Saulė

Come and keep your comrade warm

I'm back in the USSR

You don't know how lucky you are, boy

I'm back in the USSR

Oh, let me tell you honey

I'm back, hey I'm back

Kiedy zapadł zmrok, wszystko zdawało się momentalnie pogrążyć w odrętwieniu. Wszechogarniająca cisza była głucha i nad wyraz spokojna. Nie sprawiała wrażenia złowrogiej. Wręcz przeciwnie, zdawała się układać do snu, niczym bezdźwięczna kołysanka lub troskliwe, matczyne ramię.

Cały świat spał.

Przez niewielkie okienko, przypominające raczej lufcik, wstawiony w ścianę, nie sposób było usłyszeć pohukiwania sowy ani gałęzi drzew, łopocących na silnym, wręcz mroźnym wietrze. Szyba była za gruba, a okiennicy nie dało się rozchylić nawet na szparę. Nawet jeśli, framuga była długa i szeroka na może ćwierć metra i nie sposób byłoby przedostać się tamtędy na zewnątrz.

Litwa nie raz marzył o mrozie. Marzył, by znaleźć sposób na obrócenie tej piekielnej klitki, a nawet całego domu w pył i wyjście na zewnątrz. Mógł zapaść się w śniegu po kolana, zachłysnąć wiatrem, a nawet umrzeć, byle tylko raz jeszcze zaczerpnąć prawdziwego powietrza i zobaczyć słońce. Nie pamiętał go zbyt dobrze. Ten blady promyk, dostający się co raz przez lufcik i rzucający słabą wiązkę światła w kierunku podłogi nie był słońcem. Był cieniem. Nie dawał ciepła, ani nadziei, a jedynie pozwalał Torisowi* wierzyć, że istnieje jeszcze coś, co odróżnia od siebie kolejne dni i rozdziela je z nocami.

Z czasem kompletnie straciło to na znaczeniu.

Minuty i godziny przemijały na równi z dziesięcioleciami; brutalnie powoli, jak gdyby nawet sam czas sprzeciwił się przeciw niemu, a kolejne wschody słońca zlewały się z zachodami. Były tak boleśnie nijakie i tak boleśnie identyczne, że równie dobrze, okienko mogłoby wcale nie istnieć. Nie przynosiło niczego, poza jeszcze większym bólem.

Cały świat spał, kiedy Litwa leżał na swoim maleńkim łóżku, poskładanym z desek, z nogami podciągniętymi do klatki piersiowej i oddychał ciężko, jak gdyby coś zapierało mu dech.

To, że wciąż oddychał, było jedną z niewielu oznak, że nadal żyje.

"Ale skoro tak ma wyglądać życie, żałuję, że nie jestem martwy" myślał, drżąc z zimna i bólu, podobnych do nieznośnego mrowienia, biegnącego po kręgosłupie.

Popatrzył na swoje nadgarstki i przedramiona, na których, odciśnięte, niczym piętno, widniały sińce w kształcie palców albo całych dłoni. Wszystkie jego kończyny były wiotkie, niczym z waty i gdy spróbował sięgnąć po koc, ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Wykonanie najprostszej czynności było wyczynem, wykraczającym poza siły i wolę Torisa. Dał radę wykonać tylko jedno, bezradne szarpnięcie za brzeg zakrwawionego prześcieradła i okryć nim nagie, zbrukane ciało, niezdolne do ruchu. Pomyślał wtedy o zwłokach Chrystusowych, owiniętych w pośmiertny całun i dotarło do niego, że nie ma prawa wierzyć.

Nie był nawet człowiekiem, a poza tym, gdyby jakikolwiek bóg chciał go wysłuchać, już dawno by to zrobił. Nie istniała osoba, byt, ani żadna siła, do której Litwa mógłby się w tamtym momencie zwrócić. Już dawno utracił nadzieję, że gehenna kiedykolwiek dobiegnie końca.

"Boże, zmiłuj się nade mną" powtarzał kiedyś, nim uświadomił sobie, że w tym piekle, w tym pandemonium jest tylko jeden bóg.

