4

Sauron

Kiano w końcu wrócił do tego pokoju, który nazywałem w myślach naszą celą. Mój brat miał na sobie nową piżamę. Była czysta i nie wyglądało na to, że ktoś nosił ją przed moim bratem. Nie rozumiałem, dlaczego ci mężczyźni kupili dla nas ubrania. Bardzo mnie to niepokoiło.

Mój brat nie był już związany lub skuty. Co więcej, ręce zarzucił na szyję swojego oprawcy. Mój biedny braciszek zasypiał w ramionach faceta, którego imienia jeszcze nie poznałem.

- Kiano był bardzo grzeczny - powiedział mężczyzna, klękając na podłodze i sadzając mojego brata na materacu. Kiano od razu się obudził i spojrzał na mnie ze strachem. Uśmiechnąłem się do brata, choć było mi daleko do śmiechu.

- Sauron za to zjadł kolację. Smakowała ci, prawda?

Przełknąłem ślinę. Wiedziałem, że istniała tylko jedna możliwa odpowiedź na to pytanie.

- Tak, proszę pana.

- Och, nie nazywaj mnie tak! - zaśmiał się Azriel.- Możesz mówić do mnie "tato".

Przygryzłem dolną wargę do krwi, aby nie powiedzieć czegoś, czego mogłem szybko pożałować.

Kiano również został nakarmiony. Mój brat tak właściwie jadł sam. Ja nie miałem takiego przywileju. To Azriel mnie nakarmił. Nie pozwolił mi wziąć do rąk widelca. Nie wiedziałem, dlaczego tak silni mężczyźni skuwali nam ręce. Przecież byliśmy od nich wiele, wiele słabsi. Nie stanowiliśmy dla nich żadnego zagrożenia, ale oni i tak nas skuli. Cóż, przynajmniej teraz to ja byłem wciąż skuty, a Kiano mógł cieszyć się świeżą piżamą , wolnymi rękoma i pełnym brzuchem. Mi jedzenie podchodziło do gardła.

Kiedy Kiano skończył jeść, podkulił nogi do piersi. Bardzo się bał. Chłopiec taki jak on nie powinien przechodzić przez to, przez co przechodził. Kiano był mądry, łagodny i kochający świat. Wiedziałem, że niewola, jakakolwiek miała ona być, go zniszczy.

- Czy mógłbym skorzystać z toalety? 

Moja prośba musiała zostać wysłuchana. Skoro Kiano mógł iść do łazienki, ja też tego chciałem. Bardzo tego potrzebowałem, gdyż mój pęcherz tego wszystkiego nie wytrzymywał.

- Oczywiście, skarbie - powiedział mężczyzna, który wcześniej był w łazience z Kiano. - Azrielu, zajmij się Kiano. Może uda mu się zasnąć, a ja zajmę się Sauronem.

Mężczyzna wziął mnie na ręce tak, jakbym sam nie mógł poruszać się po statku. Co niby miałem zrobić? Wskoczyć do oceanu? Przecież nigdy nie zostawiłbym Kiano samego. Prędzej piekło mogłoby mnie pochłonąć.

Patrzyłem na to, jak zamaskowany Azriel siada obok Kiano na materacu. Azriel wziął go na kolana. Przytulił chłopca. Ku mojemu zdziwieniu Kiano odwzajemnił jego uścisk. Poczułem się wówczas zdradzony, choć przecież nie powinienem tak się czuć. Kiano najwyraźniej radził sobie z porwaniem inaczej niż ja. Choć bardzo nie podobało mi się to, że Kiano tak szybko obdarzył zaufaniem dwóch przerażających mężczyzn. Może to był jednak jego mechanizm obronny. Nie zamierzałem go za to oceniać, choć i tak było mi przykro.

Mężczyzna, który mnie niósł, w końcu dotarł ze mną do łazienki. Była ona niewielka, ale czysta. Mój porywacz posadził mnie na zamkniętej klapie sedesu i rozkuł mi ręce oraz rozwiązał nogi. 

- Możesz się wysikać.

- Mam to zrobić przy tobie?

Mężczyzna zaśmiał się.

- Tak. Nie pozwolę ci zostać tutaj samemu. Coś głupiego mogłoby ci strzelić do głowy. Poza tym ja też mam kutasa, więc wiem, jak to wygląda.

