X. cz. 2
close your eyes and spare yourself the view... how could i hurt you?
Ostatecznie Tom wraca do samochodu śmierciożerców, a Harry udaje się do zamku, by schować się za kwietnikiem i czekać na Toma. Wie, że nie usiedziałby cierpliwie w pokoju. Będzie tu czekał choćby i pięć godzin.
Czuje się trochę jak kochanek czekający aż ukochana skończy rozmawiać z mężem i wróci w jego ramiona, kiedy tak chowa się w cieniu. Tom wchodzi do gabinetu sam bez jakiejkolwiek obstawy. Harry czeka chwilę, a potem nie wytrzymuje, podchodzi bliżej, aby podsłuchać rozmowę.
Drzwi są zamknięte. Staje obok nich i zastanawia się, czy odważy się przystawić ucho do szpary przy podłodze. Aż takiej desperacji nie czuje... Mimo to ciekawość go zżera, a oprócz niej pewna obawa. To nie tak, że nie ufa Tomowi, ale wie jak dobrze Dumbledore radzi sobie ze słowami, jak zgrabnie manipuluje faktami, by przekonać do swoich racji.
Już ma się kłaść na podłogę, sfrustrowany tym, że nic nie słyszy, kiedy drzwi się otwierają, ukazując uśmiechniętego Dumbledore'a.
— Tak myślałem — mówi i gestem zaprasza go do środka.
Starając się nie wyglądać na przyłapanego na podsłuchiwaniu (a raczej próbie, bo nic nie usłyszał), podchodzi jak gdyby nigdy nic i siada na krześle obok Toma. Ryzykuje przelotne spojrzenie w jego stronę: mężczyzna siedzi, podpierając brodę o pięść. Okulary nadal zasłaniają oczy. Nogę z wysokim butem założył na kolano i wygląda na zirytowanego.
— Dobrze. Mniemam, że się znacie, tak? Skoro Lord Voldemort poprosił...
— Oznajmiłem — wtrąca Tom, nonszalancko machając wolną ręką.
— ...o przeniesienie cię do Śmierciożerców. Wyraził to w bardzo mocnych słowach.
Harry nie czeka na pytanie, od razu mówi:
— Bo chcę. Dołączyć do śmierciożerców. Uważam, że przysłużyłem się Zakonowi Feniksa na tyle, ile mogłem. — Tom unosi brew, Harry zatraca się na chwilę, gdy tak na niego patrzy. Uderza go uczucie tęsknoty i nagle chce się przytulić. — Czekaj, Voldemort? Nieważne — dodaje szybko, ale chyba już za późno.
Dumbledore przygląda się mu wnikliwie, Tom tylko wzdycha.
— Harry. Jako Zakon jesteśmy ci wdzięczni za nieocenioną pomoc, jednak nie ukrywam, że potrzebujemy jej nadal.
— A ja nie ukrywam, że nie chciałbym więcej pomagać.
Tom na razie spokojnie obserwuje ich wymianę zdań, obserwując z zewnątrz nie da się zauważyć, aby był emocjonalnie zaangażowany. Jednak Harry widzi te trybiki obracające się w głowie, widzi delikatne drgnięcie powieki, kiedy Dumbledore wspomina o pomocy.
— Co z twoim celem? Jak dotąd nasza umowa wzajemnie przynosiła nam pewne benefity.
Mimowolnie spogląda w stronę Toma, gdy wspomniane zostają benefity. Odchrząkuje.
— Nie wywiązywał się pan ostatnio z umowy. Ja pierdole! — Nagle czuje zirytowanie, gdy przypomina sobie to wszystko, co ostatnio miało miejsce. — Praktycznie mnie tu uwięziliście i nie pozwalacie opuszczać zamku!
— Harry, wszystko, co się działo, było za twoją zgodą, czyż nie?
— Niby tak, ale... To nie zmienia faktu, że nie mogłem wychodzić!
— Dla twojego bezpieczeństwa.
