48
Sauron
W końcu dopłynąłem do Forseshore. Znalazłem ustronne miejsce na zacumowanie łodzi. Znajdowałem się dokładnie w tym miejscu, w którym byłem ostatnim razem. To właśnie tutaj przyniosłem nieprzytomną i skutą Sally, po czym ją porwałem. Stało się to zaledwie kilka dni temu, a miałem wrażenie, jakby wydarzyło się to już wiele miesięcy wstecz.
Kiedy zacumowałem łódź, wyszedłem z niej na brzeg i rozciągnąłem spięte i zmęczone po podróży mięśnie. Zarzuciłem na ramię worek z bronią, której wziąłem ze sobą całkiem pokaźną ilość. Nie byłem pewien, co miało mi się przydać, więc chciałem być gotowy na wszystko.
Cedric jeszcze nie wiedział, że przypłynąłem do Forseshore. Nie poinformowałem go o tym wcześniej, ale nie dlatego, że chciałem zrobić mu niespodziankę. Nie byliśmy pieprzonymi dzieciakami, aby bawić się w takie rzeczy. Po prostu miałem w głowie tyle myśli, że zwyczajnie zapomniałem o tym, aby zadzwonić do Cedrica.
Może miało się okazać, że przypłynąłem tutaj na marne, ale podskórnie czułem, że John Milton był wciąż żywy. Wolałem zabić tego skurwiela własnymi rękoma, ale nie miałbym nic przeciwko, gdyby mój wspólnik odebrał mu życie. Pieprzony Milton był kanalią, która zasługiwała na śmierć. Nie chciałem jednak dla niego szybkiej i bezbolesnej śmierci. Ten skurwiel powinien cierpieć, a ja miałem przy sobie wszystkie potrzebne narzędzia do zadania bardzo, bardzo bolesnej śmierci.
Postanowiłem najpierw udać się do miasteczka. Nie zwracałem na siebie uwagi z prostego względu. Większość mieszkańców Forseshore była emerytami. Za dnia było tutaj zbyt gorąco, aby ludzie wychodzili na zewnątrz, więc starsi mieszkańcy pewnie o tej porze po prostu spali.
W końcu dotarłem do domu Sally. Pokręciłem głową z niedowierzaniem, gdy na ścianie rozklekotanego domu ujrzałem graffiti z napisem "DZIWKA". Domyśliłem się, że zrobił to nie kto inny jak John Milton.
Wszedłem do domu. Śmierdziało tutaj moczem, alkoholem i śmiercią. Na stole i podłodze w salonie wciąż walały się butelki po alkoholu i różne strzykawki. Matka Sally miała nieźle narąbane w głowie. Zamiast cenić własne życie i traktować je z szacunkiem, ta kobieta postanowiła zniszczyć nie tylko swój żywot, ale także żywot swojej niewinnej córki.
Udałem się na górę, idąc do pokoju Sally. Musiałem to zrobić. Wiedziałem, że powinienem od razu ruszyć do Cedrica na poszukiwania naszego obiektu, jednak nie wybaczyłbym sobie, gdybym wpierw nie udał się do pokoju, w którym przez wiele lat mieszkała moja ukochana dziewczynka.
Kiedy udałem się do pokoju Sally, moim oczom ukazało się jej rozpadające się łóżko. Na półkach stały książki, a jej biurko miało połamaną nogę, którą Sally starała się jakoś skleić. W pokoju było czysto, jednak dało się wyczuć tutaj niepokój, który Sally musiała czuć każdego dnia życia w tym miejscu.
Nagle moim oczom ukazał się róg jakiejś różowej książeczki, która leżała pod poduszką. Ostrożnie wyjąłem książeczkę, która okazała się być pamiętnikiem.
Czułem, że nie powinienem zaglądać do środka, ale było to silniejsze ode mnie. Otworzyłem pierwszą stronę i zobaczyłem jeden z wielu wpisów.
"Czasami chciałabym się nie obudzić. Zastanawiam się, jak wygląda życie po drugiej stronie. Czy istnieje tam w ogóle jakieś życie? Czy może jest tylko nicość? Czarna pustka?"
Zrobiło mi się przykro, czytając te słowa. Kolejne wpisy były jednak bardziej szczegółowe i mniej filozoficzne.
