V. cz. 3

I'M CRYING!!! MISSING MY LOVER!!! and i'm standing alone, i got no power....~*

Harry zapomina o słowach ducha już następnego dnia, zbyt skupiony na tym, że wreszcie wyrusza, wreszcie ma szansę odnaleźć Toma. Zapomina też o innych rzeczach na przykład o tym, że powinien w czwartek zgłosić się do Hermiony, a tak prędko z wyprawy nie wróci. Nikogo też nie informuje, że wyrusza. Bo kogo miałby? Rozmawia głównie z duchami, a dwójka najważniejszych ludzi o tym wie, plus Dumbledore mu pozwolił, więc w ogóle nie zaprząta sobie tym głowy.

Od razu udaje się do kwater Syriusza i Remusa, ubrany w płaszcz, który wczoraj otrzymał; nie potrafił się powstrzymać.

— Wykapany James! — wykrzykuje Syriusz, gdy tylko otwiera drzwi i go widzi. Kwestia tego, że jego ojciec zmarł w podobnym wieku, w jakim jest teraz Harry zostaje przemilczana.

Drapie się po głowie, wchodząc do środka. Plecaki są już przygotowane, pełne jedzenia przygotowanego przez skrzaty domowe oraz innych środków niezbędnych do przetrwania samemu w świecie pełnym chodzących trupów.

Jest tak wcześnie rano, że na korytarzach zamku nie spotykają nikogo. Szare niebo wita ich, gdy udają się do budynków pełniących funkcję garażu. Pomijają ten, z którego Harry korzystał wraz z Fredem i George'em i zamiast tego Syriusz kieruje ich do małej szopy z boku. Unosi rękę i otwiera zamek magią. Odwraca się, by wyszczerzyć się dumnie.

— Może nie umiem walczyć bezróżdżkowo jak Dumbledore, ale parę sztuczek mam w rękawie.

Harry czuje ulgę i nagłą nadzieję, że będzie mógł podzielić się swoimi osiągnięciami bez dziwnej ciszy, która dopada czarodziei, którzy stracili różdżki i nie potrafią już czarować.

— Ważne było dla nas, aby nasze pojazdy zostały nasze — wyjaśnia Remus.

— W końcu sam je podrasowałem, gdy miałem jeszcze różdżkę — dodaje Syriusz.

Gdy otwiera drewniane drzwi, Remus podchodzi, by ściągnąć czarne plandeki zasłaniające pojazdy. Okazują się nimi dwa motory: jeden czarny z malunkiem płomienia, drugi brązowy. Harry nie zna się na modelach, jednak maszyny są wielkie i przez to wydają się ciężkie.

— To stare modele, ale dzięki temu to sama benzyna, zero mugolskich świecidełek. Benzyna połączona z magią oczywiście — tłumaczy Syriusz. Pewnym ruchem odhacza stopkę, na której motor stoi, jednocześnie musząc unieść delikatnie maszynę, by to zrobić. — Sekret polega na tym — tłumaczy, włączając zapłon — by walnąć dostatecznie mocno. — Trzymając motor za kierownicę, uderza nogą o kopkę. Silnik zaczyna warczeć, motor drżeć, czuć zapach benzyny.

Syriusz spogląda na niego zadowolony, dodając trochę gazu. Z rury wydechowej bucha dym. Harry przygląda się temu z zafascynowaniem.

— Siadaj! — woła Syriusz, starając się przekrzyczeć ryk silnika. — Ty jedziesz ze mną!

Harry zakłada więc plecak, poprawia gogle, i siada za Syriuszem, opierając wygodnie nogi i łapiąc za skórzaną kurtkę mężczyzny.

Syriusz dzisiaj przewiązał czoło bandamką, a na ręce założył bezpalcowe rękawiczki. Remus odpala swoją maszynę, która również budzi się do życia z głodnym warkotem. A potem ruszają, tylko zamiast jechać po ubitej drodze, ich motory wzbijają się w powietrze.

To zupełnie inne uczucie niż latanie na miotle. Przede wszystkim oprócz szumu powietrza, słychać ryk silnika. Po drugie Harry nie ma zupełnej kontroli nad lotem, bo znajduje się na miejscu pasażera. Po trzecie lot wydaje się bardziej statyczny, ciężka maszyna nie jest tak podatna na wiatr.

