XII. cz. 3
część dalsza miesiąca miodowego ;)
Salon można właśnie określić w ten sposób: jako zagracony. Są tu długie, białe zasłony z granatowymi upięciami, ciężkie, spływające aż do ziemi nie przepuszczają do środka za wiele światła. Większość miejsca zajmują tutaj dwie kanapy i cztery fotele ustawione wokół stolika do kawy, tuż przy dwóch wysokich oknach. Na deskach leży miękki dywan, na którym odpoczywali jeszcze przed chwilą, a trochę dalej znajduje się kominek z piaskowca.
Oprócz tradycyjnych dla salonu mebli odnaleźć tu można także uginające się od książek regały. Książki i pergaminy zajmują tutaj każde wolne miejsce. Stolika od kawy zastawiony jest tacą z imbrykiem, pergaminami w rulonikach, kałamarzem, który z pewnością jest odpowiedzialny za plamy na drewnie i nie tylko.
— Nie masz gabinetu? — pyta, gdy już odrywa się od tych miękkich ust, wymownie spoglądając na kartki walające się absolutnie wszędzie.
— Ależ oczywiście, że mam. Ale brakuje mi tam miejsca, więc przeniosłem się tutaj.
— Jesteś niemożliwy — śmieje się Harry, kręcąc głową. Uwielbienie Toma do wiedzy nie zna granic.
Jadalnia okazuje się być dość opuszczonym pomieszczeniem. Sam Tom potwierdza te myśli:
— Nigdy tu nie jadam. — Patrzy po zdobionym dębowym stole wokół którego ustawiono krzesła z tymi samymi ornamentami.
Na jego twarzy maluje się obrzydzenie, Harry nie dopytuje. Zagląda do kolejnego salonu, ten jest już mniej zagracony. Wychodzi przez kolejne drzwi, trafiając na korytarz, więc można powiedzieć, że zrobił koło. Tym razem znajduje się na jego końcu. Wyczarowuje kulkę światła, aby coś widzieć. Z lewej strony ma drzwi wychodzące na zewnątrz, trochę dalej po prawej te do piwnicy; znajdują się za schodami. Idzie więc w prawo korytarzem, oglądając na ścianie obrazy.
— Wygląda zupełnie jak ty — mówi do Toma, który krok w krok podąża za nim.
Portret przedstawia mężczyznę w średnim wieku, którego ciemne, gładko zaczesane do tyłu włosy naznaczone są już siwizną. Jednak kształt kości czaszki, wąskie usta, poważny wyraz twarzy... Wszystko krzyczy: Tom.
— To Tom Riddle. — Widząc pytające spojrzenie Harry'ego, dodaje: — Senior. Mój biologiczny ojciec.
— Urządziłeś bazę śmierciożerców w swoim rodzinnym domu?
— Nie sądzisz, że ma to swój urok? — Nachyla się w jego stronę. Światełko w dłoni Harry'ego odbija się w poważnym spojrzeniu krwistych oczu. — Wróciłem na łono rodziny. Co prawda rodziny, która mnie nie chciała... Okazało się, że mój ojciec był najzwyklejszym mugolem, który porzucił moją matkę, kiedy była w ciąży. Nie czuł wyrzutów sumienia, choć odpowiada za jej śmierć, więc i ja ich nie czuję.
Najpierw myśli o tym, że Tom nie żałuje zaprzepaszczenia dziedzictwa rodu, ale po chwili już wie, do czego pije mężczyzna i dlaczego mówi takimi zagadkami. Wzdycha.
— Powinienem pytać?
— Cała rodzinka szczęśliwie razem znajduje się w laboratorium. W celach.
— Zmieniłeś ich w zombie? — pyta wypranym z emocji głosem.
— Błagali mnie, bym ich nie zabijał. Nazwali potworem, bękartem, choć on ją poślubił, więc technicznie nim nie jestem — zaznacza. — Spełniłem ich prośbę — dodaje beztrosko.
— Jad zabija.
— Dokładnie. Jad, nie ja — uściśla Tom. — Nie mów, że ci przykro. Byli skurwysynami, znienawidziłbyś tę rodzinkę, gdybyś tylko miał szansę ich spotkać. Typowa zepsuta arystokracja gardząca całą resztą. Uważali, że inni są nie warci ich czasu, że są zwykłym brudem, pasożytem, który można zdeptać obcasem. Tak przynajmniej przyczyniają się do zniszczenia tej zarazy i wszystkich zombie. W końcu ich istnienie posłużyło innym.
