Rozdział 2...
...w którym sarna odwiedza mamę.
Sarna nie lubiła wcześnie wstawać.
Kojarzyło jej się to z byciem zmuszoną do robienia rzeczy, na które absolutnie nie ma się ochoty (jej mama nazywała je obowiązkami), zimnymi jajkami na twardo na śniadanie i bólami głowy. I brakiem czasu na wypicie porządnej kawy.
Dlatego też, o ile nie była naprawdę zdesperowana, budziła się, kiedy słońce było już wysoko na niebie.
Akurat tego nieszczęsnego dnia, sen przerwało jej paskudne uczucie zimna w stópkach. Otworzyła więc swoje oczęta, by zorientować się, że skopała z siebie kołdrę. Zirytowała się sama na siebie, ale po chwili uznała, że nie ma się co denerwować, bo złość piękności szkodzi. Tak więc ledwo przytomna powlokła się do kuchni, żeby wyrównać poziom kofeiny we krwi i zapobiec strawieniu własnego żołądka.
Otwierając lodówkę, nie mogła się nie uśmiechnąć. Głównie dlatego, że stał w niej piękny sernik, ale też dlatego, że przypomniała sobie, jak dzień wcześniej znalazła dziesięć kilo twarogu w zamrażarce. Dokładnie tego, o którego kradzież podejrzewała Zbyszka. Naturalnie, nie poinformowała go o tym i nie minęło wiele czasu, a na wycieraczce znalazła kolejne dziesięć kilo twarogu, pudełko swoich ulubionych czekoladek i pomidorki koktajlowe, truskawki i list, pewnie z błaganiami o wybaczenie i darowanie życia. Sarna nie była pewna, bo nie chciało jej się go otwierać, a teraz było po frytkach, bo użyła go jako rozpałki.
Kiedy rozprawiła się już z wyjęciem patelni zza garnków i spod innych patelni i rozgrzała kuchenkę i rozpuściła masło na patelni, żeby omlet się do niej nie przykleił i przytrzymując telefon między uchem a ramieniem, usiłując jednocześnie nie urwać sobie karku, zadzwoniła do mamy.
- Ile? - usłyszała w słuchawce.
- Co? - wykrztusiła sarna. - Ile czego?
- A, to ty. Już myślałam, że cię porwali i dzwonią po okup.
Sarna skrzywiła się.
- Czemu tak pomyślałaś? - zdziwiła się.
- Bo dzwonisz do mnie o ósmej rano - odparła jej mama. - Dziecko, ty nigdy nie wstajesz przed wpół do dziesiątą - zauważyła, a sarna usłyszała szumiącą w tle wodę i przekładanie garnków.
Mama sarny też lubiła spać, ale uwielbiała też obowiązki, albo po prostu dobrze udawała. Wpoiła sarnie, że nie można zostawiać butów na wycieraczce, kurtek na klamkach, że musi podlewać storczyki, bo inaczej zdechną i także, że mama ma zawsze rację. I zawsze to ona była tą, która podczas oglądania serialu i czilowania przy kawie, mówiła coś w stylu: "No dobra, trzeba by coś zrobić", a jeśli mówiła "Jeszcze tylko jeden odcinek", to oglądały jeszcze tylko jeden odcinek i amen.
To dzięki niej sarna odkryła swoją miłość do sernika i nicnierobienia, znaczy, do robienia rzeczy, tylko wtedy, kiedy jej się chce.
- Wiesz co? - powiedziała obruszona. - Ja ci nie wypominam, że...
- No czego mi nie wypominasz?
Sarna zamyśliła się na moment.
- Że zdechł ci kwiatek z plakietką "łatwy w opiece" - oznajmiła z niewymowną satysfakcją.
Zapadła cisza.
- Okej, to po co dzwonisz - zapytała mama.
- Ach, miło że pytasz. Otóż wyobraź sobie, że upiekłam serniczek i chętnie bym się nim z tobą podzieliła - wyjaśniła sarna, głosem aktorki z durnej telenoweli. - Więc kiedy mogę przyjść? - zapytała już normalnie.
- Piętnasta? - zaproponowała mama, przestawiając garnek, przez co sarnę rozbolało ucho, bo telefon postanowił przekazać ten dźwięk jakoś z dziesięć razy głośniejszym, niż był w rzeczywistości.
- Okejka. To do zobaczenia - zgodziła się. - Tylko błagam cię, nie rób kawy, ja zrobię - powiedziała jeszcze, ale zorientowała się, że mówi sama do siebie, bo mama najwyraźniej się rozłączyła.
