31
Sauron
Gdy Sally zasnęła, otuliłem ją mocniej kocem i wymknąłem się z pokoju.
Wcale nie chciałem zostawiać jej samej. Było mi przykro, że nie mogłem tam z nią dłużej być, ale było coś, co musiałem zrobić.
Zszedłem do salonu. Siedzieli tam Rokhan, Azriel i Kiano. Mój brat był smutny. Trzymał w ręku samochodzik, ale się nim nie bawił. To kazało mi twierdzić, że on także przejął się tym, co stało się z matką naszej dziewczynki.
Kiedy wszyscy mnie zobaczyli, poczułem na sobie ich oceniające spojrzenia. Może uznali, że nie powinienem informować Sally o śmierci jej matki, ale musiałem to zrobić. Za nic w świecie nie miałem zamiaru jej okłamywać. Sally przeszła wiele, i to głównie z mojej winy, jednak gdybym zataił przed nią tak ważne wieści, nigdy by mi tego nie wybaczyła.
Zająłem miejsce na fotelu. Rokhan i Azriel siedzieli obok siebie na kanapie. Azriel trzymał dłoń na udzie swojego ukochanego. Kiano z kolei siedział na podłodze i opierał się plecami o kanapę.
- Jak ona się czuje? - spytał Rokhan, jednak jego głos był cichy tak, jakby mężczyzna obawiał się rozpocząć rozmowę.
- Jest w szoku. Na szczęście zasnęła. Może choć trochę odpocznie - odpowiedziałem, chowając zmęczoną twarz w dłoniach.
- Synu, musisz przy niej być. To jedna z najtrudniejszych chwil w jej życiu. Nie możesz jej zostawić - wyjaśnił Azriel.
- Sally mnie nienawidzi. Na pewno nie pogniewa się na mnie, gdy się obudzi i zauważy, że nie ma mnie obok.
- Sauronie, co ty zrobiłeś tej dziewczynie?
Podniosłem wzrok. Spojrzałem w oczy Rokhana. Mimo, że mój "tata" był zawodowym mordercą i zajmował się wieloma innymi nielegalnymi sprawami, to jednak patrzył na mnie tak, jakby było mu wstyd, że wychował takiego syna. Nie czułem się dobrze z tym, że go zawiodłem, ale gdybym mógł cofnąć czas, pewnie postąpiłbym tak samo. Nie był to powód do dumy, ale już na początku chciałem udowodnić Sally, że należała do nas.
- Ona o wszystkim mi powiedziała, gdy rozmawialiśmy w ogrodzie - wyjaśnił Rokhan.
- Tak szybko ci zaufała? - spytałem, parskając śmiechem.
- Może wzbudziłem w niej większe zaufanie niż ty, Sauronie.
- Jesteście tutaj po to, aby wytykać mi moje błędy? Jeśli tak, to będę musiał poprosić was o to, abyście jednak wrócili na swoją wyspę. Nie chcę, abyście mówili mi, co robię źle.
- Synu, jesteśmy twoimi ojcami! - krzyknął na mnie Rokhan. Zaskoczony jego zachowaniem, uniosłem wzrok i zmrużyłem oczy, patrząc na niego. - Wiem, że nigdy nie będziemy twoimi prawdziwymi rodzicami, ale znamy cię od wielu lat, Sauronie. Już od początku byłeś buntownikiem, który chciał postawić na swoim. Dbałeś o Kiano, co było godne podziwu. Walczysz o to, na czym ci zależy. To powód do dumy dla każdego mężczyzny. Może dorosłeś, ale wciąż jesteśmy twoimi rodzicami i mamy prawo mówić ci, jeśli postępujesz źle. Tym razem przegiąłeś, synku. W dodatku wciągnąłeś w to Kiano.
- Wy też nie jesteście święci! - krzyknąłem. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio zachowywałem się tak w stosunku do Azriela i Rokhana. - Pamiętam, jak jeden z was kazał naszej mamie ssać lufę pistoletu! Tego samego pistoletu, którym potem ją zamordowaliście!
- Sauronie!
Ja jednak jeszcze nie skończyłem.
