Rozdział 6...
...w którym sarna mierzy się z ostatnimi wyzwaniami głupiego dnia i postanawia wyjechać na urlop.
Szczypiorek wpadł w histerię.
- WOLNIEJ! - wydarł się spanikowany i znów zaczął dmuchać w swoją papierową torebkę.
- E, no weź. Wcale nie jedziemy tak szybko - mruknęła sarna, wyprzedzając pięć samochodów i ciężarówkę za jednym zamachem i w ostatniej chwili unikając zderzenia z jadącym z naprzeciwka tramwajem. - JAK JEŹDZISZ BURAKU?! - wrzasnęła, waląc w klakson.
Z kucykiem było coraz gorzej.
- Wolniej - wychrypiał słabiutko.
Sarna uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco.
- Ach, Szczypiorku. Postanowiłam zmienić swoje życie. KTO CI DAŁ PRAWO JAZDY DZIADÓWO?! - zatrąbiła. - W każdym razie - kontynuowała. - Wyczytałam, że należy żyć każdego dnia, tak, jakby był twoim ostatnim - powiedziała i dodała gazu, po czym przebiła się przez szlaban i o milimetry rozminęła się z pędzącym pociągiem.
- I TY CHCESZ ŻEBY TO BYŁ NASZ OSTATNI DZIEŃ?! - przeraził się kucyk.
- Nieee - sarna wzięła ostry zakręt, o mały włos nie wjeżdżając w śmietniki. - Chodzi mi o to, że należy jak najlepiej wykorzystać dany nam czas - wyjaśniła. - Na przykład, okazywać uprzejmość napotkanym istotom - powiedziała, hamując nagle na środku drogi, żeby przepuścić kaczą rodzinę na drugą stronę ulicy.
Szczypiorek patrzył na nią przerażony, znad swojej torebki.
Małe kaczątka pomachały sarnie, sarna pomachała kaczątkom.
I kiedy już kacza familia zniknęła za rogiem, sarna ruszyła z piskiem opon i zupełnie ignorując czerwone światło, przejechała przez skrzyżowanie, zgrabnym wężykiem omijając innych uczestników ruchu drogowego. Następnie, skręciła w boczną uliczkę, przy której krawężniku zaparkowała.
- Chodź, nie ma czasu - pospieszał kucyka sarna, pędząc w podskokach do drzwi komisariatu policji. - Szybciej, szybciej.
Szczypiorek wytoczył się z auta (dosłownie).
- Będę zwracał treść żołądkową - oznajmił, przewracając się dramatycznie na plecy.
- Nie bądź głupi, masz za krótki przełyk - westchnęła sarna. - No już, nie ma czasu - zaczęła nerwowo podskakiwać.
- No juuuż - burknął Szczypiorek. - Myślisz, że to takie proste?
- Tak - odparła sarna. - No szybko, szybko.
Kucyk tylko przewrócił oczami i podwinął nóżki i głowę, w taki sposób, że stał się całkiem przyzwoitą kulką.
- Tak bez kasku? - obruszyła się sarna i pobiegła szybko do bagażnika po kawałek plastiku, który miał chronić głowę i resztki mózgu jej przyjaciela. - Wkładaj.
Kucyk, wiedząc, że lepiej z sarną w dyskusję się nie wdawać, wcisnął kask na głowę i zwinął się z powrotem w kulkę.
Sarna popchnęła go, żeby zaczął się toczyć i podreptała za nim, od czasu do czasu, poprawiając trajektorię jego turlania.
Prędko i sprawnie dotarli na tyły komisariatu, gdzie skryli się za kubłami na śmieci.
- I co robimy? - zapytał szeptem Szczypiorek, wróciwszy do swej kucykowej postaci.
- Czekamy - odparła sarna.
- Na co?
Sarna puknęła go kopytem w kask.
- Au. Musiałaś?
- Tak. A teraz siedź cicho.
Więc siedzieli cicho i czekali.
Sarnie przyszło na myśl, że ten dzień jest naprawdę paskudny, i jak jeszcze trochę nerwów jej dostarczy, choćby odrobinkę, to ona wyjeżdża na wakacje. Nad morze, chociażby, nawdychać się jodu i żywić lodami i goframi i ewentualnie kręconymi frytkami. I pić dużo kwaśnej lemoniady.
Tak pochłonęły ją rozmyślania o nadchodzącym urlopie, że nie zauważyła zbliżającego się (znacznie szybciej i mniej surrealistycznie niż sarnie wychodne), w jej i Szczypiorka stronę, psa.
- Cześć, sarno - zamachał przyjaźnie puchatym ogonem pies.
