Rozdział 19...

...w którym sarna remontuje dom dzika Zbyszka.

Sarna obudziła się z poczuciem misji.

Była zdeterminowana, żeby wszystko poszło dobrze i bez żadnych problemów i z tej okazji, postanowiła nie włączać do przygotowań ani w ogóle do przedsięwzięcia nikogo, poza mróweczkami, Krzysztofem i Szczypiorkiem. Dziki oczywiście nie zostały wtajemniczone, bo zaraz poszłyby do Zbyszka i wszystko by wypaplały i byłoby po misji.

Aby ograniczyć ryzyko wtrącania się person non grat, sarna postanowiła wysłać je do kurortu odnowy, na kąpiele błotne, masaże, akupunkturę i obiadek.

Tak więc równo o godzinie piątej, Szczypiorek zajechał autokarem pod dom sarny.

- Mały coś – oceniła sarna, patrząc na pojazd. – Na zdjęciach wydawał się pojemniejszy.

- Zmieszczą się – machnął ręką Szczypiorek. – Mam jeszcze całkiem pojemny bagażnik. Patrz – i pokazał sarnie bagażnik, a właściwie dziurę w autokarze.

- To jest bagażnik? – zdziwiła się. – A toto się nie zawali?

Najdroższy sarni przyjaciel wzruszył ramionami.

Sarna uznała, że nie ma się co martwić i wdrapała się po schodach do pełnego okruszków, kurzu i lepiej nie wiedzieć czego jeszcze wnętrza.

Szczypiorek prowadził całkiem dobrze, ale jechali jak na gust sarny trochę za wolno. Powodzenie całego planu zależało od tego, czy wszystko zostanie zrobione na czas i było to tak ważne, że sarenka nawet odpuściła sobie postój na picie kawusi. Nie była pewna, czy to rozsądne, ale liczyła, że zgromadzone przez kilka ostatnich dni zapasy kofeiny wystarczą jej do wieczora. Poza tym, cały czas myślała sobie, że zaraz i tak wyjeżdża na wakacje i będzie mieć święty spokój i odpocznie i w sumie to dodawało sarnie najwięcej sił.

W końcu dojechali do zbyszkowej chatki.

Sarna wyskoczyła z autokaru i z godnością, starając się nie zepsuć sobie manicure, przetuptała przez błoto i zastukała do drzwi.

Po chwili otworzył jej na wpół przytomny dzik.

- Ssso śsię ssiejee? – jęknął zaspany Zbyszek.

- Masz wolne dzisiaj – oznajmiła mu sarna, ciągnąc go do autokaru. – Pakuj się.

Dzik wciąż nie za bardzo kontaktował z rzeczywistością, więc bez oporów wdrapał się na schody, ale wtem potknął się i jakby rozbudził.

- Czekaj, czekaj. Jakie znowu wolne? Sarna, chcesz mnie przerobić na wędlinę?! – wydarł się.

Sarna zmarszczyła brwi.

- Nie – odparła. – Nie nadajesz się na wędlinę.

Dzik odetchnął.

- To gdzie mnie chcesz wywieźć?

- Nigdzie – powiedziała sarna, nie chcąc psuć niespodzianki, ale Zbyszkowi taka odpowiedź wyraźnie psuła nerwy. – Na masaże – westchnęła, zdecydowawszy się wydać plan tylko częściowo. – I akupunkturę – dodała, widząc sceptyczną minę przyjaciela.

Dzik, nie wiedzieć czemu, nagle bardzo chciał wracać do domu, ale sarna i Szczypiorek mieli przewagę i zaciągnęli go na kanapę z tyłu autokaru, zapięli mu pasy, życzyli miłej podróży i oddalili się do przodu.

Sarenka wyskoczyła znów na błoto, a Szczypiorek z poważną miną nacisnął guzik i drzwi autokaru zaczęły się z piskiem zamykać. Skinął sarnie głową, sarna skinęła głową jemu, po czym najdroższy sarni przyjaciel odjechał, zabrać resztę dzików.

Sarna patrzyła, jak pojazd toczy się przez błocko, co jakiś czas w nim grzęznąć i jak Zbyszek patrzy się żałośnie przez tylną szybę.

W końcu autokar zniknął sarence z oczu.

- To było łatwe – powiedziała zadowolona, że jej genialny plan tak świetnie idzie, ignorując przychodzące cały czas dramatyczne wiadomości od Zbyszka.