Po trzech godzinach lotu robią przerwę. Remus sprawdza teren, czy w pobliżu nie ma niepożądanych trupów, po czym siadają na trawie, by przekąsić kanapki zrobione przez skrzaty domowe.

— Najpierw mamy umówione spotkanie z bratem Syriusza — informuje Remus — więc udamy się do ruin Doune, w pobliżu jest wioska, w której ostatnio śmierciożercy mieli interwencję.

Harry pamięta Regulusa, jest ciekawy ponownego spotkania, a w szczególności interakcji z Syriuszem, którego relacje rodzinne wydają się poplątane i zagadkowe, a przez to tak intrygujące.

— Interwencję?

— Śmierciożercy udają się tam, gdzie ich się wzywa — tłumaczy Remus.

— Jeśli oczywiście będzie im się chciało — dodaje Syriusz. — Ale tego im zazdroszczę, że ich wyprawy nie są tylko po to by zebrać dane, zbadać coś, ale realnie pomagają ludziom, kiedy w okolicy pojawia się większa horda.

— Przejmują też tereny, prawda? Więc Doune to teraz ich terytorium?

— Nie, nie przejmują. My to czasami robimy, choć bardzo, bardzo rzadko. To wymaga dużego nakładu ludzi. Dlatego należą do nas tylko okoliczne wioski. Ministerstwo i Insygnia z kolei... Mają mini wojnę na to kto zdobędzie więcej terytorium.

— To dlatego są zwaśnieni? Ron mówił coś o tym, że większym zagrożeniem niż zombie są właśnie wojenki band.

— Po części — przyznaje Remus.

— Ale ponoć śmierciożercy i Insygnia mają bardziej personalny zatarg. Voldemort kiedyś należał do Insygniów, gdy odszedł, zabrał ze sobą połowę najlepszych ludzi. Po dziś dzień żywią z Grindelwaldem do siebie urazę — kończy konspiracyjnym szeptem Syriusz.

— To plotki.

— W każdej plotce tkwi ziarno prawdy — broni się Syriusz.

— Jak zabrał ze sobą? — Harry od razu widzi w głowie Voldemorta (aka postać w ciemnym kapturze) jak zbiera ludzi do wielkiego wora, który potem wrzuca na pakę auta i odjeżdża.

— Bardziej poprawną nazwą byłaby schizma, czyli rozłam wśród szeregów; część odeszła i stworzyła inną grupę. Tak przynajmniej głoszą plotki.

— Mówisz tak jakby Grindelwald miał wyznawców — śmieje się Syriusz.

Remus spogląda na niego, unosząc brew.

— A nie?

Późnym popołudniem docierają do zamku. Wznosi się on na niewielkim wzgórzu, otoczony lasem, którego korony drzew straciły już liście, co nadaje okolicy upiornego uroku. Krótka, wyschnięta trawa, błoto, niszczejące ruiny zamku. Z szarego nieba zaczyna siąpić deszcz, Syriusz bezceremonialnie wprowadza motor do środka, żeby mu nie zmókł. Remus ze śmiechem robi to samo, słuchając jak Łapa przeklina pod nosem. Harry podąża za nimi, rozglądając się po otoczeniu. Nie zmókł za bardzo, ale gogle musi zdjąć, bo kropelki wody uniemożliwiają poprawne widzenie.

W środku budowla również jest szara, popękane ściany, wyszczerbione łuki i dziurawa podłoga. Na szczęście dach jest cały, więc przynajmniej nie pada na nich deszcz. Harry jest wdzięczny za długi płaszcz, nie zmarzł i nie zmókł. Może ściągnąć go, położyć na ziemi i klęknąć przy kominku.

Remus jak zwykle wyrusza sprawdzić, czy nie ma tutaj zombie.

— Mogę wyniuchać martwe mięso całkiem dobrze — mówi, stukając się palcem w nos.

Syriusz klęczy przy motorze, a Harry zauważa stertę drewna. Układa parę drewien na palenisku i podpala przy pomocy magii. Mały płomień zaczyna lizać co drobniejsze fragmenty, aż wreszcie przeradza się w prawdziwe ognisko. Żar przyjemnie grzeje w twarz. Harry siada więc przed kominkiem, rozcierając zmarznięte ręce.

