XIX
Nad królestwem L'Manburg panowała obecnie ciężka ulewa, tak jakby ktoś wiedział, co właśnie miało się odbyć. Zgodnie z królewską tradycją, trumna z ciałem króla miała zostać przewieziona przez miasto, przed nią na koniu miał jechać w pierwszej kolejności książę z kapłanem u boku, za nią służba, a na końcu poddani. Po pogrzebaniu zmarłego na królewskim cmentarzu kapłan oczyści księcia i oficjalnie koronuje go przed poddanymi, przekazując mu tym samym władzę nad królestwem. Władzę, na którą ten zdecydowanie nie był jeszcze gotowy.
Książę, który nadal siedział u siebie w sypialni, ubrany w czarne szaty, przygotowane do pogrzebu, nie miał najmniejszej ochoty w najbliższych dniach opuszczać tego pomieszczenia. Peleryna w głęboko niebieskim kolorze ze śnieżnobiałym futrem na jej przodzie obecnie ciężyła mu na ramionach, a na przygotowaną przez służbę kosztowną koronę, która jeszcze niedawno należała do jego ojca, nawet nie był w stanie spojrzeć. Wiedział, że za chwilę będzie musiał wyjść z nią na dzieciniec i osobiście położyć na pokrywie trumny swojego rodzica.
Nagle drzwi jego pomieszczenia otworzyły się, ukazując sylwetkę jego kamerdynera, który także był ubrany w elegancki czarny frak. Tak jak każdy ze służby miał zakrytą swoją twarz czarnym lekko prześwitującym materiałem, który miał bardziej wtopić go w tłum. W końcu ten dzień powinien być poświęcony rodzinie królewskiej, a raczej księciu, i oddaniu hołdu byłemu władcy.
- Książę, musimy już iść. - powiedział cicho, patrząc na drugiego, który bardzo ciężko wstał z krzesła, podchodząc do stolika, na którym stała poduszka z koroną.
- Czuję....., że nie jestem na to gotowy. - odpowiedział szeptem brunet, patrząc z łzami w oczach na swojego przyjaciela. Ten pomimo wielkich chęci podejścia do wyższego i przytulenia go powstrzymał się, ponieważ takie obowiązywało go prawo. "Osoba koronowana nie może być przez nikogo dotykana aż do oczyszczenia przez kapłana".
- Na koronację?
- Na wszystko. Koronację, ostatnie pożegnanie z ojcem, przejęcie jego obowiązków. Wydaje mi się, że to wszystko stało się za szybko. - powiedział książę, ścierając łzy ze swoich policzków, a następnie niepewnie podniósł poduszkę z drewnianej powłoki, podchodząc z nią w dłoniach do kamerdynera.
- Nie mamy wyboru. Jesteś jedynym potomkiem króla.
- Wiem. Ale nadal. J-Ja jestem na to za młody. Na tę całą odpowiedzialność. Ja nie jestem gotowy na tę odpowiedzialność. - powtórzył już bardziej do siebie szatyn, powoli idąc korytarzem w stronę głównego holu.
Czuł się, jakby oglądał wszystko w osobie trzeciej. Jak przez mgłę pamięta moment przekazania na oczach tłumu pogrążonych w żałobie poddanych korony kapłanowi, który następnie zakrył ją czarnym materiałem z herbem królestwa, chwilę po tym kładąc ją na trumnie zmarłego króla. Z lekką pomocą Tobiego wsiadł na konia i po odczekaniu paru minut, aby wszyscy też wsiedli na swoje konie, ruszył na przodzie prowadząc lud na królewski cmentarz. Droga zdecydowanie mu się dłużyła, mimo że polana z wielkim wiązem na szczycie, pod którym stał jeden duży kamień z wygrawerowanym imieniem parę lat temu zmarłej królowej.
Kiedy w końcu dojechali do miejsca docelowego, wszyscy byli przemoczeni przez nadal panując na niebie ulewę. Dwóch ogrodników już wcześniej przygotowali dość głęboką dziurę obok pochówku królowej na miejsce dla króla. To była jedynie kwestia paru minut, zanim kapłan powiedział parę słów oddającym cześć królowi, a następnie trumnę z jego ciałem umieszczono w dole, zakopując ziemią. W wilgotną glebę został wbity drewniany krzyż z przywieszoną na nim tabliczką z pełnym imieniem i nazwiskiem króla.
