Rozdział 12...

...w którym sarna ma wątpliwości co do swoich wyborów życiowych, a Szczypiorek niespodziewanie odnajduje nową ścieżkę kariery.

Sarna martwiła się.

Otóż już od dłuższego czasu nie wiedziała, czy Szczypiorek, Zbyszek albo jej autko w ogóle jeszcze żyją. Zwyczajnie wydawało się, że cała trójka przepadła jak kamień w wodę.

Oczywiście, sarna uważała za zupełnie naturalne, że jej przyjaciele mają własne ekscytujące życia i czasami kontakt na krótszą lub dłuższą chwilę się urywa. Była jednak zdania, że samochód nie powinien jej tak traktować. A właśnie to robił.

Stwierdziła jednak, że nie będzie się niepotrzebnie przejmować i postanowiła więcej korzystać ze swoich czterech nóżek. Był to pomysł tym lepszy, że im więcej biegała, tym więcej spalała kalorii, więc mogła zjeść więcej sernika.

I bardzo jej ta sytuacja odpowiadała, aż w końcu odpowiadać jej przestała.

Stało się to w niedzielę.

- Chcesz jeszcze sernika? – zapytała sarnę mama, kiedy skończyły jeść obiadek.

Sarna popatrzyła na nią przerażona.

- Nie – powiedziała. – Dziękuję – dodała prędko, bo przecież miała być miła i sympatyczna.

Mama sarny pokiwała głową i wróciła do sączenia kawusi.

Sarna zajęła się tymczasem pisaniem tomiku depresyjnej poezji, metodycznie kwestionującej sens istnienia i wyliczającą każdą możliwą, depczącą jakąkolwiek radość z życia myśl. Była tym zajęciem zachwycona.

- Chcesz jeszcze sernika? – zapytała znów mama.

- Nie, dzięki – odparła sarna mechanicznie, nie przerywając czytania (akurat skończyła wiersz o zimnych jajkach na twardo, niedobrej kawie i spalonych tostach i była do głębi poruszona i zachwycona swoim dziełem).

- Na pewno?

- Na pewno.

- Ale jesteś pewna?

- Jestem.

- Ale jesteś pewna, że jesteś pewna?

- Jestem.

- Ale na pewno?

- Yhm.

- Ale na pewno pewno?

- Na pewno.

- No ale może jednak byś zjadła? – nie dawała za wygraną mama.

- Jeju mamo, jak tak bardzo chcesz, to zjedz sama – westchnęła nieco zirytowana sarna, bo na wszystkie móżdżki winogron w serniku, próbowała tworzyć!

- Nieee. – Pokręciła głową mama. – Ja nie chcę. Jeszcze kulką się zrobię.

Sarna spojrzała na nią oburzona.

- A mnie to chcesz tuczyć? – zamrugała.

- Tak.

Sarnie aż opadła szczęka.

- Nie rozdziawiaj tak buzi, bo ci mucha wleci – poradziła jej mama, nakładając sobie sernika. – Chcesz kawałek?

- Nie. – Sarenka zacisnęła usta w wąską kreskę.

Mama wzruszyła ramionami i zaczęła dziubać ciasto, a jej córce tymczasem przyszło na myśl, że pora się zbierać.

- Ok, pa – pożegnała się z sarną mama i tak oto, sarenka opuściła ciepły salon, pachnący kawą i znalazła się w strugach deszczu, brnąc do domu przez błoto.

Kiedy już dotarła na miejsce i trzęsąc się z zimna, nie zważając zupełnie na to, że trzeba oszczędzać wodę, napuszczała hektolitrami gorące H2O, naszły ją poważne wątpliwości, co do swoich decyzji życiowych. Stwierdziła, że owszem, nieużywanie samochodu jest świetne, dopóki nie jest się bardziej mokrym niż woda i nie zepsuło się błockiem fantastycznego manicure i nie kicha się jakby się pieprz wąchało, i w sumie, to chyba pora odzyskać swoje cztery kółka z nadwoziem.

***

Sarna zaparzyła sobie herbatkę i zawinięta w koc, jak naleśnikowe nadzienie, zasiadła obok grzejnika. W pierwszej kolejności, wybrała numer Szczypiorka, ale jej najdroższy przyjaciel oczywiście nie odebrał, bo po co? Zbyszek-Przyszła-Szynka-Albo-Pieczeń, też nie raczył podnieść słuchawki. Obojgu, wysłała więc względnie miłe, ale jednak przepełnione groźbami wiadomości.

