Rozdział III
«●» UWAGA «●»
Ta notka tyczy się osób, które są od początku tej książki. Jeśli niedawno zacząłeś/zaczęłaś ją czytać - zignoruj ten wpis ;)
Przed przeczytaniem tego rozdziału prosiła bym (a nawet radziła) przeczytać książkę od prologu. Nie jest tego dużo, ale wprowadziłam dość znaczące zmiany. Z góry dziękuję i życzę wszystkim wesołych i zdrowych świąt.
____________________________________
Minęło już chyba półtorej godziny od momentu, gdy Steve wraz z Samem wyszli z hangaru. Dziwiło mnie to, że tak długo nie wracali, ale w sumie co ja tam wiem o zwiadach?
Może po prostu stracili rachubę czasu, albo siedzą na zewnątrz.
Ja za to cały czas rozmawiałam z Jamesem. I muszę przyznać, mimo tego, że zabijał ludzi, zaufałam mu. Może to i dziwne, bo praktycznie go nie znam. Ale taka była prawda. Zdobył moje zaufanie. Czym? Uratował mi życie. Co prawda jestem teraz ścigana przez to, ale jednak.
- I wtedy Steve włożył do tych butów gazety - skończył opowiadać historię, a ja zaczęłam się śmiać, a Bucky po chwili się dołączył.
Jego historie sprzed wojny są naprawdę śmieszne. Znaczy, większość. Niektóre są... dziwne. Nawet bardzo. Ale przy większości idzie się zdrowo pośmiać. Jednak gdy udało mi się jakoś ogarnąć i powstrzymać śmiech, przełamałam się i zadałam nurtujące mnie pytanie zanim mężczyzna zaczął opowiadać kolejne historie z dawnych lat.
- Bucky... Może nie powinnam pytać, w końcu to nie moja sprawa i w ogóle... Ale jak to jest mieć metalowe ramię? - wydusiłam z siebie, a widząc, jak James momentalnie spoważniał, a wzrok utkwił w jakimś niewidzialnym punkcie, szybko dodałam: - Oczywiście jeśli nie chcesz to nie musisz odpowiadać.
Nadal milczał. Robił wrażenie jakby bił się z własnymi myślami. W sumie... To, że ja mu zaufałam, nie musi oznaczać, że on zaufał mi. Może jednak nie powinnam o to pytać?
- To skomplikowane i... Trudne dla mnie. Może się wydawać, że to świetna sprawa mieć bioniczną rękę, ale kiedy "dostaje" ją się w taki sposób, w jaki ja i przy takich okolicznościach... - zaśmiał się głucho, ale nie było w tym ani krzty tego, co robiliśmy jeszcze przed chwilą. - Hydra stworzyła mnie, abym był jej ręką. Jedno ich słowo było dla mnie rozkazem, który musiałem wykonać. Po każdej wykonanej misji składałem raport. Nie było nieudanych zadań. Wszystkie cele likwidowałem bez mrugnięcia okiem. Wystarczyło, aby ktoś mógłby zagrozić Hydrze, to musiał liczyć się z tym, że w końcu dostanę zadanie usunięcia go. Nieważne, kim był... Po każdym zadaniu, kiedy miałem chociażby przebłyski wspomnień, kiedy zaczynałem sobie powoli przypominać pojedyncze momenty dawnego życia, czyścili mi pamięć. Raz miałem zlikwidować blondyna, niebieskie oczy, wysoki, dobrze zbudowany. Wtedy był tylko kolejnym numerkiem na liście... Długiej liście. Kiedy spotkałem go na moście, kiedy mnie poznał, a bynajmniej dawnego mnie, znów wszystko zaczynało wracać. Wtedy właśnie miałem zabić Steve'a... I prawie to zrobiłem - znowu się zaciął i spojrzał na mnie, ale zaraz odwrócił wzrok. - Jednak, koniec końców, kiedy lotniskopter, na którym byliśmy, rozpadł się, Steve wpadł ledwo żywy do rzeki. Wyciągnąłem go na brzeg, dzięki czemu nie utonął - urwał na chwilę. Ja cały czas milczałam. Nawet gdybym chciała się odezwać, nie wiedziała bym, co powiedzieć. Dlatego słuchałam uważnie, starając sobie wyobrazić, co James musiał w tej chwili czuć. - Sam nie wiem, czemu go uratowałem. Nie pamiętam tego zbyt dobrze. Prawie żadnych misji nie pamiętam. Ale ludzi, których zabiłem... Tego nigdy nie zapomnę. Każde imię, nazwisko... - zacisnął lewą rękę. - Wolałbym zginąć wtedy, kiedy spadłem w tą przepaść. Gdyby tak się stało, tamci ludzie żyli by jak gdyby nigdy nic, Steve ani Ty ani pozostali, którzy postanowili nam pomóc teraz nie byliby ścigani i nie siedzieli by w więzieniu jak Sam czy tamten łucznik. Co prawda Rogers im pomógł, ale jednak tam trafili.
