50

Sauron

- Gdy Sally była małą dziewczynką, bardzo ją lubiłem - zaczął Milton, jąkając się, gdyż spożyty wcześniej alkohol zrobił z jego organizmem swoje. - Była delikatna i wrażliwa. Jej matka jednak była dla mnie ważniejsza. Wtedy tak było, ale potem stało się inaczej.

Przyniosłem sobie krzesło. Odwróciłem je oparciem do przodu i usiadłem na nim okrakiem. Twarzą byłem zwrócony w stronę Johna Miltona. Cedric za to stanął za jego plecami i splunął mu na głowę. Zaśmiałem się. Uwielbiałem tego sadystę.

- Chciałem mieć Sally. Wkurzała mnie, ale była ładna. Dlatego kiedy jej matka zapytała, czy chcę ją kupić, nie zastanawiałem się długo. Byłem gotów oddać za nią wszystkie pieniądze, ale wiecie co? Nie jestem bogaty, więc planowałem po prostu ją sobie wziąć.

- Porwać? - spytałem, na co on przytaknął z uśmiechem. Gnojek nie miał instynktu przetrwania.

- Tak! Chciałem ją porwać, ale potem zniknęła z miasteczka. Nie miałem więc okazji wejść w jej ciasną cipkę i...

Nie dane mu było dokończyć, gdyż wycelowałem pistoletem w jego udo i strzeliłem. Polała się krew, a ja się uśmiechnąłem. Cedric za to wyglądał tak, jakby zaraz miał przeżyć orgazm. Tego gościa kręciły naprawdę dziwne rzeczy, ale byłem ostatnią osobą, która miała prawo go oceniać.

- Co ty, kurwa, robisz?!

- Mówiłem, że być może cię nie zabiję, ale nie było mowy o ranieniu. Nie zapominaj o tym, że Sally jest moja. Gdy mówisz o niej źle, wkurwiam się.

- Jak się w ogóle poznaliście? - spytał Milton, jakby nagle zapominając o tym, że przedziurawiłem mu kulą udo.

- Porwałem ją - zaśmiałem się, na co on spojrzał na mnie jak na debila.

- Co? Ale jak... Przecież nie...

- Wolno myślisz, facet - zaśmiałem się, pukając się w głowę. - Chyba na stare lata coś ci nie styka. Może to od alkoholu?

- Ty szczeniaku!

- Cedricu, uspokój pana - powiedziałem do przyjaciela, a on założył na dłoń kastet i zaczął z radością bić Johna Miltona po różnych częściach ciała. Ziewnąłem i przymknąłem oczy na moment. Nie chodziło o to, że nie chciałem patrzeć na ten spektakl, ale byłem po prostu zmęczony. Chciałem jak najszybciej wrócić do mojej dziewczynki. Choć byłem pewien, że Kiano, Azriel i Rokhan świetnie się nią zajmowali.

Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem Miltona zbitego na miazgę. Ten widok niezwykle mnie usatysfakcjonował, jednak jeszcze nie skończyłem z przesłuchaniem, dlatego zamierzałem je kontynuować.

- Jak się czujesz, staruszku?- spytałem z kpiną.

- Wy...

- Tak? Co chciałbyś o nas powiedzieć? Pamiętaj, że twoje życie jest w naszych rękach, dobrze?

- Co zrobiłeś z Sally? - spytał, choć dławił się własną krwią, więc trudno było go zrozumieć.

- Co z nią zrobiłem? Zrobiłem z nią wiele rzeczy, facet. Najbardziej jednak podobało mi się to, jak wczoraj wepchnęła mi sztucznego fiuta w usta i mnie nim dławiła. Potem weszła mi tym samym fiutem do dupy. Kurwa, co za wspaniałe uczucie!

- Poważnie to zrobiliście? - spytał Cedric, śmiejąc się ze mnie.

- Nie kłamię. Spróbuj kiedyś, Cedricu. To oczyszczające doznanie.

- Będę pamiętał o twoich słowach, szefie.

Skinąłem głową do Cedrica. Przy nim nie wstydziłem się mówić o tym, kim byłem i co mnie kręciło. W tej pracy niezwykle ważne było zaufanie. Dlatego nie zamierzałem okłamywać Cedrica w żadnym aspekcie. Sam wiedziałem o nim wszystko. Zdawałem sobie sprawę nawet z tego, że sam od czasu do czasu zakładał sobie pas cnoty. Po prostu to go kręciło.

