Rozdział 8...

...w którym sarna ogląda masakrę domku przy basenie, a Pani Jeżowa i Zbyszek zdobywają magiczny specyfik.

Talerz stłukł się z dramatycznym trzaskiem.

- Aaaaargh! - dało się słyszeć oburzoną Gienię. - Czy wy naprawdę nie umiecie trzymać czegoś bez upuszczania? - zapytała i sarna miała przed oczami jej kozią, przepełnioną sarkazmem i niemiłym rozbawieniem twarz, pomimo tego, że siedziała na balkonie, usiłując czytać jakiś tomik wesołej poezji z pochwałami dla wartościowego życia i spokoju i harmonii. Na dobrą sprawę doprowadzał ją on do szału i zamiast czytać, mazała po nim wściekle ołówkiem.

Sarna uznała jednak, że marna to rozrywka i odwróciła się w stronę zadymy.

Szczypiorek, do którego w szczególności skierowana była kozia wypowiedź, otworzył zamaszystym ruchem otworzył szafkę z naczyniami, które zaczął z pasją wyjmować. A właściwie wyrzucać, bo każdy talerz, kubek, miska, spodeczek, czy garnek (bo najwyraźniej Szczypiorek postanowił, nie ograniczać się do jednej szafki) wylatywał ze świstem i ze wspaniałym brzdękiem, lądował na podłodze i/lub ścianach. Dziwnym trafem, zawsze gdzieś koło Gieni.

- Ty głupia kreaturo! - wrzasnęła koza i nie wiadomo skąd, wyciągnęła gaz pieprzowy i zaczęła rozpylać go bez opamiętania.

- Sama jesteś głupia kreatura! - odparował Szczypiorek, rzucając w nią chochlą.

- JA?! - koza chciała chyba tak śmiesznie podskoczyć, jak to miała w zwyczaju robić, kiedy coś działało jej na nerwy, ale nie mogła.

Sarna musiała przyznać, że ten pomysł z "dietetycznymi" ciastkami, jakie jej ze Szczypiorkiem wcisnęli, był doprawdy fantastyczny. Gienia zaokrągliła się niesamowicie (nawet na nóżkach i ogonku) i jeszcze tylko troszkę dzieliło ją od bycia bardziej kulkowatą, niż Szczypiorek.

- Wejdź sobie na internet i sprawdź, kto według badań amerykańskich naukowców jest głupszy! - krzyknęła koza.

- Na internet? To mogę też wejść pod internet? - sarknął drogi sarni przyjaciel.

- TAK - odkrzyknęła Gienia, odskakując przed nadlatującym słoikiem i rozpyliła kolejną porcję, już nie gazu pieprzowego, bo ten się skończył, a jakiegoś paskudnie śmierdzącego odświeżacza powietrza.

Wyglądało to dość komicznie, bo tak właściwie, w cuchnącej i pieczącej w oczy chmurze aerozolu, kończyła tylko i wyłącznie koza, a Szczypiorek, chowając się za szklaną pokrywką i nałożywszy sobie na nos ręcznik papierowy w dość znacznych ilościach, szarżował na Gienię z kamienną patelnią.

Według sarny, miałby szansę powalić najbardziej irytujący na świecie błąd ewolucji i genetyki, gdyby tylko nie wydawał tych nieartykułowanych dźwięków, które zwykł nazywać "okrzykami wojennymi".

Niestety, Szczypiorek wrzeszczał, więc Gienia, mimo lekkiego otępienia odświeżaczem powietrza, zorientowała się co się święci i umknęła mu. A cios kamiennej patelni przyjął nikt inny, jak bohaterska podłoga. Powstało w niej iście spektakularne wgniecenie, ale nie usatysfakcjonowało ono rządnego krwi Szczypiorka, który rzucił się w szaleńczą pogoń za kozą.

Sarna popatrzyła na pobojowisko.

Ceramika i tak w większości była wyszczerbiona, porysowana, a w ogóle, to nigdy się sarnie jakoś specjalnie nie podobała. Sztućce też nie wzbudzały jakoś jej sympatii, garnki w sumie i tak były już do wymiany, patelnie też, a kuchnia...W sumie domek nad basenem zawsze był traktowany trochę po macoszemu i remont dobrze by mu zrobił.

