3
Sauron
Wsadzili nas do samochodu. Kiano siedział tuż obok mnie i przyciskał się do mnie całym swoim ciałem. Niestety nie mogliśmy się do siebie przytulić przez to, że nasze ręce zostały skute za naszymi plecami.
Mój braciszek płakał cicho. Bał się, że jeśli zapłacze głośniej, rozzłości tym mężczyzn, którzy nas uprowadzili.
Ku mojemu zdziwieniu, obaj zostaliśmy zapięci pasami. Spojrzałem na mężczyznę, który wcześniej niósł mnie do samochodu i zauważyłem, że siada obok mnie. Z kolei ten gość, który niósł na rękach Kiano, usiadł obok mojego brata. Za kierownicą usiadł jeszcze inny mężczyzna, a na miejscu pasażera z przodu kolejny.
Mężczyźni, którzy podczas akcji pilnowali domu z zewnątrz, weszli do środka. Nie chciałem zastanawiać się, co zrobią z martwymi ciałami naszych rodziców. Odwróciłem więc wzrok, nie chcąc dłużej patrzeć na dom. Dom, w którym nigdy niczego mi nie brakowało, ale w którym, jak się dowiedziałem stosunkowo późno, nie mieszkali moi prawdziwi rodzice.
To jednak nie miało teraz żadnego znaczenia. Obaj z Kiano zostaliśmy sierotami. Dziś nasi rodzice zostali brutalnie zamordowani, a my zostaliśmy porwani.
Samochód ruszył z miejsca z piskiem opon. Pocałowałem mojego brata w czubek głowy. Kiano tulił się do mnie tak, jak umiał. Na szczęście miał opaskę na oczach, więc nie musiał widzieć w domu tego, co zobaczyłem ja. Te widoki miały nawiedzać mnie do dnia mojej śmierci. Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę mamy leżącej na podłodze w kałuży krwi i taty, którego brzuch wyglądał tak, jakby przeszedł przez maszynkę do mielenia mięsa.
Wpatrywałem się w swoje kolana. Bałem się odezwać, choć miałem mnóstwo pytań do tych mężczyzn. Chciałem błagać ich o to, aby nas wypuścili, ale nie byłem głupi. Może miałem tylko siedem lat, ale nie byłem idiotą. Wiedziałem, że skoro nas porwali, na pewno mieli jakieś plany co do nas. Obawiałem się ich niemiłosiernie, jednak starałem się nie zwariować. Musiałem przecież zajmować się bratem. Chroniłem go od zawsze i nie mogło zmienić się to teraz, gdy przytrafiła nam się taka tragedia.
- Wieziemy was do portu.
Spojrzałem niepewnie na mężczyznę siedzącego obok mnie, który postanowił się odezwać. Sam jednak nic nie powiedziałem.
- Musimy wypłynąć z tego kraju. Ja i mój przyjaciel was stąd zabierzemy i będziemy towarzyszyć wam w trakcie całej podróży. Tam rozpoczniecie nowe życie.
- Co będziemy tam robić?
Mężczyzna uniósł w górę rękę. Myślałem, że mnie uderzy, dlatego zamknąłem panicznie oczy i wzdrygnąłem się.
- Myślałeś, że cię uderzę?
Skinąłem głową.
- Cóż, nie zrobiłbym ci tego. Nie biję dzieci. Sam miałem syna, ale zginął.
Przełknąłem ślinę. Kiano zapłakał głośniej. Tak bardzo chciałem, aby jego tutaj nie było. Kiano zasługiwał na normalne i spokojne życie. Nie byłbym w stanie znieść tego, że nie wiedziałbym, co by się z nim działo, gdyby został w domu, ale to, że tutaj był, wcale nie było lepszym rozwiązaniem.
- Przykro mi - odpowiedziałem szczerze.
- Teraz jesteśmy kwita. Wasi rodzice nie żyją, a ja zdobyłem dwóch synów.
Zamarłem. Spojrzałem mu w oczy. Oczy, które widziałem jako jedyne, jeśli chodziło o niego całego. Jego głowę bowiem przez cały czas zasłaniała kominiarka.
- Nasi rodzice zabili pańskiego syna?