— Nie rozumiem — wtrąca się Tom. — Twierdzisz, że kierujesz się dobrem i tak dalej, a nie szanujesz jego wolnej woli, gdy mówi, że chce opuścić Zakon Feniksa.
— Śmierciożercy nie są zbyt bezpieczną opcją, nieprawdaż? Harry... jest po prostu zbyt cenny, by umarł.
— Kto mówi o umieraniu? — pyta Voldemort.
Harry nie wytrzymuje. Wszystko się w nim wzbiera, eliksir, który przypomniał mu, co zrobił Dumbledore, całą tę chorą otoczkę opieki i troski, która okazała się jedynie fasadą.
— Przestań pierdolić o moim bezpieczeństwie, kiedy specjalnie napuściłeś na mnie zombie, żeby sprawdzić, czy jestem odporny!
Tom prostuje się powoli. Już nie siedzi nonszalancko, teraz jego obie stopy spoczywają na podłodze, a ręce położone na kolanach zaciskają się na materiale.
Dumbledore nie okazuje skruchy.
— Myślę, że to rozmowa na osobną okazję. — Znacząco spogląda na Voldemorta.
— A ja uważam, że skoro już rozmawiamy, to rozmawiajmy. O wszystkim. O tym, że wiedziałeś o tym, że jestem odporny...
— Podejrzewałem.
— Nieważne. Kiedy chciałem odejść, rzuciłeś na mnie zaklęcie, które namieszało mi w głowie. Zaczynam nawet podejrzewać, że fakt, że się tutaj znalazłem, nie był przypadkiem! Że jakimś cholernym cudem wiedziałeś o mnie i mojej odporności i kazałeś bliźniakom mnie sprowadzić.
— Widzę, że potrzebujemy rozmowy. — Wzdycha i składa przed sobą ręce. — Mniemam więc, że ty i Voldemort się znacie? Stąd to wszystko?
— Kto wie? — Harry wzrusza ramionami.
Tom milczy. Wpatruje się uważnie w dyrektora.
— Wiedziałem, że Lord Voldemort ma wskazówkę do lekarstwa. Nie musisz ukrywać swoich oczu, to plotki o nich skłoniły mnie do poszukiwań.
Tom zdejmuje okulary, ukazując szkarłatne tęczówki. Harry wciąż nie może się do nich przyzwyczaić.
— Jak sobie życzysz. — Składa okulary i kładzie je przed sobą na biurku. Nadal okazuje wręcz godny pochwały spokój.
— Wysłałem swoich ludzi, aby to sprawdzili. Wskazówkę stanowiły słowa jednego ze śmierciożerców, aby nie zbliżać się do jaskini...
— Którego? — wtrąca się Voldemort.
— Och. — Dumbledore mruga, a potem uśmiecha się. — Starzec ze mnie, nie pamiętam już takich szczegółów
Tom nie wydaje się przekonany, a Harry pamięta. Dużo czasu spędził z bliźniakami, pamięta też spotkanie z Regulusem.
— Wracając do historii... Moi ludzie nie wrócili z jakimś eliksirem czy cennymi zapiskami. Wrócili z Harrym. Dlatego postanowiłem go zatrzymać w Hogwarcie na tyle, by go sprawdzić, a gdy okazało się, że jest odporny...
— Uwięziłeś mnie — podsumowuje gorzko Harry.
— Okradłeś mnie — stwierdza sucho Tom.
— Nie można ukraść człowieka.
— Jak widać można.
— Dałem Harry'emu to, czego potrzebował: możliwość szukania ważnej dla niego osoby... — urywa, wpatrując się w ich dwójkę. — Ach, teraz wszystko ma sens. Jesteś Tomem? Tym Tomem?
Wspomniany Tom brzydko krzywi wargi.
— Dla ciebie Lordem Voldemortem — odpowiada chłodno. — Ale faktycznie, w jednym masz rację: wszystko ma teraz sens. Zabrałeś mi Harry'ego, bezczelnie go ukradłeś, a potem ukrywałeś, bo potrzebowałeś urojonego lekarstwa.