Było mi wstyd. Moja potrzeba zrobiła jednak swoje. Bardzo chciało mi się sikać, więc wstałem, otworzyłem deskę i zacząłem sikać. Dłonie mi drżały. Było mi bardzo zimno. Oddałbym wszystko, aby móc stąd zniknąć. Szkoda, że nasze życzenia tak rzadko się spełniały. 

- Umyj ręce, Sauronie.

Posłusznie umyłem ręce. Gdy namydlałem dłonie, spojrzałem w lustro. Zobaczyłem stojącego za mną dużego faceta i przełknąłem nerwowo ślinę. Bardzo się bałem. Tak bardzo, że ledwo zakręciłem kran.

Kiedy umyłem już ręce, jakimś cudem zakręciłem kran i odwróciłem się do swojego oprawcy. 

- Rozbierz się. Wykąpiesz się.

- Nie.

- Nie?

Zacisnąłem dłonie w pięści i spuściłem wzrok.

- Nie mogę... 

- Sauronie, Kiano też się wykąpał. Poczujesz się lepiej, uwierz mi.

- Mam się poczuć lepiej?

Zdenerwowałem się. Co ja mówię, byłem wkurzony, jak nigdy w życiu. Miałem ochotę coś, a najlepiej kogoś rozwalić. Wszystko było nie tak. Emocje kłębiące się we mnie w końcu puściły i wyszły na wolność. Może miałem potem tego pożałować, ale nie mogłem być pokorną, bezbronną ofiarą. Nie byłem takim facetem, do cholery. Może miałem tylko siedem lat, ale teraz to ja odpowiadałem za swoją rodzinę. Moją jedyną rodziną był Kiano i musiałem dbać o jego honor.

- Jak mam się poczuć lepiej?! - krzyknąłem, całkowicie tracąc kontrolę. - Zabiliście nam rodziców! Mama i tata zginęli na naszych oczach! Nic złego wam nie zrobiliśmy! Jesteśmy tylko dziećmi! Nie możesz więc mi rozkazywać, bo jesteś dla mnie nikim! Nie chcę tutaj być! Chcę wrócić do domu!

- Sauronie... 

- Zostaw mnie - krzyknąłem widząc, że mężczyzna się do mnie zbliża. - Błagam, zostaw mnie w spokoju! Jeśli musisz, zabij mnie, ale Kiano zostaw w spokoju! Nie pozwolę, aby mojemu braciszkowi stała się krzywda! Nie zabijajcie mojego Kiano! On nic wam nie zrobił.

- Sauronie, uspokój się.

- Nie uspokoję się! - krzyknąłem, rwąc sobie włosy z głowy. - Na pewno chcecie nas krzywdzić! Azriel powiedział, że znacie się na torturach i jeśli będziemy niegrzeczni, na pewno nas ukarzecie! Nie chcę zostać ukarany! Nie chcę tego! Chcę do domu!

Mężczyzna zbliżał się do mnie nieubłaganie. W końcu dotarł do mnie i odwrócił mnie tyłem do siebie. Zrobił to tak szybko, że straciłem równowagę i runąłem na kolana. Mój porywacz chwycił mnie za ręce i uklęknął za mną. Wyrywałem się, ale nie mogłem nic zrobić.

- Zostaw mnie! Proszę, zostaw mnie! Nie chcę umierać!

- Nic ci nie zrobię, chłopaku. Nie krzywdzę dzieci. Już ci to mówiłem.

- Pomocy! Błagam, pomocy! Niech ktoś mi pomoże!

Panikowałem. Teraz, gdy nie było tutaj Kiano, o którego się martwiłem, pozwoliłem na to, aby moje własne emocje wyszły na światło dzienne. Przez to obnażyłem się. Byłem bezbronny i żałosny. Było mi wstyd, ale nic nie mogłem z tym zrobić.

- Na pomoc! Błagam! Proszę, niech ktoś mnie uratuje!

- Mam na imię Rokhan. 

- Po co mi to mówisz?! - krzyknąłem, wyrywając się mężczyźnie, a raczej próbując to zrobić. Był bowiem zbyt silny. Nigdy bym go nie powstrzymał, gdyby zechciał mnie skrzywdzić. 

- Jestem twoim nowym tatą. Powinieneś wiedzieć, jak się nazywam.

- Nie jesteś moim tatą! Jesteś dla mnie nikim! Pomocy!

- Sauronie, jeszcze słowo, a cię zaknebluję. Chyba nie chcesz, abym to zrobił, prawda?

