2*1*


W budynku rozbrzmiał jeszcze większy chaos niż chwilę temu. Po korytarzu rozległ się stukot ciężkiego obuwia, gdy kolejna fala strażników przemknęła do kolejnych pomieszczeń. Z cała pewnością była to jedna z większych zamieszek, jakie widziało laboratorium. Trzy obiekty się zbuntowały, jeden uciekł, a pozostałe cztery były na tyle niespokojne, że potrzebowały leków uspokajających, aby przypadkiem żaden z nich nie dołączył do całej tej akcji, jaka właśnie miała miejsce.

Eddie zamarł, czując na sobie ciepłą ciecz. W głowie dudniło mu od licznych krzyków i szumów, a sam wydawał się być tym wszystkim zdezorientowany na tyle, że mógł jedynie rozglądać się dookoła, nie do końca będąc w stanie pojąć co tak właściwie się stało. Nawet nie wiedział, dlaczego dostał nagłej zaćmy. Nie był przecież ranny, nic go nie bolało, nie zdarzyło się nic, przez co mógłby mieć zatarte wspomnienia, a jednak nie pamiętał nic prócz lecących wprost na niego bagietek, paralizatorów, noży i, oh, czy przypadkiem nie dostał w twarz piórami zaraz po tym, gdy szykował się już na nieuniknione? Obrócił głowę, napotykając brązowe oczy, w których dało się dostrzec jedynie ból. Czwórka jęknął, potykając się do tyłu. Osłonił się dłońmi przed upadkiem zaraz znowu jęcząc, kiedy twarda posadzka spotkała się z jego plecami. Skrzywił się mocno, a w jego oczach zebrały się łzy. Pod dłońmi chłopca widać było świeżą krew, a po dźwiękach, jakie wydobywały się z niego Eddie szybko doszedł do wniosku, że jest z nim o wiele gorzej niż to wygląda. Podszedł bliżej, starając się omijać strugi krwi. Wyciągnął dłoń, chcąc pomóc mu wstać, a chłopiec natychmiastowo przyjął jego pomoc, zanim oboje odskoczyli od siebie z krzykiem. Blondyn zamrugał, szybko obejmując dwukrotnie zranioną dłoń, na której widniały już ciemne ślady, jakby trzymał ją nad ogniem wystarczająco długo, by zwędziła mu się skóra. Siedem nie rozumiał dlaczego jego leczenie nie zadziałało. Po zetknięciu się z dziewczyną jej ciało nie miało żadnych oparzeń, natomiast chłopiec siedzący przed nim był całkowicie pokryty ranami, a oparzenia wywołane przez niego było zdecydowanie większe i bardziej dotkliwe, niż powinno być po zaledwie sekundowym kontakcie.

Oboje spojrzeli na siebie, a zarówno żar ognia, jak i trzask elektryczności przygasł, aby zaraz rozpłynąć się w ciszy i zniknąć do ich wnętrz. Druga z ich mocy nie była tak dotkliwa i niebezpieczna, by trzeba było ją chować, więc brunet dalej lśnił na zielono, a blondyn utrzymywał skulone, poranione skrzydła blisko swojego ciała. Teraz czuli się siebie pewniejsi, wiedząc, że nie skrzywdzą się w ten sam sposób. Nie można było jednak zaprzeczyć, że oboje czuli dotkliwy niepokój obejmujących ich ciała. Eddie wziął głębszy wdech, kiedy przysunął swoje drobne ciało do szczupłego nastolatka, ostrożnie ujmując jego dłonie w swoje. Przesunął palcami po mocno zranionych nadgarstkach nie potrafiąc zrozumieć, dlaczego ktokolwiek miałby zranić tego pięknego chłopca. Wypuścił z siebie leczniczą moc, sunąć powoli ostrożnym dotykiem po widocznych ranach wyższego nastolatka, starając się nie ominąć żadnej rany. Nie podobało mu się jak wiele ich było, tak samo jak nie podobał mu się fakt, że nigdy wcześniej go nie widział. Z takimi obrażeniami zdecydowanie powinni się kiedyś spotkać, nawet, jeśli jego elektryczny towarzysz miałby być nieprzytomny i nigdy się o nim nie dowiedzieć, jak jedenastka.