Tęskni za Tomem. Zastanawia się, w jaki sposób powinien go szukać. Poprosi jutro Syriusza i Remusa, aby polecieli do jaskini, chce sprawdzić to miejsce jeszcze raz. A potem chyba pozostaje mu sprawdzanie tych miejsc, w których był już z Tomem w nadziei, że w jednym z nich Riddle na niego czeka.

— Kim jesteś? — pyta znajomy głos. Harry podnosi się i odwraca w stronę, z której dochodzi. Od razu wyciąga nóż.

Mężczyzna ma maskę na twarzy i jest uzbrojony w mugolską broń, aktualnie celuje do niego z pistoletu.

— Mogę zadać to samo pytanie — warczy w odpowiedzi. Poprawia uchwyt na nożu i ustawia się w pozycji, by zaatakować.

Ciemne oczy nieznajomego marszczą się.

— Znam cię.

W tym samym momencie dołącza do nich Syriusz, który nie ma wyciągniętej broni.

— Reggie! Tak witasz pomoc?

— Ten jest z wami? — Regulus Black opuszcza broń.

Harry jeszcze się mu przygląda, dopiero gdy ten ściąga maskę, która zakrywała dolną część jego twarzy, on opuszcza nóż. Nie traci jednak czujności.

— Nie poznajesz? Zaginiony syn Jamesa! Mój chrześniak, więc rodzina — dodaje, mrużąc oczy. Jeszcze chwila i wyciągnąłby palec, by pogrozić braciszkowi.

Regulus marszczy brwi.

— Myślałem, że umarł.

— I szczęśliwie powstał — warczy Harry. Nie cierpi, gdy mówi się o nim w jego obecności, nie uwzględniając go w rozmowie. — Harry Potter, do usług.

Młodszy Black przygląda mu się jeszcze przez chwilę.

— Byłeś wtedy z bliźniakami — stwierdza cicho. — Nazwali cię inaczej.

— Cóż... może nie ufają ci tak bardzo jakbyś chciał?

— I słusznie, nie powinni. Jednak w tych kwestiach, w których powinni, bo mam na uwadze tylko ich dobro, oczywiście muszą zrobić na opak. Przekaż, by spieprzali jak tylko zobaczą śmierciożerców. Voldemort chce ich przesłuchać. Osobiście.

Te słowa chyba powinny zrobić jakieś wrażenie na Harrym, bo Syriusz siarczyście przeklina, a Regulus ponuro kiwa głową.

— Dlaczego? — pyta.

— Bo się kręcili koło jaskini! A mówiłem, kurwa, że mają się trzymać z daleka!

Harry przeklina w myślach. Chyba nici z namówienia Remusa i Syriusza na odwiedzenie jaskini w takim razie. Jednocześnie czuje, że kluczem do wszystkiego jest spotkanie Voldemorta. Może to on porwał Toma?

— Co tam było? — pyta Syriusz.

— Nie twoja sprawa — warczy jego brat. Przeczesuje włosy dłonią i wzdycha. — Nic już nie zrobię. Niech sami płacą za własną głupotę.

— Skoro tak mówisz. — Łapa jednak nie wydaje się przekonany.

W tym momencie wraca Lunatyk, który spogląda po stojącej trójce, po czym uśmiecha się, witając się z Regulusem.

— Jednak jesteś — mówi.

— Nie zdążyłem jeszcze sprawdzić tego miejsca — informuje go od razu młodszy Black. — Mogą kręcić się tu jakieś zombie.

— Sprawdziłem, nic nie ma. A przynajmniej mój nos nic nie wyczuł.

Potem siadają przy kominku, Syriusz podgrzewa wodę, stawiając garnek na ruszcie i po chwili cała czwórka pije gorącą herbatę. Harry zauważa jak Remus daje Regulusowi jakiś pakunek.

— Jesteś śmierciożercą, prawda? — Harry nie ma ochoty bawić się w kotka i myszkę, dlatego od razu przechodzi do rzeczy, by dostać to, co chce.

Regulus unosi brwi, już otwiera usta, ale Harry go uprzedza.

— Bo mam sprawę do Voldemorta.

Regulus parska śmiechem, Syriusz robi wielkie oczy, a Remus wygląda na zaniepokojonego.

