44
Saturn
- Chcę przenieść się tam z tobą. Nie mogę tu zostać. Co, jeśli coś ci się stanie?
Fiodor pokręcił przecząco głową. Uśmiechnął się do mojego brata i pogłaskał go po policzku.
- Wszystko będzie dobrze. Saturn zapewnił mi towarzystwo swoich najlepszych strażników. Gdy pokonamy Lennoxa, wrócę po ciebie i znów będziemy razem.
Neptune wtulił twarz w klatkę piersiową Fiodora. Od kilku dni byli parą. Ich związek był świeży, ale już na pierwszy rzut oka widać było, jak silnym uczuciem się darzyli. Byli dla siebie wsparciem, a ich rozłąka miała być bolesna. Czułem się jak drań, każąc Fiodorowi wracać do Cormac, ale wiedziałem, że była to jedyna słuszna decyzja. Chodziło przede wszystkim o jego poddanych, którzy nie daliby rady obronić się przed Lennoxem bez swojego króla.
Fiodor przytulił mocno Neptune'a i przycisnął usta do czubka jego głowy. Czarna ręka mojego brata spoczęła na tyłku jego chłopaka. Uśmiechnąłem się szczerze. Mimo, że gdy Neptune oznajmił, że zakochał się w mężczyźnie byłem w szoku, tak teraz widziałem, że był z nim szczęśliwy. Tylko to się dla mnie liczyło.
- Kocham cię.
Po swoim wyznaniu Neptune pocałował Fiodora i odwrócił się plecami do niego. Mój brat podszedł do mnie i wtulił się we mnie. Rozumiałem, dlaczego to robił. Nie chciał patrzeć, jak jego ukochany odchodzi. Aby choć trochę pomóc swojemu bratu, przytuliłem go mocno i kołysałem w objęciach, gdy Fiodor odchodził wraz z moimi strażnikami. Przydzieliłem ich chłopakowi dwudziestu, więc wierzyłem, że go ochronią.
- Neptune, wszystko będzie dobrze. Nie musisz o nic się bać. Fiodor jest silny, a poza tym, jest w dobrych rękach naszych strażników.
- Pamiętasz, jak bałeś się o Effie, gdy była u Lennoxa?
Wspomnienia tamtych chwil grozy uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą.
- Tak. Pamiętam to.
- Rozumiesz więc, jak bardzo boję się o Fiodora. Wiem, że musi wrócić do Cormac, aby chronić swoich poddanych, ale to mnie dobija.
Kiedy Fiodor i strażnicy oraz Ptyś zniknęli z zasięgu mojego wzroku, puściłem Neptune'a. Spojrzałem na jego twarz, po której bezlitośnie spływały łzy. Ostatnim, czego chciałem, było to, aby mój młodszy braciszek cierpiał. Wojna niestety nie była łatwym i przyjemnym stanem. Niektórzy musieli cierpieć, aby inni mogli przeżyć. Na szczęście nie doszło jeszcze do żadnego morderstwa, ale obawiałem się, że to była tylko kwestia czasu.
Neptune podniósł na mnie swoje piękne oczy. Zdałem sobie sprawę z tego, że on był naprawdę szczerze zakochany w Fiodorze.
Poczochrałem mojego brata po włosach tak, jak miałem zwyczaj robić to w dzieciństwie. Neptune rzucił mi złowrogie spojrzenie, ale na jego wargach szybko zamajaczył uśmiech.
- Muszę spotkać się z mieszkańcami Quandrum. Pójdziesz tam ze mną? Nie chcę ciągać ze sobą Effie i Mercury'ego. Romeo na pewno z nami pójdzie, aby dbać o nasze bezpieczeństwo, ale wolę ograniczyć ilość istot.
- Oczywiście. Musimy w końcu wygrać z Lennoxem, prawda?
Umówiłem się z Neptune'm, że za dwadzieścia minut spotkamy się przed wejściem do pałacu. W tym czasie poszedłem do Mercury'ego, aby poprosić go, żeby na czas naszej nieobecności zaopiekował się Effie. Mój brat zgodził się bez żadnego problemu. Poprosił tylko, abym na siebie uważał.
