VI. cz.1

to już szósty rozdział, ależ ten czas leci...

1992-1994

Harry i Tom podróżowali, próbowali przeżyć, stawali się sobie jeszcze bliżsi. Kasztanka była niezastąpiona, dzięki niej mogli pokonywać o wiele dłuższe dystanse. Jednak wszystko musiało mieć swój koniec. Końcem ich swoistej sielanki, gdzie wiedzieli jak przetrwać, mieli opracowane schematy i tylko je powtarzali, było spotkanie Allana.

Starszy mugol szukał schronienia, a słyszał, że w okolicy znajduje się spora grupa, słynąca z tego, że wiedzie im się dobrze. Harry zaproponował, że pójdą z nim. Łaknął innych ludzi, spotkań z nimi, wymiany doświadczeń. Czasami miał dość Toma. Dopiero potem zrozumiał, że Tom to jedyna osoba, której mu potrzeba. Inni zawodzą. Inni zdradzają.

Allan był weterynarzem z Edynburgu. Opowiadał o swojej małej klinice, chwalił Kasztankę. Klacz również go polubiła, a więc i Harry.

Banda miała swoją kwaterę w starym supermarkecie; otoczyli go drutem kolczastym, nawet wybudowali prowizoryczne wieżyczki na płaskim dachu budynku, aby strażnicy mogli obserwować teren ze strzelbami w rękach. Jeden z nich spoglądał z góry na zbliżającą się na koniu grupę. Coś krzyknął, machnął ręką.

Dotarli do bramy. Allan podziękował im, zdjął kapelusz i skłonił głowę.

— Hej! — krzyknęła kobieta zza płotu. Ciemnoskóra, wysoka, o donośnym głosie i pewnej siebie postawie. — Nie chcecie zostać na posiłek? Jedzenia nam nie brakuje.

Tom był sceptyczny, Harry ciekawski; polubił Allena, chciał wiedzieć jak funkcjonuje grupa, do której przystąpi. I w ogóle jak funkcjonują takie duże społeczności.

— Jestem Ada — przedstawiła się. — Można powiedzieć, że tu dowodzę, choć decyzje podejmujemy z reguły wspólnie. Daniel weźmie waszego konia, mamy miejsce ze zwierzętami.

Niechętnie oddali lejce, Tom wpatrywał się w głowę mężczyzny, który zabrał klacz, jakby miał wypalić dziurę w tyle jego głowy.

— Coś taki spięty? — zapytała Ada, pełna pozytywnej energii. Sięgnęła ręką, by objąć chłopaka, ale ten w porę się odsunął, dając znak, że sobie nie życzy. — Chodźcie, oprowadzę was.

Harry na to czekał. Okazało się, że supermarket został przerobiony, wybudowano ściany, dzięki czemu mieli o wiele więcej pomieszczeń. Stąd z otwartej przestrzeni zrobił się wielki korytarz i labirynt pokoi.

— Hodujemy własne rośliny na dachu — powiedziała Ada. — A na zewnątrz zwierzęta. Codziennie mamy świeże jajka — dodała, a Harry'emu pociekła ślinka. Dawno nie jadł jajek. — Nie mówcie nikomu, ale mamy też samochody, w pobliżu była stacja paliw, więc się zaopatrzyliśmy.

— Wszystko brzmi idealnie — podsumował Tom, nie wyglądając na zadowolonego. Może bał się, że Harry zechce zostać.

Chłopak sięgnął więc ręką, by ścisnąć tą Toma. Chciał dać znać, że bez Toma nigdzie się nie ruszy.

— Bo jest — odparła Ada z uśmiechem. — A co takie słodkie dzieciaki robią same podczas apokalipsy?

— Próbują przeżyć — odpowiedział Tom.

Ada zaśmiała się nerwowo.

— Nasi rodzice zginęli, więc podróżujemy razem — wyjaśnił Harry, czym zarobił sobie karcące spojrzenie Toma, który jak zwykle był przewrażliwiony na punkcie trzymania sekretów.