Sovetskaya Rossiya

Litwa drżał na samo wspomnienie tego imienia, a stare blizny na jego ciele zdawały się pulsować zupełnie nowym, przeszywającym bólem, wnikającym wgłąb ciała, do samych kości. Oddech zamierał na jego ustach, a klatka piersiowa stawała się jakby ciaśniejsza, jakby ktoś ściskał go za serce.

Może byłoby łatwiej, gdyby Ivan go kochał?

Toris czuł odrazę, pomieszaną z przerażeniem, gdy tylko przychodziło mu to do głowy, ale w głębi duszy nie potrafił przestać. Może, gdyby Ivan go kochał, słowa i prośby miałyby dla niego jakiekolwiek znaczenie? Może gdyby go kochał, każdy dotyk nie pozostawiałby po sobie śladu, a każde spojrzenie nie byłoby przesycone tą odstręczającą, bezmyślną żądzą, pomieszaną z nienawiścią?

Może mógłby to zrobić? Może mógłby przypomnieć sobie ten zimowy poranek sprzed wielu, wielu lat, kiedy spotkali się po raz pierwszy, a Litwa myślał, że mogą zostać przyjaciółmi? Może mógłby przypomnieć sobie, że nie chciał go wtedy krzywdzić, że uśmiechał się, a w jego fiołkowych oczach błyszczało coś na kształt radości i szczerej wiary w dobrą przyszłość?

Nie mógłby.

Nie mógłby, bo kochał kogoś innego; kogoś, komu przed stuleciami złożył obietnicę i której trzymał się, jak ostatniej, spróchniałej deski, nie pozwalającej mu utonąć.

"Dla ciebie stałem się największy na świecie" wymamrotał kiedyś, wpatrzony tępo w ogień, trzaskający w kominku. Wyglądał na smutnego, a jego młodą twarz przykrył cień upływających stuleci. Choć otaczał się ludźmi, w tamtej chwili, w jego oczach nie było niczego, poza bezbrzeżną, obezwładniającą samotnością. "Zrobiłbym dla ciebie wszystko inne".

- Jemu byś to zrobił? - zapytał którejś nocy Toris, w ostatecznym, niemal bezradnym geście desperacji, usiłując zdusić w sobie rozpacz i palące łzy, wypływające spod powiek.

Doskonale pamiętał, jak Rosja wtedy na niego popatrzył. To było dzikie spojrzenie, przepełnione wściekłością, nienawiścią i czymś na kształt dziwnej melancholii albo tęsknoty, której Litwa do końca nie rozumiał. Mógł czuć wtedy tylko jedno; śmiertelne przerażenie, paraliżujące jego ciało, niczym jad, płynący w żyłach. Nie znalazł odwagi, żeby zerknąć w te fiołkowe oczy, przepełnione furią, ani poruszyć się nawet o cal.

Zacisnął tylko powieki, a paniczny strach zdawał się materializować gdzieś obok niego, sprawiając wrażenie dziwnej, realnej obecności, która ściskała go za gardło i sprawiała, że nawet łzy zastygały w miejscu.

Ivan nie wytrzymał długo w kompletnym bezruchu i kompletnej ciszy, które spowiły ich ciała na moment nieznośnego oczekiwania, zdający się być wiecznością. Najpierw wymierzył Torisowi siarczysty policzek, a potem chwycił za szyję tak mocno, że o mało nie zmiażdżył mu karku. Kiedy dotarło do niego, co robi, jakby opamiętał się i cisnął swoim podwładnym o twardy materac, niczym leciutką, szmacianą lalką.

- W ogóle nie jesteś do niego podobny – wypluł, niczym obelgę, a potem wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.

"Było warto" pomyślał Litwa, podnosząc się do klęku na drżących rękach i nogach. Na jego gardle zostały głębokie krwiaki, pulsujące bólem, który promieniował aż do płuc i kości ogonowej, a nim udało mu się złapać coś, poza płytkim, urywanym oddechem, minął dobry kwadrans. Było warto, bo na tę noc, Ivan zostawił go w spokoju.