Wzruszyła ramionami i zabrała się za swoje śniadanie i jedyną dobrą kawę, jaką miała tego dnia wypić.
***
Pakowanie sernika okazało się stresujące, niczym pakowanie sernika. Sarna doszła do wniosku, że nawet gotowanie mleka nie jest tak stresujące, ani nawet rozwiązywanie równań bez kalkulatora.
No ale udało jej się i to bez ofiar w sernikach, tylko ona o mało zawału nie dostała, jak ciasto tak się wygięło niebezpiecznie, ale ostatecznie nic się nie stało. Tylko patrzenie, jak on się tak wyginał, było straszniejsze, niż obserwowanie wzrostu cen masła.
Zapakowana, uczesana i odziana w czerwoną pelerynkę z kapturem (włożyła ją tylko i wyłącznie dlatego, że była od mamy i chciała, żeby było jej miło, a poza tym, pasowała kolorystycznie do torby) wytuptała z domu i podreptała w stronę maminego domu.
Bardzo lubiła ścieżkę, jaką się tam szło. Biegła leśną doliną, potem kawałek przez łąkę, dalej przechodziło się kładeczką nad strumykiem i wchodziło w coś w rodzaju tunelu między krzakami (sarnie zawsze kręciło się w nosie, kiedy przez niego przetutpywała). Potem, wystarczyło tylko pójść w lewo, pod górkę, w prawo za lipą i w lewo za głazem i było się na miejscu, czyli na wielkiej polanie z maciupkim białym domeczkiem.
Sarna lubiła tę okolicę. Była odludna i cicha i pachniało na niej melisą i konwaliami, bo mama strasznie dużo ich hodowała.
Ale sarny jeszcze tam nie było, bo dopiero wyszła z domu, a nie umiała się teleportować. Tuptała więc sobie doliną z torbą z sernikiem i rozmyślała, jak lurowatą kawę wypije. Tak ją to pochłonęło, że nie zauważyła, że drogę zastąpił jej wilk.
Siłą rzeczy, wpadła prosto na niego. Jednak - co najważniejsze, sernik wyszedł z tego zderzenia bez szwanku, sarna w sumie też. Odbiła się tylko od wilczego sadła i zakrztusiła się od smrodu pokrywającego go futra.
- Elo sarna - powiedział wilk, i sarna aż usłyszała brak przecinka i jakiejkolwiek kultury. Tylko jeden wilk nie brzydziłby się tak mówić.
- Hej, Adam - przywitała się, próbując nie oddychać i nie zwymiotować. - Czego tu sterczysz?
- Co masz w torbie? - podpowiedział pytaniem.
- A co byś chciał, żebym miała?
- Dobre żarcie - odparł.
- Ha, a nie dubeltówkę, albo chociaż mydło?
- Nie.
Sarna skwasiła się.
- Co ci do tego, co mam w torbie? - zapytała.
Adam uśmiechnął się paskudnie. To chyba miał być chytry uśmiech, ale sarna nie była pewna i nie chciała być.
- To moja droga - oznajmił.
- Co? - wykrztusiła, powstrzymując się przed śmiechem. - Droga nie należy do nikogo - dodała już poważnie.
- Nie należała - poprawił ją wilk. - Nikt konkretny jej nie chciał, to ją sobie wziąłem.
Sarna chciała coś powiedzieć, ale po krótkim namyśle stwierdziła, że to i tak nie miałoby sensu.
- To masz to żarcie, czy nie? - zniecierpliwił się Adam.
- Co? A, jedzonko - zreflektowała się sarna, której od nieoddychania zaczynało ciemnieć przed oczami. - Słuchaj, bo ja idę do mamy, to jak będę wracać to dostaniesz. Może być?
- Nie. Czuję przecież, że masz sernik. Chcę sernik - burknął wilk. - Albo dasz mi go całego teraz, albo cię zjem. I sernik też - oznajmił, a sarna ani przez chwilę w to nie wątpiła.
- Wystarczy kawałek?
- Nie. Cały sernik, albo ty i cały sernik.