Sarna uznała, że dobrze się stało, a poza tym, rozrywka była przednia. Na pewno lepsze toto było, niż ta poezja - pomyślała, i rzuciła tomik na leżak z odrazą i ruszyła w kierunku dzikich wrzasków.

***

Pani Jeżowa i Zbyszek zostali wysłani na zakupy.

Wrócili z nich jakoś tacy bardzo zadowoleni, jakby na promocję jakąś trafili. Sarna postanowiła sprawdzić, czy przypadkiem nie była to promocja na twaróg.

- Nie, kochaniutka - przyznała Pani Jeżowa, smutniejąc. - Ale upolowaliśmy coś lepszego. - Tutaj dzik Zbyszek chrumknął znacząco i wyciągnął z torby kartonik.

Sarna patrzyła na nich pytająco.

Zamiast wyjaśnień, zostało jej wręczone pudełeczko, na którym napisano:

- "Serum zmniejszające niedoskonałości"... - przeczytała sarna. - No fajnie.

Przytaknęli jej żywo.

- Świetne.

- Naprawdę zacne.

- Tylko posmarować i zniknie.

Sarna popatrzyła na nich, zamrugała i przekrzywiła głowę.

- To był, moi drodzy sarkazm. Dalej nic nie rozumiem - wyjaśniła.

Pani Jeżowa i dzik popatrzyli na nią zdziwieni.

- Co jest największą niedoskonałością jaką znasz? - zapytał Zbyszek.

Sarna nawet nie musiała się zastanawiać.

- Giena - odparła. - Ale nie rozumiem, co to ma do... - I wtedy zrozumiała, a na jej twarzy pojawił się bezkrytyczny zachwyt.

- Co się tak cieszycie? - zagadnął ich Szczypiorek, a zaraz po nim, do grupki dołączył się i Krzysztof.

Wtajemniczono ich szybko.

- Genialnie - skomentował radośnie Krzysztof, który chociaż bardzo lubił wszystkich, i bez względu na to, jak bardzo go przerażają (Szczypiorek) starał się być względnie miły, miał już serdecznie dosyć kozy.

Szczypiorek zamyślił się, przez dłuższy czas nie odzywając się ani słowem. Reszta towarzystwa wpatrywała się w niego wyczekująco, bo w głowach każdego z nich, kiełkowała ta sama myśl.

- Nie wiem, o czym myślicie, ale ja też o tym myślę - oznajmił w końcu. - Bo myślicie o tym, o czym myślę, że myślicie?

Nikt się nie odezwał.

- No ja mam wysmarować tym serum Gienię - westchnął Szczypiorek.

- Tak - potwierdzili zgodnie.

Szczypiorek bez słowa wziął kartonik, odwrócił się na pięcie i tyle go widzieli.

- Da sobie radę? - zmartwiła się Pani Jeżowa.

- To Szczypiorek - odparła sarna, jakby to miało wyjaśnić wszystko.

***

Następnego poranka, całe spiskujące towarzystwo zebrało się w kuchni, z niecierpliwością oczekując Gieni.

- Ile ona może spać? - zapytał Krzysztof, spoglądając na zegar.

- Nie wiem - mruknęła sarna, zerując dwunastą filiżankę kawy. - To do niej niepodobne, znaczy wiesz, ona mówi, że trzeba wstawać rano i kłaść się późno, bo wtedy ma się więcej czasu na ekscytujące życie.

- A co ona właściwie w tym swoim ekscytującym życiu robi? - Krzysztof popatrzył na nią zaciekawiony.

Szczypiorek prychnął z okrutnym rozbawieniem.

- Ona jest jak komar - oznajmił.

- Ooo, rozwiń to proszę, Szczypiorku mój kochany przyjacielu - uśmiechnęła się sarna, dziubiąc to rogalika, to naleśnika.

Poparły ją wesołe okrzyki reszty śniadaniowiczów.

- Więc nikt nie lubi komarów - zaczął Szczypiorek - Komary są w sumie nie potrzebne, no i jedyne co robią, to roznoszą choróbska i dziabają jak dzikie, po czym to udziabane miejsce swędzi, bo przez komarzą ślinę wywoływana jest reakcja alergiczna. A poza tym, jak kończą się pożywiać, to zanim odlecą, to jeszcze się na swojego żywiciela załatwiają.