- Raniliście ciała naszych rodziców na naszych oczach! Miałem wtedy tylko siedem lat! Kiano miał pięć! Baliśmy się okropnie!
- Sauronie...
Schowałem twarz w dłoniach, wybuchając płaczem.
Kiano się do mnie podczołgał. Mój młodszy brat objął rękoma moje nogi i klęcząc na podłodze, przytulał się do nich.
Rokhan i Azriel byli dla nas dobrymi rodzicami. Mogłem powiedzieć o nich wiele dobrego, ale mieli również swoje złe cechy. Zniszczyli życie dwóm niewinnym chłopcom. Już na zawsze mieli pozostawić nas z traumą. Nigdy mieliśmy nie zapomnieć tego, w jakich okolicznościach i w jaki sposób zginęli nasi rodzice. Nigdy mieliśmy też nie zapomnieć porwania.
Zamieszkaliśmy na pięknej wyspie, na której jednak wiele nam brakowało. Nie mogliśmy chodzić do zwyczajnej szkoły, nie mieliśmy przyjaciół i całe dnie spędzaliśmy na plaży albo w ogrodzie. Pewnie niejedno dziecko marzyłoby o takim życiu, ale każdemu prędzej czy później znudziłaby się taka egzystencja.
Rokhan miał jednak rację w jednym. Powiedział, że dorosłem, ale on wciąż był moim rodzicem. Może nie stał się nim za moją zgodą, ale nie mogłem wyprzeć tego, że ten facet opiekował się mną, odkąd miałem siedem lat. Znaliśmy się już prawie dwie dekady. To było bolesne, ale ten człowiek znał mnie lepiej niż moi rodzice. Choć nie, tamci ludzie nie byli przecież moimi rodzicami. To byli rodzice Kiano.
Po chwili zobaczyłem, że podchodzi do mnie Rokhan. Mężczyzna usiadł na podłokietniku fotela, na którym zajmowałem miejsce. Położył dłoń na mojej głowie i zaczął mnie po niej głaskać.
- Gdybyśmy tamtego dnia wiedzieli, że ty i Kiano staliście na schodach i na wszystko patrzyliście, nie zabilibyśmy waszych rodziców w taki sposób.
Pokręciłem głową. Nie chciałem tego słuchać. To była moja pieprzona trauma.
- Nie mieliśmy pojęcia, że się temu przyglądaliście. Bardzo mi przykro, że w waszych głowach zapisały się takie obrazy.
- To dobrze. Powinno być wam, kurwa, przykro.
Po chwili znalazł się przy mnie także Azriel. Mężczyzna, który na ogół mało mówił i rzadko okazywał uczucia, uklęknął przede mną. Tym sposobem zajął miejsce obok klęczącego przy moich nogach Kiano. Azriel położył dłoń na głowie Kiano i zaczął przeczesywać palcami jego blond włosy.
- Nie cofniemy czasu - rzekł Azriel, patrząc mi w oczy. - Gdybyśmy jednak mogli to zrobić, pewnie postąpilibyśmy tak samo. Wiemy, że skrzywdziliśmy was, gdy was porwaliśmy, ale jesteście najlepszym, co nam się przydarzyło w życiu. Kochamy was tak mocno, że nie istnieją żadne słowa, które mogłyby opisać tą miłość. Już na zawsze będziemy waszymi ojcami. Nie zapomnimy jednak o tym, że to ktoś inny powołał was na ten świat. Nie zapomnimy o waszych rodzicach, jednak cieszymy się, że jesteście z nami. Bardzo was kochamy i chcemy dla was jak najlepiej.
Azriel rzadko mówił tak dużo, dlatego byłem w niemałym szoku.
- Nie chcieliśmy, abyście porwali niewinną dziewczynę, ale rozumiemy, dlaczego się na to zdecydowaliście - ciągnął Rokhan. - Dokonaliście takiego wyboru, ale teraz musicie wziąć odpowiedzialność za ten czyn. Sally jest urocza. Niewinna, delikatna i słodka. Na samą myśl o tym, że wy ją...
- Nie chciałem jej zgwałcić. Nie chciałem. Ja...
Rokhan poklepał mnie po plecach. Miałem wrażenie, że wiedział, jak trudne to dla mnie było.