— Harry, Voldemort to nie ktoś z kim możesz od tak po prostu... — przerywa, szukając odpowiednich słów. — To niebezpieczny człowiek — stwierdza ostatecznie.

— Jaką sprawę możesz mieć do mojego Pana, huh? — Regulus kładzie rękę na kolanie i nachyla się w jego stronę z uśmiechem, który nie ma nic wspólnego z radością.

— Powiedz mu, że Harry Potter chce z nim pogadać. W sprawie jaskini.

Regulus odsuwa się, by lepiej przyjrzeć się chłopakowi, który nie przejawia żadnych oznak wahania.

— Coś jeszcze mam przekazać?

— Że szukam chłopaka. Po prostu... — Jego pewność siebie lekko podupada. — Wydaje mi się, że byłby w stanie mi pomóc.

Brat Syriusza wzdycha głośno.

— Zobaczę, co da się zrobić.

— Dziękuję! — Twarz Harry'ego od razu się rozjaśnia, gdy ten nachyla się, by krótko objąć mężczyznę.

— Nie wiem, czy to dobry pomysł — stwierdza Remus.

Regulus rzuca mu urażone spojrzenie.

— Sami zastanawialiście się, czy do nas nie dołączyć. Ba, jeśli dobrze pamiętam zostaliście tylko ze względu na matkę.

— Doskonale pamiętam swoje decyzje, dziękuję — chłodno odpowiada Lupin. — Po prostu wiem, że Voldemort potrafi być niebezpiecznym człowiekiem.

— Co mi zrobi? Chcę tylko pogadać, najwyżej mnie zignoruje. — Harry jest przekonany o swojej słuszności.

— Ale jaskinia — drąży temat Lupin. — Co jeśli oskarży cię, że to ty coś stamtąd ukradłeś?

— Skąd mam wiedzieć, skoro nic nie pamiętam? Jaskinia to jedyny trop. A prowadzi on do Voldemorta, jeśli z nim nie pogadam, nie ruszę do przodu w poszukiwaniach Toma.

— Ej, młody, a nie chcesz do nas dołączyć? — przerywa ich wymianę zdań Regulus. — Myślę, że z taką śmiałością świetnie byś się odnalazł wśród śmierciożerców. No — mówi, spoglądając po twarzach zebranych — na pewno lepiej niż wśród tych zakurzonych dziadów pokroju Dumbledore'a.

Harry czuje naglącą potrzebę, by się zgodzić. W końcu śmierciożercy więcej podróżują, aktywnie zwalczają zombie, mają mugolską broń, do której jest przyzwyczajony. Jednak zaraz przypomina sobie o lekarstwie, o przysiędze, o wszystkim tym, co zawdzięcza Zakonowi Feniksa i Dumbledore'owi. Zapał gaśnie, jakby ktoś oblał go kubłem lodowatej wody; takiej wyciągniętej prosto z głębi studni.

— Nie, dzięki — odpowiada; jego gardło jest ściśnięte przez co głos wydostaje się zdławiony i słaby.

— Niby dlaczego miałby dołączyć? Tutaj ma rodzinę. — Syriusz obejmuje go ramieniem i przyciąga do siebie.

— Ja odszedłem od rodziny.

— Bo jesteś wyrodnym synem.

— Też byś nim został, gdybyś tylko mógł.

— Widzisz... ja mam sumienie — mówi Syriusz. — W przeciwieństwie do niektórych.

Śpią w zamku. Harry kładzie się w swoim śpiworze. Ogień w kominku powoli dogasa, nie zdążył rozgrzać grubych murów, z których miejscami spływa woda. Wilgoć czuć też w każdym pomieszczeniu, wdziera się wraz ze swoim stęchłym zapachem do nozdrzy.

Śni o Tomie. A potem o tym, że jest uwięziony. Trudno mu oddychać, zewsząd napiera powietrze, jakby próbując go zgnieść. Wreszcie budzi się, drżąc.

Ogień wygasł, cały drży z zimna. Wkłada więc płaszcz. Chce wejść z powrotem do ciepłego kokonu, ale kątem oka widzi przytulonych Syriusza i Remusa. Łapa śpi z głową na piersi swojego chłopaka. Harry czuje ucisk w sercu. Tęsknota za Tomem uderza ze zdwojoną siłą. Też chciałby się do niego przytulić.