Oh, Mother Russia, union of lands

Will of the people, strong in command

Oh, Mother Russia, union of lands

Once more victorious, the Red Army stands

Wieczory były z tego wszystkiego najstraszniejsze. Litwa nie znał gorszego, bardziej przytłaczającego i paraliżującego uczucia, niż niepewność. Lęk przed każdą kolejną, upływającą minutą sprawiał, że z przerażenia wciskał się w kąt pomiędzy lodowatą ścianą, a materacem, błagając w myślach, by zniknąć na zawsze. Nawet te noce, kiedy Rosja się nie pojawiał, nie potrafiły przynieść Torisowi ukojenia. Bał się zmrużyć oko w obawie, że gdy choć na moment utraci czujność, Ivan go zaskoczy. Dźwięk uchylających się drzwi i skrzypienie podłogowych desek, pod naciskiem ciężkich, żołnierskich butów sprawiały, że włoski na karku Litwina stawały dęba, a w gardle rosła gula, uniemożliwiająca przełknięcie śliny albo zaczerpnięcie oddechu.

- Pozhaluysta... - błagał, czując na sobie ciężkie, niemal oskarżycielskie spojrzenie i po raz kolejny stając przed dobrze znaną groźbą. W zasadzie, była mu bliższa, niż cokolwiek innego. Już dawno powinien zacząć traktować ją, jak starą przyjaciółkę. - Nie dotykaj mnie...

"Nie zawsze taki jesteś" powtarzał w myślach, jak mantrę, trzęsąc się, jakby od zimna i zagryzając wnętrze policzków tak mocno, że był w stanie poczuć na języku krew. "Nie zawsze chcesz mi to robić. Nie zawsze nienawidzisz mnie i całego świata, nie zawsze starasz się robić to tak mocno i tak brutalnie, że nie mam siły zaczerpnąć tchu"

- Nie masz już nikogo, poza panem Rosją – odpowiadał nie raz, jak gdyby była to święta, oczywista i niepodważalna prawda. Z czasem, do Torisa dotarło, że wcale się nie mylił. - Powinieneś być mi wdzięczny, Litva.

Zawsze to powtarzał. Zawsze wmawiał Torisowi, że powinien mu dziękować.

- Spasibo. Bol'shoye spasibo – wyszeptał któregoś razu, spazmatycznie kiwając głową, podczas gdy jego drżące ciało zdawało się rozpadać na kawałki i umierać tkanka po tkance; komórka po komórce. Nie usiłował tłumić już łez, które spływały mu do ust i nosa, sprawiając, że o mało co się nimi nie zachłysnął.

Rosja usiadł wtedy na brzegu wąskiego łóżka, którego stelaż zdążył popękać pod ciężarem dwóch ciał i pogłaskał Torisa po włosach. Choć pierwszy raz od dawna, jego gesty były całkiem delikatne i niewinne, Litwa zadrżał, marząc, by otulił go tylko srogi, szczypiący mróz.

- Ochen' khorosho – mruknął Ivan, nie przerywając czynności, która w normalnej sytuacji mogłaby wydawać się kojąca i przepełniona czułością. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?

- Da...

Nie byli przyjaciółmi. Od tamtego zimowego poranka sprzed lat, wszystko się zmieniło.

Litwa miał już kiedyś przyjaciela. Przyjaciela, który opuścił go, zabrał to, co najcenniejsze i zniknął, by już nigdy więcej się nie pojawić. Z początku, Toris winił go, przeklinał i pozwalał złym emocjom zniewalać swoje serce oraz duszę. Złość przeminęła prędzej, niż wypala się knot świecy, pozostawiając po sobie tylko bolesną tęsknotę, pomieszaną z rozczarowaniem.

"Wróć do mnie" myślał czasem, gdy wszystko inne zdawało się być okrutne i nieprawdziwe. "Wybaczę ci wszystko, będziesz mógł nawet zatrzymać Wilno, tylko mnie uratuj. Nie zniosę tego dłużej. Błagam. Tęsknię za tobą. Wybaczę ci wszystko..."