- Ona się was boi. Nie czuje się przy was bezpiecznie, a wy musicie to zmienić. Dlatego, proszę, traktujcie ją z godnością. Może jest waszą niewolnicą, ale to też człowiek.
- Tato, nie chcieliśmy jej zranić - rzekł Kiano, który od początku rozmowy był milczący. - Kiedy jednak zobaczyłem jej cycki, to po prostu musiałem złapać się za fiuta.
- Kiano, skarbie. Musisz panować nad swoim popędem. Kobieta to nie zabawka - rzekł spokojnie Azriel.
- Czyli nie mogę wpychać w nią kutasa? - spytał mój braciszek, przechylając głowę na bok.
- Jeśli Sally nie wyrazi na to zgody, nie możesz tego robić. Jeżeli jednak się zgodzi, wówczas będziesz mógł się z nią zabawić.
Kiano zmarszczył brwi. Dla niego temat seksu był raczej nieznany. Mój brat jednak ogromnie mnie zaskoczył, gdy po tym, jak odebrałem Sally dziewictwo, to on przystąpił do akcji. Kiano zachowywał się tak, jakby dokładnie wiedział, co powinien robić. Jego ciało zachowywało się tak, jakby seks był dla niego czymś naturalnym. Może wynikało to z kwestii tego, że każdy człowiek miał potrzebę prokreacji. Może więc jego ciało samo wiedziało, co powinno robić, aby...
Nie, na razie nie chciałem nawet myśleć o potencjalnym dziecku, które moglibyśmy począć z Sally. To wykraczało poza moje granice. Byłem pewien, że nie bylibyśmy dobrymi rodzicami. Nasza rodzinka była pokręcona. Najlepiej byłoby, aby w tym domu nigdy nie pojawiło się żadne dziecko.
Swoją drogą, byłem ogromnie ciekaw, jakim ojcem byłby Kiano, skoro sam zachowywał się jak dzieciak. Dziecko na pewno miałoby się z kim bawić. Szczególnie, jeśli lubiłoby samochodziki i dinozaury.
Płakałem. Wszystkie uczucia, które dusiłem w sobie od wielu lat, w końcu znalazły ujście. Było mi jednak wstyd, że płakałem właśnie przy ludziach, którzy byli mi najbliżsi. W okazywaniu uczuć nie było niczego złego, jednak ciężko pracowałem na swój wizerunek dupka bez serca.
Byłem jednak człowiekiem. Miałem uczucia i wiele emocji w sobie. Myślałem, że porwanie Sally rozwiąże wszystkie nasze problemy, ale niestety wszystko jedynie się pogorszyło.
Nie byłem stabilny. Miałem swoje problemy, a teraz te problemy miałem przekazać niewinnej Sally. Coś takiego nie powinno się wydarzyć. Nie powinienem jej porywać. Nie powinienem jej udowadniać, że była moja. Cholera, powinienem znaleźć dziewczynę w tradycyjny sposób, ale która dziewczyna przy zdrowych zmysłach zgodziłaby się zamieszkać na bezludnej wyspie z dwoma facetami, z czego jeden z nich był upośledzony umysłowo?
- Jest jeszcze szansa, aby Sally was pokochała - powiedział spokojnie Rokhan, głaszcząc mnie po głowie jak małego chłopca. - Proszę, zaopiekujcie się nią. To fantastyczna dziewczyna. Ma pazurki, ale jej strach ją zatrzymuje.
- Ja już ją kocham, tato - rzekł dumnie Kiano. - Kocham naszą Sally.
- Masz dobre serce, synku - rzekł Rokhan, śmiejąc się. - Jestem z ciebie dumny.
- Nie powinieneś być ze mnie dumny, tato. Ja też zgwałciłem Sally.
Kurwa mać. Nie mogłem tego dłużej słuchać.
Wstałem i wyszedłem na zewnątrz. Robiło się już ciemno, ale lubiłem mrok. Czułem się wówczas otoczony przez pustkę. Na wyspie w nocy było niezwykle cicho. Wszystkie ptaki spały i ja też powinienem spać. Czułem jednak, że dziś nie miałem zasnąć.
