IV cz. 2
tym razem idealnie na czas~!
Najpierw rozlegają się szepty, potem podniesione głosy, aż wreszcie wybucha chaos i panika, który musi ucieszyć Dumbledore, który wstaje i nienaturalnie głośnym tonem krzyczy:
— CISZA!
Wszyscy milkną, a dyrektor kieruje poważne spojrzenie na czarodzieja w fioletowej szacie.
— Kwiryniuszu! Co to ma znaczyć?
Mężczyzna przełyka ślinę; jego jabłko Adama wyraźnie odznacza się na długiej, szczupłej, bladej szyi. Mokre od potu brązowe kosmyki kręcą się i kleją do wysokiego czoła.
— B-b-b-b-bo... — Zerka na boki, bierze oddech i mówi pewnie: — Bo chciałem odwiedzić Severusa, sprawdzić eliksir, ale usłyszałem charczenie, poszedłem więc sprawdzić i... i... Zastałem zombie. Zombie! — podkreśla tonem głosu.
— To niemożliwe! — odzywa się czarownica siedząca po prawicy Dumbledore'a, poprawiając okulary.— Quirrell, coś ci się musiało pomylić!
— Zombie! — wykrzykuje mężczyzna w liliowej szacie i blond włosach. — Musimy ruszać w takim razie! Ja poprowadzę ekspedycję, nie muszę wam przypominać...
— Gilderoy, spokojnie — ucisza go z uśmiechem Dumbledore. — Proszę wszystkich o uwagę! Proszę spokojnie udać się do części mieszkalnej, niestety nie możemy ryzykować i przebywać dalej w Wielkiej Sali. Ja wraz z Minerwą i Severusem zbadamy sytuację.
— To nie tak, że sobie to wymyśliłem — mamrocze Kwiryniusz.
— I ja też! — odzywa się Gilderoy. — Beze mnie marny wasz los! Czy opowiadałem...
Jego głos ginie w kakofonii dźwięków, kiedy członkowie Zakonu Feniksa wstają i zaczynają kierować się w stronę bocznych drzwi prowadzących do bezpieczniejszej części zamku.
Harry spogląda na Lavender. Dziewczyna wzrusza ramionami, widząc jego spojrzenie, po czym wstaje i udaje się do wyjścia. Syriusz i Remus stoją obok i rozmawiają przyciszonymi głosami.
— Leć, młody. — Syriusz wskazuje głową kierunek, w którym udają się wszyscy. — My pójdziemy z dyrektorem do lochów.
— Każda para róż... rąk się przyda — reflektuje się się Remus z uśmiechem.
Harry również wstaje, gdy sobie coś uświadamia. Przecież powiedzieli, że idą do lochów, bo w końcu to właśnie tam są zombie. Do lochów właśnie poszła Hermiona.
— O, chuj... — wymyka mu się.
Lunatyk unosi brew w reakcji na jego słownictwo, Syriusz pyta:
— Co? Co się stało?
— Hermiona jest w lochach!
Puszczają się biegiem w przeciwną stronę, w którą zmierzają ludzie. Tłum trochę zgęstniał, ludzie stoją w swoistej kolejce; trochę zniecierpliwieni, trochę zaniepokojeni. Niektórzy trzymają na rękach dzieci, inni dojadają śniadanie. Harry trąca niektórych ramionami, czasami na kogoś wpadnie.
— Przepraszam! Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam! Przepraszam, przepraszam, przepraszam! — powtarza do znudzenia, lawirując w tłumie.
Gdy wreszcie wychodzą z Wielkiej Sali, może odetchnąć. Wachluje się ręką.
— Obok jest zbrojownia, będziemy potrzebować broni — ponuro stwierdza Lunatyk.
Syriusz bierze dwa miecze, Lunatyk kuszę i nóż, który wkłada do kieszeni spodni. Harry wybiera kij. Nie umie rzucać, nigdy nie wychodziło mu to tak dobrze jak Tomowi, ale nóż się przyda, jeśli nie uda się roztrzaskać czaszki zombie.