- Adam, ty to jednak głupi jesteś - załamała się sarna. - Jak zjesz mnie teraz, to już nie będę tędy wracać od mamy, czyli, nie będę musiała ci płacić drugi raz. Więc - tutaj sarna musiała zaczerpnąć powietrza i zrobiło jej się niedobrze. - Policz sobie, czy lepiej mieć jeden sernik i mnie, czy jeden sernik, kotlety z ciecierzycy, placki dyniowe i ziemniaczane i spaghetti - nie wspomniała, że to ostatnie będzie z cukinii, bo Adam cukinii nie znosił. A przecież chciała go przekonać, żeby jej nie zjadał, więc raczej niemądrze byłoby wspominać o czymś, czego nie lubił, bo skupiłby się tylko na tym, no i sarnia mogiła.
Adam na chwilę się zawiesił. Sarna obserwowała jego tępy wyraz twarzy, próbując się nie roześmiać i przy okazji nie udusić, bo cały czas próbowała nie oddychać. Już zupełnie zapomniała o lurowatej kawie.
- Dobra - powiedział w końcu wilk. - Kawałek sernika, a potem reszta żarcia.
- Wspaniale - sarna podziękowała sobie w duchu, że zapakowała plastikowy nożyk. - Proszę - wręczyła wilkowi trójkątny kawałek i jak najszybciej zniknęła za zakrętem. Z każdą chwilą przyspieszała coraz bardziej i bardziej. Nie zauważyła nawet, kiedy zaczęła biec. Jak już się zorientowała i uznała, że ten głupi połeć żywej słoniny jej nie dogoni, zwolniła. Całe szczęście, nie zdążyła się zbytnio spocić w czasie swojego szalonego sprintu. Gdyby było inaczej, pewnie nasłuchałaby się od mamy o tym, jaka jest nieodpowiedzialna, i nikt nie będzie się z nią cackał, jak się przeziębi przez swoją tępotę, a w ogóle, to czy ona bierze witaminy?
Sarna na samą myśl o takim wykładzie przewróciła oczami i westchnęła ciężko.
Wydęła wargi i nadęła policzki, zastanawiając się, co powinna zrobić. Kreśliła kopytkiem wzory na piachu i coraz bardziej przekonywała się do pomysłu, wymagającego rozmowy telefonicznej z cielęciem marynowanym w czarnej masie z ptasich móżdżków.
- Dobrze że pani dzwoni, pani Klaudio, bo ten manicure, to czy dałoby się go przełożyć? - usłyszała w słuchawce i aż musiała odstawić sernik na ziemię, bo była tak oburzona nazwaniem ją "panią Klaudią".
- Jaka pani Klaudio? Juliusz, to ja - powiedziała.
Zapadła cisza.
- Co zrobiłaś z panią Klaudią?
- Nic - westchnęła.
- To czemu, jak dzwoniłaś, to wyświetlałaś mi się jako "kosmetyczka"? Hm? Hm?! HM?!
- Może dlatego - sarna aż zacisnęła zęby. - Że załatwiam ci wegeburgery, a jesteś psem i żyjesz z zatwardziałymi konserwatywnymi mięsożercami, którzy zatłukliby cię, gdyby się o tym dowiedzieli? O, a jeszcze jakby ogarnęli, że robisz interesy z sarną, to już w ogóle mogiła, a żadnemu z nas nie byłoby to na rękę, więc...
- A nie na łapę? Albo kopyto? - przerwał jej Juliusz.
- Tak się mówi - sarna była załamana i współczuła sama sobie, że musi rozmawiać z takim oślim butem z lewej nogi (oczywiście wiedziała, że osiołki są niesamowicie inteligentne, na pewno bardziej niż Juliusz, ale ponoć nazwanie kogoś, kto nie jest osłem, osłem, było obraźliwe, więc cóż). - W każdym razie, żadne z nas nie byłoby zachwycone twoim pogrzebem.
- Skąd wiesz? - sarna żałowała, że nie można przywalić komuś przez telefon.
Jej cierpliwość już w normalnych warunkach była cieńsza od włosa (a jak donoszą amerykańscy naukowcy - włos to najcieńsza rzecz na Ziemi), a co dopiero, kiedy ktoś chciał zeżreć jej sernik i w sumie to zrobił.
- Słuchaj no - wycedziła. - Bardziej przydajesz mi się żyjąc, niż zagrzebany w ziemi, więc zapisałam się w twoich kontaktach jako kosmetyczka, żebyś dalej mi się przydawał - wyjaśniła, siląc się na spokój.
- Ale czemu? - zdziwił się Juliusz. - Przecież oni mówią, że kosmetyczki są dla dziewczyn. Myślisz, że czemu zapisałem panią Klaudię, jako pani Janina od jajek?