"Dzisiaj moja mama mnie obsikała. Nigdy nie czułam się tak zażenowana. Chciałam się zabić, ale nie starczyło mi na to odwagi. Było mi przykro, że nie byłam w stanie powstrzymać mamy. Może to źle o mnie świadczy, ale dalej ją kocham i chciałabym, aby wyzdrowiała. Wiem, że kradnie mi pieniądze, na które ciężko pracuję w schronisku, ale może skoro to robi, oznacza to, że potrzebuje tych pieniędzy bardziej niż ja? Sama nic już nie wiem... "
"Moja mama mnie nie kocha. Powiedziała mi to dzisiaj. Nie po raz pierwszy, ale dziś najbardziej zabolało. Uderzyła mnie w twarz po tym, jak wróciłam z pracy i powiedziała, że powinnam zacząć rozkładać nogi dla mężczyzn. Czy to znaczy, że nie zasługuję na to, aby ktokolwiek mnie pokochał? Mam być dziwką?"
"Nigdy nie będę mieć chłopaka. Nikt nie pokochałby takiej brudnej dziewczyny jak ja. Chłopcy pożądają pięknych i uroczych dziewczyn, a ja jestem brudna. Tak powiedziała mi moja mama."
"Jest burza. Trzęsę się w łóżku po tym, jak mama mnie zbiła. Nie wiem za co. Nic złego jej nie zrobiłam, ale ona mnie nienawidzi. Jestem dla niej nikim. Dziś nazwała mnie kurwą. To dziwne, skoro wciąż jestem dziewicą."
"Chcę mieć normalny dom."
"Boże, czy jeśli istniejesz, możesz zesłać mi normalnego chłopaka, który pokochałby mnie za to, jaka jestem i uwolniłby mnie z tego piekła?"
Nie byłem w stanie dalej czytać. Odłożyłem pamiętnik na łóżko i poczułem w oczach łzy.
Dziewczyn takich, jak Sally, było na świecie wiele. Cholera, nie tylko dziewczyn, ale również chłopaków. Mężczyzn i kobiet.
Wielu ludzi cierpiało z powodu przemocy domowej, ale niewielu decydowało się na to, aby poprosić o pomoc. Ludzie najczęściej uważali, że nie zasługiwali na pomoc. Twierdzili, że inni mieli znacznie gorszą sytuację. Ja jednak nauczyłem się, że o pomoc warto było prosić.
Było mi wstyd. Zamiast pomóc Sally, jeszcze bardziej pogorszyłem jej życie. Nie miałem na myśli porwania. Tego nie żałowałem. Zakochałem się w Sally i chciałem zatrzymać ją przy sobie. Porywając ją, odmieniłem jej życie. Przynajmniej miałem szansę odmienić jej los na lepszy, jednak spieprzyłem.
Usiadłem na brzegu łóżka i zacisnąłem dwoma palcami nasadę nosa. Czułem wstyd za to, co jej zrobiłem. Nie mogłem uwierzyć w to, jakim skurwielem bez serca byłem. Zachowałem się źle. Bardzo, kurwa, źle. Nie chciałem nawet nazywać po imieniu tego, co zrobiliśmy jej z Kiano, ale zniszczyliśmy życie niewinnej istoty. Nigdy miałem sobie tego nie wybaczyć.
Nie mogłem marnować więcej czasu. Dlatego sięgnąłem do kieszeni po telefon i stuknąłem w imię mojego informatora i zaufanego człowieka.
- Tak, szefie? Czy coś się stało?
- Cedricu, gdzie jesteś?
Po drugiej stronie słyszałem jakieś niepokojące zgrzyty.
- Jestem na przedmieściach. Jeśli w ogóle można w ten sposób nazwać to zadupie.
- Tak się składa, że ja także jestem w Forseshore, Cedricu.
W słuchawce panowała chwilowa cisza.
- Co, kurwa?!
Zaśmiałem się. Nie spodziewałem się takiej żywiołowej reakcji ze strony Cedrica, który zwykle był niezwykle opanowany.
- Przypłynąłem tutaj. Nie mogłem znieść tego, że skurwiel, który obraża moją Sally, jest na wolności. Powiedz mi, czy masz jakieś tropy? Wiesz, gdzie jest Milton?
