Rozdział 18...
...w którym sarna chce mieć święty spokój, ale nikt tego nie rozumie.
Sarna już nie mogła się doczekać wakacji.
Była tak wykończona życiem, a raczej naprawianiem i robieniem wszystkiego porządnie, że nawet nie miała siły urządzić tej apokalipsy. Krzysztof z kolei, nie wytrzymał presji, pochorował się i wylądował w szpitalu.
Sarenka zlękła się nie na żarty, bo pies nigdy nie chorował. Poza tym, miała teorię, że zaniemognięcie jej przyjaciela jest skutkiem niedoborów sernika i kawusi i nadmiarem stresów, odpowiedzialności i bezsensowności.
W każdym razie, po dwóch dniach Krzysztof dostał wypis i w ogóle okazało się, że był po prostu przepracowany (cokolwiek by to znaczyło). Sarna jednak, panicznie bała się, że choróbsko padnie też na nią i też wywiozą ja do szpitala. A szpitali sarenka nienawidziła. Musiała kiedyś leżeć w jednym i chociaż było to dawno, dawno temu, wciąż pamiętała, że zawsze była tam głodna i wszędzie było brudno, wszyscy byli bardzo niemili i niesympatyczni, a ona bardzo cierpiąca.
Postanowiła więc ustrzec się przed powtórką z rozrywki i kiedy obudziła się któregoś dnia (o rozsądnej godzinie), stwierdziła, że musi upiec sobie sernik, wypić dużo kawusi i mieć święty spokój. Czuła się trochę niewyraźnie i przemierzając domek zostawiała za sobą ślad z zasmarkanych chustek, ale była pewna, że wykaraska się z tego szybciej, niż Gienia obrazi kolejną osobę, rząd wprowadzi nowe prawa, Helenka znów coś pokręci, czy stopnieją lodowce.
Pełna energii do robienia rzeczy, sarenka wzięła się za robienie rzeczy. W niecałe trzy godziny zdążyła upiec sernik, wypić pierwszą kawę, posprzątać, wysmarkać dwie paczki chusteczek, wypić drugą kawę i już miała robić sobie trzecią i siąść i spróbować ciasta i zająć się wykaraskawaniem się , gdy nagle zadzwonił telefon. Swój ostatni, sarna zmieniła w abstrakcyjne dzieło sztuki i dziki musiały wybrać się do sklepu, żeby kupić jej nowy. Nie wpadły jednak na to, żeby kupić go z instrukcją, więc dłuższą chwilę zajęło sarence ogarnięcie, co i jak z tym śmiesznym urządzeniem. W końcu, dzięki swoim wybitnym umiejętnościom myślenia, domyśliła się, że wystarczy wcisnąć zieloną słuchawkę.
- Halo? – odezwała się niepewnie.
- Sarna! – wydarł się z głośnika głos lisicy Alicji.
- Heeej – przywitała się sarna, próbując brzmieć, jakby bez rozmów z tą niestabilną psychicznie istotą jej życie nie było warte życia, starając się jednocześnie ściszyć telefon, a najlepiej go zepsuć – Co słychać?
Sarna miała dość rozumu, żeby nie słuchać odpowiedzi i odłożyła słuchawkę, zalała sobie kawę, wróciła do telefonu, żeby powiedzieć „Aha, aha, yhm" i poszła do łazienki.
Była z powrotem akurat, kiedy lisica zreflektowała się, że trzeba chociaż udawać zainteresowanie kimś innym niż sobą samą.
- A co u ciebie sarenko? – zapytała – Słyszałam, że miałaś ostatnio bardzo dużo na głowie. Mogłaś mi powiedzieć, a tak to się przemęczasz. Przecież wiesz jaka ze mnie świetna organizatorka. I ponoć jakieś przyjęcie urządzałaś. No oczywiście dowiedziałam się z drugiej ręki, bo ty mi nigdy nic nie mówisz – żachnęła się.
Sarnę prawie dopadły wyrzuty sumienia, gdy Alicja dodała:
- Pewnie miałaś mnóstwo kłopotów z tą imprezą i naprawdę rozumiem, że nie chciałaś mi się narzucać, ale na przyszłość sarenko, lepiej pozbaw mnie treningu zumby, niż psuj kolejne przyjęcie – poradziła lisica i sarnie jakoś przeszło z tym sumieniem.