Tymczasem przed zbyszkową chatkę, zajechała ciężarówka, z której wypłynęła fala mróweczek, niosąca ze sobą jakieś śmieszne akcesoria, jedne błyszczące, inne obite futerkiem, którymi ponoć się buduje domy. Ostatni wysiadł Krzysztof, w kasku na głowie i trzymający w łapkach kawy.

- Hej sarenka! Co tam jak tam? – przywitał się radośnie, wręczając sarnie kubek.

- Dzięki – ucieszyła się. Zaczynała czuć, że niepicie kawusi po drodze było fatalnym pomysłem i uznała, że trzeba awansować Krzysztofa do rangi bohatera.

Sarna wypiła pół kubka i odetchnęła z ulgą.

– Teraz już mi lepiej – oświadczyła wesoło. - A ty jak się trzymasz po tym szpitalnym cyrku?

- Nieźle, powiem ci. W ogóle, to całkiem fajnie tam było. Mogłem długo spać, nic nie musiałem robić, rozwiązywałem dużo krzyżówek i nawet obejrzałem w końcu te wszystkie seriale co miałem do obejrzenia, mówię ci, super sprawa. Wcale nie robili mi zastrzyków żadnych, ani nie podłączyli do tej takiej butelki, ani w ogóle nic z tych rzeczy. Leków musiałem trochę dużo łykać, ale przez to zacząłem więcej pić i chyba cera mi się poprawiła – ekscytował się pies. – Jedzenie ze stołówki było nieprzyprawione, ale ja go i tak nie jadłem, bo ciągle ktoś do mnie przychodził w odwiedziny i przemycali mi coś. Aż byłem zdziwiony, że znam tyle osób – wyznał. – Poza tym, wszyscy byli bardzo mili i sympatyczni i czuję się taki wypoczęty, że ja nie mogę.

Sarna, chociaż była nieludzka godzina, aż się uśmiechnęła. Entuzjazm Krzysztofa był zaraźliwy, a podsycony odpowiednią ilością kawusi, to już w ogóle szerzył się jak zaraza.

Kiedy mróweczki rozładowały już to, co miały do rozładowania i ogarnęły trochę domek i okolicę, a sarenka i Krzysztof wypili swoje kawusie, nadszedł czas, żeby zacząć pracę. Sarna złożyła więc kartkę w stożek i rozpoczęła przemowę:

- Zapewne zastanawiacie się, dlaczego was tu dzisiaj zebrałam...

- Wcale że nie! Wszyscy wiemy, że jesteśmy tu, żeby remontować dom Zbyszka – odezwała się któraś z mróweczek, a reszta zgodnie ją poparła.

- Cichaj. – Machnęła na nią ręką sarna. – No więc jesteśmy tutaj, żeby nasz drogi dzik Zbyszek nie musiał już mieszkać w chlewie. – Tu wskazała na Zbyszkowi domek, który faktycznie wyglądał, jakby miał się zaraz zawalić. – Tylko w porządnym domu. – Tutaj, pokazała zebranym projekt nowego zbyszkowego domku, który mieli postawić.

- Ładne.

- Fajne.

- Sam bym chciał taki.

- Nooo.

- Ale kto będzie te wszystkie okna mył?

- Cicho bądź – uciszyli marudę wszyscy, a sarna była coraz bardziej zachwycona, że jej genialny plan idzie tak dobrze.

- Cieszę się, że wszystko wam się tak podoba – powiedziała. – Sama projektowałam – dodała.

Rozległy się oklaski, sarna ukłoniła się, zebrani klaskali dalej, aż w końcu sarna musiała ich uciszyć, bo zachwyty nad jej osobą nie były przewidziane w planie i nie mieli na to czasu. Trzeba było zająć się robotą, ale najpierw, sarna musiała rozdzielić zadania.

Nie znała się zbytnio na budowlanych sprawach, bo zawsze zajmował się nimi Zbyszek, ale stwierdziła, że nie może to być aż takie trudne, a przynajmniej nie dla mróweczek.

- Więc tak, każdy z was będzie musiał coś robić. Pracy jest dużo, a czas mamy do dwudziestej pierwszej – rozległy się szmery, które zagłuszył okrzyk Krzysztofa:

- To akurat zdążę na film! – ucieszył się.

Nikt mu nie odpowiedział.

Sarna rozdała mróweczkom kartki z przydziałami pracy, po czym poszła do ciężarówki, po termos z kawą.