— I je mam — zaznacza Dumbledore.
— Świetnie. To ja zabieram Harry'ego i możemy się rozejść. Znaj moją dobroć: jestem w stanie wciąż pomóc ci z zielonookim.
— Harry'ego nie trzeba zabierać, sam pójdzie — mówi wyżej wspomniany, ale jego słowa zostają zignorowane.
— Pojawia się jeden problem. Lekarstwo to nie wszystko, potrzebujemy szczepionki, Harry więc zostaje.
— A to nie tak, że Ministerstwo miało rację? Nie jesteś w stanie wytwarzać lekarstwa bez Harry'ego. Jego magia jest kluczem.
— I krew, i szpik — wzdycha Harry. Wraca zmęczenie, gdy tylko myśli o wizycie u Hermiony, o długich godzinach spędzonych, gdy go kłuli i cieli.
— Co? — wyrywa się z ust Toma. Na chwilę traci cały fason; wykrzywia szyję, by wbić spojrzenie w Harry'ego i blednie. To wystarczy, by Dumbledore'owi zaświeciły się oczy.
— Harry na wszystko wyraził zgodę.
Potter czuje paniczną potrzebę obrony, bulgocze w gardle, aż nie wydostaje się drżąca i pełna słabości.
— To nie tak że chciałem ją wyrazić! Na początku może i tak, ale potem to był jedyny sposób, abyście pozwolili mi szukać Toma!
— Fakty są faktami. Dobrowolnie złożyłeś przysięgę. Jesteś wierny Feniksowi, więc i jesteś wierny naszym celom, a najważniejszym z nich jest wyleczenie świata z zarazy zombie.
Voldemortowi drga kącik ust.
— Więc tak będziemy się bawić. — Kiwa głową. — Zdajesz sobie sprawę, że nawet ta garstka ludzi, których przyprowadziłem, jest w stanie wybić połowę mieszkańców zamku? Barty się dobrze rozejrzał ostatnio, wiem, gdzie żyją cywile. Co za problem uwolnić zombie z bagażnika? Jak poradzisz sobie z zarazą wewnątrz murów, kiedy nie wychylałeś nosa poza nie przed dwadzieścia lat? Jak więc będzie?
— Poświęcisz ludzkość?
— Dla niego? — Przelotnie spogląda na Harry'ego, ale jego oczy wyrażają ogrom uczuć; są jak najsłodsza pieszczota. — Jestem w stanie zburzyć ten zamek co do cegły. Jeśli będzie to kosztować przetrwanie ludzkości, cóż, trudno.
— W takich chwilach powinniśmy być zjednoczeni jako ludzkość! Mamy wspólnego wroga, jesteśmy na skraju wyginięcia, musimy współpracować! Inaczej... inaczej czym się różnimy od zwierząt?
— Inteligencją, to na pewno. Możesz uniknąć tej tragedii, Dumbledore, po prostu zwolnij Harry'ego z przysięgi.
— Musisz zrozumieć w jak trudnej sytuacji mnie stawiasz. Oba wyjścia dla mnie oznaczają zaprzepaszczenie szans ludzkości do powrotu do normalności. Nie, nie mogę się zgodzić. Jednak... mogę zwolnić Harry'ego z przysięgi, jeśli nadal będzie pomagał, jeśli poświęci jeszcze trochę dla ludzkości. Jedne więzy przestaną obowiązywać, złoży nowe. Na lepszych warunkach. To jestem w stanie zaoferować.
— Ja się nie targuję — warczy Tom — tyko dyktuję warunki. Albo się dostosujesz, albo spełnię groźbę.
Harry spogląda to na jednego, to na drugiego. W końcu wzdycha.
— Myślę, że możemy się zgodzić. Jednak chcę aby nowa przysięga była ograniczona czasowo. Rok, tyle jestem w stanie jeszcze poświęcić. I nie będę tu mieszkał. Wracam z Tomem. Hermiona będzie musiała przyjeżdżać gdziekolwiek będę ja. — W swoim mniemaniu zgrabnie udaje mu się wybrnąć z braku wiedzy, gdzie mieszka Tom.