Romeo oczywiście chciał z nami pójść. Nie było innej opcji. Pozostawienie Knighta pod opieką Effie było dla niego trudne, gdyż bardzo przywiązał się do chłopca, ale jakimś cudem udało mi się go przekonać, aby nie zabierał ze sobą Knighta. W końcu zamierzałem poruszyć jego temat podczas przemówienia do poddanych. Ojciec Brutusa, chłopca, który naskarżył się Gildzie i Theodore'owi na Knighta, miał ponieść publiczne konsekwencje swojego czynu. Nie zważałem na to, czy mój lud zacznie postrzegać mnie inaczej niż dotychczas. Większość obywateli miała lata temu do czynienia z moimi rodzicami, którzy byli surowymi władcami, więc nie powinni dziwić się temu, że zamierzałem być tacy, jak oni. Być może nawet gorszy.
Na koniec poszedłem do Effie. Mojej ukochanej żoneczki, która zmieniła się w piękną i silną wojowniczkę.
Zapukałem do drzwi sypialni, aby jej nie wystraszyć. Okazało się, że Effie stała przed lustrem i ćwiczyła posługiwanie się ogonem. Na podłodze przed nią znajdowały się różne przedmioty, które chwytała i puszczała, a także nimi poruszała.
- Widzę, że świetnie ci idzie, aniołku.
Effie uśmiechnęła się z dumą. Na moich oczach uniosła ręce i rzuciła zaklęcie na kubek, który zamienił się w czajnik.
- Dobrze się bawię. Słyszałam, że Fiodor już opuścił Quandrum.
Zbliżyłem się do niej. Wyciągnąłem ręce do Effie i mocno ją przytuliłem. Nie mogłem powstrzymać się przed tym, aby nie dotknąć jej kształtnych pośladków.
- Musiałem odesłać go do Cormac. Neptune bardzo to przeżył.
- To była słuszna decyzja. Martwię się, kiedy Lennox zaatakuje. Boję się o nas, kochanie.
Położyłem dłoń na tyle jej głowy. Zamknąłem oczy i niepostrzeżenie starałem się wniknąć w myśli mojej żony. Faktycznie była przerażona.
- Zrobimy, co w naszej mocy, aby ochronić Quandrum i Cormac. Musimy być dobrej myśli. Lennox jest silny, ale jeśli wszyscy się przeciwko niemu zjednoczymy, damy radę go pokonać.
- Wszyscy? Kogo jeszcze chcesz zwerbować?
- Mieszkańców. Chciałem udać się teraz na spotkanie z nimi. Poprosiłem Neptune'a i Romeo, aby mi towarzyszyli. Wiem, że też chciałabyś tam pójść, ale proszę cię o to, abyś została w pałacu i popilnowała Knighta. Chciałbym porozmawiać z poddanymi o odpowiednim traktowaniu odmieńców i wolałbym, aby Knight nie był tam wówczas obecny. Zostaniesz w pałacu z nim i z Mercury'm. Przepraszam, że narzucam ci swoją wolę bez uprzedniej rozmowy, ale...
Effie odsunęła się ode mnie tylko po to, aby położyć dłonie na mojej piersi. Uśmiechnęła się do mnie szczerze, czym sprawiła, że moje biedne, zakochane serce zabiło szybciej.
- Wcale nie narzucasz mi swojej woli, Saturnie. Jestem wdzięczna za to, że informujesz mnie o swoich planach i traktujesz mnie jak równą sobie. Oczywiście, że wolałabym pójść z tobą do centrum Quandrum, ale Knight jest dla mnie ważniejszy. Spędzę z nim wieczór, a wy na siebie uważajcie, dobrze?
- Na bogów, jak ja cię kocham, moja Effie.
Uniosłem dziewczynę i mocno ją trzymając, okręciłem ją kilkukrotnie wokół własnej osi. Effie się roześmiała, a ja czułem się tak, jakbym się z nią bawił. Nasze wygłupy były mi potrzebne. Nie mogłem żyć tylko regułami i zasadami mimo, że tak właśnie zostałem nauczony żyć. Może nie byłem taki jak mój ojciec, ale to nie oznaczało, że nie miałem prawa być dobrym królem.