Głośno wysmarkując co jakiś czas nosek, przeszukała stronę sklepu z kradzionymi autkami, ale nie znalazła w ofercie tego swojego. Chciała odetchnąć z ulgą, ale właściwie, taki obrót spraw nieco komplikował sytuację. Sarna zadzwoniła wobec tego do szopa pracza Szymona, który był właścicielem wszystkich okolicznych złomowisk.

- Uszanowanko – przywitał się.

- Cześć i czołem, Szymuś. Słuchaj mam do ciebie takie pytanko.

- Co zbroiłaś tym razem? – zapytał rozbawiony szop.

- Myślę, że nic, ale to się jeszcze okaże – westchnęła sarna, zapisując szybko rym, jaki właśnie wpadł jej do głowy. – Co ja...Tak. Orientujesz się, czy przywieziono do ciebie czarne Ferrari, przyciemniane kuloodporne szyby, bagażnik z fałszywym dnem, skrytka w masce i brokatowe kołpaki?

Zapadła cisza.

- Yyy, znaczy wiesz, ja nie wiem co dokładnie przyjeżdża na każde złomowisko, ale nie wydaje mi się, żebyśmy dostali taką brykę – odparł nieco skonfundowany Szymon.

- Och.

- Ale jak coś obije mi się o uszy, będziesz pierwszą, która się o tym dowie – zapewnił prędko.

- Świetnie. Dzięki za pomoc, Szymuś – pożegnała się sarna.

Westchnęła ciężko.

Gdzie też podziało się jej autko? Biedna jeżdżąca puszka, pewnie nikt nie uzupełnił zapasu czekolady w skrytce, ani nie polerował kołpaków, żeby lepiej oślepiały ścigających policjantów, już nie wspominając, że pewnie nie rozpylono perfum, żeby nie mdliło, jak się jedzie przez miasto z włączoną klimatyzacją (konkretnie Chanel noo5).

I wtem, zamartwianie się sarenki, przerwał brzdęk telefonu.

- Nowa wiadomość od Zbyszka, coś takiego. – Pokręciła głową z niedowierzaniem.

Już chciała przeczytać, co też ta przyszła wędlinka skleciła, ale niespodziewanie telefon brzdęknął znów.

- O-ho – mruknęła sarna, widząc, że napisał do niej Szczypiorek. – Będzie afera.

"To wszystko wina Szczypiorka" - głosiła wiadomość od dzika.

"To wszystko wina Zbyszka" - obwieszczała z kolei ta od Szczypiorka.

Zdezorientowana sarna nie wiedziała już zupełnie co myśleć i wtedy zadzwonił Szymuś.

- Uszanowanko - przywitał się i nie czekając, aż sarenka cokolwiek odpowie, oznajmił:

- Mam newsy. Wyobraź sobie, że dwa dni temu ktoś zażyczył sobie przerobienie czarnego Ferrari, dokładnie tak, jak opisywałaś wcześniej. Nie podali danych, bo niby wszystko było anonimowo i przez pośredników, ale wszystkiego można się dowiedzieć.

- Yhm. Dzięki.

- Nie ma za co. Ale jak będzie jakaś grubsza afera, dasz mi znać.

- Yhm.

- Świetnie. A mogłabyś przyspieszyć troszkę wydanie tej decyzji na zagospodarowanie terenu? - zapytał niewinnie szop.

- Nie sprzedaję się tanio, Szymuś - odparła na to sarna, ocknąwszy się z zamyślenia w ostatniej chwili przed popełnieniem największego błędu swojego życia. - Adieu.

I rozłączyła się.

Dokładnie w tej samej chwili, otrzymała kolejną wiadomość od Szczypiorka. Tym razem o treści: "Chodź na zewnątrz".

Gotowa na wszystko biedna sarenka, opatuliła się jeszcze dwoma kocami, łyknęła herbatki i powlokła się do przedpokoju. Wyściubiła nos za drzwi i aż kichnęła ze zdziwienia, bo przed jej domem stały dwa niemal identyczne samochody, z tą tylko różnicą, że jeden miał zupełnie zmasakrowany tył.