Sarna aż podskoczyła w miejscu z zaskoczenia i mało brakło, a zaczęłaby zwiewać jak szalona i schowałaby się w pierwszych lepszych krzakach. Skarciła się w myślach, obrzydzona tym paskudnie pierwotnym i zwierzęcym odruchem. Ostatnimi czasy, takie dziwaczne reakcje zdarzały jej się coraz częściej. Poza tym, łatwo i szybko traciła czujność i dawała się zaskoczyć. Sarna uznała w końcu, że winę za to, ponosi przemęczenie i wakacje nad morzem to świetny pomysł (jak każda inna idea pochodząca z sarniej głowy, ale mniejsza).
- Cześć, Krzysztof - przywitała się, wymuszając słaby uśmiech.
- Ojejejejejej - zmartwił się nagle Krzysztof. - Czemu jesteś smutna? I zmęczona taka? Ojejejejejejej, sarno moja kochana najwspanialsza najcudowniejsza, czy ty się dobrze czujesz? Mamy świeżo zaparzoną kawę, znaczy na pewno nie jest tak dobra, jak powinna być na twoje standardy, ale to dalej kawa. Przynieść ci? A może coś do jedzenia? A może musisz się położyć? Ojejejejejej, sarno czy ty umierasz?
-Krzysztofie, uspokój się proszę - Krzysztof uspokoił się. Odrobinę. - Masz rację, jestem trochę zmęczona, ale...
- WIEDZIAŁEM!!! - zawył.
Szczypiorek wycofywał się coraz bardziej i poprawił kask na głowie.
- ALE - próbowała kontynuować sarna. - Planuję jechać na wakacje.
- CUDOWNIE!!! - ucieszył się pies.
Kucyk schował się za jakąś skrzynią, wystawiając ponad nią uszy. Kasku dalej nie zdjął.
- Ale najpierw, Krzysztofie, musimy wyciągnąć Zbyszka z więzienia - westchnęła.
- TAK!!! - przytaknął żarliwie Krzysztof.
- Chwila - wtrącił się Szczypiorek. - To Zbyszek siedzi w więzieniu?
- Pewnie. A kto inny wpadłby w tak spektakularnie dramatyczny poślizg, dając się tym samym złapać policji, narażając mnie na szkody materialne i psychiczne? - przewróciła oczami sarna i widząc wystające znad skrzyni zmrużone morderczo oczy Szczypiorka, dodała:
- No może jeszcze ty, ale zabrali ci prawo jazdy.
- Mieliśmy o tym nie rozmawiać - burknął obrażony kucyk.
Zapadła cisza.
Krzysztof machał ogonem.
- O, a jak już Zbyszka stąd wyciągniemy, to zalejemy ten cyrk - powiedziała jeszcze sarna.
- ZALEJEMY!!! - ekscytował się Krzysztof. - Kurczaczki, sarno, ty zawsze masz takie świetne pomysły. Ale nie stracę przez to pracy?
- Ja cię zatrudnię - powiedziała sarna, wyjmując telefon i pacając prędko w ekran i wysyłając mogącą zaważyć na losach świata wiadomość.
- Cudaśnie-superaśnie - ucieszył się pies.
- No nie wiem - mruknął Szczypiorek pod nosem.
***
Weszli do hallu.
- Ale chlew tu macie. Gorzej jest, niż ostatnio - stwierdziła sarna.
- Cięcia w budżecie - wyjaśnił Krzysztof. - Tędy - powiedział, skręcając w śmierdzącą stęchlizną klatkę schodową.
Za nim dreptali sarna i Szczypiorek.
Kucyk już po kilku stopniach złapał zadyszkę i musiał cały czas przystawać. Krzysztof nawet tego nie zauważył, ale sarna wspaniałomyślnie czekała na swojego przyjaciela.
- I co tłusta parówko? Kondycja już nie taka jak sto osiemdziesiąt trzy kilogramy temu? - zapytała z miłym uśmiechem.
Wydawało się, że Szczypiorek już jej coś odpowie, coś inteligentnego, zabawnego i miażdżącego, ale zamiast tego wziął dramatyczny oddech i sturlał się ze schodów bez przytomności.
Sarna pomyślała, że dobrze, że dała mu ten kask.
Zdreptała do niego i trąciła go kopytkiem.
- Szczypiorek. Szczypioooooreeeek. Szczypiorek, klucho - zaczepiała go, jednak bez skutku.
Krzysztof podszedł do nich i obwąchał kucyka.
- Żyje? - zapytała sarna.
Pies polizał Szczypiorka w ucho.
- AaAaAa!- zerwał się kucyk i zaczął bezładnie wymachiwać kopytkami.