Sarna czuła, że przegrzewa jej się mózg i nic nie rozumie, ale uznała, że w sumie, może to lepiej, bo chociaż się nie zdenerwuje.
- Dobra, nieważne - stwierdziła w końcu. - Dzwonię, żeby przypomnieć ci, że wisisz mi kasę.
Zapadła długa cisza.
- Znajdę coś, przysięgam. Potrzebuję tylko trochę więcej czasu. Sarno, naprawdę, doniosę resztę - sarna musiała bardzo nad sobą panować, żeby nie zacząć się śmiać, jak opętana.
Niby codziennie ktoś jej tak mówił, ale dalej uważała to za niesamowicie zabawne. Wszyscy myśleli, że potrzebuje pieniędzy. Ale niby na co? Zresztą, pieniążków miała dość, a poza tym, same były z nimi problemy.
- Nie, skarbeńku. Pieniążki to ostatnie czego mi trzeba - mruknęła. - Mam propozycję.
- Jaką? - Juliusz brzmiał, jakby Gwiazdka przyszła wcześniej.
- Mogę umorzyć twój dług, w zamian za drobną przysługę.
- Cudownie, jaką przysługę?
Sarna chwilę musiała pomyśleć, jak mu to powiedzieć, żeby załapał o co chodzi, ale jednak nie załapał o co dokładnie chodzi.
- Ściągnij swoich ludzi na drogę w dolinie - powiedziała i rozłączyła się.
Bardzo z siebie zadowolona i z lekkim serduszkiem, i w ogóle zachwycona, że jest taka zaradna i wspaniałomyślna, bo umarza długi, podreptała dalej w podskokach do domu mamy.
- Spóźniłaś się - przywitała ją mama.
- Wszystko ci wyjaśnię. Otóż wyobraź sobie, że zostałam napadnięta.
Mama zamrugała.
- Co? - wykrztusiła. - Ale z sernikiem wszystko okej?
- Ta, tylko oddałam kawałek, ale poza tym git.
- Oddałaś kawałek?!
- Ej, miałam dwie opcje. Albo ja i sernik, albo sernik.
Mama wzruszyła ramionami.
- Nieważne - machnęła ręką. - W każdym razie, zdążyłam już zrobić kawę.
- O.
- Nie "o", tylko bierz ten sernik, bo stygnie.
- Ale on już jest wystygnięty - zauważyła sarna.
Mama załamała się.
- Czasami myślę sobie, że mam taką inteligentną i zaradną córkę, a wtedy ty wyjeżdżasz z czymś takim - westchnęła.
- Ale z kontekstu zdania dało się wywnioskować, że chodzi ci o sernik - zauważyła sarna.
- Właśnie. Musisz ćwiczyć szerszą perspektywę - powiedziała mama. - Podaj mi te talerzyki w różowe kwiatki ze srebrnymi motylkami.
Sarna podsunęła sobie stołek, ale i tak musiała stanąć na czubkach kopytek, żeby dosięgnąć najwyższej półki kredensu, na której stały rzeczone spodki.
- Co masz na myśli? - spytała, stawiając je na stole rzeczone spodki.
- Sama już nie wiem - wzruszyła ramionami mama. - Jaki chcesz kawałek?
- Duży - oznajmiła sarna bez zastanowienia.
- Chcesz być kulką?
- Mamo, żyję w stresie. Stres spala kalorie. Nawet gdybym codziennie zjadała po osiem blach sernika, nie miałabym szansy przytyć.
Mama pokiwała głową.
- Bo będziesz jeszcze bardziej zestresowana, czy zgrubniesz.
- Dokładnie - przytaknęła sarna, nakładając sobie na talerzyk ogromniasty kawałek.
- To mi też taki ukrój - uśmiechnęła się mama. - I chodź na taras. Nie po to go mam, żeby go tylko sprzątać.
- Serio? - zdziwiła się sarna, tuptając za mamą z talerzykami z sernikiem. Ale mama udawała, że jej nie słyszy.
- Dobry sernik ci wyszedł - stwierdziła mama, kiedy już usadowiły się i rozpoczęły swoją popołudniową herbatkę, czy tam kawę.
- Dziemki - odpowiedziała sarna z pełną buzią.
Zerkała podejrzliwie na kubek przed sobą, z którego unosiła się para z kawy i wyjątkowo ładny zapach.
Siorbnęła z niego troszkę i przeżyła szok.
- Smaczna ta kawa - powiedziała, nie wierząc, że nadszedł dzień, w którym napije się u mamy dobrej kapucziny.