Eddie lubił leczyć inne osoby. On naprawdę to lubił. O ile jego pirokineza wydawała mu się być czymś niewłaściwym, o tyle druga moc sprawiała, że czuł się naprawdę potrzebny. Leczenie sprawiało, że był kompletny. Zwykle nie przejmował się swoimi ograniczeniami. Brał na siebie tak dużo, jak tylko mógł wziąć bez konsekwencji późniejszego spadku samopoczucia, który zazwyczaj sprawiał, że przechodził te głupie ataki paniki, a jego oddech grzązł mu gdzieś głęboko w gardle, zgniatając płuca i zmuszając go do hiperwentylacji. Bardzo często zostawał z tym sam, tak często, że nie pamiętał już, kiedy ostatnio zasnął normalnie, nie mając tego okropnego uczucia bycia ściskanym między dwiema niewyobrażalnie silnymi i ciasnymi ścianami, jakby można było go wygnieść, jak pryszcza. Teoretycznie wiedział, że to wszystko dzieje się w jego głowie, ale ostatnio coraz częściej słyszał w pobliżu siebie głosy – głównie śmiechy, których nie mógł sobie wyobrazić, a to tylko jeszcze bardziej wprowadzało go w paniczny stan, przez który jedynie nakręcał się coraz bardziej i bardziej.

Czwórka wpatrywał się w swoje dłonie z szeroko otwartymi oczyma. Brąz w jego oczach zdawał się rozjaśnić, kiedy krew przestała plamić jego nadgarstki, a ten okropny ból po prostu... zniknął, jakby nigdy go tutaj nie było. Na skórze dalej widać było czerwone plamy, a on sam czuł, jak ciemne krwinki powoli wysychają, wywołując u niego tą paniczną potrzebę zanurzenia rąk w ciepłej wodzie z mydłem, aby trzeć je tak długo, aż wreszcie znikną. Powstrzymał się jednak od tego z dwóch powodów: po pierwsze nie miał możliwości dostania się do jakiejkolwiek umywalki posiadającej ciepłą wodę i mydło, po drugie był w środku potyczki o własne życie, gdzie ostatnią rzeczą, jaką powinien się przejmować była zasychająca krew na rękach. Podniósł wzrok na drobnego chłopca przed nim nie mogąc się napatrzeć jak delikatny był z wyglądu. Jego dotyk był miękki i kojący (co zdecydowanie było zasługą mocy), idealnie wpływał na wrzeszczące z bólu nerwy dzieciaka, który od chwili wyleczenia nie był zdolny do żadnego ruchu. W końcu otrząsnął się z tego chwilowego letargu nieśmiało podnosząc swoje skrzydła. Głowę ponownie zalała mu fala impulsów, a do gardła zebrała się żółć, ale tym razem postanowił być tak uparty jak tylko mógł, czując się zaledwie sekundy od utraty przytomności.

Skrzydła zawsze były najwrażliwszą częścią. Nie próbował tego ukrywać, więc strażnicy i Doktor Brenner szybko to zauważyli. Z początku byli mili, uważali na niego i pomagali mu w zrozumieniu siebie, i swoich mocy. Niestety cała ta fałszywa empatia szybko wyparowała, kiedy pewnego dnia poprosili go o coś, czego nie był zdolny zrobić w swoim obecnym stanie, ze szczątkową wiedzą na temat swoich umiejętności i z nieprzystosowanym ciałem, i psychiką do tego typu elementów. Szybko wyczuli jakie są granice i do czego mogą się posunąć. Nie chodziło im o uszkodzenie eksperymentu, mieli na celu jedynie sprawić im jak najdotkliwszy ból, żeby z biegiem czasu sami się nauczyli panujących tu reguł. Blond włosy chłopak zazwyczaj był posłuszny, tak właściwie był jedynym dzieciakiem, który nie odnosił się do nich w sposób wrogi, ufając im całkowicie w sprawach badań. Wchłaniał w siebie każde ich kłamstwo nawet, jeśli brzmiało to dla niego nieprawdopodobnie. Ale nawet on nie potrafił zrobić wszystkiego, czego od niego oczekiwali.