Miałem jeszcze dziesięć minut, które bezwstydnie postanowiłem wykorzystać. Położyłem Effie na miękkim dywaniku znajdującym się na podłodze i wykorzystując swoją bardzo przydatną magię, w mgnieniu oka zdjąłem z niej ciuchy. Effie pisnęła z zaskoczenia. Zasłoniła dłońmi piersi, ale ja szybko skrępowałem jej ręce za pomocą swojego ogona i ułożyłem je nad głową mojej seksownej żony.
Uśmiechając się jak krwiożerczy stwór, przycisnąłem usta do cipki mojej Effie. Krzyknęła ponownie, a jej plecy rozkosznie wygięły się w łuk. Effie drżała niekontrolowanie, gdy ja sprawiałem jej maksymalną przyjemność. Była w siódmym niebie, a ja nigdy nie czułem się lepiej. Mimo, że wizja Effie masturbującej się wibratorem była kusząca, to wolałem, aby używała mnie w roli swojej zabawki.
- Saturnie, och!
Nie miałem czasu z nią rozmawiać. Gdy dziewczyna zaczęła drżeć, postanowiłem wycisnąć z niej wszystko, co się dało. Wsunąłem dwa palce w jej cipkę, nie przestając językiem dręczyć łechtaczki. Wykonywałem palcami precyzyjne ruchy, chcąc doprowadzić Effie do kobiecego wytrysku.
- Na bogów, ja...
Urwała, a ja poczułem w ustach jej soki.
Effie wytrysnęła część spełnienia na dywan, a reszta wylądowała w moich ustach. Wszystko wylizałem nie chcąc, aby ten cudowny nektar się zmarnował.
- Jesteś taka słodka. Uwielbiam cię smakować, żono.
Dziewczyna była czerwona na twarzy. Uwielbiałem, gdy była taka zawstydzona moimi pieszczotami. Mimo, że w codziennym życiu była wojowniczką, w łóżku mi ulegała. Nie mogłem się jednak doczekać, aby pewnego dnia jej ulec i spełnić jej fantazję.
- Saturnie, muszę...
Podniosła się na klęczki. Objąłem dłonią tył jej głowy i uśmiechając się, pokręciłem przecząco głową.
- Nie musisz, aniołku. Pójdę na spotkanie z ludem Quandrum z erekcją.
- Nie ma mowy. Wstawaj i rozbieraj się, królu. Muszę ci obciągnąć.
- Skoro tak ładnie prosisz, nie mam serca ci odmówić, kochanie.
Effie nie czekała dłużej. Rozsunęła poły mojej szaty i odnalazła ustami mojego fiuta. Dłońmi ugniatała moje jądra, świetnie się przy tym bawiąc, a jej język działał cuda. Nie sądziłem, że miałem taką zdolną żoneczkę. Kochałem Effie tak bardzo, że ta miłość rozsadzała mnie od środka. Dzięki niej czułem się szczęśliwy. Niczego więcej nie potrzebowałem. Tylko jej, jej cudownego serca i tego wspaniałego języka.
- Kurwa, tak. Jesteś kochana.
Wsunąłem się głębiej w jej usta. Effie nie miała już nawet odruchu wymiotnego. Przyjęła mojego kutasa w pełni, a ja poczułem się tak dumny jak wtedy, gdy jej skrzydła ewoluowały.
- Tak. Dokładnie tak. Och, żoneczko...
Przycisnąłem głowę Effie do swojego krocza. Dziewczyna brała mnie bezlitośnie. Podobało mi się to, że straciła kontrolę. Jej nadrzędnym celem było to, aby doprowadzić mnie do spełnienia i była na prostej drodze, abym oszalał na jej punkcie. Nie, żebym już wcześniej tego nie zrobił. Stałem się jej wiernym sługą i jeśli tylko wydałaby mi taką dyspozycję, dla niej zrezygnowałbym z pozycji króla. Choć po krótkiej chwili namysłu postanowiłem tego nie robić. Gdyby Mercury albo Neptune dobrali się do władzy, najpewniej skończyłoby się to przewrotem.