- To długa historia, Sauronie. Odpowiem jednak twierdząco. Twoi pierdolnięci rodzice mówili, że uratują moje dziecko. Oddałem syna do ich klinki w dobrej wierze. Chciałem mu pomóc. Wasi rodzice byli najlepszymi neurochirurgami w Stanach, więc im zaufałem. Szybko jednak się okazało, że gdy ich pacjenci nie przeżywali leczenia, wówczas wasi rodzice pozbywali się śladów po nich. Nie byli dobrymi ludźmi, a my ich od was uwolniliśmy.
Kiano jęczał, gdy to słyszał. Nie chciałem, aby od teraz postrzegał zmarłych już rodziców jako potworów. Kiano był pięcioletnim dzieckiem. Przeżywał traumę, ale nasi porywacze dodawali mu jej jeszcze więcej.
- Co nam zrobicie? Skrzywdzicie nas?
- Nie - odparł łagodnie mężczyzna, głaszcząc mnie po głowie. - Zaopiekuję się wami jak moimi dziećmi. Wszystko będzie dobrze. Musicie jednak wiedzieć, że zajmuję się zawodowo czymś, co dla dzieci takich jak wy może być przerażające. Nie musicie się jednak niczego bać. Zatroszczę się o was i niebawem będziemy jedną wielką rodziną.
Chciałem stąd uciec. Chciałem wrócić do domu. Chciałem być gdziekolwiek indziej, ale nie tutaj.
Byłem przerażony. Dla siebie i dla Kiano. To, co miało niebawem się wydarzyć, na pewno miało odcisnąć na nas piętno. Nie wyobrażałem sobie bowiem, że będziemy posłusznie odgrywać rolę synów faceta, który zabił nam rodziców. To po prostu nie mogło się udać. Byłem więc pewien, że prędzej czy później się zbuntujemy, ale najpierw musieliśmy wybadać grunt. Nie mogliśmy przecież pozwolić na to, aby ten mężczyzna nas zabił.
W końcu dojechaliśmy do portu. Była głęboka noc, więc nie było tutaj nikogo.
Kierowca podjechał pod całkiem duży stateczek. Zatrzymał samochód, a po chwili mężczyźni siedzący po bokach mnie i Kiano, wyszli z pojazdu. Mój oprawca wziął mnie na ręce, a ten, który zajmował się Kiano, zajął się moim bratem.
Przez cały czas patrzyłem na Kiano. Bałem się, że trzymający go mężczyzna wrzuci go do wody i pozwoli, aby się utopił. On jednak mocno go trzymał. Zupełnie jak skarb.
Mężczyzna, który mnie trzymał, rozmawiał jeszcze przez chwilę z pozostałymi facetami w kominiarkach. W końcu jednak rozmowa dobiegła końca. Odbywała się ona w języku innym niż angielski, więc nic z niej nie zrozumiałem.
W końcu zostaliśmy zabrani na statek. Od razu zaniesiono nas pod pokład. Znajdowało się tam kilka pomieszczeń, a my trafiliśmy do jednego z nich. Do takiego, które nie wyglądało zachęcająco. Znajdował się tu bowiem tylko materac. Zostaliśmy tam posadzeni, a wówczas Kiano została zdjęta opaska z oczu.
Mój braciszek patrzył na wszystko dookoła dużymi oczami. Bardzo się bał. Chciałem móc go przytulić, ale nie mogłem, gdyż moje ręce były skute za plecami i nie mogłem nimi ruszać.
Przed nami stało dwóch mężczyzn. Byli naprawdę straszni. Obaj byli duzi i umięśnieni. Fakt, że byli ubrani na czarno, jeszcze bardziej nas przerażał. Kiano okropnie płakał. Już nie powstrzymywał się tak, jak jeszcze w samochodzie. Rozumiałem go. To, co musiało dziać się obecnie w jego głowie, musiało być straszne.
Jeden z mężczyzn przed nami ukucnął i wyciągnął rękę do Kiano. Mój braciszek skulił się, gdy obcy facet głaskał go po głowie.
- Wszystko będzie dobrze, chłopcy. Zaopiekujemy się wami. Za chwilę przyniesiemy wam coś do jedzenia, a potem będziecie mogli skorzystać z toalety, dobrze?
- Zabiliście naszych rodziców! - krzyknął Kiano, a mi serce podeszło do gardła.
- Bracie...
- Odebraliście im życie! Chcę do mamy i taty!