- Szefie, ja... Cholera, jestem w szoku. W porządku. Okej, oddychaj. Tak, wiem, gdzie obecnie znajduje się John Milton, Sauronie. W tej chwili na niego patrzę.
Uśmiechnąłem się. Ceniłem go. Nie tylko jako informatora i działacza, ale przede wszystkim jako człowieka. W obecnych czasach tak lojalnej osoby należało szukać z latarką w ręku.
- Możesz mi wysłać dokładne dane dotyczące miejsca, w którym przebywasz?
- Oczywiście, szefie. Już je masz.
Mój telefon w tej chwili piknął, przyjmując nowe powiadomienie.
- Dobra robota, Cedricu. Jestem z ciebie dumny. Nie ruszaj się stamtąd i zaczekaj na mnie, dobrze? Nie zabijaj tego gnoja bez mojej obecności. Skoro pofatygowałem się taki kawał drogi, aby osobiście go poćwiartować, nie możesz kropnąć po przede mną.
- Rozumiem, Sauronie. Nie mogę się doczekać, aż cię zobaczę.
Rozłączyłem się. Wstałem z łóżka i raz jeszcze ogarnąłem wzrokiem pokój Sally. Wiedziałem, że już nigdy więcej miałem tutaj nie wrócić.
Wziąłem do worka z bronią jej różowy pamiętnik, album ze zdjęciami z dzieciństwa, kilka książek oraz pluszową zebrę, która leżała na jej łóżku. Ulotniłem się z tego domu, po czym sięgnąłem po kanister z benzyną. Polałem benzyną otoczenie domu i sam dom. Po chwili wznieciłem ogień i uśmiechając się, patrzyłem na to, jak ten dom płonie.
Wyciągnąłem telefon i zrobiłem zdjęcie. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek miałem pokazać to zdjęcie Sally, ale chciałem mieć uwieczniony ten moment. Wierzyłem, że to nie było tylko spalenie budynku. Chodziło o zniszczenie tych wszystkich okropnych chwil, które wydarzyły się w środku.
Zostawiając za sobą płonący dom, zarzuciłem worek na plecy i ukradłem rower, który akurat stał w pobliżu, oparty o rozpadający się warsztat samochodowy. Wnosząc po stanie roweru i samego warsztatu, miejsce te nie widziało człowieka od wielu miesięcy, a może nawet lat. Najważniejsze było dla mnie jednak to, że rower nadawał się do jazdy i mogłem użyć go do własnych celów.
Jadąc w wyznaczone przez Cedrica miejsce, czułem smutek tego miasteczka. Forseshore było cholernie małe i mroczne.
Kiedy byłem już kilometr od miejsca, które podał mi mój informator, nagle usłyszałem szczekanie psów. Odwróciłem się w prawo i w oddali ujrzałem schronisko.
Nawet nie wiedziałem, kiedy tam skręciłem. Koła roweru poprowadziły mnie jednak w te miejsce. Zatrzymałem się przed schroniskiem i zadzwoniłem dzwonkiem do wejścia. Czekałem i czekałem, ale nikt nie otwierał. Uznałem więc, że się tam włamię. Nie było to trudne, gdyż wymagało tylko przeskoczenia przez płot. Po chwili znalazłem się po drugiej stronie i ujrzałem wolno biegające po terenie psy.
Widząc mnie, psy się zatrzymały. Patrzyły na mnie z niepewnością. Nie wiedziały, kim byłem, ale ukucnąłem przed nimi i dałem im ręce do powąchania. Uśmiechnąłem się, gdy kilka psów do mnie podeszło, aby mnie obwąchać.
- Cześć, koledzy i koleżanki. Ile was tu jest?
Policzyłem psy. Obecnie było ich osiem. Z tego, czego dowiedziałem się od Sally wynikało, że w schronisku powinno być kilkanaście psów, ale miałem nadzieję, że w ostatnich dniach ta pozostała liczba znalazła dom. Były na to marne szanse jako, że w tym miasteczku prawdopodobnie nikt nie adoptował psów, ale miałem nadzieję, ze nic złego im się nie stało. Sally by tego nie przeżyła.
Nagle zbliżył się do mnie duży pies w rodzaju rottweilera. Okazałem spokój i dominację. Pies podszedł do mnie i polizał mnie po twarzy.
- Nie sądziłem, że jesteś taki przyjazny, kolego. Bo jesteś chłopakiem, tak?
