Rozdział 13...

...in welchem es ist Freitag der dreizehn.*

(*uprzejmie uprasza się o używanie Google Translatora, w celu odczytywania wyrażeń z gwiazdką, a jak Wattpad robi Wam problemy z kopiowaniem, to dajcie znać, to spróbujemy poczarować c:)

(Bardzobardzobardzo przepraszam za wszelkie urazy mózgu i psychiki spowodowane biednymi googlowymi tłumaczeniami /:)

Zanim sarna wygramoliła się rano spod kołderki, wiedziała już, że coś się zadzieje.

Nie wiedziała tylko co.

Wystarczyło jednak, żeby dowlokła się do kuchni i spojrzała na kalendarz i odpowiedź wręcz uderzyła ją w twarz. Był piątek trzynastego.

Sarna była rozsądna i nie wierzyła w głupoty, typu, czarne koty przynoszą pecha, chodzenie pod drabiną i tłuczenie luster, to już w ogóle, a liczba siedem przynosi szczęście, albo, że w czasie pełni księżyca w lasach czilują wilkołaki, a już tym bardziej nie w to, że przez to, że kilkaset lat temu w piątek trzynastego spalono na stosie bogatego zakonnika i teraz na tej konkretnej dacie ciąży klątwa.

Mimo wszystko, postanowiła nie kusić losu.

Zaczęła się zastanawiać, ja rozplanować ten dzień, żeby jak najbardziej zmniejszyć ryzyko zgonu.

Na początek, wzięła się za wybieranie jedzonka.

Orzechy łatwo wywołują reakcje alergiczne (co z tego, że sarna nie miała żadnych alergii???), chleb może zakleić żołądek, robiąc omleta można się poparzyć, owoce są słodkie i mogą zwabić osy, które są złośliwe i nie radzą sobie z emocjami i terroryzują kogo tylko dadzą radę, warzywami można się zadławić...

Zestresowana sarenka pomyślała o piciu.

No ale nim przecież można się zakrztusić.

To może po prostu prześpi ten dzień?

Też niebezpiecznie, bo może się zaplątać w kołdrę i udusić.

A poza tym, może zawalić się sufit, może wybuchnąć pożar, może wybuchnąć wulkan (co z tgo, że w okolicy nie było żadnych wulkanów?!) i w ogóle wszędzie są same niebezpieczeństwa.

- Stres. To wszystko jego wina - wyszeptała dramatycznie i wysłała wiadomość do Helenki, żeby odwołała wszystkie spotkania, jakie były na piątek trzynastego w planach i wyłączyła telefon, internet i w ogóle wszystko oprócz lodówki.

Następnie wyposażyła się sernik, herbatkę i czekoladę (z orzechami wolała jednak nie ryzykować) i zawinięta w kołdrę jak w kokon, potuptała do łóżka.

Sarna zastanawiała się przez chwilę, czy lepiej poczytać książkę, czy obejrzeć serial.

Papierem mogłaby się zaciąć, ale z drugiej strony laptop mógłby się zapalić.

Jak na poważną istotę przystało, przeprowadziła w myślach chłodną kalkulację, tak dokładną i kalkulacyjną, że nawet kalkulator podatków nie mógłby zrobić tego lepiej.

Po kilku minutach wytężonej pracy mózgu i intensywnym jedzeniu czekolady (bo pomaga w byciu mądrym), zdeterminowana sarna zawinęła się w jeszcze jeden kocyk, ułożyła się wygodnie na podusi i sprawdziła, czy w stópkach ciepło i wysmarkała nosek.

- Nareszcie - powiedziała, czując, jak oczka zaczynają jej się kleić i wkrótce spała jak zabita.

***

- Czy to niebo? - zdziwiła się sarna, budząc się i zauważając, że w pokoju jest jakoś dziwnie jasno. - A nie, przecież mówili, że mnie nie chcą. - Skrzywiła się.

Ale coś zdecydowanie było nie tak.

Sarenka leżała bez ruchu, zawinięta w swój kokon i zastanawiała się, czy to możliwe, żeby podała lisicy Alicji swój adres i teraz ta niestabilna psychicznie istota "wpadła na herbatkę".

Sarna cichcem wygramoliła się z łóżka i wyposażywszy się w druciany wieszak, przeturlała się do przedpokoju.

