Rozdział 1...

... w którym poznajemy sarnę.

Pewnego ranka, sarna obudziła się i przeżyła szok. Odkryła bowiem, że nie ma w lodówce twarogu, choć jeszcze dzień wcześniej sprawdzała i pamiętała, że miała go kilka kilo.

A tu niespodzianka.

Od razu pomyślała, że to wina dzika Zbyszka, więc wysłała mu link do przepisu na wolno pieczoną dziczyznę z dopiskiem: "Oddawaj twaróg".

Planując, jak dokładnie go ukatrupi, zebrała się do wyjścia na zakupy.

Nie zajęło jej to wiele czasu, bo przeczesała tylko uszy i wytarła nosek i już była w drodze do sklepu.

Przez las nie szła długo. Przemykała zgrabnymi susami, żeby przypadkiem nie dotykać zakurzonych liści, czy błota, bo niedawno robiła sobie manicure, który wyszedł jej wyjątkowo dobrze i nie chciała go zepsuć.

Na asfalcie nie mogła już tak pędzić, a zresztą nie miała po co, bo sklep był tuż za rogiem, a nie chciała też wejść do niego zasapana. Jeszcze ktoś by pomyślał, że nie ma kondycji. Ulicą szła więc z godnością, nie zważając na trąbiące samochody.

Nigdy nie rozumiała, o co ludzie robią tyle hałasu. Sami też przechodzili między blaszanymi puszkami i wtedy jakoś nie trąbiły. Czasem tylko, na jakiegoś pędzącego na złamanie karku człowieczka, ale przecież ona nie biegła, więc w czym problem?

Minęła sklep, od którego czuć było kiełbasą i od razu przypomniała sobie o Zbyszku. Może sprzeda go do takiego miejsca? Zarobiłaby trochę i pozbyłaby się złodzieja twarogu. Opcja win-win.

Uśmiechając się sama do siebie, zrobiła zdjęcie mijanej lokacji i wysłała dzikowi, znowu z podpisem "Oddawaj twaróg", ale po zastanowieniu, dopisała jeszcze "Wędlino".

Bardzo z siebie zadowolona, dreptała dumnie dalej, aż w końcu dodreptała do celu swojej wyprawy - wielkiego supermarketu. Mieli w nim dosłownie wszystko; Warzywa, owoce, czekoladę, roślinki, cukierki i papier, dosłownie wszystko. No i przede wszystkim twaróg.

Już chciała wejść do środka, ale stuknęła głową w szybę.

- No co jest? - mruknęła, stukając nosem w szklane drzwi. - Halo, ja tu po twaróg przyszłam - tupnęła nogą zdenerwowana.

Westchnęła ciężko, okręcając się wokół własnej osi.

To będzie trudniejsze niż myślała.

Odeszła kilka kroków i podeszła do drzwi znowu. I ponownie stuknęła głową w szybę.

- Co za chamstwo. Co za podłość. Co za złośliwość - zdenerwowała się, stukając kopytkiem w szkło. - Czy ktoś mógłby mnie wpuścić? Przyszłam po twaróg - nikt nie odpowiadał, ale wokół sarny, zaczął zbierać się wianuszek gapiów.

Co to za życie. Najpierw okradają cię z twarogu, a potem, jak chcesz go sobie uczciwie kupić, to ci nie dają - pomyślała sfrustrowana.

- A wy co się gapicie? - prychnęła w stronę gapiów, podskakując ze złości.

Chyba nie do końca zrozumieli przekaz, a dzieci zaczęły się nawet śmiać.

Sarna była absolutnie załamana.

- Halo? Czy moglibyście mnie wpuścić? - zastukała znów w szybę. - Dramat - westchnęła. - Dam wam beznadziejne recenzje na Google! - wykrzyczała, ale w odpowiedzi, dzieci zaczęły się śmiać jeszcze głośniej, ale nikt nie otworzył biednej sarence.

Zirytowana już chciała opuścić to miejsce rozczarowań i dyskryminacji saren, ale ze zdziwieniem zauważyła, że do gapiów dołączyli ludzie, którzy wysiedli ze świecących irytującym niebieskim światłem blaszanych puszek.

Nie podobało jej się to.

- A panowie tu czego? - zapytała buńczucznie.