Wstałem z krzesełka i podszedłem bliżej naszej ofiary. Położyłem dłonie na ramionach Miltona i spojrzałem mu w oczy, gdy ten odchylił głowę do tyłu.

- To, co zrobiłem z Sally, nie jest twoim pierdolonym interesem, głupcze. Zniszczyłeś życie niewinnej dziewczynki, uzależniając jej matkę od narkotyków i alkoholu. Takich rzeczy się nie robi, ale najwyraźniej ktoś o tak małym mózgu tego nie wie. Powiem ci jednak, jako twój młodszy kolega, że zachowałeś się skandalicznie. Będziesz smażył się w piekle, lecz najpierw się z tobą zabawimy. Ktoś taki jak ty zasługuje na śmierć z fajerwerkami. Wybacz tylko, że żadnych tutaj nie przywiozłem. Mam jednak wiele innych zabawek, które z pewnością nam się przydarzą.

Podszedłem do worka, który ze sobą przywiozłem. Wyjąłem ze środka maczetę. Nie zamierzałem się patyczkować. Może miałem zamiar zadać mu mnóstwo bólu, ale nie chciałem przesadzać. Dzień nieubłaganie płynął. Dobiegał do końca, a my mieliśmy jeszcze kilka spraw do załatwienia. Musieliśmy pochować matkę Sally i zabrać psiaki ze schroniska.

Milton zrobił wielkie oczy, a Cedric klasnął w dłonie jak małe dziecko. Każdego cieszyło coś innego.

Zamachnąłem się maczetą i raniłem nogę Miltona. Rąbałem tak długo, aż noga w końcu odłączyła się od ciała. Uśmiechnąłem się z satysfakcją. Sally pewnie nie byłaby ze mnie dumna widząc, co robiłem, ale nie mogłem pozwolić temu skurwielowi żyć. Jego śmierć miała być spektakularna i tego zamierzałem dopilnować.

- Co wy, kurwa, robicie?! - spytał Milton, który powoli odchodził z tego świata z powodu szybkiej utraty krwi.

- Ja nic nie robię! - bronił się Cedric, unosząc ręce w górę w geście niewinności. Zakrwawione kastety na jego dłoniach mówiły jednak same za siebie. Wcześniej nieźle się bawił.

- Co my robimy? - spytałem, odpoczywając, aby nabrać siły na kolejne działania. - Sięgamy po sprawiedliwość. Kto to widział wykradać ciała z grobów, aby wykorzystywać je seksualnie? Czy może zrobiłeś to dlatego, że żadna kobieta cię nie chciała?

- Nie wiecie, co mówicie! Kochałem je! Matkę i córkę!

- Ładnie okazywałeś im miłość - zaśmiałem się kpiąco. - Cedricu, nie krępuj się. Nie mam zamiaru dłużej się z nim bawić. Śmierć powita go z otwartymi ramionami.

- Zaczekajcie! - krzyknął panicznie Milton. - Mieliście pozwolić mi żyć, jeśli wszystko wam opowiem!

- Nie nauczyłeś się jeszcze, że złoczyńcom nie można ufać? - spytałem, po czym razem z Cedrikiem zacząłem torturować Miltona.

Nie miałem pojęcia, ile minęło czasu, zanim gość wyzionął ducha. Było to jednak całkiem przyjemne morderstwo. Czułem się brudny po tym, jak go torturowałem i zabiłem, ale wiedziałem, że to było słuszne i tak było trzeba. Miałem nadzieję, że Sally miała mi to wybaczyć. Głównie bowiem zrobiłem to dla niej.

Po zabójstwie spojrzałem na leżącą na podłodze głowę Johna Miltona. Miał zamknięte oczy i lekko rozchylone usta. To była dziwna scena, która z pewnością miała na zawsze zapisać się w mojej pamięci. Nie czułem jednak niepokoju ani żalu. Byłem w pełni świadom tego, co robiłem. To był mój plan i czułem satysfakcję, że mi się udał. Misja zakończyła się sukcesem, ale prawdziwy sukces miałem osiągnąć dopiero wtedy, gdy miałem wziąć w ramiona Sally i mojego braciszka.