Sapnął, upadając na kolana, kiedy czerwona substancja powoli spływała mu po plecach. To bolało. Widział pod sobą duże, białe pióra, które szybko traciły swój kolor wpadając w krwistą kałużę. Czuł, jak z każdym ruchem coraz więcej lotek się od niego odłącza i z całą pewnością nie był to okres, w którym powinien gubić je w takich ilościach, i z takim odczuciem. Skrzywił się lekko, kiedy poczuł na ramieniu czyjąś dłoń. Ciemne oczy łani skierowane były wprost w jego skrzydła, ale jednocześnie patrzyły na coś przez nie. Czwórka chciał się odwrócić i zobaczyć to samo, w co wpatrywał się Eddie zanim zrozumiał, że chłopiec przez cały czas patrzył się w ziejące dziury na ciele wyższego. Jego brwi zaraz się zmarszczyły, a ręce uniosły lekko raniąc oczy ptasiego nastolatka, gdy ich blask stał się intensywniejszy, a zieleń w niektórych miejscach była tak intensywna, że przechodziła w biel.

- Nie ruszaj się. - mruknął, znajdując się nagle strasznie blisko nowego towarzysza.

Ich oddechy niemal się stykały, gdy Eddie przysunął się bardziej do jasnej skóry chłopaka. Był od niego znacznie niższy i prawdopodobnie nigdy nie powinni znaleźć się na tej samej linii wzrostu, ale brunet był na tyle uparty, żeby leczyć to co zranione, że stał teraz na palcach, wyciągając dłonie w kierunku przebić. Czwórka nie potrafił się skupić na niczym innym, niż drobnej piersi opierającej się o niego i tym cudownym uczuciu, które rozlało się po jego ciele w momencie zetknięcia się z leczniczą moczą. Eddie wydawał się być skupiony, a jego nos zmarszczył się. Delikatny dotyk zaczął powoli pieścić białe pióra, nie mogąc uwierzyć w to jakie puchate były, pomimo zalegającej na nich krwi.

Po drugiej stronie pomieszczenia toczyła się walka. Od kiedy ciało tygrysa przyjęło bardziej ludzką formę żaden ze strażników nie potrafił sobie zaufać. Każda z broni od razu kierowała się w drugą osobę, a nieufność mieszała się z niepewnością, ilekroć którykolwiek z nich zmniejszył dystans. Znali dzieciaka i poniekąd wiedzieli już do jakich sztuczek jest zdolny, ale rzadko kiedy zdarzało się, by tak ochoczo rezygnował ze wzroku podczas przemian wtapiając się między nich jak kameleon.

Richie mocniej ścisnął w dłoni pistolet, próbując dzięki temu uczepić swój umysł w rzeczywistości, gdzie znajdowało się jego ciało. Nie pamiętał już nawet czyje ciało przejął. Podczas badań było o tyle łatwiej, że dzięki kostiumom strażnicy wyglądali identycznie, przynajmniej stroje, które mają ich chronić przed ogniem, elektrycznością i atakiem dzikich zwierząt potrzebują masek, bo tak je skonstruowano, a dzięki temu chłopiec miał jeszcze lepszą dyskrecję, bo nikt nie mógł zobaczyć dwóch identycznych twarzy. Spojrzał na swoje dłonie usatysfakcjonowany, że udało mu się wybrać odpowiednie ciało. Pod kostiumem nie było widać smugi jasnych, elektrycznych pajęczynek rozchodzących się po jego dłoniach. Ta moc nie należała do niego, nie znał jej, a nieprzyjemne mrowienie osiedlające się w jego wnętrzu nie było miłym doświadczeniem. To było obce, a w tym momencie nie było nikogo, kto mógłby pomóc mu się z tym oswoić, więc na chwilę obecną zmuszony był zdusić ją najbardziej jak mógł, aby nie wydać się podczas przemian.

- Spójrz na tego kolesia z boku. - szepnął do stojącego w pobliżu strażnika, wskazując mu na zakłopotanego mężczyźnie, nerwowo przesuwającego się z jednej nogi na drugą. - Wydaje mi się dość podejrzany. Myślisz o tym samym co ja?

