XIV. cz. 3
Potem są gratulacje i świętowanie, a do rezydencji wracają, gdy zaczyna już powoli świtać. Wielu jeszcze baluje, pijąc i tańcząc, bo nie na co dzień widzą inicjację partnera swojego pana, w dodatku połączoną ze śmiercią zombie.
— Dlaczego większość naciska guzik? — pyta Harry, gdy już obaj są po kąpieli. — Przecież to wymaga o wiele większego trudu niż wycięcie oczu.
— Z reguły pomagam przy guziku. — Tom wzrusza ramionami i siada na łóżku. — Po prostu teleportuję delikwenta poza klatkę. Chyba że mnie zirytują albo uda im się zapędzić zombie w odpowiednie miejsce. Wtedy według planu osuwa się ściana i zamyka zombie w osobnej klatce.
— Czyli oszukujesz.
— Tylko jeśli na to zasłużą. A czasami po prostu się nie pojawiam — mówi z uśmiechem godnym Szatana.
— Ktoś kiedyś nie zasłużył?
— Malfoy — pada odpowiedź. — Nawet nie próbował walczyć. Od razu pobiegł do przycisku, więc go trochę ukarałem — dodaje z błyskiem w oku.
Harry'ego nagle olśniewa.
— Czyli to dlatego nie ma żadnych przyjaciół? Uznali go za tchórza?
— Powiedzmy. — Zaczyna ściągać ubranie, zaczynając od rozpinania guzików czarnej koszuli o nietypowym kroju.
Harry przygląda się zgrabnym palcom sunącym po guzikach i przez chwilę żałuje, że to nie jego place rozbierają Toma.
— Okrutne — komentuje, próbując odgonić z głowy obraz nagiego mężczyzny. Z całej siły stara się myśleć o smutnym Draco, który stracił przyjaciół przez to, że Tom uwielbia bawić się ludźmi.
Ten uśmiecha się, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, jakie myśli zajmują jego partnera.
— Jestem z ciebie dumny. Udało ci się, choć nie dostałeś odpowiednich wskazówek.
Już otwiera usta, by wydać Draco i Lunę, ale przypomina sobie, że Malfoy wycierpiał już wystarczająco.
— Miałem dostać jakieś wskazówki? — pyta więc.
— Och tak. Z reguły nowi członkowie podczas pierwszej wycieczki po Little Hangleton zostają zaprowadzeni do laboratorium, gdzie pokazuje im się zombie oraz pewne tajemnicze drzwi. U ciebie wyniknęły.... komplikacje. — Zręcznie omija temat traumy Harry'ego.
— Czyli teoretycznie jakby ktoś mi podpowiedział, to byłoby to wyrównanie szans, a nie oszustwo?
— Teoretycznie. — Tom mruży oczy, wpatrując się w niego uważnie.
Harry odwraca wzrok i stara się zmienić temat. Unosi więc rękę i podciąga rękaw bluzy, by pokazać tatuaż. Krwistoczerwony wąż owinięty wokół kości, każda jest łuska jest misternie wyżłobiona w skórze, a czarne róże zachwycają drobnymi szczegółami. Każdy płatek wydaje się wyjątkowy.
— Sam to projektowałeś?
— W pewnym stopniu? — Przybliża się i ujmuje nadgarstek. — Chciałem coś innego, coś z elementami czerwieni, ale nie posiadałem dokładnego projektu. Tylko zarys i magię do pomocy, dlatego mam wrażenie, że to nie tylko moje dzieło, ale i magii. Ona wiedziała, co będzie idealne. — Unosi głowę, by spojrzeć na niego tymi nienaturalnymi oczami. Dotyka delikatnie tuszu. Mrowi w miejscu, w którym ich skóry się stykają. — Chciałem naznaczyć cię moim wężem, ale jednocześnie cię wyróżnić od pozostałych. Nie jesteś jednym z tłumu, jesteś tak naprawdę pierwszym śmierciożercą. Ty pierwszy za mną podążyłeś.
— Jeśli dobrze pamiętam, to ty poszedłeś za mną. — Przypomina sobie zagubionego chłopca bez krwi na rękach, który wypadł z płonącego budynku, przyrzekając, że wszystkich zabił Te przerażenie w granatowych oczach to pierwsze, co co zauroczyło. Okrągła osmolona twarz i wielkie, granatowe oczy, lśniące i żywe. Tak inne od tych czerwonych.
— Co cię tak zastanawia? — Voldemort puszcza jego rękę i siada na podłodze, opierając policzek o kolano Harry'ego, który w brązowe włosy wplątuje palce.