Na pewno byłoby cieplej — myśli, kiedy jego ciało przeszywa kolejny dreszcz.

W tym samym momencie coś albo ktoś krzyczy. Brzmi podobnie do dziecka. Harry niewiele myśli i rusza na poszukiwania źródła odgłosu; pozostali śpią niewzruszeni. Prawdopodobnie gdyby Harry spał to też nie usłyszałby osobliwego dźwięku.

Może i robi głupotę, ale już taką ma naturę. Nawet Tom go nie hamował; po prostu wzdychał, brał strzelbę i szedł za nim, by go pilnować. Dlatego Harry nie jest przyzwyczajony do słuchania jakichkolwiek rozkazów, zawsze robił to, co chciał, za plecami mając Toma, jedyną stałą w jego życiu.

Czuje się nagi i zagubiony bez niego. Opatula się mocniej płaszczem, wyobrażając sobie, że to troskliwe palce Toma poprawiają kołnierz, że to on z uśmiechem całuje go w nos, mówiąc, by na siebie uważał, że ma się nie przeziębić, bo jest jedynym co Tom ma. A jedynym co miał Harry był Tom.

Odgłos staje się głośniejszy, teraz słyszy go wyraźnie: wysoki, pełen strachu. Ostrożnie stawia kroki, a kiedy w otwiera drzwi, jego oczom ukazuje się pokój pełen starych mebli. Są tu stoły, krzesła, parę wysokich, zdobionych szaf. Stary przeżarty przez mole gobelin na ścianie. Śmierdzi tu wilgocią i starością jeszcze bardziej, a i odgłos staje się wyraźniejszy.

Harry jest prawie pewien, że to kot. Koty w końcu brzmią łudząco podobnie do małych dzieci. Klęka przed szafą i zagląda pod nią.

Bingo.

Dwoje świecących ślepi. Wkłada rękę, chcąc dostać zwierzę, ale skutkuje to syknięciem i wycofaniem się kota głębiej, tuż pod ścianę. Harry więc szybko wraca do pokoju z kominkiem, bierze kawałek suszonego mięsa i próbuje wywabić zwierzaka sprytem.

Księżyc oświetla pomieszczenie srebrzystym blaskiem, więc jak Harry wyciąga wierzgającego i syczącego zwierzaka, wydaje mu się, że jest biało-czarny. Kotek miauczy żałośnie, a gdy Harry przytula ją do piersi, od razu wdrapuje się i sadowi się wygodnie na jego ramieniu, jakby tam było jej miejsce.

Zasypiają razem, tym razem Harry'emu łatwiej zasnąć, bo mały kotek jest ciepły i ma mięciutkie futerko. Budzi się wyspany, pierwszy raz od dawna nie miał koszmaru. Kotek śpi skulony koło jego ramienia. Oddycha przez nosek, a powietrze łaskocze skórę szyi.

Podnosi się, zwierzątko protestuje oburzonym miauknięciem.

— Jesteś humorzastym kotkiem, co nie? — pyta, unosząc je, by lepiej się przyjrzeć. — A raczej kotką.

W odpowiedzi rozlega się przeciągłe miałknięcie, jakby kotek wkładał w nie całe swoje niezadowolenie zaistniałą sytuacją.

Teraz może przyjrzeć się jej mordce.

— Jak Frankenstein — nie może się powstrzymać od komentarza, gdy widzi jak pyszczek jest podzielony prawie równo na pół na dwie części: czarną i rudą. Całe zwierzątko wygląda jakby ktoś skleił dwa różne koty na przemian; futerko jest pełne nieregularnych łat dwóch kolorów. — W takim razie będziesz Franią — decyduje.

Frania miauczy uroczo, więc Harry nie może się powstrzymać zaczyna ją głaskać. Wkrótce kotka wdrapuje się na swoje miejsce na ramieniu i zaczyna mruczeć, a Harry wie, że jego serce zostało skradzione.

— Masz kolegę — zauważa Syriusz, gdy wstaje.

— Koleżankę.

— Nadałeś jej już imię?

— Frania. — Drapie ją pod brodą. — Jest taka pokraczna. Cudowna.

Syriusz spogląda na niego z błyskiem w oku, po czym po chwili w jego miejscu znajduje się wielki, czarny pies. Frania syczy i wbija pazury w ramię Harry'ego. Ten syczy i próbuje ją ściągnąć, ale to tylko pogarsza sprawę.