Pewnie odpowiedziałaby też coś niekoniecznie miłego i sympatycznego ale zbyt pochłonęło ją zastanawianie się, co właściwie trenuje się na tych treningach zumby, bo Alicja była naprawdę ostatnią osobą, którą można by podejrzewać o trening czegokolwiek, no może poza prostactwem, nicnierobieniem i jedzeniem.
Sarenka nie mogła się nadziwić, że Gienia i Alicja nie są najlepszymi przyjaciółkami.
- No sarenko, tak się nie odzywasz – zmartwiła się lisica – Coś się stało? Dobrze się czujesz?
- No tak średnio, dziękuję że pytasz – powiedziała sarna i natychmiast pożałowała, że jest taką cnotliwą i prawdomówną istotką.
- O, to na pewno przemęczenie i frustracja! Nie przejmuj się moja droga, nie każdy może urządzać tak wspaniałe bankiety jak ja – sarna o mało nie przypomniała Alicji, jak na jej imprezie zabrakło jedzenia wybiły wszystkie ubikacje, Szczypiorek upił się wodą, a lisica goniła go z miotłą, albo jak zaprosiła dwieście osiemdziesiąt dziewięć i pół osoby do sali na dwadzieścia jeden i jedną trzecią osoby. Albo tego przyjęcia, na które zaprosiła Adama i Juliusza, zanim jeszcze zaczęli pracować w HORRORu i skończyło się wzywaniem policji, a potem przez trzy lata ciągnęły się jakieś związane z tą akcją sprawy sądowe i zmieniono jeszcze z tej okazji kilka zapisów Konstytucji, a nawet Przykazania Kościelne. Żeby nie wspomnieć o tym, jak Alicja okradła sklep Pani Jeżowej, a potem zaprosiła ją na przyjęcie, na którym podawała te zajumane wywary z ziółek, a na koniec, rozdawała skarpety, też skradzione, ale komu, tego nikt nie wiedział.
- Z pewnością – mruknęła sarna, siorbiąc kawusię.
- Och, jakaś taka smutna jesteś – powiedziała Alicja – Wiesz co, ja do ciebie wpadnę, tak się dawno nie widziałyśmy i... - Tutaj, sarna odłożyła telefon i rymsnęła na podłogę.
Szybko wrócił jej animusz, bo przypomniała sobie, że przecież lisica nie ma jej adresu.
- Ale mnie nie ma w domu – oznajmiła słuchawce sarna.
Alicja zaśmiała się skrzekliwie.
- Jaka z ciebie żartownisia, naprawdę - zaskrzeczała – Widzę cię przez okno w kuchni.
Sarna wytrzeszczyła oczy.
- Taaak?
Jednak nikt jej nie odpowiedział, bo lisica Alicja rozłączyła się. Rozległo się za to pukanie do drzwi.
- I cały misterny plan... - burczała pod nosem sarna wlokąc się do przedpokoju i wysmarkując głośno nosek.
W podłym nastroju dotarła do drzwi, odkluczyła je i z wyćwiczonym entuzjazmem przywitała się:
- Cześć, Alicja – uśmiechnęła się, wydmuchując nos.
Nawet pomimo tego, że zatoki miała zatkane, doskonale czuła duszące perfumy swojego gościa i nadchodzącą tragikomedię.
Alicja zaczęła swoją paplaninę, sarna ruszyła do kuchni, a lisia niestabilność psychiczna za nią, dalej gadając bez przerwy i sensu.
Sarnie wydawało się, że zaproponowała coś do picia, nie pamiętała dokładnie, bo dostała strasznego bólu głowy, w każdym razie, nasypała jakiegoś suszu do kubka, mając nadzieję, że die Ameise jednak wysłała kogoś, żeby zatruł jej jedzenie. Niestety, jeśli w herbacie była trucizna, nie działała ona natychmiast i sarna musiała siorbać zimną kawę i się uśmiechać.