W głębi serca, wiedział jednak, że jego przyjaciel nie wróci. Jedyne znaki docierały do niego tylko w chwilach, gdy pan Rosja wracał ze swoich śledztw. Zdarzały się dni, że opuszczał dom i nie było go długimi, długimi tygodniami, które były dla Torisa i jego braci błogosławieństwem. Litwa mógł na krótki moment odetchnąć z ulgą, przespać noc, a nawet przełknąć coś, co przynosiła im Yekaterina. Tamte dni były dla niego święte; stanowiły ulotne chwile szczęścia i świętego spokoju, podczas których strach zdawał się cichnąć, zasypiać.

Zazwyczaj krzyczał, rozrywając Torisowi mózg, czaszkę i sprawiając niemal fizyczny ból.

A potem Ivan wracał. Był wściekły i poruszał się ciężko, niczym niedźwiedź, ocierając o beżowy płaszcz dłonie zbrukane polską krwią.

Nastał świt, nim Litwa dał radę się podnieść. Władza w nogach i rękach wracała powoli, lecz zmobilizował ją na tyle, by zrzucić z siebie brudne prześcieradło i podnieść głowę z poduszki, na której zostało kilka kosmyków jego ciemnych włosów. Tamtego ranka, całe jego ciało zdawało się ciężkie i prawie bezwładne. Dał radę najpierw usiąść, a potem stanąć na równe nogi, lecz nim udało mu się wyprostować, zachwiał się i musiał chwycić ramy łóżka. Zapiął koszulę, zawiązał krawat, narzucił górę od munduru i syknął przez zęby, wciągając na nogi spodnie. Ubranie zdawało się przylegać do jego skóry, niczym dejanirska szata i palić żywym ogniem.

Tym razem, dał sobie radę.

Rosja nie zamknął za sobą drzwi na klucz, więc Litwa dał radę opuścić pomieszczenie i przejść do pokoju dziennego, gdzie zazwyczaj czekali Raivis z Eduardem. Przebycie krótkiego odcinka drogi zajęło mu prawie dziesięć minut, gdyż słaniał się na nogach, a niemal każdy, gwałtowniejszy krok sprawiał mu ból. Musiał opierać się o sąsiednie ściany, stojaki na ubrania albo meble, lecz w końcu udało mu się dotrzeć do celu. Uśmiechnął się na widok braci, a potem przysiadł na wolnym krześle naprzeciwko Estonii. Kiedy tylko to uczynił, zbladł, a jego twarz wykrzywił grymas. Musiał zamknąć oczy, przygryźć dolną wargę między zębami i ścisnąć w palcach materiał spodni.

Dał sobie radę.

Toris podniósł wzrok na najmłodszego z braci, który oddychał ciężko i usiłował tłumić łzy. Łotwa chował dłonie w rękawach i garbił się nieco, a do Litwy od razu dotarło, że próbuje schować nowe siniaki. Rosja lubił bić Raivisa, zupełnie jakby cierpienie kogoś tak drobnego i niewinnego, sprawiało mu największą, najdzikszą satysfakcję. Toris zawsze zastanawiał się, co zrobiłby, gdyby nareszcie przyszło mu zmierzyć się z kimś równym sobie.

- Znów ci to zrobił? - zapytał, wysilając się, by unieść rękę i pogładzić nią wątłe ramię Łotwy. Uśmiechał się, chcąc dodać bratu otuchy. Pragnął, by wiedział, że zawsze będzie przy nim.

- Związał go i zamknął – mruknął Eduardo i ściągnął okulary, by przetrzeć je rąbkiem błękitnej koszuli. - Próbowałem coś zrobić, ale...

- To nie twoja wina – Litwa spojrzał na Estonię łagodnie i podał mu wolną rękę.