Do lochów docierają pierwsi, ale jest cicho. Nie słychać charczenia. Harry trzyma swoją pałkę w pogotowiu, ostrożnie stawiając kroki. Czuje się pewnie, mając za sobą dwójkę ludzi. Z reguły był tylko on i Tom, a dawali sobie radę świetnie, rozumiejąc się bez słów: Harry atakował, a Tom ubezpieczał tyły, strzelając z broni.
Szuranie.
Harry wychyla się zza zakrętu, tuż przy schodach, które prowadzą jeszcze bardziej w dół. Niewiele myśląc wybiega, gdy tylko zauważa umarlaka. Bierze zamach, uderza, zombie nie ma szans. Jego głowa znajduje się między pałką a murem, roztrzaskuje się jak balon z wodą, rozbryzgując wszędzie zgniły mózg. Zapach wdaje się do nozdrzy, Harry się krzywi, ale z zadowoleniem zauważa, że obie gałki oczne pękły, a srebrno biała maź jest dowodem, że trup już nie wstanie z martwych po raz drugi.
— UWAGA! — wrzeszczy Syriusz.
Odwraca się w ostatniej chwili, ale na szczęście Syriusz ścina głowę zombie. Remus potem strzela do niej, prosto w dwoje białych, świecących pustką oczu.
— Nie zauważyłem drugiego — mówi Harry, kładąc pałkę na ramię.
— Jeden to tragedia dla zabezpieczeń — stwierdza Remus. — Ale dwa? Jakim cudem?
— Trzeba będzie sprawdzić mur — odpowiada Syriusz.
Harry'emu coś nie gra. Gdzie Dumbledore i pozostali? Wzrusza ramionami i postanawia, że sprawdzi, co z Hermioną. Właśnie wtedy słyszy krzyk.
— To Minerwa! — woła Remus.
Puszczają się biegiem długim, mrocznym korytarzem. Harry przeskakuje nad ciałem zombie z dziwną satysfakcją. Otwierają drzwi prowadzące do większego korytarza, gdzie dzieje się prawdziwa walka.
— O kurwa — wyrywa się Syriuszowi.
Dumbledore manewruje ostrzami, które jeden po drugim bezbłędnie wbijają się w oczy zombie, czarownica w zielonym kapeluszu, zapewne Minerwa, strzela z kuszy, a czarodziej ubrany na czarno, tnie szablą po oczach zombie.
Ich trójka także dołącza się do walki. Zombie jest od groma. Harry atakuje pierwszego lepszego, próbując wciągnąć się w chaos walki. Jednak ciągle popełnia błędy, łapie się na tym, że myśli, że jego pleców strzeże Tom. A przecież jego drugiej połówki tu nie ma. jest zdany tylko na siebie.
Zombie jest cała masa i nawet w szóstkę trudno im się z nimi uporać. Harry przez wybór broni czasami musi uderzać dwa, trzy razy, co sprawia, że jest wrażliwy na ataki. I w końcu staje się to jego zgubą.
Nie wie skąd, ale jeden białooki rzuca się z boku, kiedy Harry tłucze jeszcze poprzedniemu czaszkę na miazgę. Od razu wbija zęby w odsłonięty bok, a konkretniej w lewe udo.
Harry najpierw reaguje automatycznie; odpycha go kopniakiem drugiej nogi, po czym wali prosto w twarz, wciskając przednią część w głąb czaszki. Oczy rozpływają się, mieszają ze starą, śmierdzącą krwią.
Potter opiera jedną rękę na pałce, drugą ociera czoło. Potem zerka na nogę. W spodniach widnieje spora dziura, odsłaniając ranę. To poszarpane ugryzienie, które mocno krwawi. Zombie wciąż miał zęby w mięsie, gdy go odepchnął, więc wyrwał trochę skóry, czyniąc ranę brzydką, o nierównych końcach, z oderwanymi kawałkami, które zwisają.