- A ty co będziesz robić? – zagadnęła nagle sarnę jakaś mróweczka, kiedy ta, spokojnie sączyła sobie kawusię.

- Ja? Ja jestem kierownikiem budowy – odparła sarna. – Ja kontroluję prace.

Mróweczka przyjęła to wyjaśnienie i oddaliła się do swoich zajęć.

Sarna tymczasem, ruszyła kontrolować prace.

Kiwała z uznaniem głową, chwaliła, popijała kawkę, dawała dobre rady, kazała poprawiać krzywo wbite gwoździe, szlifować dokładniej, wiercić ciszej i cały czas przypominała, że muszą się spieszyć. Zbierała też zamówienia na obiad i zapisywała, co będzie musiała donieść którym mróweczkom, przy okazji wyprawy do ciężarówki po kolejną kawę.

- Tak trzymać! – pochwaliła mróweczki malujące ściany w salonie.

Nagle, przestały jednak malować, odłożyły wałki i oddaliły się kilka metrów od ściany.

- Coś się stało? – zmartwiła się sarna.

- Co myślisz? – odpowiedziały pytaniem na pytanie mróweczki.

Sarna podreptała do nich i też zaczęła wpatrywać się w ścianę. Gdzieś na górze, ktoś wrzeszczał i rzucał czymś, a ktoś innym odpowiadał wrzeszcząc jeszcze głośniej i rzucając jeszcze mocniej.

- Hm, no ładnie jest – oceniła sarna.

- Myślisz?

- Aha.

- A nie widzisz żadnych plam? O tu na przykład? – mróweczka wskazała na miejsce przy podłodze.

- No teraz jak mi pokazałaś, to widzę, ale jakbym nie wiedziała, to bym nie widziała – odparła sarenka.

- Czyli jest plama?

- No tak, ale to taka plama, że nie plama... - próbowała wykręcić się sarna, ale nikt jej już nie słuchał, bo mróweczki rzuciły się jak dzikie do poprawiania ściany.

Sarna westchnęła i poszła dalej.

- Sarnooo – wołały mróweczki z łazienki.

- Już pędzę – odkrzyknęła sarna i popędziła do łazienki. – Co się stało?

- W jaki wzorek to ułożyć? – zapytały mróweczki, wskazując na płytki imitujące drewno.

- Jak, w jaki wzorek? Normalnie układacie, no – westchnęła sarna. – Patrzcie – i zaczęła układać na podłodze wzór, o jaki jej chodziło. – Byle prosto było – zastrzegła i już musiała pędzić do kuchni, bo mróweczki tam nie wiedziały, jak mają wieszać drzwiczki na szafkach.

Sarna popatrzyła na nie, marząc brwi.

- A jak jest w instrukcji?

- W czym? – zdziwiły się mróweczki.

- No w tej książeczce, co mówi jak składać dany mebel – wyjaśniła cierpliwie sarna.

- To jest coś takiego? – mróweczki były wyraźnie zszokowane.

Sarna o mało nie upuściła termosu, ale opanowała się i podeszła do jednej ze złożonych szafek bez drzwiczek i szturchnęła ją bardzo, bardzo delikatnie kopytkiem. Posypały się wióry.

Sarenka bez słowa wyszła z kuchni, stwierdziwszy, że potrzebuje pooddychać świeżym powietrzem i traf chciał, że droga na to świeże powietrze, wiodła akurat przez salon, gdzie mróweczki poprawiały tę nieszczęsną ścianę.

Tak się wzięły za to poprawianie, że akurat kiedy sarna próbowała wymknąć się na zewnątrz przez otwarte okno, mróweczki zleciały z drabiną na ścianę, przebijając ją na wylot i wbijając się w rury z wodą, które szły na górę. Przy okazji, po całym pokoju rozbryzgnęła się farba, a jako że i sarna była w tej chwili częścią pokoju, również załapała się na kąpiel w kolorowej mazi.

W tym samym czasie, na górze ucichły wrzaski i słychać było już tylko tupanie i rzucanie, a po chwili straszliwe „ŁUBUDUBU", bo awanturnicy z piętra postanowili przenieść się na parter, zabierając ze sobą nie tylko złą energię, ale też podłogę i w ogóle wszystko. Domek trzymał się dzielnie, nawet pomimo wody, która wytrysnęła z pękniętej rury, mocząc przeniesione piętro, a zalewając zupełnie cały salon, łazienkę i kuchnię, zmieniając tym samym szafki w wiórkową papkę. Całe szczęście, jak zauważył Krzysztof, wszędzie na podłogach leżała folia. Była to słuszna myśl, która nieco uspokoiła sarnę, ale na niewiele się zdała, bo po krótkim czasie z łazienki wypłynęły kafelki, budowlane akcesoria i nieszczęsne mróweczki.