Mężczyzna nawet na niego nie spojrzał, kiedy wykierował broń w kierunku swojego towarzysza. W obecnej sytuacji łatwo było przestawić ich przeciwko sobie, a zaufanie każdego ze strażników było nad wyraz niskie, jednak nie można było tego powiedzieć o ich wysokiej naiwności. Zmiennokształtny chłopiec starał się nie parsknąć, kiedy paru strażników rzuciło się na biednego kolesia bez ostrzeżenia.

Pozwalając mężczyzną czołgać się po ziemi rzucił się w kierunku dwójki eksperymentów, wykorzystując swoją nową moc na trzech najbliższych strażnikach, którzy już szykowali zasadzkę na nieświadomych niczego chłopcach. Impuls elektryczny przebiegł przez jego ciało uderzając w dorosłe ciała w tym samym momencie, w którym nastolatek zmienił swoją postać. Nie wiedział już nawet czyj wygląd przyjął. Czując na sobie uniform wnioskował, że musiał to być kolejny ze strażników, o którego musiał się przypadkowo otrzeć.

Wziął mniejszego chłopca za dłoń, a jego oczy na krótki moment rozbłysły ognistą czerwienią. Eddie westchnął cicho i szybko cofnął rękę, czując, jak drobne pajączki przebiegają przez jego ramię. To nie było tak mocne, jak u blondyna, jednak dalej sprawiało ból. Szatyn podniósł głowę wiedząc już, co się szykuje. Przeniósł wzrok w kierunku świeżo wyleczonego chłopca i szybko do niego podbiegł, aby wtajemniczyć go w cały plan, zanim strażnicy zdążyliby wszystko zrujnować. 

Wszystko działo się przeraźliwie szybko. Rozległ się głośny trzask, kiedy elektryczność złączyła się z ogniem. Wokół nich nagle zebrało się więcej strażników, a w ich dłoniach tkwiło więcej niebezpiecznych narzędzi niż zaledwie chwilę temu. W centrum całego zamieszania stał mały chłopiec, którego biodra opasała ciemna nerka. Jego oczy tliły się czerwienią, a na usta wstąpił złośliwy uśmiech, kiedy wpatrywał się w wystraszonych strażników. Zanim klęczał chłopiec o złocistych lokach. Duże, białe skrzydła owinęły się wokół czegoś jak tarcza ochronna, a brązowe tęczówki pociemniały, gdy namierzył niebezpieczeństwo. Miękkie pióra nastroszyły się, smugi elektryczności agresywnie przeskakiwały między lotkami wydając z siebie ostrzegawczy trzask, gotowe do działania.

- Myślę, że nawet takie ameby jak Wy zdają sobie sprawę z tego, jak bardzo bezużyteczne będą Wasze zabaweczki, gdy złącze każdą z mocy w całość. - odparł spokojnie, leniwie przekładając kulę ognia między palcami.

Płomień rozświetlał jego twarz. Drobne piegi osiane na policzkach tliły się łagodnym pobłyskiem rudego, a skóra zdawała się być ciemniejsza, niż była w rzeczywistości, wpadając w lekko oliwkowy odcień. Ciemne oczy się rozjaśniły, wokół obwódek brąz zdawał się jarzyć. Języki ognia pochłaniały chłopca w całości, jakby chciały go strawić lecz poddawały się jego sile będąc mu całkowicie posłuszne. Okalały niewielkie ciało, jak tarcza, a temperatura w pomieszczeniu nagle wzrosła. Światło zaczęło migotać, w obwodach elektrycznych słychać było trzaski. Pomieszczenie co chwilę popadało w ciemność, oświetlane jedynie żywym ogniem. Tym razem po raz pierwszy od bardzo długiego czasu można było zobaczyć, jak naprawdę wygląda ognisty chłopiec w akcji. Jego oczy miały ten głodny błysk, palce pobielały od siły ich zacisku. Żywioł współpracował z każdym ruchem, a gorąco jakie biło od niego zdawało się roztapiać trzymających się z daleka żołnierzy. 