Znowu zamilkł. I nie zapowiadało się, żeby coś jeszcze chciał dodać. Chciałam się odezwać, jakoś pocieszyć, ale było jedno pytanie: jak to zrobić? Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu innych. Za to w dołowaniu od zawsze byłam najlepsza.
Jeśli mam być szczera, nie spodziewałam się, że tak się otworzy przede mną. Chyba naprawdę zależało mu na tym, abym mu zaufała. Tylko czemu?
Nagle zerwał się z miejsca i uderzył metalową ręką w ścianę. Podskoczyłam przestraszona. Zrobił to tak gwałtownie, że serce zaczęło bić mi szybciej ze strachu. Ale nie bałam się o siebie, lecz o niego. Widać było, że cierpiał. A ja nie miałam jak mu pomóc. Czułam się bezsilna. Bo co ja mogę? Jestem tylko zwykłym człowiekiem, bez żadnych specjalnych super-umiejętności. W porównaniu do niego czy Kapitana jestem nikim. Zwykła dziewczyna, która nie miała pojęcia o świecie, w którym żyje. Dopiero zagrożenie życia mi uświadomiło, jak słaba jestem.
Usłyszałam głośne westchnięcie bruneta, więc spojrzałam na niego. Ten patrzył tępo w podłogę.
- Teraz wiesz, kim jestem... A ja wiem, że się mnie boisz. Bo kto by się nie bał mordercy?
- Nie boję się ciebie, tylko o ciebie. Widzę, jak cierpisz, ale starasz się to ukryć... - tym razem ja westchnęłam. - Przepraszam, że zadałam to pytanie.
- Nie masz za co przepraszać. Powinnaś wiedzieć, kim jestem.
- Bucky... Nie jesteś mordercą. Może kiedyś nim byłeś, ale teraz to ty decydujesz o swoim losie - podeszłam do niego niepewnie, ale on od razu się odsunął. Nie dałam za wygraną. Gdy byłam dość blisko, złapałam go za rękę, aby dodać mu otuchy. Ten spojrzał mi w oczy.
- Nie boisz się, że cię skrzywdzę?
- Nie zrobisz tego. Wiem o tym.
- Jesteś tego pewna? - spojrzał na mnie, ale tym razem jego wzrok był taki... pusty.
- Mam taką nadzieję - odpowiedziałam wymijająco. Zgoda, kiedy patrzył na mnie w ten sposób, trochę się bałam.
Ten po chwili zabrał rękę i spuścił wzrok na swoje buty.
Jak mogę ci pomóc, Bucky?
Dopiero teraz zauważyłam, jak blisko niego byłam. Dzieliły nas centymetry. Automatycznie cofnęłam się o krok. Oby nie odebrał tego źle. Chciałam się odezwać, ale zamiast tego odwróciłam się w stronę drzwi, które się otworzyły. Wszedł przez nie Steve i od razu zaczął mówić:
- Musimy uciekać. Stark dowiedział się, gdzie jesteśmy. Zabierzcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Ja i Sam w tym czasie utrzymamy go z dala od Was - powiedział i wyszedł, a raczej wybiegł.
Bucky złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę plecaków. Były ich dwa. Do jednego schowaliśmy jedzenie, bandaże i część ubrań, a do drugiego mężczyzna schował broń i amunicję wszelkiego rodzaju. O niektórych nie miałam pojęcia, że istnieją.
- Poczekaj tu chwilę. Muszę się przebrać w wygodniejszy strój do walki.
- Błagam, nie zostawiaj mnie tu samej. Proszę...
- Za moment będę - powiedział i zniknął za jakąś ścianą.
Bez niego u boku byłam przerażona. Gdyby nie sytuacja,w której się znajdujemy, zapewne bym po prostu czekała, ale tak bałam się każdego dźwięku. Modliłam się tylko, aby się pospieszył.
Po 5 minutach, które okropnie mi się dłużyły, wrócił w czarnym kombinezonie.
- Gotowa? - spytał i wyciągnął w moją stronę rękę.
Złapałam ją i, biorąc po plecaku, skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Na zewnątrz trwała walka. Steve i Sam naprzeciwko tego całego Iron Mana, czy jak on miał. Barnes zaciągnął mnie za jakiś przewrócony samochód i powiedział:
- Uciekaj, schowaj się gdzieś i z nikim nie rozmawiaj. Ja muszę im pomóc.
- Nie ma innego wyjścia?
- Nie ma... Niestety. W plecaku masz moją komórkę. Kiedy będzie po wszystkim, zadzwonimy do Ciebie.
- Uważajcie na siebie.
- Nie martw się - uśmiechnął się pocieszająco, - nic nam nie będzie - spojrzał mi w oczy i ruszył w stronę trwającej walki.
Patrzyłam jak znika w kłębie dymu zmieszanego z kurzem i pobiegłam w przeciwnym kierunku najszybciej, jak mogłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top