- Żyje - przewróciła oczami sarna.
- Te schody to chyba nie był najlepszy pomysł - stwierdził Krzysztof.
- No co ty nie powiesz - prychnął Szczypiorek. - Macie tu windę, czy objęły ją cięcia budżetu?
- Mamy windę - przyznał pies. - Tam - wskazał na obdrapane drzwi vis à vis.
Szczypiorek zamachnął się ogonem i obrócił na pięcie.
- Nie można było tak od razu? - prychnął, wciskając guzik wzywający jeżdżące pudełko. - Co jest? - przycisnął guzik z kucykową agresją jeszcze kilka razy. - No ja nie mogę.
Sarna obserwowała jego zmagania z przedwojenną konstrukcją, myśląc, jak to dobrze, że w swojej działalności gospodarczej nie musi robić cięć budżetowych, i że stać ją na wstawienie do swoich biurowców porządnych wind (których swoją drogą, używał tylko Szczypiorek) i że stać ją na wentylacje oraz odświeżacze powietrza. I kogoś kto sprząta - pomyślała jeszcze, czując, że kopytka przyklejają jej się do linoleum, którego gradient ignorował wszelkie możliwe zasady estetyki.
W końcu, Szczypiorek przywołał jeżdżące pudełko, wcisnął guzik reprezentujący piętro trzecie, na którym to, przetrzymywany był dzik Zbyszek i odjechał w akompaniamencie skrzypiących lin.
Sarna i Krzysztof weszli na owe piętro po schodach i jeszcze musieli poczekać, aż winda ze Szczypiorkiem dojedzie.
Trwało to dłuższą chwilę.
- Siema - przywitał ich kucyk, przestając dmuchać na chwilę w papierową torebkę.
- Siema, siema - przywitali go sarna i Krzysztof.
- Co mu jest? - zapytał cicho sarnę pies.
Ona w odpowiedzi wzruszyła tylko ramionami.
Postali jeszcze kilka minut, dając Szczypiorkowi pooddychać trochę, wyciągając go z jeżdżącego pudełka na stabilne podłoże. Pękły mu trzy torebki, mało nie zemdlał, zbladł nawet (jeśli u kogoś, kto ma pokrytą sierścią twarz jest to możliwe), ale pozbierał się. Od razu zaczął niuchać i aż skrzywił się.
- Uuu. Czuję smród porażki - oznajmił.
Krzysztof przekrzywił głowę nie rozumiejąc o co chodzi.
- Czuje Zbyszka - pospieszyła z wyjaśnieniem sarna.
- Aaaaaaa. Rozumiem, rozumiem. Ale ty dowcipny jesteś, kucyku. Okrutny, ale mimo wszystko dowcipny - powiedział pies.
- Mów mi Szczypiorek - westchnął Szczypiorek. - I dziękuję.
- To nie był komplement - uśmiechnął się Krzysztof.
Szczypiorek rozdziawił buzię zszokowany i/lub oburzony. Sarna z kolei, uznała ten króciutki dialog za swoją ulubioną część tego głupiego dnia.
Podniesiona na duchu, podreptała za Krzysztofem do cel.
- Cześć, Krzysztof - usłyszała znajomy głos.
- Hej, hej, Zbyszku - odpowiedział uradowany pies. - Zobacz kogo przyprowadziłem.
- Cześć i czołem, kluski z rosołem - pomachała sarna, uśmiechając się sztucznie.
- Sarnaaa! - ucieszył się dzik.
- Siema - przywitał się Szczypiorek.
- Kucyyyk! - ucieszył się dzik. Ale już trochę mniej.
- Ja nie mogę, no mówcie do mnie Szczypiorek, no! - zezłościł się Szczypiorek i zaczął podskakiwać w miejscu. - Szczy-pio-rek. SZCZY-PIO-REK! SZCZYPIOREK! - krzyczał. - POWIEDZCIE NA MNIE KUCYK TO ZAMORDUJĘ WAS JAK BĘDZIECIE SPAĆ ALBO JAK BĘDZIECIE ROBIĆ COKOLWIEK INNEGO!
- Ale czekaj, to nie jesteś kucykiem? - zdziwił się Zbyszek.
- Jestem - odparł Szczypiorek.
- To czemu nie możemy cię nazywać kucykiem?
Sarna zaczęła dusić się ze śmiechu.
- Bo...zamorduje nas...jak będziemy spać...albo jak...będziemy...robić...cokolwiek...innego...on...Szczypiorek...zamorduje nas. - wykrztusiła i roześmiała się tak bardzo, że aż się przewróciła.
