Rozdział drugi
Ręka Harryego przeszła na usta Betsy w momencie, gdy chciała krzyknąć. Właściwie nie musiał tego robić, ponieważ i tak nikt jej by tu nie usłyszał.
Znajdowali się kilka mil od miasta, a nie było żadnej opcji, że ktoś kręci się po okolicy. Wszyscy wiedzieli, że las jest ogromny i mroczny, i że łatwo można było się w nim zgubić. Przyjaciel Harryego zapadł się pod ziemię parę lat temu, chcąc z ciekawości sprawdzić to miejsce. Nikt już o nim nie usłyszał od tamtego momentu.
Betsy rzuciła się swoimi malutkimi rękami na bruneta, ale oczywiście, nie udało jej się go skrzywdzić.
Chłopak wolną ręką mocniej przycisnął małą do swojego ciała, szepcząc jednocześnie do jej ucha "Twój krzyk nie ma sensu. I tak nikt cię tu nie usłyszy." Betsy kontynuowała krzyczenie, nie przejmując się jego słowami. Potrzebowała w tym momencie swojej mamusi, żeby po nią przyszła i zabrała z tego piekła; żeby ją uratowała.
Jako że krzyk dziewczynki ginął, przemieniając się w głośny szloch, ręka Harryego opuściła jej usta, wędrując w dół po klatce piersiowej, zatrzymując się tam na moment, by ostatecznie spocząć na prawym biodrze.
"Taka mała, taka krucha."
Betsy odrobinę zbladła i po chwili uderzyła głową o ziemię. Jej ciało runęło w zimną, mokrą breję.
Harry spojrzał na nią, zwijającą się w kulkę. Chłopak zamachnął się prawą stopą, celując prosto w brzuch małej, która głośno krzyknęła z bólu.
"Zamknij się!" Brunet warknął.
Ale Betsy nie zwracała na niego uwagi. Nadal łkała i krzyczała.
Chłopak zawisł nad ciałem małej i przewrócił ją tak, że leżała na plecach. Jego knykcie spotkały się z prawym policzkiem Betsy, przez co po chwili na jej twarzy zaczął ukazywać się dorodny siniak.
Jego wściekłość nie była do końca wywołana przez dziewczynkę.
Po pierwsze chciał skrzywdzić kogoś, aby On był z niego dumny. A po drugie, zawsze chciał zrobić coś takiego Jessice. Kopać ją do nieprzytomności, czuć swoje pięści na jej bladych policzkach, słyszeć gruchot jej szczęki po pierwszym uderzeniu, te wszystkie myśli przyprawiały go o uśmiech. Na razie chciał choć odrobinę wyżyć się na małej.
Kiedy ręce chłopaka znalazły się na szyi Betsy,zaczęły ją dusić. Dziewczynka przestała krzyczeć, gdy napotkała mroczny wzrok Harryego.
Oczy prawie powychodziły jej z orbit, ale małe rączki nadal rozpaczliwie próbowały odepchnąć bruneta. Miała za chwilę umrzeć i mimo młodego wieku doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Harry ścisnął jej drobną szyję trochę mocniej, czekając na jakąś reakcję. Dla zielonookiego nastolatka w tym momencie nie liczyło się to, czy dziewczynka zemdleje, czy może umrze. Chciał jedynie ukończyć brutalny rytuał.
Chwilę później, gdy Betsy zamknęła oczy, a jej ramiona opadły głucho na ziemię, Harry zabrał swoje ręce. W dwóch miejscach na jej szyi zostały fioletowe ślady po dłoniach bruneta, ale w tamtym momencie zbytnio się tym nie przejmował.
Pociągnął za zamek od swoich czarnych spodni, ukazując przez to swoje bokserki tego samego koloru. Ponownie zawisł (tym razem prawdopodobnie nad martwym) ciałem małej, układając je dokładnie przed sobą. Nastolatek zdjął jej bieliznę i wyrzucił w krzaki, zanim umieścił się przed jej małym wejściem.
Chłopak pospiesznie wszedł w Betsy, co chwila cicho pojękując. Podtrzymywał się na swoim rękach umieszczonych po obu stronach głowy blondynki, z palcami wbitymi głęboko w brudną ziemię z powodu nadchodzącej przyjemności, jaką dawało gwałcenie jej. Usta Harryego z jękiem ciągle powtarzały Jego imię.
Gdy chłopak wreszcie wypuścił swoje nasienie w ciało dziewczynki, z powrotem założył swoje obszerne spodnie. Spojrzał na nią z góry ciężko oddychając po sesji sprzed chwili.
Musiał jednak zakończyć jej żywot; jeśli nadal żyła, mogłaby go wydać policji i musiałby spędzić resztę życia w więzieniu, a na to nie mógł sobie pozwolić.
Jej blade i drobne ciało przywołało uśmiech na twarzy nastolatka, który ponownie zawisł nad małą, umieszczając swoje długie palce na jej szyi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top