— Nie są to łatwe warunki.
— Albo to, albo nic. — Rzuca spojrzenie w stronę Toma, oczekując pochwały za zdecydowanie. Znajduje ją w łagodnym spojrzeniu.
— Będę potrzebował kolejnej przysięgi, jeśli mam iść na takie ustępstwa.
— Ustępstwa? — prycha Tom. — To Harry tutaj wykonuje przysługę, nie dostając nic w zamian. Lepiej przemyśl swoje słowa, bo mogę się rozmyślić.
Dumbledore ignoruje go, zamiast tego obchodzi biurko i staje obok Harry'ego. Wyciąga do niego dłoń. Potter ostrożnie podaje mu swoją.
— Zwalniam cię z przysięgi. — Magia błyska ciepło i opuszcza ich dłonie ledwo widzialną falą. — A teraz nowa przysięga. Magia będzie moim gwarantem.
Pstryka palcami i w powietrzu unosi się pergamin. Dumbledore go mu podaje. Harry bierze go do rąk, czuje jak Tom czyta mu przez ramię.
Zaraz potem wyrywa kartkę szybkim ruchem i zmienia parę rzeczy, dotykając palcami zdań czy pojedynczych słów.
— Teraz jest w porządku — mówi zadowolony.
— Wykreśliłeś badania medyczne — stwierdza Dumbledore, marszcząc brwi. Palce mocno ściskają pergamin.
— Nikt nie będzie eksperymentował na Harrym.
— Jak mamy w takim razie odkryć lekarstwo?
— To już nie mój problem. Pozwalam wam z nim rozmawiać i wpuszczam do domu. — Spogląda na niego z miną: znaj mą łaskę, starcze.
— To zostawmy to wykreślone — wzdycha Dumbledore.
Harry przygląda mu się podejrzliwie, coś za szybko się poddał. Jednak nie drąży tego tematu, zbyt spieszy mu się, aby stąd wyjść.
— Jutro spotkamy się w sprawie zielonookiego. W pracowni panny Granger. Harry doskonale wie gdzie, więc cię zaprowadzi. O dziewiątej pasuje?
— Niech będzie.
Takim oto sposobem kończy się spotkanie z Dumbledorem, a Tom wraz z Harrym opuszczają jego gabinet. Idą w ciszy, jednak blisko siebie, ramię w ramię. I choć nie rozmawiają, to ta cisza nie jest niezręczna czy nieprzyjemna. Podróżując, często po prostu razem milczeli, i na Merlina, jak Harry za tym tęsknił. Za wspólną ciszą.
Otwiera drzwi do małego pokoju kluczem. Frania już czeka przy drzwiach, by skoczyć w jego ramiona, gdy tylko się schyla.
— To Frania. — Odwraca się do Toma, by przedstawić kotkę. Głaszcze ją za uchem. — Znalazłem ją jak była jeszcze małym kociakiem.
Tom zamyka drzwi z cichym kliknięciem i ściąga okulary, które założył w korytarzu. Chowa je do kieszeni płaszcza, który to ściąga i wiesza na oparcie krzesła.
— Kolejna przybłęda?
Harry siada na łóżku, cały czas obejmując Franię; tęsknił za nią.
— Umilała mi czas.
Mężczyzna siada obok i pojedynczym palcem gładzi kota pod brodą.
— Jest łaciata jak krowa.
— Jak Frankenstein.
Milkną, po czym Voldemort wzdycha.
— Powinniśmy porozmawiać.
— Wiem. — Harry odwraca wzrok. Uparcie wpatruje się we Franię. Zdrajczyni zeskakuje z jego kolan, by wyłożyć się wygodnie na czerwonej pościeli. Wyciąga łapki rozciągając się i spogląda na niego spod półprzymkniętych powiek.
Tom chwyta jego podbródek i odwraca tak, by na niego spojrzał.
