Rozdział IV

Czekałam na zapleczu jakiejś knajpy, na jakikolwiek znak od chłopaków. Było już dosyć ciemno. Na moje szczęście ta knajpka należała do mojego wujka, więc pozwolił mi tam posiedzieć.

Pomieszczenie było stosunkowo małe. Wszędzie walały się jakieś kartony i plastikowe pojemniki. Jedynym źródłem światła była mała żarówka, zwisająca z sufitu na kablach. Ściany, niegdyś niebieskie, teraz były w różnokolorowych plamach to od oleju, to jakiejś wylanej cieczy. Zamiast drzwi była szara zasłona, oddzielająca zaplecze od kuchni. Podłoga wcale nie była w lepszym stanie. Zniszczone, ciemno-brązowe panele, których brakowało w niektórych miejscach.

Kiedy telefon Jamesa zadzwonił, od razu zerwałam się z miejsca na równe nogi i odebrałam.

- Halo? Bucky? - zapytałam.

~ Nie jestem tym mordercą.

- Kto mówi?

~ Nie interesuj się. Jeśli chcesz zobaczyć jeszcze swoich przyjaciół, wyjdź na zewnątrz i wsiądź do srebrnego pontiaca. Mój wspólnik zabierze Cię na małą przejażdżkę.

- Czemu mam Ci wierzyć?

~ Bo nie masz innego wyjścia - powiedział tajemniczy głos i rozłączył się.

Nie miałam pojęcia, kto to był, ale wiedziałam jedno - jeśli nie zrobię tego, co chciał, zabiją Jamesa, Steve'a i Sama.

Schowałam telefon do kieszeni spodni, wzięłam plecak i wyszłam z zaplecza.

- Dokąd idziesz? - zapytał mój wujek.

- Moi znajomi podwiozą mnie do domu - skłamałam i wyszłam.

Nie chciałam, żeby się martwił. Rozejrzałam się nerwowo dookoła. W oddali zauważyłam srebrnego pontiaca. Niepewnie do niego podeszłam. Z miejsca kierowcy wyszedł brunet średniego wzrostu.

- Wsiadaj - odezwał się.

Jego głos był pozbawiony uczuć i jakichkolwiek emocji. Posłusznie zrobiłam co kazał, ale bałam się niewyobrażalnie. Mężczyzna wrócił na swoje miejsce i zamknął wszystkie drzwi od samochodu. Po tym gwałtownie ruszył z piskiem opon.

- Nawet nie masz pojęcia, w co Barnes Cię wpakował - kierowca spojrzał w lusterko, aby zobaczyć w nim moje odbicie.

O co mu chodziło? Wiedziałam, że Iron Man na nas polował, ale wątpię, że ten facet dla niego pracował.

Po piętnastu minutach jazdy, byliśmy przy jakimś starym budynku. W okolicy był mały, opuszczony sklepik. Jedna lampa oświetlała część drogi oraz wejście do domu. Facet wyszedł z pojazdu i otworzył mi drzwi. Kiedy wyszłam z pojazdu, złapał mnie za rękę trochę wyżej niż łokieć i zaczął ciągnąć mnie za sobą. Prawie się przewróciłam, ale jakoś utrzymałam równowagę. Po niecałej minucie chodzenia w górę po schodach, doszliśmy do jakiegoś pokoju. Ściany były koloru ciemno szarego, podłoga z dębowych paneli, okna zasłonięte granatowymi zasłonami. Przy ścianie po lewej od drzwi stała duża, czarna kanapa, a jej dopełnieniem był mały stolik do kawy, a naprzeciwko na niewielkiej komodzie ustawiony był stary telewizor. Na prawo i na lewo od niego znajdowały się kolejne drzwi. Jedne były uchylone i widoczne były kafelki na ziemi i ścianach oraz umywalka i część wanny, więc pewnie to łazienka.

Gdy wciąż rozglądałam się po pomieszczeniu, mężczyzna popchnął mnie w stronę kanapy.

- Siadaj - powiedział, a ja wykonałam posłusznie polecenie.
Kiedy to zrobiłam, on zamknął drzwi i włączył telewizor. Na ekranie widać było trzech facetów przywiązanych do krzeseł. Byli nieprzytomni. Po chwili wpatrywania się w ich twarze, poznałam, że to oni... James, Steve oraz Sam. Złapali ich... Szlag...

------------------------------------------------------

Wiem, że krótki i nudny ten rozdział, ale zawsze lepszy jakiś niż żaden xD
Ale w następnym akcja już bardziej się rozwinie, to mogę obiecać

A ten rozdział dedykuję tonikq58
Twe prośby zostały wysłuchane i dzisiaj zmotywowałam się do dokończenia tego rozdziału xD

Życzę wszystkim miłego wieczorka, niech Marvel będzie z Wami xD

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top