Pies radośnie merda ogonem, a ręce Harry'ego znaczą długie i bolesne szramy. Syriusz szybko zmienia się z powrotem.

— Super, co nie?

— Mogłeś ostrzec. — Harry patrzy na swoje ręce.

— Wtedy nie zrobiłbyś takiej świetnej miny — śmieje się, a jego śmiech przypomina szczek psa. — Trochę mi zajęło opanowanie tego bez różdżki, ale Łapa to moja druga połówka, od razu wyczułem go w sobie, no i ostatecznie różdżka okazała się zbędna.

— Tylko ty tak umiesz? Czy ja też mógłbym się nauczyć?

— A chciałbyś? — Syriusz wydaje się jeszcze bardziej podekscytowany niż on. — Każdy wytrwały czarodziej będzie w stanie zostać animagiem. Tylko nie kontrolujesz zwierzęcia, jakim się staniesz.

— Fajnie byłoby być kotem. — Frania popiera go miauknięciem.

— Spróbuj, a przegonię cię na drzewo — grozi mu Syriusz.

Harry parska śmiechem.

Po śniadaniu Regulus ich opuszcza.

— Nasze kuzynki na mnie czekają — mówi. — A potem mam jedną sprawę do załatwienia.

— Przekaż moje słowa Voldemortowi! — krzyczy za nim Harry.

Black tylko unosi rękę, a jego sylwetka oddala się, aż wreszcie niknie.

Remus, Syriusz i Harry z kolei wyruszają do celu ich podróży.

— Jeden z nowych członków Zakonu Feniksa opowiadał, że krąży legenda, że jakiś człowiek w tych okolicach studiował zombie. Możliwe, że odkrył coś przydatnego, więc może zechce dołączyć albo po prostu podzielić się wiedzą — mówi Remus.

Na miejsce docierają, gdy zmierzcha. Po drodze robili parę przystanków. Jeden wymuszony po tym ja Frania nasikała na Harry'ego. Remus i Syriusz nie spieszyli się, rozmawiali, śmiali się, jedli posiłki pełne opowieści i żartów. Harry czuł się prawie jak w podróży z Tomem, tylko zamiast samochodu były motory.

Frania bardzo polubiła suszone mięso, wcinała je, charcząc i prawie się nim dławiąc. Potem się oblizywała i wdrapywała się na ramię Harry'ego, by odespać, zmęczona jedzeniem.

Ostatecznie lądują w wyludnionej wiosce, znaki są zakrzywione, ulice zarośnięte. Panuje cisza, a Harry nigdy nie lubił ciszy; w końcu oznaczała, że gdzieś w pobliżu mogą być białookie.

Remus niucha powietrze i marszczy brwi.

— Mogą być gdzieś w pobliżu, ale możliwe, że nas nie zauważą.

Syriusz wyważa drzwi kopniakiem, Remus posyła mu karcące spojrzenie.

— A jak nas usłyszały?!

— To się z nimi rozprawimy — odpowiada niewzruszony. — Za stary jestem by bać się paru białookich, zresztą... — zawiesza głos, gdy wchodzi do środka. — Mogłeś czuć smród rozkładających się zwłok człowieka, z którym mieliśmy porozmawiać.

— Kurwa. — Remus przepycha się do środka i klęka przy zwłokach. — Nie żyje od dobrych tygodni.

— To by tłumaczyło zapach.

— I stopień rozkładu — dodaje Harry, zatykając nos. Frania z miauknięciem chowa łepek w jego włosach, które zaczynają być przydługie.

— No nic — wzdycha Remus. — Rozejrzyjmy się, może coś znajdziemy, a potem spadajmy.

To robią. Syriusz przegląda szafki, Remus pakuje wszelkie zapiski, dzienniki, przeglądając je pobieżnie. Harry przechadza się po mieszkaniu. Na górę prowadzą drewniane schody, a w salonie królują pająki. I cała sterta kurzu. Frania kicha ze swojego ukrycia, więc gładzi ją po brodzie.

— Harry!

Posłusznie wchodzi do piętro, słysząc głos Remusa.

— Patrz na to. — Podsuwa mu pod nos dziennik.