Postanowiła ewakuować swoją sarnią osobę z domu i wyręczyć się Zbyszkiem, w sprawdzaniu co jest nie tak. Plan był świetny, zwłaszcza, że samochód miała pod samymi drzwiami i oczywiście zostawiła go z kluczykami w stacyjce (nikt nie byłby aż tak szalony, żeby próbować okraść sarnę, ale im dłużej o tym myślała, tym większe miała co do tego wątpliwości i postanowiła, że od teraz będzie zamykać nawet swoje superhiperekstraultra tajne laboratorium).

Wszystko szło, a raczej turlało się świetne i sarna już prawie była na zewnątrz, ale oczywiście był piątek trzynastego.

Nagle rozległ się straszny wrzask i całe szczęście, że sarna była w swoim kokonie, bo inaczej pewnie pękłyby jej bębenki w uszach.

- TURLAJĄCY SIĘ KOKON O MATKO O MATKO O MATKO POTWORY AAAAAAAAA JA NIE CHCĘ UMIERAĆ AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!! - krzyczał dramatycznie Krzysztof.

- Krzysztof, to ja.

- AAAAAAAAAAAAAA ZJADŁ SARNĘ AAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!! - panikował dalej pies.

Sarna czasami poważnie zastanawiała się, jakim cudem miał tytuł Najlepszego Niuchacza Smerfów i został pierwszym psim zastępcą Ministra Obrony Narodowej.

- Krzysztof, prędzej ja bym zjadła coś co chciałoby zjeść mnie, niż coś co chciałoby zjeść mnie by mnie zjadło - westchnęła ciężko, usiłując odwinąć się z kołder.

- Racja. Przepraszam. - Krzysztof uspokoił się, widząc, że sarna to faktycznie sarna.

Jednak zamiast zacząć swoją zwyczajową paplaninę i wybuch podekscytowania, klapnął na podłogę i zwiesił smutno uszy.

- Co ci? - szturchnęła go sarna, a nie dostawszy odpowiedzi, owinęła biednego psa w kokon z kołder i przeturlała na kanapę.

Krzysztof tylko dramatycznie wzdychał.

- Co ci? - otrzymał kolejne szturchnięcie.

- Nic - odpowiedział, opatulając się bardziej kokonem.

- No co ci? - nie dawała za wygraną sarna.

Pies milczał.

Czasami trzeba dać czas, więc sarenka zostawiła Krzysztofa w spokoju i poszła do kuchni naszykować piątkowo trzynastkową ucztę.

Zaczynało ją powoli denerwować to dramatyzowanie nad datą dzień jak dzień, zawsze może się coś zdarzyć! – stwierdziła, podpalając kalendarz i oczywiście spanko było bardzo fajne, ale ciągłe zastanawianie się co się zaraz spierniczy już nie. Włączyła z powrotem prąd i wzięła się za duszenie pomidorów z ziołami. Chciała wstawić wodę na makaron, ale odkryła, że nie ma makaronu. Miała za to przepis jak zrobić go samemu i składniki, więc odziała się w fartuszek i raz-dwa i ciachała ciasto na nitki, które wrzucała do gotującej się wody. Pokroiła ser, doprawiła jeszcze pomidory, odlała makaron i ułożyła wszystko na talerzach, przystrajając jeszcze wszystko bazylią. Nie ucięła sobie kopytka, nie spaliła domu, ani nic takiego, więc uznała to za swój sukces i postanowiła, że podaruje sobie z tej okazji medal, albo dodatkowy kawałek sernika.

I tak oto z dwoma parującymi porcjami smakowitego obiadku, potupała do salonu, gdzie w kokonie leżał Krzysztof.

- Dziubaj – rozkazała sarna, podtykając mu pod nos owoc swojej ciężkiej pracy.

Zdołowany sarni przyjaciel nie miał zbyt dużego wyboru i był zmuszony „dziubać".

- Bardzo dobry obiadek – cichutko pochwalił dzieło sarenki Krzysztof.

- Cieszę się, że ci smakowało. A teraz gadaj. Co ci?

- Nic.

Sarnie brwi powędrowały wysoko.

- Nie dostaniesz sernika – poinformowała psa.

Krzysztof walczył ze sobą dłuższą chwilę, robiąc różne dziwne i troszkę niepokojące miny, ale w końcu odezwał się:

- Jestem zmęczony. I mam dość – powiedział. – I niby byliśmy na wakacjach, ale czuję się po nich jeszcze gorzej niż przed. I w pracy mi nie idzie – westchnął, zagrzebując się jeszcze bardziej w kołdry.

Sarna popatrzyła na niego zdziwiona.