Wpatruje się w ranę i zapomina o walce. Jest przerażony. Jak mógł być taki głupi? Przecież Tom będzie zdruzgotany. Czy w ogóle usłyszy o jego śmierci? Czuje łzy wzbierające się w oczach na samą myśl o tym, że Tom nigdy nie pozna jego losu, nigdy nie odwiedzi grobu, że będzie go szukał do usranej śmierci, wierząc, że gdzieś tam jego Harry żyje. Kiedy tak naprawdę od dawna będzie gnił w ziemi.
Ruch z boku sprawia, że otrząsa się z amoku, który trwał może trzy sekundy. Rozwala czaszkę kolejnemu trupowi, a potem kolejnemu, aż żaden się już nie porusza. Ostatniego uderza raz po raz, aż z czaszki i mózgu nie zostaje papka.
— Musicie odciąć mi nogę — mówi. Czuje się jak w amoku. Czy jad już zaczyna działać?
— Merlinie...
— Harry! — Syriusz pada na kolana, tuż przy jego nodze. Drżącymi palcami dotyka zwisającej skóry. Krew cieknie równo, czyli tętnica nie została naruszona. Dobrze. — Snape! Bierz piłę. Szablą tego nie przetniemy.
Czarodziej ubrany na czarno kiwa głową; jego wzrok jest ponury i smutny. Syriusz wyklina pod nosem, Remus stoi jak wmurowany, a do środka wbiega Hermiona. O mało co nie wpada twarzą w leżącego zombie. Marszczy nos.
— Próbki — to jej reakcja — więcej próbek, cudownie. Co się stało?
— Obawiam się, że pan Potter wymaga amputacji — stwierdza Dumbledore.
— Harry! — wykrzykuje dziewczyna, jakby dopiero go zauważyła. — Panie profesorze, chyba nie będzie to konieczne.
— Granger. — Snape spogląda na nią jak na wariatkę. — Co ty wygadujesz? Chłopaka jeszcze można uratować — dodaje z mocą.
— Dokładnie! — krzyczy Syriusz.
— Chodzi o to... — Hermiona zerka na Harry'ego, ale ten niezbyt rejestruje, co się dzieje wokół niego. — Harry przyszedł dzisiaj rano, by oddać krew. Miał pewne podejrzenia... Właśnie skończyłam analizę próbki, bo miałam wolny poranek, a to nic skomplikowanego, no i jakaś odmiana od badania próbek zombie...
— Do rzeczy, panno Granger.
— Harry może być odporny! To nasza szansa na lekarstwo! — wypala. — Sprawdziłam tylko raz, ale jego krew jest dziwna. Nie reaguje na wirusa. W ogóle! — dodaje z podekscytowaniem.
Dumbledore spogląda na nią poważnie.
— Jeśli nie utniemy mu nogi, a twoja teza okaże się błędna... skażemy tego biednego chłopca na śmierć.
Hermiona przełyka ślinę.
— Wiem, ale taka szansa może się nie powtórzyć.
— Wierzę Hermionie — odzywa się Harry. Desperacko chce jej uwierzyć. Nie chce stracić nogi. — Możecie mnie zamknąć, poczekamy, czy moje oczy się nie zmienią.
Zostaje zamknięty w celi w lochach. Przykuty łańcuchami. Nikt nie opatrzył mu rany, wszyscy zbyt boją się zakażenia. Harry siedzi więc pod ścianą z przymkniętymi oczami, próbująć zignorować ból.
Dumbledore przygląda mu się zza krat.
— Przykro mi, że tak to się potoczyło.
— Nie pana wina... przecież — mówi, z czym ma niewielkie trudności. Brak mu oddechu, trudno wdychać powietrze, gdy jedyne, co chce się robić przy otwarciu ust, to krzyczenie z bólu.