Drugi chłopiec niedaleko niego również w pełni oddał się swojej odmienności. Nagie plecy częściowo przysłaniały ogromne skrzydła, które w dalszym ciągu ochronnie obejmowały najprawdopodobniej nie widzianego nigdzie, autentycznego niższego od siebie chłopca. Śnieżne pióra były nastroszone, wydawały się ostre i w zupełności nie przypominały puchatych pierzy, jak wcześniej. Przypominały ochronną barierę: twardą i nad wyraz szykowną, wręcz nieskazitelną. Iskry złotej elektryczności sunęły wzdłuż idealnego ciała nastolatka. Po dawniejszych ranach nie było żadnego śladu, każde poważniejsze uszkodzenie zmniejszyło się do mało widocznych rozmiarów, a ruchy nie przyprawiały go już o ten bolesny ścisk i uparte mroczki przed oczyma. Bursztynowe tęczówki nabrały groźniejszego wyrazu, kiedy małe, elektryczne pajączki przez nie przemykały, mieszając się z ich kolorem nadając mu głębszego koloru. 

Strażnicy cofnęli się do tyłu, przylegając do siebie plecami. Mokrymi dłońmi obejmowali broń, która teraz w ich oczach zdawała się być jedynie marnym narzędziem do podsycania - nie gaszenia - gniewu. Temperatura zdawała się wrzeć. Do nozdrzy unosił się słaby zapach dymu, najprawdopodobniej spowodowany zwarciem kabli, bądź przypaleniem czegoś w pomieszczeniu. Stroje na ich ciele przylegały do spoconej skóry. Żadne ubranie nie potrafiło uchronić ich przed dwoma groźnymi żywiołami. Bez swojej przewagi czuli się nadzy, odsłonięci, bezbronni, jak dzieci w starciu z dzikim, nieokrzesanym stworzeniem. 

Ognisty chłopiec uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy każdy jego krok spotykał się z przerażonym cofaniem się starszych mężczyzn. Napawał się strachem w ich oczach, po raz pierwszy nie obawiając się brutalnie wymierzonej kary. W tej chwili zupełnie poddał się swojej drugiej naturze. Płomienie uciekły spod jego rąk uderzając prosto w przerażonych strażników. Ogień zaskwierczał przytłumiony przez wrzaski. Na twarzach dorosłych błysnęła panika, ci najbliżsi całego zdarzenia, stojący na pierwszej linii z bólem wpatrywali się w osmalone ślady na swoich strojach. Najlepiej wyszła z tego grupa, która ubrana była w strażackie stroje. Ich ubrania były jedynie dziurawe, a na odsłoniętej skórze i skrawkach ubrań znajdowały się jedynie lekkie oparzenia. Niestety nie każdy miał tyle szczęścia. Grupa przygotowana na porażenie elektryczne i ostre, zwierzęce pazury ucierpiała bardziej. W miejscu zetknięcia się ich strojów z dzikim żywiołem pojawiły się duże, ciemne dziury. Cienki materiał wypalił się, nie stanowiąc żadnej przeszkody dla głodnych płomieni. Skóra trawiła się pod temperaturą, czerwień gryzła czerwień, mięśnie przybierały rumiany odcień, a krew wysychała szybciej niż płynęła. Po pomieszczeniu uniósł się zapach wędzonego mięsa, spalanych włosów i plastiku. Ryki mężczyzn nie były w stanie dotrzeć do przyćmionego strachem, młodzieńczego umysłu. 

- Hej!

Płomień przed nimi odbijał się w ciemnych, brązowych oczach. Uśmiech na twarzy niskiego dzieciaka poszerzał się z każdą sekundą. Ogień ciągle krążył wokół niego, robiąc małą przebieżkę między strażnikami. Ciało chłopca trzęsło się z emocji i potęgi, której nie mógł opanować. Co jakiś czas żarzące się smugi wystrzeliwały poza jego zasięg, jarząc się wściekle na betonowej podłodze, wypalając w niej niewielkie dziury, dopóki nie przygasły. 