Sięgnąłem psu pod ogon, a on spojrzał na mnie jak na debila.
- W porządku. Masz jajka, czyli jesteś chłopakiem. Moja Sally bardzo za wami tęskni, wiecie?
Jeden pies przyniósł mi piłkę. Kolejny łasił się o mnie jak kot. Wszystkie były przyjazne i po prostu potrzebowały uwagi i miłości. Były porzucone i niechciane, ale wciąż wierzyły w to, że pewnego dnia ktoś je pokocha.
- Co powiecie na to, że gdy skończę misję, zabiorę was do waszej Sally?
Jeden pies zaszczekał radośnie tak, jakby mnie zrozumiał.
- Nie wiem tylko, co pomyślą wasze opiekunki o tym, że was wykradnę. Może zostawię im list? Od siebie i od Sally?
Nie wiedziałem, jak wiele czasu spędziłem z tymi cudownymi zwierzętami. Szukałem w schronisku przyjaciółek Sally, ale nigdzie ich nie było. Może dziewczyny wzięły sobie wolne, ale wydawało mi się to dziwne. Zwierząt nie powinno zostawiać się samych ani na jeden dzień. Coś mi tu śmierdziało.
W końcu udałem się do kanciapy dziewczyn i znalazłem czystą kartkę i długopis. Miałem na sobie oczywiście rękawiczki, aby nie zostawić żadnych śladów.
"Cześć,
Nie znacie mnie i nie chcę, abyście mnie poznawały. Wiem jednak, kim jesteście. Moja Sally dużo mi o was mówiła. Wybaczcie, że nie zastosowałem się do tradycyjnej procedury adopcyjnej, ale nie jestem człowiekiem, który robi takie rzeczy. Możecie jednak mi zaufać, że wasi podopieczni trafią do dobrego domu. Czy może być lepsze miejsce niż ramiona wspaniałej i cudownej Sally?
Mam nadzieję, że nigdy nie zwątpiłyście w waszą przyjaciółkę. Prawdopodobnie już nigdy nie zobaczycie Sally, ale uwierzcie mi, że jest w dobrych rękach i otacza się ludźmi, którym na niej zależy.
Jeszcze raz przepraszam za tą niestandardową adopcję ośmiu psów, ale zaufajcie mi. Zaopiekuję się nimi. Zadbajcie o to, aby wszystkie zwierzaki w Forseshore i okolicach miały dobre i godne życie. Nie zdziwcie się, proszę, jeśli pewnego dnia otrzymacie pieniądze od anonimowego darczyńcy.
Wiedzcie, że Sally o was pamięta.
Anonimowy (Nie)Bohater".
Schowałem liścik do kieszeni wiedząc, że gdy tylko zamorduję Johna Miltona, zabiorę te psy w lepsze miejsce. Pewnie zachowywałem się niezgodnie z prawem, ale w końcu zostałem wychowany przez dwóch przestępców, więc nie można było spodziewać się po mnie cudów. Może nie byłem aniołem, ale dla tych psów zamierzałem nim być.
Wyszedłem z kanciapy do psów. Otoczyły mnie, a ja uśmiechnąłem się do nich. Machały do mnie ogonami i patrzyły na mnie z miłością. Psy naprawdę były najcudowniejszymi zwierzętami na świecie. Sam nigdy żadnego nie miałem, ale niebawem miałem mieć ich aż osiem. Nie mogłem doczekać się miny Sally, gdy zobaczy, kogo dla niej przywiozłem.
- Wrócę do was, chłopcy i dziewczynki - obiecałem psom, głaszcząc każdego po głowie. - Tymczasem muszę stąd spadać. Wrócę po was do wieczora, dobrze? Zaufajcie mi. Na pewno was nie zostawię.
Pożegnałem się z psami i uciekłem z terenu schroniska w taki sposób, w jaki dostałem się do środka. Wsiadłem na rower i ruszyłem przed siebie. Miałem nadzieję, że Cedric nie będzie miał mi za złe tego, że trochę zasiedziałem się z psiakami. Wierzyłem, że mnie zrozumie i pomoże mi przetransportować całą ósemkę do ich nowego domu. Do miejsca, w którym wszystko miało stać się dla nich lepsze. Sally miała tego dopilnować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top