— Twoje oczy. Myślałem o naszym pierwszym spotkaniu... Tęsknię za ich kolorem. — Tamte oczy dziecka były niewinne, te należą do dorosłego, cynicznego człowieka, który nie raz splamił dłonie.
— Ja osobiście wolę czerwone. Przypominają o tym, stanowią dowód tego, że jestem niepokonany i przezwyciężyłem śmierć.
— To nie tak, że ich nie lubię. Są seksowne — zapewnia. — Po prostu tęsknię za tamtymi. Tęsknię za czasami, kiedy byliśmy razem i świetnie się rozumieliśmy.
— Seksowne — parska Tom.
Obraca głowę i całuje udo Harry'ego przez spodnie, co sprawia, że ten się rumieni. Powinien już być za tym etapem, ale przez to, że tak długo się nie widzieli, każda intymność jest nowa, jakby przeżywał ją pierwszy raz.
Nachyla się, by pocałować czubek głowy Toma. Wdycha zapach szamponu i dymu.
— Jak stodoły?
— Spalone do cna — wzdycha ciężko. Prostuje się i, siedząc na podłodze, zaczyna stukać palcami o swoje kolano. — Dalej nie wiemy oficjalnie, co było przyczyną, choć oczywiście skłaniam się do teorii z aurorami.
— Dlaczego mieliby to zrobić? Myślałem, że są chętni do współpracy.
— Żadnej współpracy nie będzie — odpowiada od razu Tom.
— Tak, wiem — uspokaja go. — Ale oni o tym nie wiedzą, prawda? Chcą z tobą współpracować, zależy im na lekarstwie czy tam szczepionce. Chcą mojej krwi — uściśla. Prze chwilę przychodzi mu na myśl, że mogą chcieć szpiku, ale woli nie komplikować już i tak chaotycznej zbieraniny myśli. Uporządkowuje je w głowie. — Chodzi mi o to, że z ich strony taki sabotaż nie ma sensu, kiedy to oni mają najwięcej do zyskania.
— Ale nic do stracenia. Albo zyskają lekarstwo, albo odejdą z pustymi rękoma. — Przeciera twarz jak zmęczony człowiek, po czym odchyla głowę, wpatrując się w sufit. — Wciąż się targują, ale parę artefaktów mamy już zapewnionych. Kiedy byłem w Insygniach była tam pewna kobieta...
— Mam być zazdrosny? — Harry przekornie przekrzywia głowę.
— O kobietę? — Tom robi obrzydzoną minę. — O kobietę, która nie jest tobą? — Wykrzywia wargi, jakby ta myśl jeszcze bardziej go oburzyła.
— Pieprzyłbyś mnie, gdybym był kobietą? — Nachyla się, szepcząc to prosto do ucha mężczyzny.
— Skończyłeś żartować? Seville pochodziła oryginalnie z Ministerstwa właśnie, wiele wspominała o tym, czego jej brakuje stamtąd. Pracowała w Departamencie Tajemnic i gdyby udałoby mi się zdobyć zmieniacz czasu... albo ich zapiski o magicznym gniciu i inferiusach... Może dzięki temu nastąpiłby przełom w moich badaniach.
— Ale poważnie mówiłem. — Niezbyt obchodzą go teraz gnijące ciała. — Tęskniłem za tobą.
Ich kłótnia trwała ile? Dwa dni? A w tak krótkim czasie zdążył stęsknić się za dotykiem mężczyzny. Jednak ten wydaje się bardziej zainteresowany rozprawianiem o liście artefaktów, o które jeszcze rozszerzy listę wymagań w stosunku do aurorów. Zirytowanie przypomina mu o tym, dlaczego się pokłócili i jeśli miałby być szczery, to wciąż powinien być zły na swojego chłopaka.
Odsuwa się, mruży oskarżycielsko oczy.
— Co znowu? — Tom przerywa swój monolog pytaniem.
— Jak rozumiem, teraz mogę wyruszyć poza mury? Albo nie! Cofam. Nie proszę o pozwolenie, tylko informuję cię o tym, że zamierzam od teraz brać udział w wyprawach... w każdej jednej wyprawie — uściśla.
Uśmiechnąłby się, zadowolony ze swojej wypowiedzi, gdyby nie mina Toma.
— W każdej? — pyta, a powieka robi zabawną rzecz: przez chwilę drga, nadając całej twarzy komiczny wyraz.
— W każdej — obstaje przy swoim. — Jestem już pełnoprawnym śmierciożercą, a więc...