Kiedy doszedłem, Effie posłusznie wszystko połknęła. Aby jeszcze bardziej mnie seksualnie sfrustrować, gdy już wszystko połknęła, wystawiła język i pokazała tym samym, jaką grzeczną dziewczynką była.
- Moja kochana Effie. Dziękuję ci, skarbie.
Posłała w moją stronę senny uśmiech. Zanim się z nią pożegnałem, pognałem ją do łazienki. Moja żona obiecała, że po kąpieli, podczas której miała zmyć z siebie nasz zapach, pójdzie do Knighta i spędzi z nim miły wieczór. Po raz pierwszy miałem zostawić ją pod opieką Mercury'ego, ale wiedziałem, że gdyby Effie coś groziło, oddałby za nią życie. Nie, żebym chciał stracić brata. Kochałem go i jego odejście byłoby dla mnie jak cios prosto w serce.
Gdy wyszedłem przed pałac, zobaczyłem tam Neptune'a, Romeo i Rexa. Mój smok zamachał radośnie ogonem na mój widok.
- Wskakuj na moje plecy, panie. Zaraz, zaraz. Czy ja czuję na tobie zapach naszej królowej?
Rex przycisnął łeb do mojego ubrania i zaczął mnie wąchać.
- Spadaj, brachu. Mam żonę i mogę się z nią zabawiać.
- Nigdy nie zapomnę tego, jak Effie usiadła mi na plecach. Wolę ją od ciebie, ale wskakuj, Saturnie. Nie ma na co czekać.
Rex zawiózł mnie, mojego brata i mojego strażnika do centrum. Moje pojawienie się w Quandrum wzbudziło zainteresowanie. Słyszałem, jak wszyscy szeptali o tym, że nie było ze mną mojej żony, a ich królowej. Miałem ochotę na nich nakrzyczeć, że to nie był ich interes. Szedłem przed siebie z głową dumnie uniesioną w górę.
Wkroczyłem na podest, na którym kilka dni temu razem z Effie zostaliśmy koronowani na parę królewską. Wszyscy mieszkańcy w mgnieniu oka pojawili się przed prowizoryczną sceną, gotowi wysłuchać mojego przemówienia. Neptune stanął za mną, a Romeo zajął miejsce niedaleko, aby stamtąd dbać o moje bezpieczeństwo.
Wśród zgromadzonych zauważyłem ojca Brutusa. Chłopca, który naskarżył się swojemu tacie, że Knight znęcał się nad nim w szkole. Ojciec chłopaka był wysoki i postawny. Nigdy wcześniej z nim nie rozmawiałem. Biła od niego zła energia. Wiedziałem, że publiczne ukaranie go nie było bezpiecznym rozwiązaniem, ale to ja byłem tutaj królem i ja ustalałem zasady. Każdy, kto ich nie słuchał, miał skończyć tak, jak Gilda i Theodore, a może nawet gorzej. Śmierć była bowiem błogosławieństwem w porównaniu z torturami.
- Moi poddani!
Klasnąłem w dłonie, aby przywołać na siebie uwagę wszystkich.
- Nie wiem, czy się domyślacie, ale wasza królowa wróciła do Quandrum.
Tłum zareagował radością, ale nie dało się nie zauważyć, że niektórzy nie zwrócili na to kompletnej uwagi.
- Nie przybyłem tutaj jednak po to, aby wam o tym powiedzieć. Wojna z Lennoxem zbliża się nieubłaganie. Udało mi się uratować moją żonę z piekła, które zgotował jej ten potwór. Przekonałem się na własnej skórze o tym, że feniks jest bardzo niebezpiecznym stworzeniem. Nie mam zamiaru was straszyć, ale chcę być z wami szczery.
- Jaki masz plan, królu?
Pytanie padło od Sullivana. Jednego z moich poddanych, który nigdy nie wychylał się przed szereg.
- Moim planem jest zwerbowanie was do tego, abyście mi pomogli. Quandrum należy także do was. To wy tworzycie tą piękną wspólnotę. Wierzę, że jeśli połączymy nasze moce w jedność, uda nam się pokonać Lennoxa. Zanim jednak przejdziemy do szczegółów związanych z organizacją wojny, chciałbym zaprosić do siebie Brutusa oraz jego ojca, Cecila.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top