— I wcale nie chodziło ci o zemstę za to, że cię porzucili?
— To była moja druga motywacja — odpowiada gładko.
— Śmiem twierdzić, że główną motywacją. Naprawdę wyglądasz jak swój ojciec.
— Całą osobowość odziedziczyłem po matce — mówi Tom.
— Musiała być niezwykle czarująca.
— W końcu była wiedźmą. — Puszcza mu oczko. — Dość o nudnych krewnych, zjedzmy obiad. Pokażę ci ogród.
Na obiad jedzą kaczkę w sosie żurawinowym z prażonymi orzechami, puree z marchewki oraz smażoną na maśle fasolką szparagową. Harry zjada dwie porcje, a potem jeszcze dojada warzywa Toma.
W międzyczasie przychodzi Crouch, rozmawiają z Tomem na uboczu, po czym mężczyzna go odprawia ze słowami, że dzisiaj mają mu nie przeszkadzać i wołać jedynie w przypadku kryzysowej sytuacji.
— I nie — warczy. — Skargi skrzatów domowych to nie kryzysowa sytuacja. Możesz mi zawracać głowę jedynie w przypadku ataku hordy, rozumiemy się?
— Tak jest! — Śmierciożerca salutuje i odbiega truchtem.
Tom wraca do niego, teatralnie przewracając oczami, gdy siada przy stole w białej altanie otoczonej przez wcześnie kwitnące lilaki o bardzo delikatnej, fioletowej barwie. Cały ogród został urządzony w stylu bogatych ludzi, jakby to nazwał Harry. Alejki, rabaty, równo przystrzyżony trawnik, fontanny i rzeźby.
— Nie mogli wezwać cię przez znak?
Tom wyciera kącik ust i spogląda na niego, unosząc obie brwi.
— Skąd o nim wiesz?
— Myślałem o komunikacji i przypomniałem sobie, że w Aberfoyle rozmawialiśmy o tych znakach, że działają jak sowy czarodziejów.
Riddle parska śmiechem.
— Niezupełnie. — Kręci głową. — Tylko ja jestem w stanie wysyłać im sygnały. — Unosi rękę, by pokazać na nadgarstek. — Śmierciożercy w żaden sposób nie mogą się ze mną skontaktować, jedynie odpowiedzieć na moje wezwanie, wykonać przekazane polecenia. To jednostronny środek komunikacji, a jednocześnie znak przynależności, symbol lojalności.
— Mogę zobaczyć?
Życzenie Harry'ego zostaje spełnione w sypialni, kiedy Tom siada na łóżku z czarną pościelą.
— Ostende — szepcze Tom, a na gładkim dotychczas nadgarstku zaczynają pojawiać się czarne linie, powoli łączą się razem jak rozlewający się tusz, tworząc obraz ludzkiej czaszki, z której rozwartej szczęki wychodzi wąż.
Każda łuska na opływowym kształcie głowy jest wyraźnie zaznaczona zakrzywioną kreską, oko przypomina migdał, wygląda jakby wpatrywało się w niego z zainteresowaniem. Linie tworzące czaszkę są mocno pociągnięte, wręcz urywane w odpowiednich miejscach, kiedy tworzą cienie.
Ma ochotę zbliżyć usta i posmakować... Unosi głowę, pytająco spogląda na Toma, który przygląda mu się przekornie. Oblizuje usta, jego wzrok jest wyzywający, a Harry zawsze był skory do podejmowania wyzwań. Nachyla się więc i przejeżdża językiem po całej długości znaku, smakując słoną skórę. Dotyka językiem podniebienia, trochę zawiedziony, że magiczny tusz nie ma smaku.
Zastanawia go działanie tej magii, jak konkretnie przekazywana jest informacja... Podrywa się, spanikowany spogląda na Toma, opierając dłonie na jego kolanach.
— Nikt tego nie poczuł, prawda?
Tom najpierw mruga, a potem parska śmiechem. Schyla się i przyciąga Harry'ego bliżej, łącząc ich usta w pocałunku. Harry prawie upada na mężczyznę, musi podeprzeć się jedną ręką, aby było mu wygodnie.
— Och, Harry... Gdyby jakikolwiek śmierciożerca to poczuł, już straciłby rękę — mówi czule, obejmując jego twarz obiema dłońmi.