- SZCZYPIOREK! - wrzasnęła sarna schrypniętym głosem. - COŚ TY ZROBIŁ Z MOIM SAMOCHODEM! DLACZEGO SĄ ICH DWA?

- Nooooooo...

- NIE NONUJ MI TU JA CHORA JESTEM PRZEZ CIEBIE!

- A czemu to niby moja wina?! - oburzył się Szczypiorek.

- BO ZBYSZEK POWIEDZIAŁ ŻE WSZYTSKO JEST TWOJĄ WINĄ!

Zbyszek przerażony patrzył to na Szczypiorka, to na sarnę.

- Wcale nie! - zapiszczał.

- MAM SCREENY! - odparowała sarna, a dzik mało nie przewrócił się z wrażenia w błoto.

- ZDRAJCA! ZDRAJCA! - krzyczał obruszony Szczypiorek. - To wszystko jego wina! - powiedział sarnie.

- Och, czyżby? - wysyczała sarna, bo strasznie bolało ją gardło i już ledwo mogła mówić.

- TO JEGO WINA! - powtórzył Szczypiorek. - Ja ci wszystko sarenko wytłumaczę, tylko błagam, wysłuchaj mnie. - Sarna ograniczyła się do zrobienia sceptycznej miny. - My, znaczy Zbyszek, wcale nie chciał...

- Nie chciałem - przyznał dzik. - Mówiłem ci, żebyś...

- MILCZ! - tupnął nóżką Szczypiorek, rozchlapując straszliwie błoto. - Więc jak już ogarnąłem o co chodzi z tym prowadzeniem samochodu, w sensie nauczyłem się...

- Chcesz powiedzieć: kiedy ja cię już nauczyłem - poprawił go Zbyszek.

- Nikt nie pytał cię o zdanie! - Zirytowany Szczypiorek podskoczył. - Więc, jak już czułem się na tyle pewnie, żeby wyjechać na drogę, to pojechaliśmy przez centrum i tam były takie światła i tam przyczepił się do nas taki typ w BMW i jechał za nami i zjechałem na autostradę i on dalej za nami jechał, no ale okej, przecież po to są drogi, żeby po nich jeździć, ale on tak robił "wrum! wrum! wrum!". Rozumiesz, tak niby przyspieszał, no tak mnie poganiał, jakby nie mógł mnie wyprzedzić, no co za głupek, mówię ci, pusta droga, a on dalej za nami. I potem przyspieszyłem, tak mocniej, bo nie było ograniczenia, więc skorzystałem, rozumiesz. I wszystko było fajnie, wszystkie zasady bezpieczeństwa zachowane i tak dalej i tak dalej, no ale ten typ też tak przyspieszył i w końcu zmienił pas i jechał obok nas i co ja przyspieszam, to on też. Zwalniam - typ zwalnia. Zmieniam pas - typ zmienia pas. Dziwnie trochę, ale okej. No i potem zjechałem z autostrady, bo w sumie to chciałem ci oddać już ten samochód, bo tobie jest bardziej potrzebny niż mnie, bo ty różne ważne sprawy załatwiasz, oczywiście mnie się bardzo podoba jeżdżenie, ale ty...

- Do rzeczy - wychrypiała sarna.

- Yyy, więc zjechałem z autostrady i tam było zwężenie do jednego pasa zaraz. I ten typ oczywiście pojechał za nami. No i jedziemy sobie i jest fajnie i nagle Zbyszek drze się, żebym "hamował na litość boską, jeże na drodze są" i zamiast uwierzyć w moją umiejętność hamowania, sam zahamował i to tak gwałtownie, że tamten typ za nami nie zdążył, i wbił się nam w tył. Nic się nikomu nie stało, jeże całe, a typ od razu wylazł z samochodu i gdzieś dzwonił, tylko tyle, że z autem nieteges, no to pojechaliśmy do mechanika, żeby to wgniecenie odgniótł, czy coś. - Zbyszek zrobił w tym momencie tak załamaną minę, że nawet sarna nie umiałaby zrobić tego lepiej. - Ale ten mechanik mówi, że to auto, to tylko na złom. No ale jeszcze jeździ, to szkoda, to pojechaliśmy do innego mechanika i on mówi, że da się naprawić, ale to się nie opłaca, taniej wyjdzie nowe auto kupić, bo tu się uszkodziły jakieś przewody, czy coś takiego. To pojechaliśmy do salonu, a oni w ogóle nam nic nie powiedzieli, po policję zadzwonili. Dałem im jedną gwiazdkę na Google. Więc pojechaliśmy do innego salonu, tam nam bez problemu sprzedali, jeszcze zniżkę dostaliśmy i wróciliśmy do tego mechanika drugiego i mu mówimy, żeby zrobił z tym nowym samochodem tak, żeby był jak ten stary, no poza tym wgnieceniem. I on mówi, że dobra, ale to trochę potrwa. Znaczy z tym kupieniem samochodu i mechanikami, to już trochę zajęło i jeszcze teraz te dwa dni, no i przepraszam, ja wiem, że ty potrzebujesz autka i przepraszam, że Zbyszek rozbił ten poprzedni, wiem, że bardzo go lubiłaś, no ale ten nowy jest taki sam, nawet rozpyliliśmy Chanel no5 i jest czekolada w skrytce i kołpaki wypolerowane są i mam nadzieję, że nie przerobisz biednego Zbyszka na wędlinę, on tylko ratował jeże.

