Rozdział 10...

...w którym sarna odwiedza nieużytki podlane cukrem.

Droga była pusta.

Sarnie bardzo to odpowiadało, bo dwudziestu ośmiu TIRom, ciężko byłoby się mijać z jakimiś śmiesznymi samochodzikami, których kierowcy prawdopodobnie trąbiliby jak szaleni. Ale tabliczka "droga prywatna" działała, jak widać, bez zarzutu.

- Czy ty po ludzku nie potrafisz jeździć! - wrzasnął Szczypiorek, przerywając na chwilę dmuchać w swoją torebkę.

- Szczypiorku kochany, jestem sarną - westchnęła sarna.

- NO ALE MOŻE PRZEPISÓW BYŚ PRZESTRZEGAŁA?! - wydarł się.

- Ty masz prawo jazdy, czy ja?

- Ty, ale...

- Ale nie musiałeś jechać ze mną, mogłeś jechać ze Zbyszkiem. Więc za pozwoleniem, zamilknij. - Sarna uśmiechnęła się do Szczypiorka, specjalnie jeszcze gwałtownie przyspieszając.

- Też mi wybór - obruszył się drogi sarni przyjaciel. - Mam do wyboru wariatkę, która łamie wszystkie możliwe przepisy, ale z tego co wiem, nigdy nie spowodowała kolizji...

- Z tego co wiesz - mruknęła pod nosem sarna, chichocząc.

- ALBO niemyjącego się od tygodnia typa, który chociaż przestrzega przepisów, jakiś czas temu wpadł w poślizg i dachował!!! - krzyknął oburzony Szczypiorek i niechcący spojrzał za okno, przez co znów zaczął dramatycznie dmuchać w torebkę.

- E, nie. - Skrzywiła się sarna. - On się nie mył od dwóch i pół tygodnia.

Szczypiorek spojrzał na nią w stylu "No co ty nie powiesz?", z domieszką absolutnej paniki.

Sarna musiała bardzo się starać, żeby nie zacząć się śmiać, bo jej najdroższy przyjaciel wyglądał naprawdę przezabawnie.

Jeszcze lepszą minę zrobił, kiedy samochód ostro skręcił w boczną, wyboistą polną drogę i to nie zwalniając ani troszkę.

- CHCESZ NAS ZABIĆ?! - wrzasnął.

- Zgadnij - odparła sarna z przewrotnym uśmiechem.

- AAAAA! - krzyczał przerażony Szczypiorek do papierowej torebki.

Sarnie zrobiło się go trochę szkoda. Zwolniła więc i starała się nie wjeżdżać w najgorsze dziury.

Sprawdziła GPSa, według którego byli już prawie na miejscu. Kropki, symbolizujące TIRy, mknęły dalej asfaltową szosą i też były niemalże na miejscu. Sarnę bardzo ucieszył taki obrót spraw, bo jeśli dobrze liczyła, to zdążą posadzić drzewka przed popołudniem i zdąży pójść na bankiet w stylu francuskim. (Kiedy otrzymała zaproszenie, wcale nie miała zamiaru iść, bo uznała to za kolejne nudne spotkanie towarzyskie, na którym jedną ciekawą rzeczą jaka się zdarzy, będzie zapewne bójka między pijanymi gośćmi, ale na taką atrakcję trzeba zawsze długo czekać. Ewentualnie, ona sama mogła nieco podgrzać atmosferę rozsiewając kilka uroczych ploteczek, ale w sumie, nie byłoby to jakoś szczególnie zabawne. Poza tym, dopiero co napisała książkę, w której z całą mocą stwierdzała, że podobne zachowania są żałosne i doprawdy, kim są ci, którzy tak robią, jeśli nie ludźmi? Dopiero potem, sarna odkryła, że na tymże bankieciku będą najlepsze na świecie specjały kuchni francuskiej i właściwie, zaproszonych jest wiele sympatycznych osobistości. Więc ostatecznie, postanowiła się na nim pojawić.)

- Ok, jesteśmy - oświadczyła sarna.

Szczypiorek podniósł nieprzytomnie obłąkany wzrok znad papierowej torebki.