Teraz Harry czuje się trochę głupio przez swoją reakcję, ale szybko o tym zapomina gdy ponownie zostaje pocałowany. Zupełnie jakby intencją Toma było właśnie odwrócenie uwagi, bowiem całuje go mocno, przyciskając wargi z całej siły. Otwiera je, liże drogę do środka, wędrując językiem najpierw po dolnej wardze Harry'ego, potem zębach aż wreszcie śmiało wdziera się do środka, by naprzeć na język.
Harry jęczy prosto w te gorące usta. Unosi biodra, obie ręce zarzuca na szyję Toma, ale nie upada, bo Tom przenosi swoje ręce na jego talię. Zaciska długie palce, przytrzymując w miejscu, aby mieć nieograniczony dostęp do ust, tak rozwartych, tak stęsknionych, tak chętnych do całowania.
Ubranie Pottera szybko znika, gdy zostaje rzucony na czarną pościel. Jego skóra w widoczny sposób się na niej odznacza. Przez chwilę leży z rozpostartymi ramionami, a Tom się w niego wpatruje; w czerwonych oczach widoczny jest rzadki dla niego głód. Głód pożądania i cielesności.
W końcu nachyla się, kładąc ręce po obu stronach głowy Harry'ego. Całuje czule w usta, ale nie zatrzymuje się tam długo, choć powoli zabiera wargi. Odrywa je tylko na chwilę, przenosi się z czułościami na żuchwę, obrysowując pocałunkami linię szczęki.
Harry podciąga nogi, zaciska palce u stóp, odchyla głowę, by Tom miał lepszy dostęp. Powoduje to u niego cichy pomruk, który wydaje bezpośrednio przy skórze. Fala dźwięku ma wymiar wręcz fizyczny, rozchodzi się po całym ciele, dociera do penisa, wzbudzając jego zainteresowanie. Całe ciało przechodzi dreszcz.
Po pieczłowitych pocałunkach na szczęce, Tom przechodzi na szyję. Zostawia za sobą mokry ślad, po którym potem przejeżdża językiem.
Harry odpycha jego głowę, unosi nogi.
— No weź — śmieje się. — Obrzydliwe, fuj!
Tom podnosi się, siadając okrakiem na jego biodrach. Przekrzywia głowę. Wygląda... Wygląda jak rozpustny hrabia ze zmierzwionymi włosami, ustami zaczerwienionymi, lekko spuchniętymi od pocałunków. Blada skóra jest zarumieniona, a czerwone oczy zdają się emanować czystym, niebezpiecznym głodem.
Riddle łapie go za stopę, którą próbował go kopnąć. Ściska, Harry opada na poduszki, wciąż próbując wyrwać nogę.
— Mam łaskotki, zabieraj...!
Nagle oczy Tom błyskają, poprawia uścisk, łapiąc stopę pewniej, po czym unosi ją do ust, bo polizać od spodu. Z Harry'ego wydobywa się niepodobny do niego pisk, wyszarpuje nogę i zaczyna się podnosić, zrzucając z siebie ciężar mężczyzny.
Tom opada na pościel tuż obok niego, z lekkim och wyrwanym z ust. Rozciąga się leniwie jak kot wygrzewający się na słońcu. Harry ma w planach starcie tego uśmieszku z ust, wybraną techniką są oczywiście pocałunki, ale zanim zdąży cokolwiek zrobić, Tom błyskawicznie się podrywa, rzucając Pottera z powrotem na plecy. Tym razem zanim usiądzie na nim okrakiem, przyszpila ręce, unosząc je nad głowę Harry'ego.
— Tst, tst. Jeszcze nie skończyłem.
— Czego? — dyszy Harry. Marszczy brwi, wpatrując się w zarozumiały uśmiech kochanka.
— Wielbienia — szepcze, nachylając się bardzo blisko, nosem wyznaczając trasę od szyi aż po obojczyk.
Unosi głowę, wpatrują się przez chwilę w siebie nawzajem, po czym Tom powraca do całowania. Najpierw kreśli językiem krok w miejscu, w którym znajduje się serce, po czym przenosi się z powrotem na szyję. Liże za uchem, chwyta zębami małżowinę ucha, lekko zaciska. Język jak wąż wije się po skórze, odważnie wpełza do środka ucha.
Harry oddycha coraz ciężej, czuje jak penis nabrzmiewa krwią, domagając się atencji. Jednak Tom jest okrutny w swej dokładności, nie przenosi się poniżej linii sutków, tylko skrupulatnie po kolei pieści każdą część ciała. Gdy w końcu dochodzi do sutków, Harry ma ochotę wyć z ulgi i frustracji jednocześnie.