- No ale ja naprawdę nie rozumiem w czym jest problem. Przecież na ciebie, sarno, mówimy sarna, no bo jesteś sarną i jest git. A na Szczypiorka nie można powiedzieć kucyk, chociaż jest kucykiem - westchnął dzik Zbyszek.
Sarna spoważniała.
- Sarna w moim wypadku to nie nazwa gatunkowa. To skrót.
- Skrót? - zdziwili się wszyscy.
- Tak - odparła dumnie sarna.
- Od czego, niby? - prychnął Szczypiorek.
- Sarna, znaczy tyle co: Samodzielna, Ambitna, Rozumna, Najpiękniejsza, Altruistyczna - wyjaśniła.
- Co? - prychnął Szczypiorek.
- Nie ważne - westchnęła sarna. - Ma ktoś klucze do tej celi?
Nikt się nie odezwał.
- Właściwie, to ona jest otwarta - powiedział Krzysztof.
- C-co? - sarna zamrugała. - Czyli że Zbyszek mógł sobie w każdej chwili wyjść?
- Yhm.
- A ja wlokłam tu tyłek, złamałam tyle przepisów drogowych...
- AHA! WIEDZIAŁEM! - krzyknął Szczypiorek.
- A ON MÓGŁ SOBIE W KAŻDEJ CHWILI WYJŚĆ?! - wrzasnęła sarna.
- Tak, ale nie do końca - rzekł Krzysztof. - Ma wstrzyknięty środek uspokajający i jest na takiej jakby...Fazie. Więc potrzebuje pomocy - wyjaśnił.
Sarna zacisnęła szczękę i wydęła policzki.
- Zbyszek. Wstawaj. Idziemy - zarządziła.
- Juuuż - dzik Zbyszek podreptał za sarną, która zła i w ogóle niesamowicie zirytowana, szła do wyjścia.
- Wolniej, wolniej - sapał Szczypiorek.
Sarna nie zwolniła.
- Krzysztof, czy chcesz coś spakować, albo się z kimś pożegnać? - zapytała psa.
- Nie - odparł hardo.
Sarna skinęła głową i kopniakiem otworzyła ciężkie drzwi, nie przejmując się, że pani siedząca przy biurku obok (zapewne będąca kimś w rodzaju sekretarki lub recepcjonistki) zemdlała i upadła z głuchym hukiem na podłogę.
- No gdzie oni są - warknęła sarna, pacając wściekle w telefon, kiedy już znaleźli się wszyscy czworo na chodniku przed komisariatem.
- Jacy oni? - zaciekawili się wszyscy.
Sarna nie zdążyła odpowiedzieć (ogólnie, to nie miała zamiaru), kiedy z piskiem opon podjechał do nich czarny jeep z przyciemnianymi szybami.
Otworzyły się drzwi z tyłu.
- Czekacie na specjalne zaproszenie? - zirytowała się sarna. - Wsiadać.
Więc wsiedli, a sarna zamknęła z trzaskiem drzwi i ruszyli.
- Co się dzieje? - zapytał bardzo rozsądnie Zbyszek.
Szczypiorek zapewne odpowiedział by coś okrutnego, ale dowcipnego, gdyby nie to, że akurat oddychał dramatycznie do torebki.
- Jedziemy nad morze, złotko - odezwał się głos od strony kierowcy.
- Na wakacje, w sensie - wyjaśniła sarna.
- Wakacjeee! - ucieszył się Zbyszek.
Skręcili ostro w prawo.
- Ja nie mogę! Sarno przestań łamać przepisy! Ja nie chcę umierać! - krzyknął dramatycznie Szczypiorek.
- Siedzę koło ciebie - pacnęła go sarna.
- Faktycznie - przyznał Szczypiorek. - O MATKO TO KTO PROWADZI?!
- Pani Jeżowa - odparła sarna.
- Tak, to ja, skarbeńki - potwierdziła Pani Jeżowa.
- Ooo, tyle o pani słyszałem - ucieszył się Zbyszek. - Sarna tyle o pani mówiła.
- Tak, tak, zawsze chciałem panią poznać. To zaszczyt - zawtórował mu Krzysztof.
Pani Jeżowa zaśmiała się wesoło.
- Ojej, to bardzo miłe - powiedziała.
- Czy to pani uczyła sarnę prowadzić samochód? - zapytał słabym głosikiem Szczypiorek.
- Tak, mój drogi - potwierdziła Pani Jeżowa.
Szczypiorek zemdlał i sturlał się z hukiem na podłogę.
Całe szczęście, że dałam mu kask - pomyślała sarna, zakładając okulary przeciwsłoneczne, ze szkłami w kształcie serc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top