- Kiano, spokojnie - wyszeptał mężczyzna, chwytając mojego brata lekko za podbródek. - Zajmę się tobą. Mój partner też.
- P-partner? - spytałem, domyślając się, jaka relacja ich łączyła, ale jeszcze nie chciałem nic wnioskować.
- Tak. To mój partner. Po tym, jak moja kobieta mnie oszukała postanowiłem, że znajdę ukojenie w ramionach mężczyzny. Tak też się stało. Bardzo się kochamy. Jako, że obaj zostaliśmy skrzywdzeni przez waszych rodziców, postanowiliśmy wspólnie się na nich zemścić. To my będziemy waszymi nowymi rodzicami. Odpocznijcie trochę, chłopcy. Niebawem do was wrócimy.
Kiano krzyczał na nich jeszcze długo po tym, jak wyszli. Wyzywał ich tak, jak umiał to robić pięciolatek i płakał okropnie. Nie mogłem dłużej patrzeć na cierpienie mojego braciszka.
- Kiano, nie płacz, bo będzie cię bolała głowa.
Braciszek spojrzał na mnie dużymi oczami.
- Chcę do mamy i do taty!
- Wiem, kochanie, ale ich już nie ma.
Kiano znowu wybuchnął płaczem. Dobry Boże, dlaczego los musiał nas tak pokarać?
- Zaopiekuję się tobą, rozumiesz? Nie pozwolę, aby stała ci się krzywda.
- Nie chcę, aby ci panowie byli naszymi rodzicami!
- Wiem o tym - wyszeptałem, przyciskając usta do jego blond włosów. - Ja również tego nie chcę, ale musimy być im posłuszni. Obiecuję, że nas z tego wyciągnę, Kiano. Musisz mi jednak obiecać, że będziesz grzeczny, rozumiesz?
Spojrzeliśmy sobie w oczy. Kiano skinął niepewnie głową.
- Dziękuję ci, bracie. Bardzo cię kocham, wiesz?
Kiano lekko się uśmiechnął i powiedział coś, czego na pewno się w tej chwili nie spodziewałem.
- Bardzo chce mi się siku.
- Kiano...
- Nie wytrzymam już. Muszę siku.
Zostaliśmy ograbieni nawet z tak podstawowych praw jak załatwianie swoich potrzeb. Mi również chciało się sikać, ale Kiano był młodszy i miał wrażliwy pęcherz. Mama i tata często musieli chodzić z nim do lekarzy. Wiedziałem więc, że brat nie wytrzyma do powrotu naszych porywaczy.
- W takim razie sikaj.
- Mam zsikać się w spodnie?
Pokiwałem głową.
- Tak. Przykro mi, bracie. Bardzo mi przykro.
Kiano zamknął oczy. Po chwili zobaczyłem ciemną plamę pojawiającą się na jego piżamie. Było mi wstyd, że nie mogłem pomóc własnemu bratu. Nie tak powinien zachowywać się starszy brat. To było złe. To było niemoralne. Nie tak powinno być.
Kiano skończył sikać. Spojrzał na mnie smutnymi oczami.
- Przepraszam, Sauronie. Wiem, że śmierdzi.
Cholera. Łzy napłynęły mi do oczu. Ta sytuacja nigdy nie powinna była się wydarzyć.
- Nie masz mnie za co przepraszać. Wszystko się ułoży.
- Bardzo się ich boję - powiedział, mając na myśli tych zamaskowanych mężczyzn, którzy wcisnęli nas na statek i chcieli wywieźć nas gdzieś daleko. W miejsce, w którym pewnie nikt miał nas nie znaleźć. Na samą myśl o tym robiło mi się słabo.
- Wiem, Kiano. Ja też się boję, ale jakoś damy sobie radę. Nasi rodzice chcieliby, abyśmy byli silni, więc musimy to dla nich zrobić. Bardzo cię kocham i pamiętaj, proszę, że dla ciebie zrobię wszystko. Zawsze zrobię dla ciebie absolutnie wszystko, braciszku. Nie masz pojęcia, jak bardzo cię kocham.