- Ok, więc skoro nie masz siły, to pewnie dlatego ci nie idzie, to jakby logiczne. A w ogóle, to czuję się dokładnie tak samo. Jakieś te wakacje były takie do kitu i trzeba zrobić nowe. Co ty na to?

- TAK!!! – Krzysztof momentalnie się ożywił. – Pojedziemy nad morze i będziemy objadać się lodami???

- Tak – potwierdziła sarna.

- Będziemy ganiać mewy?

- Tak.

- Jeździć na wycieczki?

- Tak.

- Zabierzemy Gienię?

- Nie.

- Będziemy spać do późna?

- Tak.

- I będziemy robić same fajne rzeczy?

- Oczywiście. Przecież jedziesz ze mną – prychnęła sarna z uśmiechem.

- I możemy jechać choćby teraz?

- Tak.

- Yay! – ucieszył się niezdołowany sarni przyjaciel i odwinąwszy się z kokonu, zaczął skakać po pokoju, chichocząc i mówiąc strasznie szybko, tak szybko, że ledwo dało się rozróżnić pojedyncze słowa, ale sarnie to nie przeszkadzało.

Najważniejsze było, że piątek trzynastego stał się po prostu piątkiem, weekendu początkiem.

Wtem, zadzwonił telefon.

Zadowolona z życia sarna, wyjątkowo nie czekała aż przestanie dzwonić, tylko nacisnęła zieloną słuchawkę. Co mogło pójść nie tak?

- Hallo! Das ist die Ameise, die Königin des Dramas* – usłyszała skrzekliwy głos.

Mało nie upuściła telefonu, jednak w porę przypomniała sobie ile kosztował.

- Wer?* - zapytała.

- Derjenige, der dich bezahlt* - padła odpowiedź.

- Wofür?* – zdziwiła się sarna.

- Für die Erziehung meiner Sklaven* - westchnęła mrówka. - Ich meine Themen* - poprawiła się prędko.

- Ich dachte du wärst gegangen. ZUM GEFÄNGNIS* - mruknęła sarna, zalewając kawę i wyjmując nóż z szuflady.

- Nun, ich war dort, aber sie haben mich früher rausgelassen, weil ich so wundervoll bin.*

Sarna zastygła z nożem wycelowanym sernik.

- Was.*

- Kapusta i kwas! – odkrzyknął z salonu Krzysztof.

Mrówka tymczasem kontynuowała:

- Und ich rufe an, um zu fragen, wie sich meine Ameisen dort ausbilden. Kann ich sie jetzt nehmen und ausnutzen?*

- Nein.* - Sarna wbiła ostrze w ciasto wprawnym ruchem.

- Du sagst das nicht nur, weil du willst, dass ich dich weiter bezahle?* - zapytała podejrzliwie mrówka.

- Nein. Deine Ameisen sind nicht sehr schlau. – Sarna wbiła czubek noża w deskę i kręciła nim jak bączkiem. - Sie brauchen doppelt so viel Zeit wie die anderen, um etwas zu fangen. Ich wundere mich warum.*

- Ich weiß nicht* - burknęła obruszona mrówka. - Es ist wahrscheinlich deine Schuld, weil du nicht unterrichten kannst.

- Sicher. Aber Sie müssen sie nicht irgendwo anders zum Lernen schicken. Es sei denn, Sie unterrichten sie selbst.*

Zapadła cisza.

- Ok, lass sie lernen* - powiedziała w końcu mrówka. - Würde es Ihnen etwas ausmachen, wenn ich sie besuchen würde?*

- Nein?*

- Super. Ich werde nächste Woche irgendwann dort sein. Tschüss.* – i to rzekłszy, mrówka rozłączyła się.

Sarna westchnęła ciężko, wyjęła nóż z deski, wzięła drugi i tak wyposażona, powlokła się do salonu.

Krzysztofowi zatańczyły w oczach wesołe iskierki.

- Oooo! Idziemy kogoś zamordować? Czy ty idziesz, a ja mam ci załatwić alibi? Czy może idziemy ozdabiać noże brokatem i dopiero potem mordować? Albo już kogoś zamordowałaś i trzeba podrzucić te noże Gieni, jako dowód, że to ona była zabójcą? – ekscytował się.

- Mrówka przyjeżdża – oznajmiła grobowym tonem sarna, wręczając przyjacielowi jedno ostrze.

Krzysztof pokiwał ze zrozumieniem głową i przypiął podarek do paska z bronią.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top