— I żaden dorosły się wami nie opiekuje?

— Nie potrzebujemy dorosłych — warknął Tom.

— Właśnie — odparł Harry. — Świetnie radzimy sobie sami.

— Skoro tak mówicie...

Allana znaleźli z grupką ludzi w pomieszczeniu, które zapewne było wspólnym salonem. Znajdowało się tu wiele kanap, jakichś gier i zabawek dla dzieci. Harry patrzył na nie z zazdrością; kiedy ostatni raz bawił się misiem czy klockami? Nie pamiętał.

— I jak tam? — zapytał Harry, od razu podchodząc do mężczyzny.

— Chyba tu zostanę. To prawie jak dom starości, w czasach apokalipsy nie mogę liczyć na lepszy — zaśmiał się. — Idealne miejsce, by przeżyć te parę ostatnich lat, które mi zostały.

Harry'emu zrobiło się smutno. Czasami zapominał, że ludzie mogą umrzeć tak po prostu, że ugryzienie zombie nie było konieczne. Gdy podróżował tylko z Tomem, nie myślał o starości i innych rzeczach, które zostały w świecie bez zombie. Liczyło się to, by przetrwać.

— Wydaje się spoko — powiedział z uśmiechem i wrócił do Toma, który przyglądał się regałowi z książkami. — Chcesz jakąś zwinąć? — zapytał szeptem.

Tom od razu kiwnął głową.

— Mają tu kilka o anatomii. Przyda się choć jedna.

— Odwrócić uwagę? — W oczach Harry'ego pojawił się psotny błysk.

— Poproszę. — Tom pochylił głowę. Czasami robił się strasznie zawstydzony, szczególnie kiedy pokazywał otwarcie, że czegoś chce, potrzebuje.

Harry szybko obmyślił plan. Upadnie. Prosta sprawa. Powinno zrobić tyle zamieszania, by Tom wsunął wypatrzoną książkę do plecaka. Harry udał więc, że zmierza w stronę Allana, nawet zaczął do niego machać i padł jak długi, potykając się o nogę kanapy.

— Gdzie drugi?! — krzyknął ktoś.

Jednak nie takiej reakcji się spodziewał. Zamiast na ratunek, ludzie rzucili się na niego. Ktoś przytrzymał jego głowę, wbijając nos w posadzkę, inni przyszpilili nogi, ktoś wykręcił ręce.

Chciał krzyknąć, ale wtedy coś ciężkiego spadło na jego głowę i stracił przytomność.

Obudził się związany i obolały. Od razu desperacko zaczął szukać wzrokiem Toma, jednak był sam. Zaczął szybciej oddychać. Gdzie jest Tom? Co oni mu zrobili? I co zrobią Harry'emu? Dlaczego go przy nim nie ma?

Wtedy ktoś otworzył drzwi, a raczej zbite z desek coś, co miało drzwi przypominać. Do środka weszła Ada. Chciał wykrzyknąć jej imię, ale okazało się, że zakneblowali mu usta.

Kobieta kucnęła przed nim z nożem i rozcięła linę, na której zawiązany był szmaciany knebel. Lina ta oplatała ciasno głowę Harry'ego.

Ten od razu zaczął desperacko chwytać powietrze, po czym wbił nienawistne spojrzenie w kobietę.

— Dlaczego to robicie?

— Mieliśmy pobawić się z wami trochę dłużej, ale łowcy zawsze korzystają z okazji.

— Nie rozumiem.

— Bo jesteś głupim dzieciakiem. Stworzyliśmy tu raj. Raj dla ludzi, których normalne społeczeństwo odrzucało. Stworzyliśmy społeczność, która nas akceptuje.

Harry poczuł ogarniający go strach.

— Czyli...? Kim jesteście?

— Koneserami — odpowiedziała Ada.

— Gdzie Tom? — zadał kolejne naglące pytanie, skoro nie zrozumiał odpowiedzi na pierwsze. — I co z Allanem? — Przypomniał sobie o staruszku.