Czwórka czuł przerażenie widząc przed sobą całą tą masakrę. Słabsi żołnierze padali jak muchy, silniejsi zataczali się od zapachu i szczypiącego dymu. Ogień rozprzestrzeniał się po ciałach, niekiedy roztapiając nawet posadzkę. To nie był ten sam żywioł, jaki można było spotkać w naturze, to był żywioł skrzywdzonego dziecka, wielokrotnie poddawanego niebezpiecznym testom, dostającego kary za brak siły na pokonanie własnych słabości. To był żar zemsty, rozpaczy i wieloletniego strachu, jaki chował w sobie każdy z nich.

Blondyn powoli wstał, a iskry na jego ciele przygasły, poddając się olśniewającego błysku krwiożerczych płomieni. Rozciągnął skrzydła, prezentując ich ogromny rozmiar. Wziął głęboki wdech, czując, jak ciężkie jest powietrze. Ruszył biegiem w kierunku chłopaka. Raz jeszcze do niego zawołał, a adrenalina w jego ciele zupełnie uodporniła go na piekielne gorąco. Niższy chłopiec nawet nie drgnął, żywioł w jego dłoniach stał się destrukcyjny, celował nim całkowicie na ślepo dając się ponieść emocją. Czwórka ledwo zdołał uniknąć kolejnego ataku, płomień przeleciał zaledwie parę centymetrów od niego, sprawiając, że nagie ciało blondyna zaróżowiło się, a jasna skóra przybrała różanego odcieniu. Gardło ścisnęło mu się od nagłego bólu, a wzrok na chwilę zamglił się od łez. Potrząsnął głową, jeszcze szerzej rozkładając skrzydła. To nie był czas i miejsce na takie rzeczy. W tym momencie chodziło o życie, nie tylko mięknących w każdej chwili strażników, ale również i przekraczającego własne granice chłopca. 

Rozległ się głośny trzask, a nad dwójką eksperymentów uniósł się ciężki dym. Ogień rozbłysnął bardziej, jarząc się przerażającym odcieniem czerwieni i żółci. Pod ich stopami powoli zbierała się ciemna, krucha górka popiołu i mniejsza plama krwi, połączona z łzami. Wokół nich zaczęła się prawdziwa pożoga. Brunet zmarszczył nos, kiedy dotarł do niego mdły zapach, a żołądek ścisnął się w chęci oddania niewielkiego posiłku. Zamrugał, a ogień wokół niego osłabł, gdy zdał sobie sprawę co tak właściwie wydarzyło się w przeciągu zaledwie paru minut. 

Uścisk na jego ciele zmalał. Nastąpił głośny huk, płomienie zupełnie ustąpiły, kiedy z sufitu po długim czasie ciszy w końcu zaczęła spływać woda. Szatyn syknął, naciągając rozciągniętą koszulkę na głowę. Każda kropla syczała na jego skórze, a w jej miejscu pojawiała się mała ranka, która zaraz znikała pod wpływem regeneracji chłopca. To odbierało urazę, ale nie ból. Skrzywił się lekko na to, powoli zmierzając w stronę wyjścia. Jego ruchy nie były tak szybkie, jak jeszcze zaledwie chwilę temu. Użycie takiej ilości mocy w tak krótkim czasie sprawiła, że chłopiec czuł się słabo. Bose stopy dotknęły czegoś miękkiego i kruchego, ale nie chciał sprawdzać tego w takim stanie. Teraz liczyło się dla niego jedynie opuszczenie pomieszczenia. Nogi trzęsły mu się z każdym krokiem, a skóra miała słabe lśnienie, kiedy nietykalność dawała o sobie znać. Ledwo dał radę opuścić pokój, który wyglądał teraz jak pobojowisko. Szybko zrzucił z siebie przemoczoną bluzkę, nie chcąc mieć nic wspólnego z wodą. Drżącymi dłońmi przeczesał swoje włosy, biorąc słaby wdech. Usiadł pod ścianą, starając się uspokoić piszczenie w uszach i natrętne myśli. Zabiłem ludzi, zabiłem ludzi, cholera zabiłem ludzi, mamrotał niewyraźnie, próbując się w ten sposób uspokoić, chociaż skutek był zupełnie odwrotny. 