W sumie nie musiała, ale była chwilowo otępiona i nie wpadła na genialny pomysł, żeby po prostu Alicję wyprosić. Było jej też trochę szkoda lisicy, bo ostatnio spotkała siostrę Alicji i jej małe lisie dzieci raczej nie bez powodu śpiewały „Idzie, idzie pani Ala, nie ma nawet na rogala". Coś musiało być na rzeczy i sarna chciała się dowiedzieć co, z braku lepszych rozrywek (Gienia wyjechała na jakiś obóz dla odchudzających się, więc chwilowo brakowało dramatów).
Zaczynała jednak żałować, że nie zadzwoniła od razu po dziki, bo Alicja zaczynała być naprawdę irytująca. Jednakże, sarnę bolała głowa i słyszała wszystko jak przez wodę, nie rozróżniając pojedynczych słów, inaczej, zapewne popełniłaby morderstwo ze szczególnym okrucieństwem, albo powiedziałaby coś, czego na pewno nigdy by nie żałowała, a lisicę uciszyłoby raz na zawsze.
W końcu, sarna przypadkowo wypiła fusy swojej kawy i wrócił jej słuch, wzrok i cała reszta i zrobiło się nie fajnie.
Alicja wzięła się bowiem za wygłaszanie swoich poglądów na tematy, o których nic nie wiedziała.
Sarenka o mało nie rzuciła w nią kubkiem, ale stwierdziła, że szkoda, bo zniszczone futro traci wartość, więc tylko zacisnęła zęby i wtem, nieopatrznie popatrzyła w bok, na kuchenny blat. A tam, w całej swojej sernikowej sernikowości stał sernik.
- Ooo – zdziwiła się Alicja – Sarenko, a nie poczęstowałabyś mnie czymś?
- Hm? – zamrugała sarna.
Lisica wbiła w nią uporczywe spojrzenie, co kilka sekund strzelając oczami w stronę ciasta.
- Aaaaaa wybacz, zapomniałam – zaśmiała się sarna nerwowo.
Była to prawda, choć ciężko w to uwierzyć, ale sarenkowe zaniemognięcie stawało się z każdą chwilą coraz gorsze i sernik został zapomniany.
Alicja uśmiechnęła się i pokiwała głową, próbując wydawać się niezirytowana, nieobruszona i nieobrażona, ale nie była w tym zbyt dobra (nie na darmo trenowała prostactwo) i sarna pewnie by to zauważyła, gdyby nie to, że nagle stwierdziła, że ma pięć serników, zamiast jednego, a zlew, lodówka i w ogóle cała kuchnia, odtancowują kawalkadę.
- Smacznego – mruknęła sarna, stawiając przed Alicją talerzyk, na środku stołu paterę z sernikową mozaiką i siadając w końcu.
- Wspaniałe ciasto, sarenko! – zachwyciła się lisica. – Naprawdę, jak ty to robisz, taka zdolna jesteś! Mmm jakie dobre!- zachwycała się dalej. – A jakie aksamitne! Mmm! Z jakiego twarogu ty to robisz, mi nigdy takie nie wychodzi, a przecież mam przepis od ciebie. – sarna może i była otępiona, ale nie głupia i aż rozbawiło ją to kłamstwo – Ach, no powiedz! Muszę koniecznie wiedzieć co to jest za twaróg! Pewnie sprowadzasz skądś specjalnie.
- Tak – potwierdziła sarna – z promocji w markecie.
- Ach, ach. Rozumiem, rozumiem – pokiwała głową Alicja, dumnie popijając swoją może zatrutą herbatkę.
Lisica pochłonęła pierwszy kawałek sernika tak zachłannie, że sarnę dopadły wyrzuty sumienia, że zapomniała zaproponować Alicji ciasto od razu.
Zaraz jej jednak przeszło, jak tylko jej gość opędzlował z sernika całą paterę, odjąć jeden lilipuci kawałeczek, który przypadł w udziale sarnie.
Ucztę zakończyło ulotnienie się do atmosfery wyjątkowo aromatycznego gazu, co Alicja podsumowała stwierdzeniem:
- Gdyby nie ten dech, to by człowiek zdechł – powiedziała, dokładnie wtedy, kiedy sarna próbowała przełknąć kęs swojego lilipuciego kawałeczka sernika.
W obliczu takich okoliczności przyrody, jak mądrości lisicy Alicji, sarna zrezygnowała zupełnie z jedzenia, picia i poniekąd z życia.
Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Sarna, smarkając i zataczając się nieco, powlokła się otworzyć i jakież było jej zdziwienie, gdy na progu zobaczyła dzika Zbyszka.
Przyjaciel uśmiechnął się do niej współczująco.
Sarna zrobiła nieszczęśliwą minę i smarknęła żałośnie, kiedy z kuchni dało się słyszeć wrzaski Alicji, pytającej się kto przyszedł.
- Ja! – odkrzyknął Zbyszek.
Lisica coś tam jeszcze dziamgoliła, ale sarna nic już nie słyszała, bo zajęła się rozkminianiem, jakim cudem dzik w jednej chwili stał przed nią, a w drugiej dreptał przez jej salon, a jeszcze w trzeciej ciągnął za sobą Alicję, w czwartej wsadził ją do bagażnika, ażeby w piątej autko odjechało i w szóstej pomógł sarence przenieść się do kołdrowo-kocykowego burito.
Do wniosku, że jej przyjaciel pewnie zdobył supermoce, doszła akurat wtedy, kiedy Zbyszek przyniósł jej ciepłą herbatkę i zupę.
- Jednego nie mogę zrozumieć – odezwała się sarenka, kiedy już zjadła i popiła – skąd ona miała mój adres?
- Od Gieni – odpowiedział dzik.
- Jak to? To one się kolegują?
- A to mało powiedziane – wzdrygnął się Zbyszek. – One mają te, jak im tam, amulety przyjaźni i trzymają w nich swoje włosy.
- O matko – przeraziła się sarna.
- Taaak. – Pokiwał głową dzik. – Akurat Juliusz wrócił do HORRORu, to je tam wysłałem.
- Obie? – zdziwiła się sarna – A Gienia nie jest przypadkiem na tym obozie dla odchudzających się?
Zbyszek roześmiał się.
- Chyba nie myślałaś, że poważnie coś takiego istnieje. To była puapka.
- Puapka?
- Puapka – potwierdził dumnie dzik.
- Niesamowite – stwierdziła sarna, nie chcąc się przyznać, że faktycznie dała się nabrać na Zbyszkowi pomysł.
- I najlepsze, że wyobraź sobie, że Helenka znalazła coś na die Ameise i wsadzili ją do więzienia.
- Ooo – ucieszyła się sarna.
- Ale mróweczki przejęły więzienie, i teraz nie ma policji, są tylko mróweczki.
- Ooo – zmartwiła się sarna.
- Ale od tych trzech dni jak mają władzę, to przestępczość jest a minusie, a przestępcy sami oddają się w ręce sprawiedliwości.
- Ooo – zdziwiła się sarna.
- A co do die Ameise, to okazało się, że planowały rewoltę przeciwko niej i to zawalenie sceny i ta akcja z koparką, to to wszystko była ich rewolucja.
- Ooo – sarna nie bardzo wiedziała jak się czuć, bo z jednej strony cieszyła się, że będzie mieć wreszcie święty spokój, a z drugiej, była trochę bardzo niepocieszona, że mróweczki nie dały jej walczyć w prawdziwej rewolucji, ale z trzeciej była zachwycona, bo dały jej też świetny materiał na wiersz, a z czwartej strony martwiła się o Krzysztofa, bo wychodziło, że stracił posadę na dobre, za to z piątej to stwierdziła, że wreszcie i on i ona będą mieć święty spokój i całoroczne wakacje.
- Więc die Ameise też wylądowała w HORRORze i nie masz już nic do roboty i nie będziesz musiała być miła i sympatyczna i będziesz mogła jechać na wakacje, tylko musisz się wykaraskać – stwierdził dzik, a sarna się z nim zgodziła.
Przez następne kilka dni Zbyszek załatwił dla sarny domową opiekę lekarską i sarna i jej zszargane nerwy nigdzie nie musiały jeździć, a już zwłaszcza nie do szpitala i było miło i sympatycznie i faktycznie, sarenka wykaraskała się szybciej, niż Gienia obraziła kolejną osobę, czy Helenka znów coś pokręciła, ale rząd zdążył jednak wprowadzić nowe prawa, a lodowce stopnieć.
Krzysztof też czuł się świetnie, interesy miały się wspaniale, pogoda była piękna, również sernik w końcu sarna zjadła i pozostawała jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top