— Allan, mój drogi słodki chłopcze, jest jednym z nas. Jest przynętą, wabikiem... jak zwał tak zwał.

Ada wydawała się niesamowicie zadowolona ze swojej odpowiedzi, a w Harrym narastało przerażenie i wściekłość. Jak mogli ich tak potraktować? Jak mogli udawać miłych i pomocnych?

— I dziękujemy za konia. — Kobieta puściła mu oczko. — Przyda się.

Wtedy właśnie coś wybuchło, do pomieszczenia wpadł Tom z krwią na twarzy i wbił nóż prosto w oko kobiety. Tak, że Harry wpatrując się w jej twarz, nagle zobaczył wysuwające się ostrze.

— Tom!

Nóż uniósł się, bryznęła krew, kobieta padła martwa. Narzędzie wylądowało w wyciągniętej ręce Riddle'a.

— Magia. Nie pomyślałem.

— Bo ty nigdy nie myślisz — sarknął Tom, po czym kucnął, by zakrwawionym nożem rozciąć więzy. — Ufasz ludziom, rzucasz się w ich objęcia i potem dzieje się to. Tym zwierzętom nie można ufać, jasne?

Harry kiwnął głową, po czym wstał i zaczął rozmasowywać obolałe nadgarstki.

— Chodź. — Tom pociągnął go na zewnątrz.

Ostrożnie przemierzali długie korytarze zrobione ze styropianu. Tom najpierw zaprowadził ich do miejsca, gdzie ukrył ich plecaki, a potem wyruszyli na poszukiwania Kasztanki.

W końcu ją znaleźli: rozciętą na pół. Krew zalała prawie całe małe pomieszczenie. Harry nie potrafił odwrócić wzroku. Więc patrzył i patrzył. Jak skapuje krew, jak cięcie na brzuchu jest precyzyjne, na jej pysk, którym zawsze go trącała.

— Dlaczego... Dlaczego to zrobili? — zapytał, czując w oczach piekące łzy. Zamrugał, by je odgonić.

— Bo to psychopaci — oschle stwierdził Tom.

— I jak my teraz uciekniemy? Co zrobimy, Tom?

Riddle spojrzał na niego spokojnie. Dotknął policzka, rozmazując na nim krew, którą miał na palcach.

— Weźmiemy to, co należy do nich.

Dlatego też ukradli samochód — Daihatsu Rocky w zgniłozielonym kolorze.

— Umiesz prowadzić?

— Czytałem kiedyś instrukcję — odparł Tom, przekręcił kluczyk, wcisnął sprzęgło, wrzucił jedynkę, po czym wcisnął gaz prawie do dechy. Auto warknęło głośno, ruszyło pędem, gdy Tom puścił sprzęgło. Przebijało się przed prowizoryczne ściany ze styropiany, potrącając jednego czy dwóch ludzi, Harry o nich nie dbał. Kochał Kasztankę, nie rozumiał, co się stało, dlaczego ją zabili. Chciał ich ukarać za to, co zrobili jego przyjaciółce, choć może bardziej adekwatne było stwierdzenie, że być tak przebodźcowany emocjami, że nie był w stanie przejmować się śmiercią bezimiennych ludzi. Jak najszybciej pragnął się stamtąd wydostać.

Przebili się autem przez ogrodzenie, wyjechali na drogę, Tom chciał zmienić bieg, ale zamiast dwójki, wrzucił czwórkę. Auto zawarczało. W panice wcisnął sprzęgło, i tym razem dał już odpowiedni bieg.

Jechali, nie oglądając się za siebie. Zrobili przystanek, by magią uzupełnić paliwo w baku. Harry się nie odzywał, nie wiedział, co powiedzieć. Dopiero gdy przestali uciekać, Tom zatrzymał się na środku drogi, w końcu i tak nikt nie będzie tędy przejeżdżał, więc nie było sensu zjeżdżać na pobocze.

Wokół były tylko drzewa. Asfalt i lasy.