- Jak to? - zdziwił się Zbyszek, który z wrażenia, aż przestał się opychać chlebkiem z masełkiem.

- Normalnie. Muszą wyrównać temperaturę, więc wypuszczają z odwłoka taką kropelkę...

- Szczypiorku, to wszystko bardzo mądre co mówisz, ale czy mógłbyś jednak oszczędzić nam tych szczegółów? Zwłaszcza, mój kochanieńki, że właśnie jemy - odezwała się Pani Jeżowa.

- Oczywiście, przepraszam - odpowiedział skruszony Szczypiorek. - Wracając. No więc nie wiem jak wy, ale ja między naszą kozą, a komarami widzę dość duże podobieństwo.

Zapadła cisza.

- Ej. A co jeśli Gienia, to tak naprawdę komar w przebraniu? - zamyślił się dzik.

- Niegłupi pomysł, mój drogi - przyznała Pani Jeżowa, popijając ziołowej herbatki. Znaczy, powiedziała, że to była ziołowa herbatka. Sarnie nie zgadzał się zapach, ale nic nie powiedziała.

- Bardzo prawdopodobne - zgodził się Krzysztof, przerywając jedzenie jajecznicy z boczusiem. - Zresztą, to by wiele wyjaśniało.

Przytaknięto mu żarliwie.

W końcu, do kuchni wparadowała Gienia.

Sarna zauważyła, że wyglądała jakoś tak inaczej, ale nie wiedziała, na czym dokładnie ta zmiana mogłaby polegać. Chociaż nie. Koza miała jakąś taką minę... Sarnie zdecydowanie się ona nie podobała.

- Witajcie, dzień dobry. I smacznego - powitała ich radośnie koza, biorąc ze stołu tacę ze swoim imieniem i sadowiąc się na trawie.

W sarniej głowie czerwona lampka zajarzyła się jeszcze mocniej niż kiedykolwiek dotąd.

Gieni odburknięto jakieś zdławione "Cześć." i "Dzięki, nawzajem.", po czym wszystkie oczy wbiły się w Szczypiorka wyczekująco.

Najdroższy sarni przyjaciel, popatrzył na nich z mordem w oczach, ale w końcu odezwał się:

- No, Gieniu, jak tam samopoczucie? - zagadnął.

Reszta śniadaniowiczów, udawała, że jest pochłonięta swoimi sprawami.

- A dziękuję, Szczypiorczuniu, bardzo dobrze - odparła. - Jak twoje?

- Fatalnie, Gieniusiu. Niby wszystko jest dobrze, ale jednak mam przeczucie, że zaraz gruchnie nam jakieś nieszczęście... - W tym miejscu, Szczypiorek westchnął dramatycznie.

Sarna musiała bardzo się starać, żeby nie wybuchnąć śmiechem, a sądząc po minach reszty towarzystwa, oni również.

- To bardzo możliwe - przyznała koza, mieszając owsiankę.

- Och?

- Dostałam telefon od tej ekipy, co remontuje ten dworek w lesie - powiedziała Gienia, przełykając drożdżówkę. Tak. Całą, wielką drożdżówkę. - Znaczy...Remontowała - poprawiła się.

- Jak to remontowała? - zdziwił się Szczypiorek.

- No normalnie - wzruszyła ramionami koza. - Powiedzieli, cytuję, że nie będą już dla sarny, czy jak jej tam, harować za marne grosze. A poza tym, oni nie lubią remontować domów, gdzie co i rusz są jakieś zapadnie, tajne przejścia, fałszywe ściany... No strasznie nawymyślali.

- Jak to? To czekaj, to oni już nie będą remontować? - Szczypiorek był w lekkim szoku. Sarna w ciężkim.

- No nie. I jeszcze powiedzieli, że nie mamy co liczyć na inne ekipy, bo taką sarnie wystawią recenzję, że się nie pozbiera. - To akurat rozbawiło sarnę.

- Sarno, słyszałaś?! - wrzasnął Szczypiorek.

- Cooo? - odwróciła się do nich, trzepocząc niewinnie rzęsami.

- Ekipa remontowa się zmyła.

- O. Wzięli kasę? - zapytała sarna, nalewając sobie filiżankę kawusi.