Kartka jest poplamiona atramentem, jakby ktoś pisał to w wielkim pośpiechu, a dolna połowa została oderwana. Jednak da się rozczytać fragment:

31 sierpień 2006

A jednak. Udało mi się. Mam dowód. Widziałem na własne oczy. Wiem, że teraz będzie mnie śledził, starał się zatrzeć ślady po sobie, ale umrę z satysfakcją, że nie jestem głupcem. Zielonookie istnieją. A z pewnością istnieje jeden. Kobieta. Umie tropić. prawdopodobnie podlegają jej czerwonookie. Jej ręce pokrywają zielone żyły, które ciągną się od oczu przez szyję. Istnieje. A moje ciało i to zdjęcie zamieszczone pod będzie namacalnym dowodem. To może być klucz do znalezienia lekarstwa.
...

Postanowiłem...

Harry kończy czytać i spogląda na Remusa.

— Nie ma zdjęcia — mówi, przyglądając się przerwanej kartce.

Odwraca się za siebie tak jakby ktoś tam miał stać. Serce uderza. Raz, dwa. Oddycha z ulgą, gdy nie widzi nic podejrzanego.

Remus kiwa głową; marszczy brwi, wpatrując się w przerwaną kartkę.

— Znaczy, że tu była — zauważa. Nagle czuje czyjąś obecność, jakby pajęcza ręka dotykała jego karku. Znowu korci go by się odwrócić.

— Znaczy, że my powinniśmy się stąd wynosić. — Remus chowa kartkę do plecaka, zamyka zamek, jak już zbiega po schodach. Harry podąża za nim.

Syriusz spogląda na nich ze zdziwieniem.

— Co jest?

— Wynosimy się stąd. Teraz — warczy Lupin.

Jednak Harry zatrzymuje się przy ciele mężczyzny. Nawet nie zna jego imienia. Ogląda gnijące ciało, szukając rany. Czy ugryzienia zielonych zabijają jak czerwonych? Czy może zombie musiała użyć innego sposobu, by zabić?

— Chodź. Szybko! — Remus ciągnie go na zewnątrz.

Zapadł już zmrok. Harry ledwo co widzi. Syriusz odpala swój motor, błysk świateł oślepia wrażliwe oczy. Harry musi je zasłonić. Właśnie wtedy słyszy.

Charczenie.

— Czerwony! — krzyczy.

Zaczyna padać deszcz. Remus rzuca mu spanikowane spojrzenie.

— Wskakuj szybko!

Ale Harry już się odwraca, wyciąga miecz, trzyma go pewnie. Nie zwykł uciekać. Drogę oświetlają jedynie światła motoru, które rzucają długą, żółtą łunę. Deszcz już leje. Horda zombie zbliża się do nich jak sfora wściekłych psów. To szara plątanina kończyn, rozerwanych części ciała Na przedzie biegnie dwóch czerwonych.

Remus od razu strzela do jednego, dwoma strzałami pozbawiając go obojga oczu. Syriusz szuka swojej broni. Harry stoi pewnie. Zamachuje się na pierwszego białookiego, ucinając mu głowę. Butem roztrzaskuje oczy, wciskając je w miękką, zgniłą czaszkę. Kolejnemu ucina rękę. Obrót i tnie po oczach; srebrna substancja spływa po policzkach.

Lupin wciąż strzela. Syriusz wreszcie dołącza do walki i zaczyna ścinać głowy. Wkrótce wpadają w rytm: Syriusz ścina głowę za głową, a Harry tnie po oczach.

Robi się mała sterta śmierdzących kończyn i wyprutych flaków, a Harry czuje, że żyje. Ślizga się na wnętrznościach i błocie zmieszanym ze śmierdzącą, starą krwią. Ma ochotę się roześmiać — to jest właśnie wolność. To właśnie zwykł robić, do tego jest stworzony.

Białookich jest jedenastu — teraz wszyscy leżą w wielkiej masie poplątanych kończyn i wnętrzności. Do tego jeden czerwonooki, którego już na samym początku odstrzelił Remus.

— Ładnie — komentuje Harry, rzucając mu zmęczony uśmiech. Mruży oczy teraz kiedy odwrócony jest przodem do świateł motoru.

— Było dwóch czerwonych. — Remus staje obok i łapie go za ramię. — Trup jest jeden. Lepiej się stąd zbierajmy.