I znów nikt nie zrozumiał co miała na myśli i tym razem już wszyscy się śmiali. Głośniej, ciszej, chrumkając, parskając - sarna była oburzona.

Powinnam była przyjść ze Zbyszkiem - pomyślała. - Wtedy zawsze jest spokój.

Westchnęła znowu, bo była naprawdę załamana.

- Szanowni państwo, czy skoro ten sklep jest najwyraźniej uprzedzony co do saren, to czy ktoś z was mógłby proszę kupić dla mnie twaróg? Byłabym wdzięczna - powiedziała powoli i wyraźnie.

A ludzie znowu wybuchli śmiechem.

Co za kreatury - przewróciła oczami.

Wtem, zaczęli się do niej zbliżać ludzie ze świecących blaszanych puszek. Nie podobało jej się to.

Skrzywiła się i pokłusowała na tyły sklepu. Tam, zaskoczona odkryła, że podchodzą do niej jakieś typy machające foliowymi workami. Skrzywiła się jeszcze bardziej, bo jeśli istniało coś, czego nie lubiła bardziej od bycia okradaną z twarogu i dyskryminacji saren, to właśnie nieekologiczne istoty, które uważały, że plastik wcale nie jest taki zły.

Oburzona towarzystwem jakie się wokół niej zbierało, pokłusowała na foliowe istotki, które rozpierzchły się na boki, a niektóre nawet się przy okazji powywracały.

Sarna miała nadzieję, że się wykopyrtnęły porządnie i głupie ryje rozkwasiły o beton.

Zadowolona, że uwolniła się od ludzi, i zastanawiając się, jak u licha ma niby zdobyć ten twaróg, nie zauważyła paskudnie brzydkiej doniczki z jeszcze brzydszym kwiatkiem w środku. Zahaczyła o nią niechcący, a doniczka, jak to zahaczone doniczki mają w zwyczaju, przewróciła się i rozbiła z głuchym brzdęknięciem.

- Ojej - zmartwiła się sarna.

Szybko jednak zagłuszyła wyrzuty sumienia, mówiąc sobie, że właściwie to rozbicie takiego brzydactwa to dobry uczynek.

Jako że była dobrze wychowana, wzięła się za sprzątanie. Zaczęła zgarniać wszystko do studzienki i pod karton i wtedy zauważyła coś błyszczącego.

Rozgrzebała ziemię i jej oczom, ukazał się kluczyk.

Skrzywiła się.

- Ludzie są niesamowicie nierozsądni - stwierdziła. - Cóż, lepiej dla mnie.

Podniosła głowę, żeby rozejrzeć się za drzwiami do otworzenia, i o mało nie nadziała się na klamkę.

Westchnęła, coraz bardziej załamana tym, jak naiwni są ludzie, myśląc, że osoba chcąca wejść do sklepu, nie wpadłaby na to, żeby sprawdzić doniczkę. Nie żeby sama o tym nie pomyślała.

Zachwycona pomyślnym obrotem spraw, wetknęła klucz do zamka i przekręciła go. Nacisnęła klamkę nosem i voilà! już była w środku.

Skojarzyło jej się trochę z domem Zbyszka. Pierwszym co poczuła, był smród starych kartofli i stęchlizna. Ale było w miarę czysto, i to była znacząca różnica.

Pewnym krokiem przetuptała przez zaplecze, aż w końcu, dotarła do właściwej części sklepu. Jeszcze nigdy nie wchodziła od strony technicznej, więc z początku była troszkę zdezorientowana, kiedy zamiast działu z herbatnikami, zastała dział z napojami. Jednak dzięki swojemu niesamowitemu zmysłowi orientacji, szybko skojarzyła co i jak, i prędko namierzyła lodówki, a co za tym idzie - twaróg.

Ślizgając się na kafelkach, dotuptała do celu swojej wyprawy. I zdała sobie sprawę, że nie ma się w co zapakować. Tak się spieszyła i była tak zła na Zbyszka, że zapomniała o swojej superekologicznej płóciennej torbie na zakupy i inne okazje.

Jako że była doświadczona w robieniu zakupów, poszła do kas, bo tam zawsze kładli torby. Co prawda, żadna z nich nie zaliczała się do ekologicznych, ale lepiej już wziąć nawet takie plastikowe coś, niż upuścić twaróg i się wykopyrtnąć.