Tom nachylił się w jego stronę, wyciągnął rękę, ale zaraz potem ją cofnął.

— W porządku?

— Nie — warknął Harry. — Nienawidzę ich. Jak mogli to zrobić Kasztance?

— Harry, oni chcieli zjeść też nas — wyjaśnił Riddle.

Harry'emu nagle zrobiło się niedobrze.

— To dlatego Ada nazwała ich koneserami? I Allan zwabiał do nich ludzi?

— Pracował z nimi? To dobrze, że go zostawiliśmy.

Potter nawet nie miał siły myśleć o tym, że Tom zostawił Allana, myśląc, że ten również był ofiarą. Skupiał się na swoich przeżyciach, otumaniony przez szok.

— To... chore. Przecież to ich czyni prawie jak zombie!

Tom nie wydaje się zbyt przejęty, wzrusza ramionami.

— Ludzie są różni. Znajdziesz wśród nich wszelakich psycholi.

Po tamtej sytuacji przez kolejne miesiące unikali ludzi, Harry ponownie otworzył się przed obcymi, gdy wspomnienie wyblakło w pamięci, a nawet wtedy już nie był taki sam. Bo nikt po takim przeżyciu nie pozostanie bez zmian.

Chyba że jest się Tomem Riddle'em, który z zadowolonym uśmiechem wyciągnął z plecaka książkę.

— Ale udało mi się ją dorwać — stwierdził, wywołując niekontrolowany śmiech u Harry'ego, który chwilę po tym się rozpłakał.

I łkał, ukojenie znajdując w ciepłych ramionach jedynego człowieka, na którym mógł polegać.

Teraźniejszość

— Najpierw wyniki — mówi Hermiona, kiedy zaciągnie Harry'ego już do lochów i posadzi na kanapie. — Przeprowadziłam podstawowy test, sprawdziłam jak twoja krew reaguje na wirus. Jedna fiolka poradziła sobie z nim znakomicie, zupełnie zniwelowała wirus, jednak druga poległa. Komórki szybko obumarły. Chcesz wiedzieć dlaczego?

— Zapewne powinienem. — Harry nadal jest zły na to jak się na niego wydarła i jak go potraktowała, więc nie zamierza prowadzić z dziewczyną miłej pogawędki.

— Bo użyłam dwóch jadów! Białookiego i czerwonookiego. To znaczy, że jesteś odporny tylko na jad białookich, które przecież jako jedyne zmieniają w zombie. Ugryzienie czerwonookiego nadal wywoła ból i zabije. Dlatego byłoby miło gdybyś zamiast rzucać się od razu na wyprawę, zaczekał i dowiedział się jak działa twoja odporność. Żeby na przykład nie rzucać się wprost pod zęby zombie.

— Naprawdę myślisz, że rzucałbym się, jak to powiedziałaś, pod zęby zombie, tylko dlatego, bo jestem odporny?

— A nie?

Harry ma się ochotę z nią dalej wykłócać, ale po krótkim zastanowieniu stwierdza, że może Hermiona nie mówi tego bezpodstawnie i coś w tym jest. Nawet patrząc na wczorajszą akcję, kiedy Harry stanął do walki zamiast uciekać. Dlatego odpuszcza; zakłada ramiona na piersi i odwraca wzrok.

Jego ruch odsłania Franię, która jak zwykle siedzi na ramieniu. Kociak spogląda na Hermionę zielono-niebieskimi oczami i drapie się.

— To Frania — przedstawia ją Harry.

Hermiona nie wydaje się być pod wrażeniem, czego Harry nie jest w stanie zrozumieć; przygląda się mu z miną, z której niewiele można wyczytać.

— Zrobię ci eliksir na pchły, nie mam nic specjalistycznego, ale powinno dać radę.

— Dzięki. Ej, ale czerwone też potrafią zmieniać w zombie — mówi, odnosząc się do jej poprzednich słów.