Słysząc kroki jedynie skulił się w sobie, chowając głowę między ręce. Skrzyżował kostki, przyciągając kolana bliżej klatki piersiowej, a drżące palce wplótł między poplątane kosmyki. Czuł się za słaby by walczyć. Już powoli przygotowywał się się na zamknięcie w izolacji i bolesne kary, kiedy niespodziewanie zamiast krzyków czy uderzenia dostał... zwykły, delikatny dotyk. 

Nieśmiało podniósł wzrok na osobę przed sobą, a słaby uśmiech, który pojawił się na jego twarzy pod wpływem przyjemności szybko zgasł. Chłopiec w jednej chwili cały zbladł. Odepchnął się piętami o posadzkę, mocniej wbijając obolałe plecy w ścianę (gdyby nie jego moc, prawdopodobnie już dawno kwitłyby na nich wielkie, nieprzyjemne siniaki). Brązowe tęczówki rozszerzyły się w strachu, kiedy napotkał na sobie uważny wzrok doktora. Poczuł dziwny niepokój w sercu, a strach go sparaliżował, gdy przypomniał sobie o szorstkich palcach starszego mężczyzny, które teraz zamarły w jego włosach. 

Ślina stała się gęstsza i zupełnie nie chciała spłynąć przez jego gardło. Oddech przyśpieszył, a dobrze mu znany ucisk w płucach powrócił. Czuł się słabo. Jeszcze gorzej niż zaledwie parę minut temu. Klatka piersiowa unosiła się chaotycznie, ciało drżało, a oczy zaszły słabą mgłą przerażenia i łez. Ciemne oczy łani przeskakiwały nerwowo między wymęczoną, ale jednocześnie dziwnie ożywioną twarzą mężczyzny, a jego szorstkimi dłońmi, które teraz zaciskał niepewnie na ciemnych, eleganckich spodniach.

Brenner zawsze nosił garnitury i ubierał się jak na jakieś spotkanie, od którego zależałoby jego życie. Eddie pamiętał go takiego od dziecka. Długie, czarne spodnie, wypastowane wiedenki odbijające od siebie sztuczne światło z ledwo błyskających lamp, biała koszula ledwo przebijająca się przez wyprasowany garnitur z ciasno zapiętymi guzikami i mocno związany krawat. Białe włosy zawsze były zaczesane do tyłu. Tym razem nie było inaczej. Zmarszczki na czole mężczyzny zmarszczyły się, a duże dłonie z dziwną delikatnością oparły się po obu stronach jego twarzy.

Chłopiec wzdrygnął się na szorstkość skóry, która nieprzyjemnie ocierała się o jego policzki i sapnął, czerwieniąc się, gdy oddech stał się trudniejszy do stabilizacji. Ostre, lodowe oczy nagle złagodniały. Wydawał się wręcz zmartwiony obecnym stanem podopiecznego, ale szatyn nie miał ochoty, czasu, ani logicznych myśli, by móc to przeanalizować. W obecnej chwili nie potrafił skupić się na niczym innym, niż - o ironio! - palącym bólu w klatce piersiowej, który z każdym kolejnym, chaotycznym wdechem jedynie się pogłębiał. Strach dodatkowo ściskał mu żołądek, łzy plamiły blade policzki, a zduszony szloch wyrwał się z ust. Zielona poświata wokół niego zgasła, gdy wyciągnął drżące dłonie przed siebie. 

Kobalt zajaśniał w tęczówkach, kiedy oczy Brennera rozszerzyły się w przerażeniu. Mężczyzna szybko cofnął dłonie, wtapiając je w kieszeniach marynarki. Jego palce drżały prawie tak samo, jak robiło to ciało dwunastolatka przed nim. Wydawał się być nieporadny we własnym ciele. Dwa razy zaplątał dłoń w materiale, rzecz, którą wyciągnął odbiła się od niego, omal nie upadając na ziemie, gdyby nie jego refleks. Wyglądał na zdenerwowanego i przestraszonego w jednym. Co jakiś czas rozglądał się po pomieszczeniu, a jego strój po raz pierwszy wydawał się nie być tak idealny. W zasadzie nawet włosy miał w dziwnym nieładzie, a skóra wydawała się mieć dziwnie blady odcień. Nie wspominając już o tym, że wystraszył się próbą ataku dzieciaka, gdy dobrze wiedział, że szatyn nie był w tym stanie wykrzesać z siebie nawet iskry destrukcyjnej mocy.