— Dla bezpieczeństwa zostaniesz tutaj dwadzieścia cztery godziny. A jeśli twoja odporność okaże się prawdą... na zawsze będziemy twoimi dłużnikami, Harry.
Harry jest w stanie jedynie uśmiechnąć się w odpowiedzi. Potem zmęczony zasypia. Budzi go stanowczy głos.
— Minęły trzy godziny! Jakby miał się zmienić w zombie, zrobiłby to już dawno! Oczy zmieniają się już po trzydziestu minutach, na litość Merlina!
Ktoś głośno wzdycha, drzwi się otwierają. Ktoś inny przy nim kuca, rozrywa dziurę w spodniach. Przeklina siarczyście. Pipetą wylewa krople eliksiru na ranę, która zaczyna piec.
— Auć... — syczy Harry.
— To dyptam — wyjaśnia Lavender. — Uleczy cię w minutę. Zostanie tylko ślad na wspomnienie... tak myślę w każdym razie. Nigdy nie opatrywałam rany po ugryzieniu.
— Żyję?
— Nie pytaj mnie jakim cudem. — Dziewczyna kręci głową. — Jeszcze tu posiedzisz, ale przynajmniej teraz bez krwawiącej nogi.
Przypatruje się ranie, w końcu nożyczkami obcina całą nogawkę i obwiązuje ranę ciasno bandażem. Końcówkę rozrywa na dwie części i wiąże kokardkę.
— No — mówi. — Teraz wszystko zależy od ciebie. Ja zrobiłam, co mogłam. Przyślę kogoś z jedzeniem. Głupio jakbyś padł z głodu, a nie od ugryzienia zombie.
Wychodzi, słychać szczęk zamykanej kłódki. Harry zostaje sam. Przymyka oczy. Nadal czuje się śpiący i zmęczony, ale jak na złość nie jest w stanie zasnąć. Myśli o Tomie. Czepia się nadziei, że z tego wyjdzie, trochę bojąc się myśleć o skutkach, jakie nastąpią, jeśli naprawdę okaże się odporny.
Zdaje sobie sprawę, że najprawdopodobniej ma to coś wspólnego z sześcioletnim zanikiem pamięci. Próbuje przypomnieć sobie cokolwiek. Nawet nie wie jakie jest jego ostatnie wspomnienie. Czy to on i Tom, wieszający zombie na drzewie, bo chcieli się przekonać, czy sam zdoła się uwolnić? Czy oni całujący się na masce samochodu? Czy to dziwne wspomnienie jak uciekał? Albo drugie, gdy było mu zimno?
Nie wie. Wszystko to jeden wielki mętlik. Potrzebuje Toma, by to wszystko poukładać sobie w głowie. Bez niego czuje się zagubiony.
Jakimś cudem zasypia. Gdy się budzi, przed jego celą siedzi Łapa i Lunatyk. Obaj wyglądają okropnie. Jednak ich oczy zyskują życia, gdy widzą, że się obudził.
— Minął praktycznie cały dzień — informuje go Syriusz. — Zostały ci niecałe dwie godziny.
— Przynieśliśmy jedzenie — dodaje Remus. — Musisz być głodny, w końcu wczoraj zjadłeś tylko śniadanie.
Nie przejmując się niczym, otwiera drzwi do celi. Spogląda na otoczenie z dezaprobatą i stawia przed nim miskę z zupą. Uśmiecha się, gdy Harry'emu burczy w brzuchu.
— Jedz — mówi. — Potrzebujesz sił.
Jednak kajdany niezbyt mu na to pozwalają, ostatecznie Syriusz wchodzi do środka i go karmi. Harry posłusznie otwiera usta, gdy ten mówi: aaa!, ale czuje się zawstydzony swoją bezradnością.
— Jak za dawnych czasów — śmieje się Łapa.
Remus stoi obok i się rozgląda.