— To raczej mit, nigdy tego nie potwierdziliśmy. Widziałeś kiedyś jak zachowuje się człowiek po ugryzieniu czerwonookiego?

— Niestety.

— Jak po klątwie Cruciatus. Ból jest tak ogromny, że ofiara zdziera sobie gardło. Próbowałam badać zwłoki, ale... tam coś musi się dziać od środka, coś co sprawia, że całe ciało zaczyna krwawić, z każdego możliwego miejsca. Ofiara się wykrwawia, ale nie udało mi się ustalić, czy to właśnie jest przyczyną zgonu... Dlatego bazując na moich badaniach uważam, że czerwone nie zmieniają w zombie, nawet jeśli ich jad potencjalnie może, to osoba zakażona zbyt szybko umiera. A martwego nie można zainfekować, nie powstanie ze zmarłych.

— Czyli możliwe, że jestem odporny na jad czerwonych — zauważa Harry. — Po prostu moja odporność na nic się nie zda, kiedy te inne rzeczy działają i zaczynam umierać.

— Właśnie, więc uważaj, nie daj się ugryźć. — Klepie go po policzku. — Jesteś zbyt cenny.

Ma ochotę odgryźć jej palca.Większość ludzi w Zakonie Feniksa traktuje go jak nieporadne dziecko, które trzeba pokierować na właściwą drogę, wskazać co, gdzie i jak. I zgoda, Harry na początku był zagubiony, ale było to uzasadnione wieloma wydarzeniami. Teraz już się przyzwyczaił, wie, czego chce, mogliby się już odczepić.

Gdy wychodzi, Hermiona jeszcze przypomina o kolejnej wizycie; Harry trzaska drzwiami. Frania odzywa się zaniepokojona, więc głaszcze ją uspokajająco.

— Chodź, sprawdźmy, czy mają w kuchni jedzonko, które będzie smakować takim małym kotkom.

W środku oprócz całego grona skrzatów domowych znajduje się tylko jedna osoba, rudowłosa kobieta, której Harry nie zna.

— Hej, macie może coś dla kotków? — Wskazuje kciukiem na Franię.

Skrzat z przyklapniętymi uszami zamyśla się na chwilę.

— Każdy rodzaj ryby praktycznie. Czy może woli bardziej surowe mięso?

Ostatecznie Frania dostaje tuńczyka, którego wcina zadowolona. Harry siada na beczkach, które ustawione są pod ścianą, tak aby nie przeszkadzać jedzącej kobiecie.

Frania szybko kończy swój posiłek, na deser dostaje żółtko jajka podane na małym talerzyku. Kotka najpierw wącha, a potem zaczyna lizać, wciągając żółtego gluta kawałek po kawałku.

— Jeju, jakie urocze stworzenie — mówi kobieta, która właśnie odstawia talerz; nie jest pusty, całkiem sporo jedzenia zostało. — Chciałabym, aby moje dzieci tak ładnie jadły. Chociaż i ty się brudzisz — zwraca się do Frani, która całą brodę ma utytłaną żółtkiem. W odpowiedzi kotek oblizuje się, mlaska i wraca do smakołyku.

— Masz dzieci? Wyglądasz młodo.

Kobieta spogląda w bok.

— Trójkę — mówi z delikatnym, zmęczonym uśmiechem.

Siada obok i podciąga nogi pod brodę. Harry czuje się nieswojo, nawet nie zna jej imienia.

— Czasami żałuję. Na początku żałowałam, że zdecydowałam się tak wcześnie, a teraz powoli żałuję, że w ogóle.

— Nie kochasz ich?

Rzuca mu oburzone spojrzenie.

— Oczywiście, że kocham! Ale chciałabym odzyskać swoje życie. A tak? Tkwię w zamku, zajmując się nimi non stop, nie mam żadnej przyjaciółki, żadnej pracy, żadnego zainteresowania... Chciałabym być jak moi bracia, wyruszać na przygody, zabijać zombie...

— To po prostu to zrób? — Harry nie rozumie, w czym tkwi problem.