- To była piękna zabawa - skomentował Cedric, sięgając po kanister benzyny, który ze sobą przywiózł. Wiedzieliśmy, że jednym słusznym zatarciem po sobie śladów było podpalenie tego domostwa. W Forseshore w ciągu jednego dnia miały spłonąć dwa domy, co miało dać mieszkańcom do myślenia. Wierzyłem jednak, że nikt nas nie odnajdzie. Byliśmy niewykrywalni. Taką przynajmniej miałem nadzieję.

- Rzeczywiście. Bardzo mi pomogłeś, Cedricu. Dziękuję ci za to.

- To była prawdziwa przyjemność! Mam tylko nadzieję, że w nagrodę będę mógł poznać waszą dziewczynkę. Jestem ciekawa, czy jest z niej diablica, skoro wepchnęła ci kutasa do gardła.

Obaj zaczęliśmy się śmiać. Pokrywaliśmy benzyną miejsce zabójstwa i śmialiśmy się jak dzieci. Nie byliśmy normalni, ale nigdy nie chcieliśmy tacy być.

- Jest z niej prawdziwe zwierzę. Dlatego nazywam ją swoim zwierzątkiem.

- Jestem ciekaw, kto kogo dominuje. Sauronie, chyba w końcu jesteś szczęśliwy, prawda?

Kiedy skończyliśmy pokrywać powierzchnię domu benzyną, odrzuciłem kanister na trawę. Spojrzałem w oczy przyjaciela i skinąłem głową.

- Tak, nareszcie jestem szczęśliwy. To zajebiste uczucie, wiesz?

Cedric skinął głową.

- Domyślam się. Mam nadzieję, że i ja pewnego dnia poczuję, jak to jest. Wiesz, mieć kogoś, komu na tobie zależy. Odkąd moi rodzice zginęli, nie poczułem się potrzebny. Wstyd to przyznać, ale mimo tego, że mam dwadzieścia pięć lat, to wciąż jestem prawiczkiem, wiesz?

Moim pierwszym odruchem było to, że chciałem się roześmiać, ale nie zrobiłbym mu tego. Cedric miał swoje dzikie i mroczne upodobania, ale był dobrym, pomocnym, szczerym i lojalnym człowiekiem. Poza tym nie miałem prawa go oceniać, gdyż do niedawna ja również byłem prawiczkiem.

- Wierzę, że pewnego dnia poznasz kogoś wartościowego. Kogoś, kto skradnie twoje serce.

- Ja już powoli przestaję w to wierzyć - rzekł, po czym zeszliśmy z rozpadającego się tarasu. W odległości kilkunastu metrów leżało przykryte kocem ciało matki Sally.

- Nigdy nie przestawaj w to wierzyć. Zawsze możesz porwać sobie jakąś uroczą panienkę, prawda? - zażartowałem, jednak błysk w jego oku kazał mi twierdzić, że on nie wziął tego za żart.

- Gdy tak sobie o tym myślę...

- Nie, Cedricu. Wybacz. Nie popełniaj tego błędu, co ja. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że odebrałem niewinnej dziewczynie normalne życie.

- Sauronie, ale ty ją uratowałeś.

Zmarszczyłem brwi, kręcąc głową.

- Mówię poważnie - zarzekał się Cedric. - Nie poznałem jeszcze Sally, ale skoro ta dziewczyna z własnej woli wepchnęła ci kutasa w tyłek, na pewno zaczęła ci ufać. Nie jestem ekspertem od związków, ale domyślam się, że ona wcale tobą nie gardzi, Sauronie. Miewasz swoje odpały i czasami zachowujesz się zbyt nadopiekuńczo względem Kiano, ale da się ciebie kochać.

- Założę, że to komplement.

Brunet zaśmiał się.

- Pewnie. Gdybym był homoseksualny, sam zaciągnąłbym cię do łóżka, szefie.

- Cedricu, czy chcesz, abym cię zwolnił?

Cedric i ja śmialiśmy się przed płonącym domem. Patrzyliśmy na to, jak życie Johna Miltona obraca się w popiół. Było to bardzo satysfakcjonujące doświadczenie. Niestety czas nas gonił, a my mieliśmy jeszcze kilka rzeczy do zrobienia przed zachodem słońca. Po tym dniu moja noga już nigdy więcej miała nie stanąć w Forseshore.

- Czas jechać na cmentarz - zarządził Cedric, a ja musiałem się z nim zgodzić.