— Muszę cię przeprosić za stan tego miejsca. Widzisz, korzystam z niego co miesiąc.
— Remus jest wilkołakiem — wyjaśnia Syriusz.
— Tak... — wzdycha mężczyzna. — Teraz wszyscy o tym wiedzą; muszą. W obliczu zombie okazałem się nie takim wielkim zagrożeniem, jakim wydawałem się wcześniej.
Harry marszczy brwi. Chce coś powiedzieć, ale Syriusz co chwilę wpycha mu do ust łyżki bulionu.
— Teraz wszyscy wiedzą, że masz puchaty problem — śmieje się Łapa. — Twój ojciec tak to nazywał — zwraca się do Harry'ego.
Remus wydaje się zmieszany, drapie się po bliźnie na policzku. Teraz Harry łączy kropki, że to pewnie przez to, że jest wilkołakiem. Wreszcie zjada ostatnią łyżkę zupy. Syriusz nagradza go dumnym uśmiechem.
— Będzie dobrze — mówi. Harry nie wie czy próbuje przekonać jego, świat, czy samego siebie. — Będzie dobrze — powtarza.
— Jakbyś miał się zmienić, zrobiłbyś to już dawno — dodaje Remus, niejako powtarzając wcześniejsze słowa Lavender. Brzmi to jak próba zapewnienia samego siebie.
Harry odnosi wrażenie, że ci dwaj przejmują się tą sytuacją o wiele bardziej od niego samego.
— Jak moje oczy? — pyta. Jego głos delikatnie go zawodzi, łamiąc się trochę. Wolałby aby nie brzmiał tak niepewnie i strachliwie.
— Piękne zielone. Zupełnie jak twojej matki — udziela odpowiedzi Syriusz.
— Ludzie tęczówki, źrenice i białka, żadnego śladu tego biało srebrnego koloru — przychodzi z pomocą Lupin.
Siedzą razem i czekają, rozmawiając na wszelkie tematy. I Harry jest im niesamowicie wdzięczny, że odwracają jego uwagę i zajmują czas. Mija godzina, potem kolejna. Wreszcie pod celę przychodzi Dumbledore w towarzystwie Hermiony, Snape'a i kobiety, którą Remus wcześniej nazwał Minerwą.
Dyrektor uśmiecha się do niego ciepło, Snape spogląda z niesmakiem po Syriuszu i Remusie, którzy siedzą w nim w środku celi.
— Oszaleliście? — warczy. — Co gdyby się na was rzucił?
— Czy ty widzisz jakiekolwiek oznaki? — Syriusz wstaje i spogląda wyzywająco. Milczenie uznaje jako zgodę. — Nie? Znakomicie. Jest zdrów jak ryba.
— Dzień dobry, panie Potter — wita go Dumbledore. — Jak się czujesz?
Hermiona stoi z boku i z ekscytacji to zaciska to rozluźnia palce na papierach, które przyciska do piersi.
— Zmęczony — odpowiada zgodnie z prawdą, a potem dodaje: — Ale żadnych objawów raczej nie mam. Rana już nie boli, czuję się zdrowo i żywo.
Dumbledore uśmiecha się promiennie.
— Nawet nie wiesz jak mnie to cieszy, mój drogi chłopcze. Panno Granger? — zwraca się do Hermiony.
Ta zakłada kosmyk za ucho i przegląda kartki.
— Zrobiłam jeszcze dziesięć testów. Dla pewności. Różnych. Wszystkie wskazują, że wirus nie oddziałuje na krew Harry'ego. Chciałabym pobrać jeszcze jedną próbkę krwi, tak dla pewności.
Harry od razu kiwa głową, jednak Syriusz się sprzeciwia.
— I tak wiele jej stracił. Jest słaby. Chyba możesz trochę poczekać.
— Wolałabym mieć pewność jak najszybciej — odpowiada spokojnie kobieta.