Każdy stał w ciszy, wiedząc, że jakiekolwiek słowa są teraz jak najbardziej niewskazane. Większość ludu była pogrążona w głębokiej modlitwie, służba zamkowa prawdopodobnie też, jedynie książę w tym momencie myślał zupełnie o czymś innym. Szatyn zastanawiał się, czy jego ojciec jest teraz szczęśliwy w niebie z jego mamą. Czy w końcu po tylu latach spotkali się i teraz spoczywają w spokoju razem? Z jego myśli wyrwał go nagły dotyk na szacie, więc obrócił się w kierunku kapłana, który był odpowiedzialny za zabranie uwagi księcia.
- Już czas. - powiedział cicho, obracając się do jednego z ministrantów, który trzymał naczynie z wodą święconą. George uklęknął przed starszym, zbierając uwagę tłumu na sobie. Patrzył cały czas w ziemię, próbując chyba przekonać samego siebie, że powinien być gotowy na tę chwilę. Nie musiał czekać długo, zanim na jego czoło kapłan nalał trochę wody święconej, która wbrew pozorom zaczęła piec w miejscu, gdzie zetknęła się ze skórą księcia. Nadal jednak niewzruszony klęczał czekając aż kapłan zakończy proces koronacji. - Wasza Wysokość, Kościół ustanowiony prawem, którego osadnictwo przysięgasz bronić, jest oddany prawdziwemu wyznaniu Ewangelii, a czyniąc to, będzie starał się wspierać środowisko, w którym ludzie wszystkich wyznań i przekonań mogą żyć swobodnie. Przysięga Koronacyjna obowiązuje od wieków i jest zapisana w prawie. Czy jesteś gotów złożyć przysięgę? - przeczytał z grubej księgi, zaraz po tym patrząc na księcia, który podniósł na chwilę wzrok, patrząc na kapłana.
- Jestem. - odpowiedział ponownie spuszczając głowę, oraz przy okazji zamykając oczy.
- Czy uroczyście przyrzekasz i przysięgasz rządzić królestwem L'Manburgu zgodnie z jego prawami i zwyczajami?
- Uroczyście obiecuję to zrobić.
- Czy w swojej mocy sprawisz, że Prawo i Sprawiedliwość, w Miłosierdziu, zostaną wykonane we wszystkich Twoich wyrokach?
- Będą.
- Czy będziesz ze wszystkich sił trzymać się praw Bożych i prawdziwego wyznania Ewangelii? Czy zachowasz biskupów i duchownych L'Manburgu, oraz wszystkie prawa i przywileje, które przez prawo nie lub powinny należeć do nich, lub do któregokolwiek z nich?
- Wszystko to obiecuję zrobić. Rzeczy, które tu obiecałem, spełnię i dotrzymam. Tak mi dopomóż Bóg. - powiedział książę, kładąc swoja prawą dłoń na miejsce swojego serca, aby podkreślić powagę swoich słów.
- Wasza Wysokość, czy jest pan gotów złożyć przysięgę Przystąpienia? - zapytał kapłan, odsłaniając dla tłumu koronę, która miała za chwilę zostać nałożona na jego głowę.
- Ja, George, uroczyście i szczerze w obecności Boga wyznaję, zaświadczam i oświadczam, że jestem wiernym protestantem, i że będę, zgodnie z prawdziwym zamiarem uchwał, które zabezpieczają sukcesję protestancką na tronie, podtrzymywać i utrzymywać wspomniane uchwały, najlepiej jak potrafię, zgodnie z prawem. - odpowiedział książę, patrząc cały czas na kapłana, wypowiadając te słowa.
- Uroczyście koronuję cię w imię kościoła, na nowego króla królestwa L'Manburg. Wiwat dla króla, Geogre'a Henryka Davidsona IV! - powiedział kapłan, zaraz po tym nakładając na jego głowę koronę. Nagle ledwie zauważalnie dla tłumu włosy księcia ściemniały, tak samo jak jego oko, kiedy ten obrócił się do swojego ludu, aby przyjąć od nich wiwat. Szybko nawiązał kontakt wzrokowy ze swoim kamerdynerem który, od razu zauważył w jego spojrzeniu coś podejrzanego.
- Coś jest nie tak. - powiedział pod nosem, przeczuwając, że ta ledwo widoczna zmiana sprowadzi na nich duże kłopoty.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top