Płakałem głośno, ale już nic nie mówiłem. Naprawdę nie chciałem zostać zakneblowany. Bałem się uwięzienia. Samo przebywanie w kajdankach było straszne i nie chciałem tego nigdy więcej powtórzyć.

Mężczyzna w końcu puścił moje ręce. Nie podniosłem się jednak z podłogi. Schowałem twarz w dłoniach i płakałem.

Płakałem za rodzicami. Płakałem za utraconą wolnością. Płakałem za domem, do którego miałem nigdy nie wrócić. Płakałem za zniszczonym dzieciństwem. Płakałem dlatego, że Kiano stracił szansę na normalne życie podczas, gdy zasługiwał na wszystko, co najpiękniejsze.

Rokhan, gdyż tak miał na imię ten przerażający mężczyzna, uklęknął przede mną. Wziął mnie w swoje ramiona i mocno przytulił. Na początku z nim walczyłem. Czułem się jak zdrajca, pozwalając na to, aby przytulał mnie zabójca moich rodziców. Nie byłem pewien, który mężczyzna zabił mamę i tatę, gdyż wtedy wszyscy wyglądali dla mnie tak samo. Wszyscy byli ubrani na czarno i mieli na głowach kominiarki.

Wrzeszczałem. Szlochałem tak, że mój biedny braciszek na pewno musiał słyszeć to przez ściany. Miałem tylko nadzieję, że nie będzie się o mnie martwił.

- Mama... Tata...

- Zaczynacie nowe życie, Sauronie. Tam, gdzie się udajemy, będziecie szczęśliwi, zdrowi i bezpieczni. Zapewnimy wam wszystko, a w zamian oczekujemy tylko szacunku i może miłości, gdy uda wam się ją do nas poczuć.

- Zabiliście nam rodziców. Nigdy wam tego nie wybaczymy.

Mój głos był słaby. Chyba bardzo zmęczyłem się płaczem.

- Czasami w życiu dzieją się rzeczy, których nie chcemy. Życie nie jest idealne dla nikogo. Każdy człowiek mierzy się z przeciwnościami losu, ale jest coś, co pcha ludzi do przodu. Coś, co pozwala im pokonywać wszystkie przeszkody. Tym czymś jest miłość. Miłość do tych, na których nam zależy. Ty kochasz Kiano i widzę, że dla niego zrobiłbyś wszystko. Za to ja kochałem mojego syna. Zginął przez waszych rodziców, a skoro oni odebrali mi kogoś, kogo kochałem, ja postanowiłem odebrać im kogoś, na kim im zależało. Nie dyskutuj już więc ze mną, chłopaku, i rób to, co ci każę. Rozbierz się, wykąp, a ja przygotuję ci czyste ubranie. Potem prześpicie się z bratem, a gdy się obudzicie, będziecie już w nowym domu. 

Działałem jak zabawka. Nie myślałem o tym, co robiłem. Moje ruchy były mechaniczne.

Nie protestowałem i nie walczyłem dłużej. Rozebrałem się do naga. Byłem maksymalnie zawstydzony, ale mężczyzna w żaden sposób nie komentował mojej nagości. Pomógł mi nawet wejść do wanny i po tym, jak zatkał kurek, odkręcił kran. Ciepła woda wypełniała wannę i otulała moje zmarznięte i przerażone ciało. Siedziałem w wannie jak sierota. Nigdy nie lubiłem tego słowa, ale dziś oficjalnie zostałem sierotą i to bardzo mnie bolało.

Rokhan zostawił dla mnie żel pod prysznic i szmatkę, którą mogłem się umyć. Po tym, jak wody w wannie uzbierało się wystarczająco dużo, mężczyzna zakręcił kran. Usiadł na brzegu wanny i spojrzał na mnie.

- Umyj się.

Wiedziałem, że nie miałem co liczyć na prywatność. Sięgnąłem więc po szmatkę i wycisnąłem na nią trochę żelu do kąpieli. Moje ręce jednak tak bardzo drżały, że gdy odkładałem butelkę z płynem na brzeg wanny, butelka wyślizgnęła mi się z ręki i spadła na podłogę. Trochę płynu wylało się z niej na kafelki.

- Przepraszam. 

- Nic nie szkodzi, Sauronie - rzekł mężczyzna, podnosząc butelkę. - Jesteś przestraszony. Rozumiem to. Musisz jednak nam zaufać. Nie zrobimy ci krzywdy. 