Eddie zamrugał, otwierając już usta, by wyrazić swoje zdumienie, ale nie zdążył wydobyć z nich dźwięku, gdy między jego wargami znalazł się plastikowy ustnik, a do płuc wleciała lecznicza mgiełka. Poczuł słodycz spływającą mu do gardła. Ucisk zelżał, nawet lepiej - całkowicie zniknął. 

Podniósł wzrok na mężczyznę, ale wzrok starszego był już umieszczony gdzie indziej. Prześledził przez chwilę jego twarz, szukając w nich jakiejś groźby, chęci ataku czy sprytnego planu, ale jedyne co dostrzegł to wzrastającą powoli panikę. Zmarszczył brwi, obracając głowę w tym samym kierunku co on tylko po to, by napotkać otwarte, metalowe drzwi do pomieszczenia, z którego dopiero co uciekł. Oh, czy to właśnie ten czas, w którym Brenner połączy wszystko w całość, a Eddiego będzie czekać coś gorszego od izolatki i wodnych tortur?

- Eddie... - oczy chłopca otwarły się szeroko, słysząc swoje imię z ust starszego.

Dlaczego to brzmiało tak niewinnie? Gdzie zniknął jego numer? Czemu ten głos nie był wściekły, złośliwy, ironiczny? Dlaczego brzmiał tak niepokojąco z drżeniem i nutą paniki?, miliony myśli przemykało mu przez głowę. Ciąg analiz obezwładnił umysł nie potrafiąc poradzić sobie z tą sytuacją. Czego tak właściwie był świadkiem? Czy to kolejna manipulacja? Brenner znowu się nimi bawił? Czy za tym stało coś więcej, coś czego nie był w stanie pojąć w tym momencie? I dlaczego... Dlaczego mu pomógł, zamiast zostawić go wśród czterech ścian?

- Eddie! - głos szybko  wydobył go na powierzchnię, mocując przy porcie rzeczywistości. - Uspokój się. Przestań myśleć, wiem, że to robisz. Cholera, nie jestem nim, słyszysz? Nie jestem Brennerem, to tylko jego pieprzone ciało. Musiałem użyć czegoś na szybko, zdobyć parę rzeczy. Potem ten Twój pieprzony atak astmy-

- Aspirator. Miałeś aspirator. - wydusił, przerywając tym samym szalony ciąg słów. 

- Zawsze go mam! 

- Nie. Ty nie- -  gwałtownie zamilkł, raz jeszcze mierząc mężczyznę wzrokiem... tyle, że to nie był już mężczyzna. Przed nim stała jego kopia. - Richie. - sapnął, wypuszczając z siebie całą panikę, jaką zdążył w sobie zebrać w ciągu zaledwie paru minut. - Co Ci mówiłem o zabieraniu mojego ciała?

- To samo mówiła Twoja mama poprzedniej nocy. - odparł nastolatek, ale nie dał nawet szansy na odpowiedź, kiedy podniósł drżącą dłoń, wskazując na pomieszczenie za niższym chłopcem. - Gdzie go masz?

- Gdzie mam kogo? - zapytał głupio, podążając wzrokiem za jego palcem. 

Oboje spojrzeli na siebie, utrzymując ze sobą długi kontakt wzrokowy, zanim Eddie zrozumiał swój błąd. Wciągnął gwałtownie powietrze do płuc, kiedy wszystko stało się jasne: ucisk, który czuł na ciele musiał należeć do wyższego chłopca; zapach spalenizny też musiał wyciec od niego; ten huk najwyraźniej spowodował upadek jego ciała, a miękkość, którą czuł pod bosymi stopami musiała być...

- Cholera, zostawiłem go tam! Richie, zostawiłem go w środku cholernej pożogi!

___

Lol, prawie miesiąc od poprzedniego rozdziału, jak na mnie to zadziwiająco dobry wynik. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top