- Chcieli, ale im nie dałam. Nic nie zrobili w sumie. Łazili tylko, narzekali, brudzili i pili - mruknęła koza. - O matko, jak oni dużo pili! A brudzili...!

Sarna wzruszyła ramionami.

- Jiee, to nie ma problemu. - Wzruszyła ramionami sarna.

Koza wyglądała na zszokowaną. Aż wypadła jej łyżka.

- Serio?

- Serio - odparła sarna.

Gienia wstała gwałtownie i oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku.

Zgromadzenie nie mogło się zdecydować, czy patrzeć na Szczypiorka, czy na sarnę.

- O co tu właściwie chodziło? - odważył się zapytać Zbyszek.

- Serum nie działa - odparł mu Szczypiorek.

- Och.

- Gieniusia wykopała ekipę i prawdopodobnie sabotowała ich pracę - stwierdziła sarna, wzruszając ramionami. Była rozczarowana, ale nie zaskoczona.

- Nie prawdopodobnie, tylko na pewno - wtrącił Szczypiorek.

- Racja - przyznała sarna, a reszta towarzystwa pokiwała zgodnie głowami. - No, i kózka będzie udawać, że nikt nie chce wziąć zlecenia, albo rozpowie, że praca dla mnie to w ogóle koncept tak komiczny, że aż straszny i tyle.

Pospieszono z zapewnieniami, że sarna jest wspaniałym pracodawcą i w ogóle, żeby się nie przejmowała (chociaż Zbyszek jakoś tak niezbyt chętnie), a Szczypiorek rzucił nawet, jakby od niechcenia, że wszystkie komary należy wybić, co do nogi.

- Nie, mój drogi. Tu się mylisz. Gdyby wybić wszystkie komarzyska, powstałaby próżnia, a biologia próżni nie znosi i zaraz pojawiłby się nowy, możliwe, że o wiele gorszy od komarów gatunek. W dodatku, byłoby to zło zupełnie nam nieznane. Więc, moim skromnym zdaniem, lepiej narzekać na zło, które znamy, niż cierpieć przez to nieznane, mój kochaniutki - powiedziała Pani Jeżowa, popijając herbatki.

Zapadła cisza.

Sarna długo myślała, myślała i myślała. Wydziubała  rogalika i naleśnika i wypiła dwie kawy i już miała sobie nalewać kolejną filiżankę, gdy nagle wpadła na pomysł.

Zastanowiła się jeszcze chwilę, po czym oznajmiła:

- Sama sobie wyremontuję i zrobimy tam hotel - powiedziała dobitnie.

Pojawiły się pewne wątpliwości, ale sarna szybko i z pełną stanowczością je rozpędziła, przekonując tym samym każdego bez wyjątku, do swojego genialnego pomysłu.

- Trzeba w życiu robić to na co ma się ochotę, o ile nie robi to nikomu krzywdy i nie robić absolutnie rzeczy, które nie dają nam radości - powiedziała Pani Jeżowa. - Dziękuję, było bardzo smaczne - dodała i oddaliła się w głąb domu, pewnie do sali medytacji.

Śniadaniowicze powoli zaczęli się rozchodzić do swoich zajęć i przy stole został tylko Krzysztof i sarna.

- Ta Gienia, to jest strasznie podła sztuka - stwierdził pies.

- Tak - zgodziła się sarna, choć nie do końca przyswoiła co właściwie Krzysztof powiedział, bo zamyśliła się nad słowami Pani Jeżowej. - Strasznie podła sztuka.

***

Księżyc był złoty, niczym wypieczony idealnie ziemniaczek.

Sarna wygrzebała z szafki jakąś żaroodporną miskę, która ostała się po szaleństwach kozy i Szczypiorka, a następnie, ustawiła ją z uroczystą miną na balkonie i ułożyła w niej starannie tomik tej wesołej poezji. Wygrzebała zza doniczki pudełko zapałek i ruchem doświadczonego piromana rozpaliła jedną z nich. Kucnęła i przystawiła płonący patyczek do papieru. Szybko podłapał ogień. Płomienie chybotały się leciutko i błyszczały ślicznie w blasku księżyca. Delikatnie lizały strony, zostawiając za sobą spopieloną i wygiętą agonalnie powierzchnię. 

Sarna patrzyła na to urocze widowisko z radosnym uśmiechem i iskierkami w oczkach.

Paliło się fajnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top