Myłem się. Zajęło mi to dużo czasu, ale to wszystko dlatego, że byłem wystraszony i zagubiony. Przez cały czas modliłem się do mamy i do taty. Może nie byli moimi biologicznymi rodzicami, ale bardzo ich kochałem. Od zawsze faworyzowali Kiano, ale pogodziłem się z tym. Mój brat był ode mnie lepszy, a przynajmniej tak było w oczach naszych rodziców.

Lub raczej jego rodziców.

Dzieci uczono, że po śmierci trafiało się do nieba. Nie wiedziałem, czy nasi rodzice trafili do nieba, ale chciałem wierzyć, że gdziekolwiek trafili, było im tam dobrze. 

Ludzie bali się śmierci. Ja również się jej obawiałem, choć byłem tylko dzieckiem i nie powinienem myśleć o tak ponurych rzeczach. Pewnego dnia jednak, wracając ze szkoły, byłem świadkiem strasznego wypadku. Kobieta jadąca samochodem nie zauważyła dziewczynki wchodzącej na pasy. Samochód nie zahamował. Dziewczynka została uderzona pojazdem i zmarła na miejscu. Przez cały czas patrzyłem na to jak zahipnotyzowany. Wtedy też zastanawiałem się, czy ta dziewczynka trafiła do nieba. Może miała spotkać moich rodziców. 

Nie chciałem umierać. Nie chciałem tego również dla Kiano. Byliśmy dziećmi. Mieliśmy przed sobą całe życie. To nie był czas na śmierć.

- Błagam, nie zabijajcie nas. Będziemy grzeczni, ale nie odbierajcie nam życia.

Rokhan westchnął ciężko. Wyciągnął do mnie rękę i pogłaskał mnie po głowie.

- Nie zabijemy was. Jesteście teraz naszymi dziećmi. Naszymi synami.

To było dziwne. Miałem tylko dwójkę rodziców. Na pewno nie byli nimi Rokhan i Azriel.

- Proszę, ja...

- Dokończ mycie, Sauronie. Musisz iść spać. Majaczysz. 

- Wcale nie. Po prostu boję się o mojego brata. Widziałem, jak torturujecie i zabijacie. Wiem, do czego jesteście zdolni. 

Moment, w którym jeden z mężczyzn dźgał tatę nożem w brzuch, miał zostać ze mną na zawsze. Chwila, w której mama została powalona na kolana i zmuszona do ssania lufy pistoletu również miała zapisać się w mojej pamięci na wieki. To były obrazki, których żadne dziecko nie powinno nigdy zobazczyć.

- Chcę do domu!

Mężczyzna wyciągnął mnie z wanny. Nie zważając na to, że byłem mokry i nagi, wziął mnie na kolana i przytulił mnie do siebie. Oczywiście szarpałem się z nim, gdyż nie chciałem ulec. Nie byłem taki jak Kiano. Mój braciszek wiedział, kiedy należało się poddać i odpuścić dla własnego dobra, ale ja taki nie byłem. Nie mogłem pozwolić, aby ci mężczyźni poczuli się bezkarni. Może zostali skrzywdzeni przez naszych rodziców, ale nikt nie miał prawa zabijać innych. 

- Pomocy! Błagam, niech ktoś nas uratuje!

Nagle usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi łazienki. Ujrzałem w szparze powstałej między ścianą a drzwiami głowę zamaskowanego mężczyzny. Rozpoznałem w nim Azriela.

- Co tu się dzieje? Kiano poprosił mnie, abym tu przyszedł, żeby sprawdzić, o co chodzi. Krzyki Saurona słychać na całym statku.

- Pomocy! Pomocy! 

- Sauronie, zamknij mordę, bo inaczej zabiję Kiano!

Zamarłem. Spojrzałem w niedowierzaniem w niebiesko-zielone oczy Rokhana.

- Mówiłeś, że...

- Wiem. Przepraszam. Poniosło mnie. Oczywiście, że tego nie zrobię. Nigdy nie skrzywdzimy ciebie ani Kiano. Jesteście naszymi dziećmi. Naszymi kochanymi chłopcami. Wszystko będzie dobrze.

Rokhan mocno mnie przytulił. Ja jednak się nie ruszałem. Jego słowa bowiem poruszyły we mnie coś, z czego istnienia nie zdawałem sobie sprawy. Zrozumiałem bowiem, że było bardzo, bardzo źle. 

To nie mogło skończyć się dobrze i jak się miało okazać wiele lat później, nasze życie miało zmienić się w coś potwornego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top