Załamana, tym razem sama sobą, sarna wzięła ogromną plastikową siatkę, z myślą, że potem mięso lepiej jej będzie nieść w czymś nieprzemakalnym.

Wróciła do lodówek i zapakowała do torby cztery kostki twarogu, po kilogram każda. Naszła ją też myśl, że do tej dziczyzny, to przydałyby się jej jakieś przyprawy, więc podreptała jeszcze do działu z przyprawami właśnie. Przy okazji, zgubiła się lekko, bo nigdy wcześniej przypraw nie kupowała, i znalazła się w dziale z herbatkami, to od razu wzięła sobie taką ładnie zapakowaną w puszkę w kształcie kota, z kubkiem w zestawie. Jej uwagę zwróciły też prześliczne maliny, więc zapakowała trzy opakowania. Pomyślała jeszcze, że w sumie, te cztery kilogramy twarogu, to mało, więc wróciła się i wzięła jeszcze drugie tyle. Wtedy stwierdziła, że jedna siatka to za mało na zakupy, i tym bardziej na Zbyszka, bo najchudszy to on nie był, więc poszła po kolejną torbę, po drodze pakując do niej orzeszki i zioła w doniczkach. W końcu, znalazła dział z przyprawami. Okazał się zaskakująco długi i musiała przejść od jednego końca do drugiego kilka razy, żeby zdecydować, czym najlepiej doprawić dziczyznę. Ostatecznie, wzięła po jednym opakowaniu każdej przyprawy.

Dreptając do kasy, zauważyła jeszcze nową markę lodów, pakującą je w malutkie kubeczki, akurat na porcję dla jednej osoby. A sarna, po chwili zastanowienia, doszła do wniosku, że dawno lodów nie jadła i należy jej się coś od życia, więc zgarnęła po trzy kubeczki z każdego rodzaju.

Bardzo z siebie zadowolona, dotarła do kas.

Nagle, zorientowała się, że nie ma nikogo, kto mógłby policzyć ile powinna zapłacić za zakupy. Zmartwiła się, ale zaraz potem przyszło jej do głowy, że to musi oznaczać, że są darmo. Pewnie jako rekompensata, za wcześniejszą dyskryminację jej sarniej osoby.

- Dam wam jednak pięć gwiazdek w Google - oznajmiła głośno.

Jeszcze bardziej zadowolona wróciła do działu z napojami, przeszła przez zaplecze i wyszła ze sklepu. Tuptała troszkę wolniej, bo niosła ciężkie torby, ale dalej tuptała z gracją.

Uważając by nie uszkodzić kopytek, przekłusowała między blaszanymi puszkami, które zaczęły na nią trąbić. Normalnie, zezłościłaby się, bo nie lubiła, kiedy hałasowało się tak okropnie bez powodu, ale była w wyjątkowo dobrym humorze, więc dreptała w swoją stronę, nie zawracając sobie głowy głupotami.

Przez las nie przebiegła już tak prędko, jak wcześniej, bo miała ciężkie torby, ale dalej uważała, żeby nie popsuć sobie manicure.

Dodreptała w końcu do domu, gdzie umyła łapki, rozpakowała zakupy, szybciutko chowając lody do zamrażarki, bo szkoda by było, gdyby zrobiła się z nich zupa. Odziała się w fartuszek i zabrała się za robienie sernika. Absolutnie zignorowała, że jej telefon ciągle bzyczały i sukcesywnie nie reagowała na żadną wiadomość od Zbyszka, błagającego o wybaczenie.

Zamiast tego, w oczekiwaniu aż sernik się upiecze, wyciągnęła ze skrytki w podłodze książkę o mięsach i znalazła kilka interesujących przepisów na dziczyznę.

Kiedy już znudziło jej się planowanie morderstwa Zbyszka, zaparzyła sobie herbatki z puszki w kształcie kota, i wysiorbała ją i od razu zaparzyła sobie drugą, bo okazała się bardzo smaczna. Wyciągnęła też sernik z piekarnika, i ignorując, że przepis nakazywał go ostudzić przed podaniem, ukroiła sobie śliczny trójkątny kawałek i wpałaszowała, ciesząc się, że jest taką zaradną sarną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top