- Uhuym? - zapytał i nie czekając na wspaniale skonstruowaną i wypowiedzianą z oszałamiającą dykcją odpowiedź sarny, zemdlał.

***

Dochodziła piętnasta.

Wedle przewidywań sarny, jak zwykle zresztą trafnych, sadzenie drzew przebiegło sprawnie i zanim zdecydowała się wrócić do domu i odświeżyć przed bankietem w stylu francuskim, postanowiła wypić jeszcze małą kawkę.

Zasiadła więc na ziemi, a właściwie na rozłożonym uprzednio kocyku, i zaczęła z godną monarchy elegancją sączyć trunek, który ma czarność węgla, przejrzystość bursztynu, zapach moki i gęstość miodowego płynu.

Po jakimś czasie, dołączył się do niej Szczypiorek. Zbyszek chyba się na sarnę obraził.

- Sarno - odezwał się bardzo uroczystym tonem Szczypiorek.

- Hm? - sarnie jej najdroższy przyjaciel wydał się jakiś taki blady i chwiejny, no ale w sumie dopiero co go ocucili. Znaczy się, ocucono go już wcześniej, tylko że zemdlał ponownie.

- Myślałem.

- O. - Sarna aż odstawiła filiżankę. Jeśli Szczypiorek myślał, to musiało się kroić coś dużego i mogącego doprowadzić do upuszczenia wspaniałej (bo jeszcze z bardzo dawnych czasów) chińskiej porcelany.

- Chcę się nauczyć jeździć - oznajmił Szczypiorek. - Samochodem - sprecyzował.

Sarna nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć.

- Ale że ty? - wydusiła w końcu.

- No a kto?

Wzruszyła ramionami.

- A bo ja wiem? Brzmisz jakbyś się z polskiej szkoły urwał, więc sam rozumiesz.

- Nie rozumiem - odparł.

- No bo zachowujesz się, jakbyś się z polskiej szkoły urwał, to oczywiste, że nie rozumiesz - przewróciła oczami sarna. - Czyli poczekaj. Ty, znaczy się Szczypiorek, któremu zabrano prawo jazdy, bo mdlejesz praktycznie po każdej jeździe samochodem, a w ich trakcie dmuchasz w torebkę i masz ataki paniki, chcesz się nauczyć jeździć? Samochodem?

- Tak - potwierdził on, znaczy się Szczypiorek.

- Poważnie?

- Jak najbardziej.

- Ale kto niby ma cię nauczyć? Ja?

Szczypiorkowi rozszerzyły się oczy z przerażenia.

- NIE! - wydarł się.

- Jeju, spokojnie. - Sarna nie rozumiała, o co tyle krzyku. Przecież była wyśmienitym kierowcą, ale w porządku. Skoro jej krnąbrny przyjaciel nie chce jej mieć za swojego mentora, to niech mu będzie. - A kto miałby cię uczyć, hm?

- Noooo... - zamyślił się Szczypiorek. - Zbyszek, na przykład.

- Zbyszek?

- Zbyszek.

- On jeździć nie potrafi - zauważyła sarna, krzywiąc się i popijając z dezaprobatą kawy.

Szczypiorek zrobił dziwną minę.

- Nie potrafię jeździć? - zdziwił się ktoś, kto brzmiał zupełnie jak dzik Zbyszek.

Sarna odwróciła się.

To był dzik Zbyszek.

- Yjejeyiuejue... - zapowietrzyła się. - Tnieak - wykrztusiła.

Zbyszek spojrzał na nią zmęczonym i trochę zirytowanym wzrokiem. Chyba faktycznie się na sarnę obraził. Tylko problem polegał na tym, że sarna nie wiedziała o co. Zapytała więc:

- O co się boczysz?

A on jej na to:

- O ten cukier.

Na co ona jemu:

- Jaki cukier?

I on do niej:

- Ten co się pytałem, czemu kazałaś nam nim podlewać, i powiedziałaś, że głupi jestem i mam takich głupich pytań nie zadawać, bo przecież wiem, a ja właśnie sarna nie wiem, a ty nigdy nic nie wytłumaczysz, tylko od razu mówisz, że ktoś głupi jest.