— Najpierw chcę wiedzieć jedną rzecz.
Harry już zaczyna się martwić. Z Tomem... zawsze się martwi o jego nieprzewidywalność. Bo on po prostu czasami za bardzo się martwi, pozwala strachowi wejść do głowy, a potem popełnia rzeczy, które Harry'emu ciężko wybaczyć. Choć stał się w tym specjalistą.
— Jak się czujesz?
To pytanie tak go zaskakuje, że nie kontroluje łez, które zaczynają płynąć po policzkach. Szybko zaczyna je wycierać, ale Tom go powstrzymuje.
— Ciii... — Palce gładzą mokre policzki, usta... rozwierają wargi, rozprowadzają po nich słone łzy. Harry czuje ich smak na języku. Oblizuje usta, jednocześnie dotykając opuszki palców chłopaka. — Możesz odpocząć. Już cię nie zostawię.
Przykłada więc głowę do ramienia Toma.
— Czuję się... teraz już lepiej. — Wydycha powietrze, które owiewa szyję Riddle'a. — Nie pamiętam za wiele naszych ostatnich momentów. Potrzebuję... muszę wiedzieć, co dokładnie się wydarzyło.
Voldemort wzdycha, a jego palce zaczynają wędrować po plecach okrężnymi ruchami.
— Popełniłem błąd. Zapędziłem nas w zasadzkę. Znalazłem czarodziejów, których tak bardzo chciałem znaleźć. I się przeliczyłem. Byli silniejsi ode mnie. Ugryzł cię zombie, byłem zdesperowany... Zrobiłem wiele głupich rzeczy, ale utrzymałem cię przy życiu. — Zaciska ramiona, przytula go mocno i desperacko. — Stworzyłem Śmierciożerców, by zapewnić ci bezpieczeństwo... i to obróciło się przeciwko mnie, przeciwko nam. Wykradli cię. Kiedy powinienem był cię chronić. Przepraszam. Za to przepraszam. Ja... naprawdę przepraszam...
— Cii... — Teraz to Harry przyciąga jego głowę do siebie, pozwalając, by Tom uspokoił się, słuchając jego miarowego oddechu. — Nie masz za co przepraszać.
— Mogłem ukryć cię lepiej! Ale nie ufałem moim ludziom, nie wszystkim. Nie mogłem zabrać cię do Little Hangleton. Nie kiedy byłeś nieprzytomny i tak... podatny na każdy atak! Teraz rozumiem swój błąd. Zaufałem Pettigrew i...
— Tom — wypowiada jego imię delikatnie, ale stanowczo — nie oczekuję od ciebie spowiedzi. Nie musisz się tak... kajać, tak tłumaczyć. Znam cię i wiem, że zrobiłeś wszystko, co w twojej mocy.
— Ty zawsze za szybko wybaczasz — szepcze w jego szyję.
— Czyli przez sześć lat trzymałeś mnie w jaskini?
— Mniej więcej.
— I swoją odporność zawdzięczam tobie? Jak?
— Musiałem działać szybko, trucizna się rozprzestrzeniała... Ugryzł cię czerwonooki, nie wiem, czy pamiętasz. Praktycznie drasnął, ale i tak wystarczyło. Więc cię zabiłem. Myślałem, że powstrzymam przemianę, ale... ale twoje żyły zaczęły przybierać zieloną barwę. Wtedy spróbowałem użyć magii. Zatrzymałem czas. Nie wiem, co dokładnie zadziałało, nie wiem, co stworzyłem. Wiem, że przeżyłeś. I to mi wystarczało. Trwałeś w śpiączce, a ja robiłem wszystko, by usunąć wirusa.
— Czyli ty pierwszy na mnie eksperymentowałeś. — Czuje ukłucie bólu i zawodu, gdy sobie to uświadamia. To pierwotna reakcja, której nie jest w stanie powstrzymać. Dopiero po chwili dochodzi do niego różnica. Że Tom robił to wszystko, aby ocalić jego życie. Nie chciał go wykorzystać, wykorzystywał wszystko inne, by go uratować.