Język okrąża pierś, a zęby łapią sutek, zaciskają się, wywołując falę przyjemności połączoną z bólem, który tylko wzmaga przyjemność. Harry jest pod wrażeniem jak dobrze Tom pamięta jego ciało, nie pomija żadnego wrażliwego miejsca, gdy zmierza w dół, w dół. Systematycznie, by ominąć nabrzmiałego penisa, i przejść do ud. Kąsa tam wrażliwą skórę, potem ją zasysa, tworząc malinkę.
Harry wczepia palce we włosy Toma, chcąc nakierować go we właściwe miejsce. Bezskutecznie.
Riddle podnosie głowę, policzki ma zarumienione, z kącik aust spływa stróżka śliny, którą oblizuje językiem, a jego wzrok nie opuszcza Harry'ego: gorącego, bez tchu, zasłaniającego oczy ramieniem.
— Chcę cię widzieć — mówi, nachylając się, by drasnąć zębami rękę, co sprawia, że Harry ją zabiera. — Chcę cię podziwiać.
— Ale możesz mnie podziwiać, kiedy mnie pieprzysz. — Wypycha biodra do przodu, szukając kontaktu.
Tom syczy.
— Taki niecierpliwy... — Gładzi palcem czerwony policzek. — Jak za pierwszym razem — dodaje, śmiejąc się trochę kpiąco.
— Tak długo byliśmy rozdzieleni, że czuję się jakby to był nasz pierwszy raz.
— I dlatego potrzebuję czasu, żeby przypomnieć sobie każdy jeden fragment twojego ciała. Zanotować każde zmiany, pocałować każdy skrawek.
— Ale... — Jego penis pulsuje, kiedy tylko myśli o ustach, mokrym wnętrzu, uścisku.
— Jeszcze chwila, hm? Daj mi chwilę i zaraz — całuje go w policzek, po czym wraca między uda — za chwilkę zajmę się wszystkim.
— Uh-huh. — Kiwa głową, choć Tom tego nie widzi, zajęty pieszczeniem każdego fragmentu skóry który znajdzie.
W pewnym momencie jest tak blisko jąder, że Harry napina się w oczekiwaniu, jednak Tom uśmiecha się, czuje to przy skórze, omija te najwrażliwsze miejsce, całując wnętrze ud. Gdy zaciska zęby na kawałku skóry, który bierze między zęby, z ust Harry'ego wydobywa się cichy okrzyk. To sprawia że usatysfakcjonowany mężczyzna wsuwa jego penisa do ust, palcem drażniąc wejście. Okrąża zaciśnięte mięśnie, rozmasowując je, a potem wprowadza środek palce do środka.
Harry czuje ulgę, wreszcie, jeśli tak można nazwać uczucie oczekiwania, chwilową przyjemność, która nie łagodzi palącego pragnienia. Porusza biodrami, wiedząc, że Tom mu na to pozwoli, że da się użyć, aby doprowadzić ukochanego do spełnienia.
Wykorzystuje tę chwilową uległość, wsuwa członka do środka, czując jak ścianki gardła, zaciskają się wokół niego, jak go pochłaniają, otaczają szczelnie. Parę szybkich, niedopracowanych ruchów i dochodzi, przyciskając krocze jak najbliżej Toma, aby było jak najciaśniej.
Mężczyzna mruczy, sprawiając, że penis Harry'ego podryguje, choć jest już miękki, to wibracje go lekko pobudzają. Tom wypuszcza go z ust, oblizując go i zostawiając mokre ślady. Zewnętrzną stroną dłoni wyciera usta.
— Zadowolony?
Harry ma ochotę przeciągnąć się jak kociak.
— Mhm — mruczy, przymykając powieki.
— W takim razie — przesuwa palcami po torsie mężczyzny — daj mi się tobą nacieszyć, co?
Coś ściska jego serce. Czy to współczucie, czy może głębsze, bardziej krwawiące uczucie?
— Aż tak się za mną stęskniłeś? — Pytanie miało być kpiną, ale wyszło zduszone przez dławiące gardło emocje. Okazuje się czymś miękkim i wrażliwym, obnażającym wszelkie uczucia.
— Spędziłem bez ciebie u boku sześć długich lat, podczas których moją jedyną myślą byłeś ty.
— Dlatego założyłeś własną bandę i stworzyłeś całą społeczność, miasto funkcjonujące podczas epidemii zombie?
— Tak. Wszystko to zrobiłem z myślą, że muszę ciebie uratować, że nie wolno mi cię stracić.
Harry podnosi się do pozycji siedzącej.