Chodziłem w kółko. Gdybyśmy znajdowali się na lądzie, gdzie miałbym dostęp do sklepów, poszedłbym do sklepu po paczkę papierosów albo alkohol. Nie paliłem i nie piłem, ale w tej chwili byłem w takim stanie, że mogłem zrobić wszystko. Wszystko, aby tylko choć przez chwilę przestać czuć.
Niestety nie widziałem żadne sklepu na własne oczy, odkąd skończyłem siedem lat. Mgliście pamiętałem sklepowe alejki i to, jak rodzice flirtowali ze sobą. Potrafili patrzeć na siebie z miłością nawet w sklepie, wybierając jogurt. Byli w sobie beznadziejnie zakochani. Może nie byli dla nas idealnymi rodzicami, ale i tak miałem nadzieję, że odnaleźli się w zaświatach i byli razem.
Na wyspę co miesiąc przypływał statek, który przywoził nam niezbędne produkty. Zazwyczaj przypływał do nas Cedric, jednak czasami był to gość o imieniu Damon. Sam nigdy nie odważyłem się popłynąć na ląd. Byłem przyzwyczajony do życia na wyspie i bałem się, jak zareaguję na wielki świat.
Wyjąłem z kieszeni spodni telefon komórkowy. Odblokowałem go i wszedłem w wiadomości z Cedrikiem. Spojrzałem na zdjęcia, które wcześniej wysłał mi chłopak. Były to zdjęcia, które stanowiły doskonały dowód na to, że matka Sally zmarła. Nie chciałem jednak pokazywać Sally tych fotografii. Nabawiłyby ją traumy do końca życia.
Pierwsze zdjęcie przedstawiało kobietę leżącą na kanapie. Była brudna i zaniedbana. Wokół niej znajdowały się puste butelki po piwie i wódce. Na stoliku z kolei leżały puste strzykawki.
Następne zdjęcie przedstawiało zbliżenie jej twarzy. Od razu było widać, że kobieta nie żyła. Musiała umrzeć kilka godzin przed tym, jak Cedric ją znalazł.
Ostatnia fotografia przedstawiała liścik, który kobieta zostawiła swojej córce. Nie powinienem był czytać treści tego listu Sally, ale było to silniejsze ode mnie. Poza tym chciałem, aby dziewczyna raz na zawsze zrozumiała, że jej matka szczerze jej nienawidziła. Co dopiero mówić o miłości. Ona tam w ogóle nie istniała.
Sally miała jednak dobre serduszko. Kochała innych i starała się pomagać wszystkim, którzy tej pomocy potrzebowali. Była mądra, delikatna i troskliwa. W dodatku była piękna, a ja tak bardzo ją skrzywdziłem. Porwanie jeszcze może by mi wybaczyła, ale gwałtu nie miała prawa mi wybaczyć.
Nie wiedziałem, jak długo chodziłem po ogródku z telefonem w dłoni. Po jakimś czasie przyszedł do mnie jednak Rokhan. Mój tata stanął przede mną i odchrząknął. Spojrzałem w jego niebieskie oczy.
- Jest już prawie północ, synku. Wracaj do domu.
Ugryzłem się w język, aby nie powiedzieć mu czegoś w stylu, że nie miał prawa mnie kontrolować.
- Wiem, że się tym wszystkim zadręczasz, ale będzie dobrze. Sally potrzebuje czasu. Jej matka i tak by umarła, prawda?
Skinąłem głową.
- Była chora i nie chciała się leczyć. Śmierć na nią czekała.
- Tym bardziej więc nie masz o co się obwiniać, Sauronie. Wiem, że jest ci ciężko, ale sobie poradzisz. Masz przecież Kiano i nas, racja?
Skinąłem głową. Rokhan rozłożył ręce, a ja się do niego przytuliłem. Może było to niemęskie, ale w tej chwili właśnie tego potrzebowałem. Może Rokhan nie był moim biologicznym ojcem, ale ja i tak go kochałem. Może nie pokazał mi w normalny sposób, czym jest miłość, ale dzięki niemu wszystko zrozumiałem.
Teraz jednak liczyło się tylko jedno. Musiałem pomóc Sally i liczyć na to, że mi wybaczy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top