— A więc uznajesz mój autorytet i moje rozkazy.
Harry czuje się zapędzony w kozi róg. Desperacko próbuje znaleźć jakąś wymówkę.
— Jak tak to ujmujesz... Tom, błagam...! — Teraz to on kładzie głowę na kolanach Toma. Tak, że nos spoczywa w szparze między jego nogami. — Nie powinienem o to błagać — mamrocze. — Nie ciebie. Powinniśmy się komunikować w związku, rozmawiać, iść na kompromisy...
Tom nachyla się i całuje tył jego głowy, więc Harry podnosi się, opierając ciężar ciała na rękach i mrozi mężczyznę wzrokiem.
— To nie czas na to. Musimy porozmawiać.
— Wiem. Myślałem nad tym. To będzie wymagało ode mnie dużych poświęceń, ale nie chcę więzić cię w klatce. Po prostu chcę, abyś był bezpieczny. Szczęśliwy też, ale nie możesz być szczęśliwy, będąc martwy.
— Tom. — Chwyta jego dłonie. — Jestem odporny na jad białookich, czerwonookich będę unikał. Zresztą doskonale wiesz jak dobrze walczę. Nie oponowałeś przed wrzuceniem mnie do klatki z zombie.
— Tam miałem kontrolę nad sytuacją. Byłem obecny i w każdej chwili mogłem zareagować... Ale sama myśl o puszczeniu cię poza mur, napawa mnie przeszywającym strachem, choć cholernie dobrze wiem, że jesteś zaradny i że szczęście jest po twojej stronie. Jednak nic nie mogę zrobić z tym, że się martwię.
Harry czuje współczucie, ale i szansę na przekonanie Toma, więc od razu mówi:
— Wystarczy, że mi zaufasz.
— Ufam ci — zapewnia mocno Voldemort. — Dlatego już postanowiłem, że pójdziemy na pewien kompromis. Twoja pierwsza wyprawa poza mury będzie czymś błahym, bym mógł spokojnie zajmować się swoimi sprawami wewnątrz murów.
— Możesz jechać ze mną! I mi towarzyszyć! Jak za starych, dobrych czasów — mówi od razu Harry podekscytowany możliwościami, które się przed nim właśnie otwierają. — Ty i ja kontra hordy zombie!
— Czy te wyprawy nie miały być dla ciebie, hm? — pyta przekornie. — Kiedyś na pewno się wybierzemy razem, ale nie teraz. Nie teraz, kiedy mam aurorów na głowie, a kwestia zaginionych śmierciożerców nie została jeszcze rozwiązana. Jutro planujemy wysłać parę wozów po drewno do lasu. Nie jestem w stanie wyczarować go tak dużo, a potrzebujemy jak najszybciej odbudować stodoły, aby mieć gdzie składać siano i słomę, które zbierzemy latem.
— Jutro? — Odsuwa się, wyginając plecy, by móc dobrze przyjrzeć się Tomowi. Po krótkim namyśle przystawia rękę do czoła mężczyzny. — Jesteś pewny, że nie masz gorączki?
Robi poważną, zatroskaną minę, przesadnie wyginając brwi. Siedzi okrakiem na kolanach Voldemorta, dzięki czemu wygodnie może udawać.
— Przestań stroić sobie żarty.
Tom odtrąca jego rękę, więc Harry kładzie ją na kroczu mężczyzny z diabelskim uśmiechem.
— Jestem śmiertelnie poważny — mówi, zbliżając się coraz bardziej, aż w końcu ich usta stykają się w pocałunku.
Harry popełnia błąd i zabiera rękę z krocza, oplatając obie wokół szyi ukochanego przez co ten z łatwością rzuca go na łóżko i unieruchamia ciężarem własnego ciała.
Już się nie całują, a Harry wbija mordercze spojrzenie w Toma, obrażony na ten fakt. W końcu obaj sobie wybaczyli i teraz wreszcie mogą zająć się ciekawszymi aktywnościami niż kłótnie.
— Czekaj — warczy Tom, kiedy Harry próbuje się wydostać spod jego ciała.
Potter wyzywająco unosi podbródek.
— Zmuś mnie.
Więc Tom go całuje. Rozchyla wargi językiem i przez chwilę pieści go w środku, wydobywając z gardła głęboki, przeciągły jęk.
Po chwili jednak się odsuwa i lekko zaczerwieniony wpatruje się w niego z adoracją.
— Zachowuj się. — Grozi palcem.