Chwilę później, zsunął się z krzesła i usiłując nie zemdleć, ukucnął, by móc spojrzeć Raivisowi w oczy. Były zaszklone i przepełnione bólem, ale jego mały braciszek starał się być silny. Zawsze taki był. Nigdy o nic nie błagał.

"Chciałbym przestać być taki żałosny" pomyślał Toris, zmuszając się do rozciągnięcia ust w jeszcze szerszym uśmiechu, choć w rzeczywistości pragnął szlochać tak długo, aż nie zabraknie mu łez. "Moi bracia cierpią, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Powinienem coś zrobić. Powinienem być dla nich lepszy".

- To się niedługo skończy – szepnął, niepewny, czy usiłuje karmić kłamstwami Raivisa, czy samego siebie. - Musisz jeszcze trochę wytrzymać, brolis.

- A ty, Lietuva? - zapytał, pociągając nosem i chwycił dłonie Torisa w swoje; drobniejsze. - Czy...?

- Nie – odpowiedział od razu, nie zastanawiając się nawet chwilę. - Ze mną wszystko w porządku.

- Obiecujesz?

- Obiecuję.

May the love of Lithuania

Burn in out hearts

In the name of this Lithuania

Let unity blossom!

- Też jestem sam. To się nigdy nie skończy.

Któregoś wieczora, kiedy Litwa zaczynał porządkować ostatnie dokumenty, Rosja zjawił się przy nim. Co dziwne, nie miał na sobie płaszcza, a ciemnozieloną gimnastiorkę, zapiętą pod szyją. Dzięki niej, dało się dostrzec prawdziwą sylwetkę Ivana; dobrze zbudowaną i mocną, jednocześnie z lekka niezgrabną i grubo wyciosaną. Był wysoki, postawny, a pod koszulą dało się dostrzec zarys mięśni na jego ramionach.

Patrzył prosto na Torisa, a ten drżał pod jego spojrzeniem i błagał w duchu, by Rosja zostawił go samego. Brzmiał, jakby coś wypił, a to nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.

- Muszę dokończyć... - zaczął Litwa, naiwnie licząc, że da radę wyłgać się od rozmowy, lecz Ivan wszedł mu w słowo.

- Nic nie musisz, tovarishch.

Braginsky zbliżył się niebezpiecznie, a Toris poczuł, że po jego kręgosłupie przechodzi lodowaty, prawie bolesny dreszcz. Instynktownie odsunął się o krok, lecz jego plecy prędko napotkały sąsiednią ścianę. Serce chłopaka zabiło mocniej, a we krwi zdawała się pulsować czysta panika. Nie miał już drogi ucieczki.

- Ty byś mnie nie zostawił, prawda Litva? - zapytał Rosja, nachylając się nad uchem swojego podwładnego i przeczesał palcami kosmyk jego włosów. - Nie zostawisz mnie, kiedy to wszystko już się skończy.

Choć ostatnie zdanie wcale nie zabrzmiało jak pytanie, Litwa wiedział, że Ivan oczekuje odpowiedzi. Mobilizując ostatki silnej woli, uniósł wzrok i napotkał zamglone, fiołkowe tęczówki, z których nie był w stanie wyczytać niczego, poza smutkiem i niemą prośbą o pomoc. Pomyślał wtedy, że żal mu Rosji.

- N-net – odparł drżącym głosem, zaskoczony, że w ogóle dał radę się odezwać. Rosja pachniał wódką i kwiatami, a Toris musiał pilnować, by nie zachwiać się na nogach i na niego nie wpaść. Czuł, że żołądek podchodzi mu do gardła, a obraz przed oczami rozmazuje się i matowieje.

Jak niczego innego na świecie, pragnął wtedy uciec.

- Wiedziałem – powiedział Ivan, a na jego wargach zagościło coś na kształt uśmiechu. - Za dużo dla ciebie zrobiłem, prekrasnyy.

"To prawda" pomyślał Litwa, zaciskając dłonie w pięści. "Nikt nigdy nie zrobił mi czegoś takiego, jak ty".