Cedric na szczęście miał przy sobie samochód, więc z niego skorzystaliśmy. Wpakowaliśmy ciało matki Sally do bagażnika i pojechaliśmy na cmentarz. Cmentarz na szczęście znajdował się w spokojnej okolicy, w której nie było ani jednego domu. Nie miało więc być żadnych świadków tego, jak mieliśmy wpakować ciało zmarłej i wykorzystanej po śmierci kobiety z powrotem do grobu.

Czułem się dziwnie, gdy to robiliśmy. Mimo, że matka Sally była okropnym człowiekiem, to zasługiwała na godny pochówek. Nie było jednak o nim mowy, gdy kobieta po śmierci została zgwałcona, a jej oczy zostały wydłubane przez szaleńca, który zarzekał się, że ją kochał.

Gdy grzebaliśmy kobietę, naszły mnie dziwne myśli. Zrozumiałem, że miłość mogła przybrać różne oblicza.

Dobra miłość powinna być wspierająca. Powinna wybaczać. Powinna rozumieć. Partnerzy połączeni taką miłością mieli kochać się na wieki.

Istniała jednak także miłość pokręcona. Szaleńcza i przepełniona pożądaniem, ale również niszcząca. Taką miłością darzyli się mama Sally i jej partner, który odchodził od niej i do niej wracał. Dziś oboje nie żyli. Ta tragedia wydarzyła się w ciągu zaledwie kilka dni, ale okropne rzeczy nigdy nie pytały o pozwolenie dotyczące tego, czy mogły mieć miejsce. Życie było nieobliczalne i to, co stało się przez ostatnich kilka dni nauczyło mnie, że powinienem doceniać każdy moment swojego życia. Mogło ono bowiem zakończyć się w najmniej spodziewanym momencie. Nie chciałem myśleć o śmierci, gdyż miałem przed sobą jeszcze wiele wspaniałych lat życia z osobami, które kochałem nad życie.

- Czas na nas, Sauronie.

Po zakończonej pracy podniosłem się z ziemi i otrzepałem brudne dłonie. Nie były brudne tylko fizycznie, ale również metafizycznie.

- Nie wybaczę pani tego, co zrobiła pani swojej córce - powiedziałem do leżącej pod ziemią kobiety, jednak ona i tak nie mogła mnie usłyszeć. - Mam jednak nadzieję, że odnajdzie pani spokój w zaświatach. Każda dusza powinna w końcu zaznać odpoczynku. Choć nie, John Milton jednak nie.

Cedric zaśmiał się z moich słów. Poklepał mnie po plecach i odszedł od grobu.

Zerwałem samotnego kwiatka rosnącego w pobliżu i położyłem go na grobie.

- Sally chciałaby, abym to zrobił. Może mi pani zaufać, że pani córka jest w dobrych rękach. Już nigdy nie skrzywdzę tej wspaniałej istotki, jaką jest Sally.

Odszedłem od grobu. Towarzyszyły mi różne i często sprzeczne uczucia, ale wiedziałem, że zrobiłem to, co powinienem był zrobić. Pewien rozdział życia Sally dobiegł końca, jednak kolejny właśnie się rozpoczynał i wszystko wskazywało na to, że będzie on dobry. Taki, na jaki Sally sobie zasłużyła.

- Cedricu?

Wsiedliśmy do samochodu. Zanim jednak mieliśmy pojechać do miejsca, w którym znajdowała się moja łódź, musieliśmy udać się jeszcze w jedno miejsce.

- Co jest, szefie? - spytał brunet.

- Powiedz mi, lubisz psy?

Cedric zmarszczył brwi, patrząc na mnie z niezrozumieniem.

- Masz na myśli pozycję na pieska? Czy zabawę w psa? Wiesz, obroża, smycz...

- Nie. Mam na myśli psy.

- Kocham je.

Uśmiechnąłem się do przyjaciela wiedząc, że mi pomoże.

- W takim razie mam dla ciebie misję, Cedricu. Jedziemy do schroniska.

W chwilach takich jak ta, najbardziej doceniałem tego chłopaka. Cedric nie zadawał żadnych pytań. Po prostu odpalił silnik i odjechał spod cmentarza, kierując się do schroniska dla zwierząt, z którego miałem zabrać dziś osiem psów. Miałem nadzieję, że Sally ucieszy się na ich widok.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top