— Czyli moje przypuszczenia były słuszne? Zakon na tobie eksperymentował? — Podnosi się i spogląda na niego z powagą, uważnie przyglądając się twarzy Harry'ego. — Zauważyłem, że nie wyglądasz zbyt zdrowo. Chciałem się łudzić, że to może rozłąka... — Zaciska dłoń w pięść. — Musisz mi powiedzieć kto cię torturował.
— Nikt mnie nie torturował! — zaprzecza od razu. — Po prostu chcieli wykorzystać to, że jestem odporny lina ugryzienia. Hermiona chciała tylko...
— Hermiona, tak?
— Ugh! Okropny jesteś.
— Bo się o ciebie troszczę?
— Nie. Za to akurat cię kocham. — Nachyla się, by go pocałować.
Sam nie rozumie swojego zachowania, jeszcze wczoraj przeklinał Granger, chciał stąd uciec... a teraz zaciekle wyrzeka się swoich wcześniejszych myśli. Nie chce przyznać przed Tomem, co naprawdę przeżywał. Chce to zostawić za sobą, zapomnieć i porzucić.
— Nie możesz tak wszystkim wybaczać — cicho mówi Tom. — Znaj swoją wartość i nie pozwalaj sobą pomiatać. Użyj mnie i będę im o tym przypominał za ciebie. Jak ważny i cudowny jesteś.
— Tęskniłem za tobą. — Tylko tyle jest w stanie wykrztusić, kiedy kontrolę przejmują emocje. Bo tęsknił, tak bardzo tęsknił. — Czułem się, jakby ktoś oderwał część mnie. Bez ciebie byłem tylko jak cień siebie.
— Więc co się działo z tobą, hm?
— Cóż... ja nie stworzyłem swojej własnej bandy. Zdezorientowany obudziłem się w zamku, ponoć Fred i George znaleźli mnie w tej twojej jaskini. Och, musisz porozmawiać z Regulusem. Z tego co wiem, to on się jakoś wygadał.
— Regulus? — W głosie Voldemorta pobrzmiewa zdziwienie. — Regulus za wiele nie wiedział.
— On chyba ich po prostu ostrzegł, by nie zbliżali się do tego miejsca, bo jest niebezpieczne.
— Zawsze muszę myśleć za innych. Zresztą Regulus jest teraz nieosiągalny, wysłałem go na misję z Bellą i Narcyzą.
— Syriusz i Remus pisali, że Regulus zaginął. Po prostu wysłałeś go na misję?
— Mieli zinfiltrować Insygnia, w końcu Bella i Narcyza kiedyś do nich należały. Niepokoiły mnie ruchy Grindelwalda, który zaczynał toczyć otwartą wojnę z Ministerstwem. Chciałem się dowiedzieć, o co mu chodzi.
— Czyli praktycznie już go ukarałeś?
— Och nie, Harry. Gdybym chciał go ukarać... Zawsze mogę zwiększyć swoją kolekcję zombie.
Frania śpi, Harry przesuwa się, aby położyć się na piersi Toma, który mocno oplata go ramionami.
— Ten sen... to była prawda? Miałeś czerwone oczy, założyłem więc... ale teraz też masz. Czerwone oczy — uściśla.
— Cały czas próbowałem się z tobą kontaktować w ten sposób. Odkryłem gałąź magii, o której czarodzieje widocznie zapomnieli. Runy posiadają niesamowitą moc, jeśli odpowiednio się je narysuje, przekształci... Niestety byłem w stanie znaleźć cię ten jeden jedyny raz.
— Wtedy kiedy byłem poza Hogwartem.
— Mówisz, że magiczne bariery zamku to blokowały? Są stare, to prawda...
— Po Aberfoyle nie opuszczałem już zamku.
— Po udanej próbie, kiedy nie znalazłem cię w wiosce... Próbowałem jeszcze mocniej, jeszcze ciężej nad tym pracowałem.