Harry faktycznie nie przypomina sobie, aby zabił jakiegoś czerwonego. Chce iść na niego zapolować, ale gdy tylko otwiera usta, Remus ucisza go spojrzeniem.

— Nie szarżuj — mówi. — Może i jesteś odporny, ale dalej możesz się wykrwawić. Syriusz, zwijamy się!

Harry chce odpowiedzieć, że jego brawura nie ma nic wspólnego z wiedzą o odporności na ugryzienia. Już wcześniej zawsze porywał się na polowania, stawał w nierówne walki, za sobą mając Toma z bronią, który go osłaniał.

Nie kłóci się jednak, bo w końcu nie ma przy nim Toma, jego zawsze umiał urobić, żeby wyszło na jego. Ślizgając się po błocie, wchodzi na motor. Frania miauczy. Całą walkę wbijała mu boleśnie pazury w ramię.

Odlatują, nie oglądając się za siebie. Gdy nastaje ranek, Harry czuje tylko pozytywną energię, która go rozpiera.

— Miałem rację, Franiu — mówi, drapiąc ją za uchem. — Zielone istnieją. Nie mogę się doczekać miny Hermiony.

Hermiona jest wściekła. Przychodzi do nich, gdy czyszczą motory z błota. Jej brwi są ściągnięte, usta wykrzywione, uwydatniają bliznę na policzku.

— Czy ty wiesz jaki mamy dzisiaj dzień?! — Nawet go nie wita.

— Tobie też życzę miłego dnia — odpowiada Harry. — Ale szczerze? Nie mam pojęcia.

— Piątek. — Podpiera biodra rękoma.

— I?

— Kiedy mieliśmy mieć spotkania?

Harry przewraca oczami.

— Przecież dałem ci krew.

Ma wrażenie, że dziewczyna zaraz wybuchnie z frustracji.

— Wtorek, czwartek, sobota! — wrzeszczy.

Syriusz przypatruje się temu z uśmiechem, Remus wygląda na zmartwionego.

— Czyli pominąłeś czwartkowe spotkanie! Zmarnowaliśmy tyle czasu!

— Nie moja wina — tłumaczy się. — Dumbledore pozwolił mi brać udział w ekspedycjach. Nie możesz oczekiwać, że będę leciał z powrotem do Hogwartu, bo mamy umówione spotkanie. Bądź poważna.

— Poważna? Ja?! Ja mam być poważna?! Ja pamiętam o swoich obowiązkach i zobowiązaniach! Nie wystawiam ludzi do wiatru! — Dyszy ciężko.

— Bierzesz to zbyt poważnie, przecież dzisiaj możesz mi pobrać tę krew, Merlinie, nic się nie stało. Ale! — ożywia się, gdy sobie przypomina. — Znaleźliśmy dowód, że zielone istnieją! Czy to nie niesamowite? Miałem rację od samego początku!

— Chuj mnie obchodzi twoja racja! Marsz do pracowni! Mamy terminarz do nadrobienia! — Bierze go za ramię i siłą wyciąga ze stodoły.

— Przedstawiałem ci Franię? — pyta, kuśtykając za nią.

— Zamknij się, bo nie ręczę za siebie — warczy, nawet nie racząc go spojrzeniem.

Więc Harry milczy, ale w duchu wreszcie czuje nadzieję, że jest bliżej. Jeszcze trochę i znów będzie z Tomem. 

_____________

* - Call Your Name z SnK, Hiroyuki Sawano / nie pozwalajcie mi robić wstępów tak późno, gdy żyję na samej pepsi 

czy wzięłam sobie pierwszy lepszy szkocki zamek, w którym kręcili Outlandera? si. ale jak tak spojrzałam na zdjęcia to stwierdziłam, że idealny.

dużo się zadziało w tej części, w sumie mogłaby być osobnym rozdziałem, ale pasowało mi to żeby domknąć piąty. chciałam bardzo w 6 zrobić mały time skip, ale niestety się nie da, muszę podomykać wątki najpierw, więc szósty zaczniemy od rozmowy z Hermioną. więc może ten time skip przełożymy na siódemkę. 

przeraża mnie trochę jak bardzo ta historia mi się rozrasta, ale tak dobrze mi się to pisze, że w sumie to dobrze. ja mam frajdę. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top