Kiano płakał. Ja również płakałem. Cierpieliśmy jednak w ciszy. Nic więcej nie mówiliśmy, gdyż nie było co powiedzieć. Mogliśmy tylko czekać na to, co miało się niebawem wydarzyć. Obaj byliśmy przerażeni, ale musieliśmy trzymać się razem. Dopóki miałem przy sobie Kiano, mogłem być w miarę spokojny. Jego bezpieczeństwo było dla mnie najważniejsze, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że gdybym ja umarł, jego los byłby niepewny. Dlatego musiałem trzymać się przy życiu tak długo, jak to możliwe.
Mężczyźni w końcu do nas wrócili. Kiano spał na moich kolanach. Miał tam położoną głowę, ale gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, podniósł się gwałtownie.
- Mamy dla was kolację, chłopcy. Przygotowaliśmy spaghetti, ale... Och.
Mężczyzna zobaczył plamę na spodenkach od piżamy należących do mojego brata. Kiano zacisnął ze strachem nogi i patrzył w podłogę.
- Zajmę się tobą - powiedział facet, odkładając na materac talerz z jedzeniem. - Azriel, dopilnuj, żeby Sauron wszystko zjadł.
- Oczywiście.
- Nie zabierajcie Kiano! - krzyknąłem do mężczyzny, który brał mojego brata na ręce. - Błagam, nie róbcie tego! Chcę z nim być!
- Nic mu się nie stanie, skarbie - rzekł łagodnie mężczyzna, który miał na rękach mojego brata. - Pomogę mu się umyć, przebiorę go i wrócimy na kolację. Zjedz grzecznie wszystko, synku.
Dobry Boże. To nie mogło dziać się naprawdę.
Rozpłakałem się ze strachu, gdy mężczyzna zabrał stąd Kiano. Mój brat jednak nie płakał. Był spokojny, a może tylko udawał, aby nie zezłościć jednego z porywaczy.
Tymczasem ja zostałem z mężczyzną, który z tego, co usłyszałem, miał na imię Azriel.
Azriel był potężny. Miał niebieskie oczy patrzące na mnie zza kominiarki. Mógłby z łatwością mnie zamordować. Niemiłosiernie się go bałem. Próbowałem maksymalnie się cofnąć, ale w końcu natrafiłem plecami na ścianę.
Mężczyzna uklęknął przy mnie i wziął na widelec trochę makaronu z sosem bolońskim. Przystawił mi widelec do ust, ale ja zamknąłem oczy i czekałem, aż to się skończy.
To była jakaś kpina. Chciało mi się śmiać na myśl, że zanim zostaliśmy porwani, w naszym rodzinnym domu naszym ostatnim posiłkiem było właśnie spaghetti. Już nigdy miałem nie spojrzeć na spaghetti tak, jak patrzyłem na nie wcześniej.
- Zjedz.
Głos Azriela był szorstki. Jeszcze głośniej zapłakałem.
- Nie, proszę...
- Musisz być głodny, synu.
- Nie jestem twoim synem!
Szybko pożałowałem tych słów. Przyciągnąłem kolana do klatki piersiowej i schowałem twarz w kolanach. Nie mogłem niestety objąć głowy dłońmi, aby się obronić. Jeśli śmierć miała po mnie przyjść, to z pewnością miało być to bardzo bolesne.
Mężczyzna jednak mnie nie pobił.
- Nie zrobię ci krzywdy, Sauronie. Nie można winić dzieci za grzechy swoich rodziców. Proszę, uspokój się i z nami współpracuj. Może masz tylko siedem lat, ale widzę, jaki jesteś mądry. Nie skazuj siebie i swojego młodszego brata na okrutny los. Jesteśmy bardzo złymi ludźmi. Razem z moim partnerem zajmujemy się nielegalnymi sprawami, które na pewno wam się nie spodobają. Nie chcę cię straszyć, ale mamy doświadczenie w torturach i karach. Także otwórz posłusznie usta i zjedz kolację. Chyba nie chciałbyś, aby tobie lub twojemu bratu stała się krzywda, prawda?
- Zabijecie nas, prawda? I tak to zrobicie?
Azriel, który jak na moje ucho brzmiał na około trzydzieści pięć, czterdzieści lat, odpowiedział. I jego odpowiedź wcale mi się nie spodobała.
- Śmierć czeka na każdego z nas, Sauronie. Tylko od ciebie zależy, ile pożyjesz. Radziłbym ci więc przestać mówić i zjeść tą przeklętą kolację.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top