- Dzięki - mama uśmiechnęła się szeroko, wyraźnie z siebie zadowolona. - Ogólnie, przez jakiś czas piłam bez mleka i też stwierdziłam, że ta kawa była paskudna. No i wyobraź sobie, że wystarczyło kupić inne ziarna i widzisz, jak różnica? - emocjonowała się. - Ta co ty kupujesz bardzo mi smakuje, ale ta ma mocniejszą kwiatową nutę i jest delikatniejsza w smaku. W ogóle, wymyśliłam świetny sposób parzenia. Dodaję sobie do niej kilka ziarenek wanilii i dolewam śmietankę zamiast mleka. Mówię ci, smakuje niesamowicie. Ale tobie zrobiłam zwykłą czarną. Następnym razem jak przyjdziesz, to jak będziesz chciała to zrobię ci taką, jak sobie, bo teraz to już by było za dużo.
- Okej - pokiwała głową sarna, wpychając sobie do buzi duży kawałek sernika.
Okazało się to błędem, bo dosłownie sekundę później, jej telefon zaczął bzyczeć jak opętany.
- Siemła, Jułliusz - przywitała się, próbując jak najszybciej przełknąć to, co miała w buzi, żeby brzmieć poważniej. - Co tam? Załatwione?
- Ta - bąknął pies.
- Czemu się bzdyczysz? - zapytała podejrzliwie sarna.
- Jeszcze się pytasz? - Juliusz brzmiał na wkurzonego.
- Julek, opanuj emocje - przewróciła oczami sarna. - Nie jestem wróżką i nie wiem co zepsułeś, więc jakbyś z łaski swojej mógł powiedzieć o co chodzi, byłoby super - Mama na migi pokazywała jej, żeby dała rozmowę na głośnik.
- Po pierwsze - zaskrzeczał pies. - To jestem Juliusz.
- Jasne, Julek - przewróciła oczami sarna.
- Po drugie, jedyną osobą, która zepsuła jesteś ty.
Sarna nie mogła przepuścić takiej okazji.
- Jestem sarną, Julek. Nie osobą.
- Tak się mówi - warknął w odpowiedzi Juliusz. - I wyobraź sobie, że jesteśmy przez ciebie w ciemnej dziurze.
- Dlaczemu niby? - zdziwiła się sarna.
- Jaki był problem powiedzieć, że mamy zdjąć wilka?
- A co?
- Sarno, wilki są pod ochroną.
- I co?
- Sarno, będzie śledztwo, jeśli się dowiedzą.
- Kto ma się dowiedzieć?
- Policja, ekolodzy...?
- Śmieszny jesteś - prychnęła sarna. - Nikt się nie dowie, jeśli nie będę chciała.
Zapadła cisza. Mama wcinała sernik rozemocjonowana.
- Aha, i obstawiliśmy drogę, więc przez jakiś czas lepiej unikać tych okolic - powiedział jeszcze Juliusz.
- Okejka, dzięki. Trzymaj się, dług umorzony. Buziaki - odpowiedziała sarna i nie czekając na odpowiedź, rozłączyła się.
- O co chodziło? - zaciekawiła się mama.
Sarna łyknęła kawy.
- O tego typa, co zjadł sernik - powiedziała, wybierając kolejne połączenie. - Zbyszek?
- Coś się stało? - zapytał przerażonym głosem dzik.
- Nie - skłamała sarna. - Tylko jakbyś był tak dobry i napisał na grupce, żeby nie kręcić się w okolicach drogi w dolinie.
- A ty czemu nie możesz? Przecież masz ten nielimitowany internet.
- Jasne, ale ciężko korzystać z internetu, kiedy jesteś u mojej mamy. Na odludziu - westchnęła sarna.
- To jakim cudem do mnie dzwonisz? - zdziwił się Zbyszek.
- Typiaro, marnuję na ciebie minutki - westchnęła znowu, tym razem, jeszcze bardziej załamana. - Napiszesz, czy nie?
- Napiszę - zgodził się Zbyszek.
- Super, buziaczki - i rozłączyła się, po czym wyłączyła telefon. - Należy mi się drugi kawałek - stwierdziła słabym głosem.
- Przyniosę ci - zaoferowała się mama, klepiąc ją po głowie.
- I druga kawa - dodała sarna.
- Nie ma takiej opcji! - odkrzyknęła jej z salonu mama, wymachując plastikowym nożykiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top