Rozdział V
Ciągle patrzyłam w ekran telewizora i nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Złapali ich i ubezwłasnowolnili. Byli zdani na łaskę porywaczy. Założę się, że to ludzie Hydry.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i zwróciłam w tamtą stronę wzrok. Do pokoju, w którym się znajdowałam, wszedł mężczyzna średniego wzrostu. Miał czarne włosy, zielone oczy i był bardzo umięśniony. Przy jego pasie zobaczyłam kaburę, a w niej pistolet. Momentalnie się odsunęłam, wstając wcześniej. Uzbrojony facet tylko się zaśmiał.
- Aż taki straszny jestem? - wyszczerzył się, pokazując białe zęby.
Ja milczałam. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Strach mnie paraliżował.
- Nie poznajesz swojego staruszka, Ross?
C-co?... On... On jest moim ojcem? Przecież... Razem z mamą zginęli w wypadku...
- Pewnie myślisz, że zginąłem w wypadku samochodowym. Otóż, nie. To są bzdury. Żyję i mam się całkiem dobrze. W przeciwieństwie do ciebie.
- Szefie, co z nią zrobić? - odezwał się drugi facet.
- Spokojnie, ja się nią zajmę. Dopilnuj, aby nasi goście nie uciekli.
Ten na odpowiedź kiwnął głową i wyszedł. Zostałam sama z moim ojcem...
- Nic nie powiesz, Ross? Hm?
Ja na odpowiedź tylko zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, on stał centralnie przede mną i wpatrywał się we mnie. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć...
- Dlaczego... - wydusiłam wreszcie z siebie. - Dlaczego to robisz?
- Chciałabyś wiedzieć, prawda? Otóż... Jesteś potrzebna Hydrze. Tak jak Zimowy Żołnierz.
- Po co?
- Dowiesz się później. A teraz pójdziesz ze mną. Pora na mały pokaz - powiedział i zwrócił się w stronę drzwi. - Tylko bez żadnych sztuczek.
Ostatni raz spojrzałam na ekran telewizora. Zauważyłam, że nie było już tam Jamesa...
- Rusz się - złapał mnie za ramię i pociągnął za sobą.
Szliśmy ciemnym korytarzem w nieznanym mi kierunku. W końcu w oddali było widać światło. Zgaduję, że tam prowadzi mnie mój ojciec. Po chwili znajdowaliśmy się w pokoju z ciemnymi ścianami. Na środku stał czarny, metalowy fotel przymocowany do ziemi. A siedział w nim Bucky... Miał ręce przypięte do bocznych oparć, podobnie nogi, tyle że one były unieruchomione na ziemi. Kiedy mnie zobaczył, natychmiast jego mięśnie się spięły. W jego oczach widziałam smutek, gniew i troskę...
- Ross... - powiedział niemalże niesłyszalnie.
- James... - odpowiedziałam tym samym tonem.
- Jakie to wzruszające, aż łza kręci się w oku - rzucił sarkastycznie mężczyzna, stojący obok mnie. - Do roboty, zaczynamy - rozkazał, a inny facet podał mu czerwoną książkę z czarną gwiazdą na środku. - Gotów? - mówiąc to, spojrzał na Barnesa i otworzył książkę na jakiejś stronie. Potem zaczął mówić:
- Jelania.
- Nie... - James uderzył lekko tyłem głowy o oparcie i zamknął oczy.
- Rzhavchina - brunet kontynuował.
- Przestań... - Bucky zacisnął pięści.
- Semnadtsat' - mężczyzna nie dawał za wygraną.
- Proszę...
- Rassvet - na odpowiedź dostał tylko przeraźliwy wrzask. - Pikh, devyat', dobrokaziye de ni, vozvrashcheniye na rodinu, odin, taverna vagon - kiedy skończył, zamknął książkę i stanął twarzą w twarz z moim przyjacielem.
- Soldat?
- Jeash dupri kazanie.
Po tych słowach, wymówionych przez Barnesa, mój ojciec spojrzał w moją stronę.
- Teraz pora na ciebie - powiedział, a dwóch agentów Hydry złapało mnie za ramiona.
Potem podszedł do nas jeden z naukowców ze strzykawką w ręce.
- Poczujesz niewyobrażalny ból. Żeby zrobić z ciebie posłusznego i wręcz niezniszczalnego żołnierza, pierw musimy zniszczyć cię od środka - powiedział mężczyzna w białym fartuchu, po czym wbił igłę w moją szyję.
Agenci, którzy mnie trzymali, teraz mnie puścili, przez co upadłam z głuchym łaskotem na ziemię, zwijając się z bólu. Czułam go wszędzie... I chciałam tylko jednego... Żeby to się skończyło...
------------------------------------------------------
Od razu mówię: jeśli w rosyjskich słowach jest jakiś błąd, (a na pewno jest xd) to z góry przepraszam, ale nie znam tego języka i nawet nie zamierzam go poznawać xd tak więc, jakiekolwiek pretensje do Wujka Google xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top