- Czas na nas – oznajmił po chwili ciężkiego milczenia, a wyraz jego twarzy na powrót stał się pokerowy. Nie minęła chwila, zanim szarpnął za nadgarstek Torisa i zaczął prowadzić chłopaka w stronę tamtej klitki.

Kiedy do Litwy dotarło, co Rosjanin ma na myśli, poczuł, że gotuje się w nim krew. Po raz pierwszy od bardzo dawna, naprawdę miał dość. Jeśli w tamtej chwili, odmowa miała oznaczać śmierć, był na nią gotowy jak na nic innego. Od ostatniego razu, ledwo trzymał się na nogach, a ból, który wstrząsał jego ciałem przy każdym, najmniejszym ruchu, zdawał się promieniować po same koniuszki palców.

- Ya vas umolyayujęknął, usiłując zaprzeć się nogami o dywan, lecz Ivan ciągnął go za sobą przez korytarz, nie robiąc sobie z odmowy absolutnie nic. - Nie zniosę tego.

Nie był głuchy, ani ślepy.

Zdawał się po prostu nie przyjmować do wiadomości, że ktoś mógłby chcieć czegoś innego, niż on.

W zasadzie, to Litwa wcale go nie rozumiał.

- Tihko, Litva. Będę dziś dla ciebie dobry.

- Proszę...

A może był głuchy?

Głuchy na cierpienie, które sprawiał, jak gdyby usiłował odpłacić całemu, złemu światu za krzywdy, które kiedyś mu wyrządził.

"Czy ja też jestem zły?" pomyślał Toris, z każdą chwilą tracąc nadzieję.

Ivan nie był głupi. Doskonale wiedział, co robi.

- Bracie?! - usłyszeli i w tej samej chwili Rosja puścił rękę Litwy tak gwałtownie, jakby zaczęła go parzyć albo była pokryta trądem. - Znowu to robisz?!

Obaj przenieśli wzrok na Ukrainę, która wkroczyła przez frontowe drzwi zupełnie niespodziewanie. Miała na sobie długi, bordowy płaszcz z futrem, trzewiki z wysokimi cholewami i brązową mazepynkę, przykrywającą jasne włosy, zmierzwione wiatrem. W tamtej chwili, wydała się Torisowi podobna do anioła.

Padł jej do stóp, ucałował dłoń i spojrzał w błękitne oczy z niemym błaganiem. Nie odezwał się, choć jego drżące usta zdawały się układać w dwa, krótkie wyrazy, wyrażające więcej, niż każda modlitwa.

"Pomóż mi"

W oczach Yekateriny nigdy nie było nienawiści.

- Nie tkniesz go, Ivan – powiedziała stanowczo, pomogła Litwie podnieść się z podłogi i spiorunowała młodszego brata wzrokiem. - Już nigdy.

Owszem, zrobił to.

Nie tej nocy, lecz następnej i nie obiecywał już Torisowi, że będzie dla niego dobry. Litwa zmarnował swoją szansę. Pan Rosja nie był dla niego dobry już nigdy więcej.

Nie wiedział, jak wiele czasu minęło, nim pozwolili mu wyjść. Mógł minąć rok, sto lat, tysiąc. To nie miało już znaczenia. Nie zadawał żadnych pytań, choć niczego nie rozumiał. Nie wiedział, co postanowili ich szefowie, ani co na to Ivan. Któregoś dnia, po prostu musiał puścić ich wszystkich wolno. Litwa, jeśli miał być całkiem szczery, nie dowierzał, że jeden z jego snów, które przychodziły w trakcie ulotnych momentów odrętwienia, mógł chociażby otrzeć się o prawdę. Kiedy pakował swoją maleńką, skórzaną walizkę, nie czuł ani rąk, ani pojedynczych palców, ani nawet głowy. Poruszał się jak we śnie, jak kukiełka prowadzona na sznurkach, niepewna kolejnych, chwiejnych kroków, które powinny przecież należeć do niej.

To było zbyt wiele.