Sarna uznała, że może i nie zna się na budowlanych sprawach, ale na pewno nie tak powinien wyglądać remont.

Wyszła na zewnątrz, mając nadzieję zostawić za sobą to dramatyczne pobojowisko, odetchnąć chwilę i stworzyć nowy genialny plan. Jednak na zewnątrz, sytuacja przedstawiała się o wiele gorzej; Zaczynało padać i zerwał się okropny wiatr, który kołysał chatką, jakby była z trawy.

Sarnie ani trochę się to nie podobało.

Wtem, dmuchnęło jeszcze mocniej, coś zgrzytnęło, skrzypnęło, Krzysztof i sarna wrzasnęli:

- RATUJ SIĘ KTO MOŻE!

I gruchnęło.

Mróweczki zdążyły umknąć, zanim frontowa ściana domku poleciała na łeb na szyję. Pozostałe trzy, trzymały się dzielnie, bujając się na wietrze.

- Ten domek chyba jest jakiejś liście dziedzictwa kulturowego – odezwała się któraś mróweczka.

Nikt się nie odezwał.

- Nie przejmuj się – powiedział Krzysztof. – Drewno i tak pewnie było przeżarte przez korniki i w spróchniałe i w ogóle.

Chcąc potwierdzić swoje słowa, sięgnął po najgorzej wyglądającą, rozłamaną deskę, ale tylko na nią spojrzał i szybko wyrzucił ją hen daleko, jak najdalej od siebie i sarny.

- Zimno mu musiało być w tym domu – stwierdził.

Sarenka pokiwała smętnie głową, obiecując sobie, że już nigdy nie będzie robić remontów, ani w ogóle czegokolwiek bez dzika Zbyszka.

Sarna posłała domkowi długie smętne spojrzenie, zastanawiając się, czy dałoby się to jakoś naprawić. Spojrzała na mróweczki i jeszcze raz na domek i podjęła decyzję.

- Kupię Zbyszkowi dom w Grecji – postanowiła, a pies jej przytaknął. – Dobra mróweczki – zwróciła się do mróweczek przez megafon. – Kończcie coście zaczęły.

- Mamy dalej remontować ten dom?! – zdziwiły się. – Nie zdążymy do dwudziestej pierwszej, nie ma szans!

Sarna zaśmiała się.

- Nie. Macie go zburzyć. Byle porządnie.

- Ale ten domek jest na jakiejś liście dziedzictwa kulturowego! – zaprotestowała jakaś mróweczka.

- Teraz to co najwyżej śmieciowego – odburknęła inna, a reszta jej przytaknęła.

Wtem, daleko na drodze, sarna zauważyła nadjeżdżający autokar. Szturchnęła Krzysztofa.

- Co jest? – zdziwił się tamten. – Oho – mruknął, widząc co się święci. – Co robimy?

Sarna wzruszyła ramionami. Było jej już wszystko jedno.

Autokar toczył się szybko, nie grzązł też w błocie, więc już po chwili zajechał na miejsce zbrodni.

- Co tu się stało?! – Zbyszek wypadł z pojazdu z wrzaskiem.

- A no bo... - sarna próbowała prędko wymyślić jakąś przekonywującą historię.

- Chcieliśmy ci wyremontować dom, ale trochę nam nie wyszło – wyręczył ją Krzysztof.

Dzik popatrzył na to, co zostało z jego chatki.

- Trochę? – powtórzył.

Zapadła cisza.

Szczypiorek przytupał z autokaru do przyjaciół, chichocząc tak, że mało nie upadł w błoto.

- Co cię bawi? – burknęła sarna.

- Wreszcie coś ci nie wyszło – oznajmił wesoło najdroższy sarni przyjaciel.

Sarenka wydęła policzki i nic nie powiedziała, tylko popiła resztkę kawy z miną męczennika.

Zbyszek przyjrzał jej się badawczo.

- Ty sarna zdecydowanie potrzebujesz wakacji – orzekł, a sarna nie miała serca się z nim kłócić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top