- W sumie, to wszystko wina tego typa - zauważyła sarna.

- TAK! TAK! TAK! - przytaknęli gorliwie jej przyjaciele.

- I dzięki za nowy samochód, naprawdę nie musieliście - dodała z miłym uśmiechem.

Zbyszek i Szczypiorek pokiwali głowami, oboje patrząc na sarnę w stylu "rozszarpałabyś nas na strzępy i usmażyła na głębokim tłuszczu, gdybyśmy tego nie zrobili".

- A tak właściwie - odezwała po chwili namysłu sarenka - to jak za to wszystko zapłaciliście?

Zapadła niekomfortowa cisza.

Sarna kaszlnęła i pociągnęła nosem.

- No?

Dzik wyglądał, jakby wolał być gdziekolwiek indziej, nawet w sklepie mięsnym, byle tylko nie uczestniczyć w tej rozmowie.

- Szczypiorek...

- NO DOBRA NO! NIE ZAPŁACIŁEM! ODPRACOWUJĘ TO! ZOSTAŁEM ZAWODOWYM KIEROWCĄ I ŚCIGAM SIĘ I JESZCZE ANI RAZU NIE PRZEGRAŁEM I W SUMIE TO JUŻ NIE MUSZĘ NIC ODPRACOWYWAĆ PO PROSTU MI SIĘ TO SPODOBAŁO I JEŻDŻĘ DALEJ! - wyrzucił z siebie.

- Ścigasz się? - powtórzyła z niedowierzaniem sarna. - Ale że tak szybko jeździsz?

Najdroższy sarni przyjaciel przytaknął.

Sarna zrobiła zdziwioną minę i pociągnęła nosem.

Schowała się na moment do domu i zaraz pojawiła się z powrotem, z kartką.

- Fajnie, to pojedź mi proszę po leki, bo mam gorączkę i ledwo mówię i chyba umieram - przeczytał głośno Zbyszek.

- Dramatyzujesz - skomentował Szczypiorek, ale mimo wszystko wsiadł do samochodu z wgniecionym tyłem i odjechał z piskiem opon.

Sarenka wraz ze Zbyszkiem, przenieśli się do domu i usadowili się koło grzejnika.

- Wow, czyli on naprawdę jeździ - zdziwił się dzik, odczytawszy kolejną notatkę. - Jak widać - westchnął.

Sarna naskrobała kolejne zdanie.

Przeczytawszy je, Zbyszek uśmiechnął się szeroko i zachichotał.

- Co naprawdę się stało? A jak myślisz? - Sarna wzruszyła ramionami. - Pojechaliśmy po zakupy i jak wyjeżdżaliśmy i Szczypiorek chciał wycofać z miejsca, to uderzył śmietnik i jakoś tak to zrobił, że kubeł się zahaczył i ciągnął się za nami. Szczypiorek wysiadł i próbował się tego kosza pozbyć, ale nic to nie dało, więc dał sobie spokój i ruszył na pełnym gazie, a ten śmietnik z samochodem i jechaliśmy tak przez całe miasto - chichotał dzik.

Sarna, wyobraziła sobie rozeźlonego Szczypiorka, walczącego z kubłem na śmieci i ciągnącego go potem za sobą po mieście i aż opluła się herbatą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top