Zabrał ze sobą jakieś papiery, choć równie dobrze mógł cisnąć je do kominka razem z całym bagażem. Nie potrzebował niczego. W końcu, co mogło mu się przydać w tym zupełnie nowym, obcym świecie, który zdążył dawno o nim zapomnieć? Kim takim był?

Litwą?

Torisem Laurinaitisem?

Człowiekiem?

Państwem?

Cieniem?

A może tylko wspomnieniem, gdzieś z tyłu głowy tych, którzy mieli prawo pamiętać, a jednak zapomnieli i zostawili go samego.

Jedna rzecz łączyła jego i Ivana. Byli sami. Mogli mieć siebie nawzajem. Przecież tego zawsze pragnął Rosja.

Kiedy Litwa stanął w progu, odwrócił się jeden, jedyny raz i napotkał spojrzenie fioletowych tęczówek, przepełnionych mieszanką dziwnych, nieodgadnionych uczuć, których nie starał się rozumieć. Emocje już dawno przestały mieć jakiekolwiek znaczenie.

"Ty byś mnie nie zostawił, prawda Litva? Nie zostawisz mnie, kiedy to wszystko już się skończy"

Toris nie wiedział, jak takie rzeczy powinny się kończyć. Powinni podać sobie ręce? Rzucić do gardeł? Powinni w ogóle otwierać usta?

Nie było między nimi już nic do powiedzenia.

"Ty byś mnie nie zostawił, prawda?"

"Prawda?"

"Prawda?"

Litwa nie zastanawiał się nawet przez sekundę.

Wyszedł na zewnątrz, na chłodne, marcowe albo kwietniowe powietrze i dostrzegł pod stopami resztki śniegu, który topniał w promieniach słońca. Słońce.
Saulė

Toris upuścił walizkę, a potem padł na kolana, jak gdyby chciał oddać czemuś hołd. Uniósł wzrok i wbił go w to cudowne światło, które zdawało się razić go i gładzić po zmęczonej twarzy jednocześnie. Całkiem, jakby leczyło rany; stare i nowe, ogrzewało jego serce i dusze, dając to, o czym myślał, że już od dawna nie pamięta.

Nadzieję.

Bo było wolnością.

Chłopak chwycił się jedną ręką za brzuch, a drugą sięgnął do najbliższej kępy oszronionej trawy i zanurzył w niej palce, jakby były to loki ukochanej, którą odnalazł po zbyt wielu latach. Wybuchł płaczem, który zrodził się z rozpaczy, ulgi i beznadziejnej tęsknoty, które narastały w nim przez ten cały czas i których nie potrafił wyrazić, nieważne jak długo by nie próbował.

Nie potrafił przestać szlochać i brać ogromnych, desperackich łyków świeżego, zimnego powietrza, którym krztusił się, ale którego nawet przez moment nie było mu dość. Choć na zewnątrz panował przymrozek, serce Litwy zdawało się roztapiać, zupełnie jak śnieg, otulane promieniami słońca i powiewem powietrza, przypominającym ciepły, kojący oddech na zmarzniętej skórze.

Minęło tak wiele czasu i nareszcie...

Nareszcie coś było prawdziwe

***

*Wiem, że to imię dla Litwy jest nieprawidłowe, ale wszystkie inne tak strasznie mi się nie podobają, że zostanę przy Torisie. Musicie mi to wybaczyć ༼ つ ◕_◕ ༽つ

Sovetskaya Rossiya – Rosja Sowiecka/Radziecka

Pozhaluysta - Proszę

Spasibo. Bol'shoye spasibo – Dziękuję. Bardzo dziękuję

Ochen' khorosho – Bardzo dobrze

Da - Tak

Brolis – Brat

Tovarishch - Towarzyszu

Net - Nie

Prekrasnyy - Piękny

Ya vas umolyayu – Błagam cię

Tihko - Cicho

Saulė - Słońce

 Fragmenty utworów pochodzą kolejno z: "Back in the U.S.S.R" The Beatles, "Panzerkampf" Sabatonu oraz "Tautiška giesmė", czyli hymnu Litwy, autorstwa Vincasa Kudirki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top