- Kręcisz - prychnęła sarna. - Wcale tak nie mówię. Nie mówię tak, prawda Szczypiorku? - spojrzała się rozpaczliwie na swojego krnąbrnego przyjaciela, na którego krnąbrnej twarzy, malował się straszliwie krnąbrny wyraz.

- Mówisz tak calutki czas - rzekł, postanowiwszy być krnąbrniejszym, niż ustawa przewiduje.

Sarna spiorunowała ich obu wzrokiem, bąknęła coś o głupich istotkach.

- No sarna nooo. Nie bądź taka. - Szturchnął ją Szczypiorek.

Znów wymamrotała pod nosem jakiś niepochlebny komentarz. Pokazała im obu język i jakoś od razu zrobiło jej się lepiej.

- To co chciałeś z tym cukrem wiedzieć? - zapytała, względnie miło.

- Chciałem wiedzieć, co to właściwie daje, że się tą wodą z cukrem podlewa ziemię? - wykorzystał szansę dzik Zbyszek, z autentycznym zacieszem na swoim dzikowym licu. - Smaczniejsza się robi?

Sarna wzruszyła robi.

- Dla bakterii - odparła. - Bo w glebie, są bakterie, no i jakby im więcej bakterii, tym żyźniejsza gleba, czy jakoś tak. No i te bakterie muszą skądś brać energię, no żywić się muszą, żeby mogły przeżyć i się mnożyć, a cukier jest dla nich bardzo dobrym jedzonkiem. Więc, żeby taka ziemia była żyźniejsza, to podlewasz ją, to jest mokra i to też jest bardzo ważne, żeby gleba była wilgotna, bo dzięki temu żyje, i jeszcze dostarczasz jej cukru i dzięki temu może żyć bardziej. - wyjaśniła sarna. - Nie wiem, wyczytałam gdzieś na internetach. Nawet jak nie działa, to napędziłam trochę rynek cukrowy. - wzruszyła ramionami.

Zbyszek pokiwał głową, a Szczypiorek ją przekrzywił, trawiąc, co właściwie usłyszeli.

Po jakimś czasie, kiedy ich mózgi przyswoiły już tę szokującą i jakże obszerną wiedzę, zaczęli wpatrywać się uporczywie w sarnę. Chwilami, ich wzrok uciekał w stronę samochodów.

- Czyli pożyczyć wam samochód do nauki, tak? - odgadła, bo znów była miłą i sympatyczną sarenką, która zna się na potrzebach innych.

Przytaknęli.

- Cudacznie, to proszę, tu macie kluczyki. - Wyciągnęła w ich stronę rzeczony przedmiot. I już, już wyciągali po niego chciwe łapki (znaczy raciczki i kopytka), ale ona, strażnik moralności życiowej, bo w końcu napisała o tym książkę, zabrała im go im sprzed nosów.

- E-e-e. - Pokręciła głową z miną rodzica, który wszystko robi z miłości i troski.

- No ejjj! - oburzyli się Szczypiorek i Zbyszek, z minami dzieci, które nic z tego rodzicielskiego zachowania nie rozumieją.

- Co ej, co ej? Jak wy się do mnie zwracacie, hm?

Popatrzyli na nią skonsternowani.

- Dałabyś nam te kluczyki? - odezwał się nieśmiało Szczypiorek.

- Magiczne słowo...?

- Proszę?

- No. Macie kluczyki, tylko do głupot nie używajcie. - Pogroziła im palcem.

Dzik powoli zaczął wycofywać się i pociągnął za ogon Szczypiorka, sygnalizując mu, żeby poszedł w jego ślady. I kiedy byli już daleko, i myśleli, że sarna zajęta piciem kawki już ich nie usłyszy, zgodnie stwierdzili:

- Odbija jej na stare lata.

A sarna wszystko słyszała.

Nie przejęła się tym jednak wcale (nawet tymi "sTaRyMi LaTaMi"), bo miała ważniejsze rzeczy na głowie, na przykład, jak ma wrócić do domu bez samochodu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top