała jeść.

- Mhm - mruknęła tylko Jacques wstając. Ostentacyjnie wytarła tłuste ręce w już i tak brudną bluzkę i ruszyła w kierunku wyjścia. - Dobranoc. Możecie mnie obudzić tylko jeśli nadejdzie apokalipsa zombie.

To ulubiony temat Jacq - zombie.

- Dlaczego nad tą dziewczyną nie da się zapanować?! - warknęła Mirabell, wracając do jedzenia.

- Bo jest trupem, Mirabelle - powiedziałam, wstając od stołu. Pusty pojemnik wylądował w koszu. - Udało Ci się kiedykolwiek zapanować nad trupem?

Wyszłam z kuchni, zostawiając wściekłą Mirabelle w połowie pizzy. Jak zwykle zje ją w złości, potem będzie tego żałować i zmusi się do wymiotów, a przez następne kilka dni będzie obwiniać we łzach siebie i wszystkich innych. Po co po raz kolejny mam słuchać jej lamentów? Przecież jest tyle ciekawszych spraw do załatwienia. Jak na przykład odwiedzenie matki Krystiana. Ciekawe czy nadal rozpamiętuje śmierć męża. Może nawet wspomni o mnie swojej szalonej teściowej? Dla Dębskich znów nastają ciężkie czasy. Pierwszy raz od dwudziestu lat. Z drugiej strony... powinni się cieszyć, że to okropne fatum dało im spokój aż na dwiedzieścia lat, prawda?

Trzasnęły drzwi i znów znalazłam się na dworzu.




Dam, dam, dam! Jest pierwszy rozdział! I wesołych świąt, tak wgl :D


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top