— Myślę, że cela jest już zbędna — postanawia Dumbledore. — Sprawdzimy jeszcze ranę, a potem Syriuszu, mam nadzieję, że odprowadzisz chrześniaka do jego pokoju.
Hermiona wchodzi więc do celi, klęka i odsłania bandaż. Harry zerka z ciekawości: na nodze widnieje tylko delikatna blizna po ugryzieniu. Hermiona unosi głowę i spogląda na niego błyszczącymi z ekscytacji oczami.
— Udało się, Harry. Miałeś rację. Jesteś odporny. Czy ty wiesz co to oznacza?
— Spokojnie. panno Granger. — Dumbledore magią uwalnia go z kajdanów. Harry od razu rozmasowuje nadgarstki. — Na wszystko jest czas. Harry potrzebuje odpoczynku, jednak mam nadzieję, że będzie skłonny do współpracy.
— Współpracy? — pyta zdezorientowany.
— Porozmawiamy, gdy wydobrzejesz — zapewnia go Dumbledore pełen optymizmu. — Jesteś naszą nadzieją. — Klepie go po ramieniu.
Potem gdy Harry idzie z Syriuszem, ten zatrzymuje się nagle i spogląda na niego z powagą.
— Pamiętaj, że nic nie musisz. Nic nie jesteś, cholera, im winien. Nikomu nic nie jesteś winien.
— Dokładnie — zgadza się Remus, kiwając głową. — Możesz tu zostać, nie godząc się na pomoc. Hogwart to ostoja, nie musisz się poświęcać, by tu zamieszkać.
Harry marszczy nos. On nawet nie jest pewny, czy chce tu zostać. Wolałby wyruszyć i szukać Toma.
— Co poświęcać? Na co się godzić? Czego nie muszę?
Syriusz wzdycha.
— Zaproponują ci, abyś pomógł stworzyć lekarstwo, skoro jesteś odporny.
— A jeśli się zgodzisz, to jeśli cię to przerośnie, możesz wycofać się w każdej chwili. Wystarczy słowo. Hermiona potrafi się mocno zafiksować, trzeba ją wtedy sprowadzić na ziemię.
— Szepnij słówko nam i z nią pogadamy.
— Ja... szczerze nie wiem. — Harry czuje się zagubiony.
— I nie musisz. — Remus uśmiecha się ciepło. — Miałeś naprawdę długi dzień... Odpocznij, jutro porozmawiamy, co chcesz zrobić dalej.
Harry myśli, że chce odnaleźć Toma, mówi tylko:
— Dobrze.
Jest zmęczony, choć tak długo spał. Dzień dopiero się zaczął, ale on kładzie się do łóżka. Wzdycha z zadowoleniem, czując miękki materac zamiast kamiennej posadzki. Chce śnić o Tomie. O jego niezręcznych pocałunkach, które z biegiem czasu stawały się coraz bardziej żarliwe i o jego zimnych dłoniach z długimi palcami, które rzadko kiedy były ciepłe O tym, że zawsze go chronił.
Tuż przed zaśnięciem myśli jednak o minionych wydarzeniach. Analizuje je. Od pojawienia się czarodzieja w fioletowej szacie, który usłyszał zombie...
Charczenie.
Właśnie.
Białookie nie charczą. Są ciche.
A Kwiryniusz Quirrell wyraźnie powiedział, że słyszał charczenie.
________________________
a więc mamy główny wątek z bohaterem, który jest odporny na wirusa. to o tym pisałam jako o oczywistym wątku. zupełnie jak Ellie w TLOF, tylko po mojemu.
lubię tą Hermionę tutaj, wiem, że pewnie będę wyjątkiem, ale naprawdę podoba mi się taka ciutkę mroczniejsza kreacja tej postaci.
następne rozdziały będą chyba bardziej przejściowe, musimy wejść w rutynę, by potem ją zburzyć
miłej nocy~! widzimy się za tydzień!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top