Harry parska śmiechem i podnosi się, by ponownie przyciągnąć go po pocałunku. Jest wygłodniały dotyku. Spragniony bliskości.
Na chwilę przerywa, by powiedzieć:
— A jak nie mam ochoty to...?
Chce ponownie go pocałować, ale zostaje popchnięty na łóżko. Z zaskoczenia przez parę sekund po prostu tak leży, a Tom ma ułatwione zadanie, by przyszpilić ręce nad głową i unieruchomić go w ten sposób.
— Nie skończyłem mówić. Chciałem cię przeprosić, powiedzieć, że rozumiem, co zrobiłem źle oraz że...
— Jedyne czego teraz potrzebuję, to żebyś mnie pieprzył.
Szarpie się próbując się uwolnić. Bezskutecznie. Jedyne, co osiąga to uśmieszek na ustach partnera.
— Miałem też ważną propozycję — kontynuuje Tom.
— Tak, tak, tak. Już pozwoliłeś mi na to, co od ciebie chciałem, nic więcej nie potrzebuję, mój penis jest twardy, ja jestem cały podniecony... Czy musisz mnie tak torturować?
Tom dalej się z nim droczy. Nachyla się, by szepnąć sugestywnym tonem prosto do ucha:
— Czyli nie chcesz uczyć śmierciożerców magii?
— Nie, nie chcę uczyć... Co?
Voldemort uwalnia jego ręce i z powrotem siada na jego kroczu, idealnie ocierając się o członka Harry'ego, co wywołuje u niego jęk i problemy z koncentracją.
— To, co słyszałeś.
Harry podnosi się, opierając się na łokciach.
— Jak to uczyć?
— Ja nie mam czasu. Ty jesteś jedyną osobą poza mną, która może się tym zająć.
— Nigdy o tym nie myślałem.
Opada na poduszki. Czuje się trochę oniemiały. Nie spodziewał się takiej propozycji. Uczyć magii? Robić coś pożytecznego i mieć z tego jakąś frajdę?
— Nie wiem, czy będę w stanie — twierdzi, choć wszystko w nim krzyczy, że chce się tego podjąć. — To, że umiem czarować bezróżdżkowo nie oznacza, że będę w stanie nauczyć innych.
— Wtedy uznam, że to wina wyjątkowo tępych uczniów.
Harry kręci głową ze śmiechem.
— Ale naprawdę?
— Naprawdę. Potrzebuję czarodziejów nie mugoli. Korzystają z pistoletów i mieczy bardzo dobrze, ale jeśli chcę wygrać wojnę, potrzebuję, aby korzystali też z magii.
— Planujesz wojnę?
— Myślisz, że Grindelwald tak łatwo odpuści? Że Dumbledore się o ciebie nie upomni? Że...?
— Dobra, dobra. Czaję — mówiąc to, podnosi się do pozycji siedzącej, by móc objąć dłońmi twarz Toma. — Dziękuję, że mi ufasz.
Opiera swoje czoło o jego i przez chwilę po prostu tak siedzą. Zaplątani w czarnej pościeli, tak blisko, że ich serca zaczynają bić w jednym rytmie. Oddychają tym samym powietrzem i Harry ma wrażenie, że ich dusze też są ze sobą połączone.
Stanowią jedność.
— Gdybyś był kobietą, chyba nie chciałbym cię pieprzyć — mówi Harry.
— W takim razie to dobrze, że nią nie jestem.
— A co? Zamierzasz to zrobić?
— Zamierzam to i o wiele więcej, w końcu obiecałem, że policzę się z tobą w domu— stwierdza Tom, a potem już niewiele mówią.
_______________________
w ten oto sposób mamy zielone światło na kolejne wyprawy! ale jeszcze nie skończyliśmy z Little Hangleton! jeszcze z 3-4 pełnoprawne rozdziały zanim ruszymy z fabułą, a jak z nią ruszymy to już będzie prawie finał.
mam nadzieję, że podobał wam się ten fragment skupiony na ich relacji! w piętnastce też trochę chcę pobawić się ich relacją, skoro wreszcie Harry ma wolność (jako tako, powiedzmy) i są z Tomem pogodzeni.
więc spokojnie! naprawdę jeszcze sporo przed nami! choć ostatnio było ciut spokojniej, to teraz mogę wreszcie wrzucić zombie, sceny walki, dramaty... może Hermiona się pojawi?
mam wielką nadzieję, że uda się napisać pierwszą część 15 za tydzień, więc wyczekujcie newsów tu czy na discordzie~!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top