— W sumie... co byś zrobił, gdyby ci się nie udało? Gdybym umarł? — pyta z czystej ciekawości.
— Chcesz mnie torturować takimi myślami? — Tom przejeżdża dłonią od kości policzkowej do ramienia mężczyzny, wywołując przyjemne dreszcze. Na wzdrygnięcie się Harry'ego, on się uśmiecha z niemałą satysfakcją.
— Jestem po prostu ciekawy.
— Gdybym nie miał ciebie, zniszczyłbym wszystkich. A tak... zniszczę tylko wrogów.
— To i tak wydaje się spora liczba — żartuje Harry.
— Z tobą u boku? — Tom przenosi ręką na usta, dotyka palcami warg, przejeżdża wzdłuż ich długości delikatnie. — Nic nie stoi nam na przeszkodzie, aby podbić cały świat.
— Ograniczmy się do Wielkiej Brytanii, co? — rzuca pół-żartem.
Tom wzrusza ramionami.
— Ja już mam wszystko, co chciałem. Właśnie tutaj. W tym łóżku. — Całuje go. Najpierw słodko, powoli, ale nie przerywa pocałunku, przeciąga go, zmienia w coś bardziej zapalczywego.
Harry, rozczulony słowami, zatapia się w tym pocałunku. Twarde ciało Toma zamyka się wokół niego, tak łatwo się o nie ocierać, jednak zanim Harry zrobi cokolwiek ciekawego, znowu zostaje rzucony na plecy. Na chwilę traci dech, ale już po chwili sztyletuje Toma wzrokiem.
— No weź...
Tom śmieje się ochryple, nachyla się, oddech owiewa odsłoniętą skórę, a potem zajmuje się już szyją, skubaniem jej zębami. W cichym westchnieniem zadowolenia całuje wrażliwe miejsca, kiedy ręce schodzą niżej i niżej, aż docierają do porzuconego miejsca.
Jeden palec od razu chodzi do środka, tym razem pokryty lubrykantem. Harry wzdycha z ulgą, czując delikatny, rozpierający ból. Tęsknił za tym uczuciem. Tęsknił za seksem, a jeszcze bardziej za łączącą się z tym bliskością.
Tak jak teraz może objąć ukochanego mocno, przyciągnąć jego ciało, kiedy w niego wchodzi. Powoli, ostrożnie, Tom nigdy nie był osobą dającą się ponieść cielesnej pasji, zawsze bardziej chodziło mu o dostarczenie przyjemności Harry'emu. Bywały noce, kiedy tylko eksplorował jego ciało: orgazm po orgazmie, bezlitośnie potrafił doprowadzać go na szczyt, czerpać przyjemność z jego przyjemności.
Teraz to do niego wraca; mruga, próbując odgonić łzy. Zaciska ramiona mocniej wokół Toma, przyciągając go bliżej, przyciska jego głowę do szyi, dając mu dostęp do jednego z ulubionych miejsc mężczyzny. Oddaje się uczuciu, kiedy każde pchnięcie wprawia go w ruch i wzbudza fale przyjemności.
— Kocham cię.
Gorący szept owiewa ucho Toma, który wciąga powietrze, przyspiesza ruchy i dochodzi.
Odgarnia włosy z czoła Harry'ego i całuje go pośrodku.
— Ja ciebie też. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak mocno.
— Tak mocno, że spalisz dla mnie świat? — Wzdryga się, kiedy Tom się z niego wysuwa.
— Bardziej — odpowiada, przyciskając ich czoła do siebie.
_________________________________
to chyba moja pierwsza tak szczegółowa intymna scena, ale pewnie zaraz w Krwawych Kwiatach ją pobiję, hah. mam nadzieję, że się podobało, bo to było trochę eksperymentem, w którym chciałam pokazać tę specyficzną aseksualność Toma, który sam nie czuje aż takiego pociągu seksualnego, ale uwielbia sprawiać przyjemność swojemu ukochanemu.
ogólnie to bardzo bardzo słodki rozdział, ale przemyciłam tam parę smaczków jak portrety, znak, kolor oczu Toma (to jak się wymigał, oślizgły wąż jeden), więc chyba nie jest zbyt nudnawo ;)
i tak oto skończyliśmy rozdział dwunasty w tej historii, przeniosłam te ciekawsze fabularnie wydarzenia do trzynastki tak jak np. spotkanie śmierciożerców.
och, a tak ze statystyk to z tą częścią Save me przebiło Amarylis pod względem ilości słów. powoli zbliżamy się do NG ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top