— Wiesz? To takie zabawne, jak teraz o tym myślę. — Podnosi się, by spojrzeć z góry na leżącego Toma. — Bo uciekliśmy z Aberfoyle przed tobą właśnie. Bliźniacy byli przekonani, że chcesz ich dopaść za to, że mnie... ukradli jak to ująłeś.
— Zabawne? — prycha Tom. — Gdyby nie to, już dawno bylibyśmy razem.
A ja nie spędziłbym tyle godzin w bólu i cierpieniu — gorzko myśli Harry, ale szybko wyrzuca to z głowy. Chce skupić się na Tomie i na tym, że w końcu są razem. To ma być szczęśliwa chwila.
— Ale i tak mnie znalazłeś. — Nachyla się, by pocałować szyję chłopaka. Wyczuwa ustami puls, który podryguje delikatnie jak motyl złapany w sieć.
— Przypadkiem. Luna wspominała coś o odpornym przyjacielu, który był dla niej miły i czy nie znalazłbym kogoś, kto by mu się oświadczył i wyciągnął z zamku, żeby nie skończył jak Neville... Co mi przypomina o tej całej Hermionie. Co tu się wyrabiało?
— Luna! — Przypomina sobie specyficzną dziewczynę. — Co u niej słychać?
— Unikasz tematu — od razu wytyka Tom, nie odpuszczając. — Chyba zasługuję, aby wiedzieć...
— To moja sprawa, okej? — mówi trochę ostro, więc po chwili dodaje: — Nie chcę o tym rozmawiać. Nie teraz. Chcę się nacieszyć tobą. To ma być szczęśliwa chwila, okej?
Nie wie, kogo próbuje przekonać, ale Tom przyciąga go do siebie. Mocno obejmuje.
— Też tęskniłem. — Całuje skroń.
Zasypiają we własnych objęciach. Tak jak zwykli kiedyś. Wszystko wróciło do normy. Na tyle, ile mogło.
________________________
cytat z początku jest z Epic. The musical - Just a Man.
w tym tygodniu mam fazę na Diunę, dzisiaj wieczorkiem zabieram się za czytanie trzeciej części i wracam czytać zabawne komentarze ludzi, który po Diunie tworzą teorie, nie znając Mesjasza *evil emoji*
ta część to dwie rozmowy, ta z Dumbledorem skradła moje serducho, nie ukrywa. Tom mógł się popisać. druga, bardziej intymna została okrojona, bo goni mnie czas.
jeszcze jeden rozdział w Hogwarcie, tak na razie planuję. potem się stąd wynosimy do Little Hangleton.
chciałam się też dzisiaj pochwalić i przedstawić rzeczy, które nas czekają po Amarylis i Save me, bo powoli nad nimi pracuję.
Krwawe kwiaty na twej skórze — lesbians tomarry vampire au, toxic, mroczne, wszystko, co najlepsze, trochę zaaranżowane małżeństwo, trochę regency au? ale z wampirami!
Jaskółka uwięziona — mroczne tomarry z motywem: co jeśli nie da się zniszczyć horkruksa, jeśli samemu się nim jest? jeśli uwolniona dusza dołącza do najbliższego jej fragmentu i łączy się w jedno? z motywem otwarcia Komnaty Tajemnic jak Harry jest starszy. dużo skupiania się na psychice Harry'ego, na byciu dzieckiem z przemocowego domu, na stracie najbliższych osób.
nienzawazne drarry — zgłębienie obsesji Harry'ego na punkcie Draco, będzie pewnie au i mroczny Harry. mam parę motywów, które chciałabym tu poruszyć. i tęsknię trochę za drarry. a takiego bardziej mrocznego nigdy nie pisałam.
to wszystko robocze tytuły, ale nad wampirami już pracuję, bo to krótka historia, ale też i Save me miało być krótką historią. chciałam to zamknąć w 60k słów, które osiągnęliśmy teraz. w połowie.
do przeczytania, jak się uda to za tydzień~!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top