Jego rozmówczyni śmieje się gorzko.

— A jak umrę? Kto się nimi zajmie? Mój mąż umarł, zamienił się w zombie, jeszcze jak byłam w ciąży z bliźniaczkami... On nie myślał o rodzinie. Żył przygodą. I ostatecznie nas zostawił. A ja zostałam przykuta kajdanami do tego cholernego miejsca, w którym nic się nie dzieje! — Uderza ręką o kolano.

Oddycha szybko, spogląda przelotnie na Harry'ego.

— Przepraszam. Nie znamy się, a ja opowiadam ci historię swojego żałosnego życia. Ginny jestem.

— Harry.

— Ach, nasza nowa nadzieja. — Uśmiecha się gorzko.

— Nowa?

— Kiedyś była inna. Ale ludzie tracą to, czego nie potrafią docenić. Więc upewnij się, że cię doceniają. Chciałabym nie musieć żyć w zamku, chciałabym wrócić na wieś. Dzięki tobie mam szansę, więc zawsze będę ci wdzięczna. Nawet jeśli ostatecznie się nie uda, to cień nadziei to więcej niż miałam dotychczas.

Zostawia go z mętlikiem w głowie; chciał się dowiedzieć więcej o poprzedniej nadziei. Głaszcze Franię, myśląc o Ginny i jej dziwnych słowach. Wydawała się osobą, która jest zmęczona życiem. Z drugiej strony... co zrobiłby Harry gdyby się okazało, że Toma nie żyje?

Nawet boi się o tym myśleć, taka możliwość zbyt go przeraża.

Wstaje. By zająć czymś umysł, podchodzi do skrzatki, która klei pierogi.

— Urocze — komentuje ich kształt; skrzatka rumieni się i wlepia w niego wielkie, świecące ekscytacją ślepia.

— Darunia dziękuje, sir! Darunia bardzo lubi zwierzęta, dlatego robi pierożki w ich kształtach.

— Świetne są — dodaje jeszcze i wychodzi z Franią na ramieniu. 

___________________

mam wrażenie, że ta część jakaś krótka jest, ale ilość słów wyszła taka całkiem okej, standardowa jak na mnie. może dlatego że przez to jak podzieliłam szósty rozdział, tutaj główne skrzypce gra przeszłość i banda kanibali; oni jeszcze wrócą, obiecuję. 

ciutkę inspirowanie TLOF, ale tam był religijny szaleńca pedofil, który próbował utrzymać swoją grupę przy życiu, a tu mamy fanów Hannibala Lectera, którzy wzięli cosplayowanie na inny level xD 

ogólnie mam problem, bo z jednej strony chciałabym opisywać przeszłość dokładniej, z drugiej wiem, że to mnie wykończy i nie uciągnę tego dalej. ale no przeszłość ma wam tylko zarysować drogę Harry'ego i Toma, więc musicie mi wybaczyć, że robię to skrótowo, główna fabuła to teraźniejszość. 

w drugiej części czeka nas dużo rozmów, będą duchy i Frania ^.^

zaczęłam True Blood, myśląc, że to całkiem dobry serial o wąpierzach, bo swego czasu tak słyszałam. a to jest taki odmóżdżacz gorszy od Pamiętników Wampirów xD a w każdym odcinku jest z pięć scen seksu (minimum). trochę mnie irytuje, że te wampiry na razie takie nijakie, tylko imprezują i chleją (ogólnie postaci robią to: seks, narkotyki, seks, impreza, ktoś kogoś zabije). ale vibe ma całkiem fajny, no. 

także myślałam, że wrócę do swojej wampirzej manii (bo ja i wampiry mamy skomplikowaną historię), ale w sumie jestem ciut rozczarowana i kusi mnie rewatch TVD, bo jak patrzę na Billa to widzę Damona xD 

ps. jednym z moich pierwszych ff było właśnie takie, w którym Harry był wampirem. trzeba będzie kiedyś wrócić do tego konceptu ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top