Rozdział 7...

...w którym sarna jest na wakacjach i Szczypiorek morduje komary.

Sarna czuła się wypoczęta.

Nie na tyle, żeby robić produktywne rzeczy, ale wypoczęta na tyle, żeby podejmować jakieś wakacyjne aktywności, to jest: leżing, smażing i nicnierobing.

I wysłuchiwanie Szczypiorka.

- Ja nie mogę, ale gorąco - jęczał Szczypiorek od rana do nocy, a od nocy do rana, dla odmiany jęczał:

- Skąd tu tyle tych krwiopijców?! - i dodawał kilka nieartykułowanych dźwięków.

Ewentualnie dało się słyszeć "pac!" i mrożące krew w żyłach "Zdychaj śmieciu.", albo po prostu złowieszczy śmiech.

Pani Jeżowa natomiast, chodziła cały czas na spacery, do których to usilnie próbowała namówić sarnę, ale ona - jak już zostało wyżej wspomniane - podejmowała się innych aktywności. Starsza pani, postanowiła więc dręczyć innych, bardziej ugodowych wczasowiczów i w ten oto sposób, Zbyszek i Krzysztof zamiast leżeć plackiem, łazili na spacery.

Szczypiorek poszedł jeden jedyny raz, a potem dano mu już spokój. Jak to ujęła Pani Jeżowa:

- On ma jakieś problemy ze sobą - wyznała sarnie. - Wziął spray na komary i biegał z nim w kółko i psikał w komary.

- No to chyba dobrze. Przecież do tego jest ten spray. - Wzruszyła ramionami sarna.

Pani Jeżowa spojrzała na nią dziwnie.

- Może i tak, ale on się potem tak śmieje strasznie... - wzdrygnęła się. - Nie żebym go nie lubiła, ale nigdy więcej - powiedziała i faktycznie, od tego czasu omijała Szczypiorka szerokim łukiem.

Sarna naturalnie wcale się tym nie przejęła.

Czilowała po prostu, najlepiej jak umiała, czyli uprawiając smażing, leżing i nicnierobing. Co może szokować, przez pewien czas, żyła pijąc tylko wodę i wchłaniając witaminę D3 i okazyjnie, konsumowała jakiegoś owocka.

Do czasu.

Gdyż doszła do wniosku, że wypoczynek wypoczynkiem, ale tak przeleżeć życie, to też niezbyt ciekawie. Postanowiła więc urozmaić jakoś swoją egzystencję.

- A! Sarno, czy te ręczniki są z twojego laboratorium, do którego się nie przyznajesz? - wrzasnął któregoś ranka Szczypiorek, widząc przemieszczający się za sarną ręcznik plażowy.

- Z jakiego laboratorium? - zdziwiła się sarna.

Szczypiorek popatrzył na nią z politowaniem.

- Z tego, w którym za twoje pieniądze stworzyli cebulę, od której nie łzawią oczy. I inne rzeczy.

- Jakie laboratorium? - szła w zaparte sarna.

- Wypchaj się - burknął pod nosem Szczypiorek. - To powiesz o co chodzi z tym chodzącym ręcznikiem? Jakiś magiczny jest?

- Jaki... A z tym. To mrówki go niosą. - Machnęła ręką sarna i już chciała się oddalić, gdy jej drogi przyjaciel zapytał:

- Jakie znowu mrówki?! - nie rozumiał Szczypiorek.

Sarna przypomniała sobie, że ma być miłą i sympatyczną sarenką, więc nie sapnęła z irytacją i nie wrzuciła Szczypiorka kopniakiem do basenu.

- Chodź, pokażę ci. - I Szczypiorek z dziecięcą ufnością ruszył za sarną i ręcznikiem.

Przeszli przez 1/3 stref tematycznych perfekcyjnie utrzymanego ogrodu (tj. angielską, francuską, antyczną, japońską, perską, zen, holenderską, chińską, a także winnicę, palmiarnię), i weszli do domu. Minęli galerię obrazów największych mistrzów, salon, kino, zejście do bunkra, saunę, kuchnię, jakiś podejrzany korytarzyk, schody, teatr, operę, szklarnię, ogród zimowy, jadalnię, salę balową, bibliotekę, a nawet biura, za którymi znajdował się kolejny podejrzany korytarz prowadzący do nieco skromniejszej części rezydencji.

- Ile tu jest metrów kwadratowych? - zapytał Szczypiorek, wyraźnie zszokowany, bo do tej pory, przemieszczał się tylko w obrębie basenu i małego domku koło niego, w którym mieszkał.

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami sarna. - Kilkanaście hektarów zabudowy i jeszcze kilkadziesiąt wolnej przestrzeni.

- Hektarów? - Rozdziawił buzię Szczypiorek.

- Tia - mruknęła sarna. - Taka biedna trochę ta nieruchomość, w porównaniu z tą we Francji, na przykład, albo tą w Japonii...

- W Japonii?!

- Nie jestem pewna czy tej w Anglii nie sprzedałam, ale tam miałam taki zamek i puszczę całą i parę wiosek okolicznych. Chyba sprzedałam. Nieee, ten zamek miałam zostawić i ten pałacyk w Hiszpanii sprzedać. Nie, na odwrót. Na pewno została ta willa w Rosji, co tak dużo ziemi miała jest dalej moja, ten apartament w Oslo też, mieszkanie w Szwajcarii też, kawalerka w Lichtensteinie... też nie sprzedana, ale hotel we Frankfurcie wystawiłam, a sprzedałam też kamienicę we Lwowie i za to kupiłam loft w Nowym Yorku, po tym jak sprzedałam ten wieżowiec i kupiłam apartament w LA i domek w Waszyngtonie i potem jeszcze kupowałam jakąś plantację, a może i sześ... nie, dziewięć plantacji i sprzedałam trzy i kupiłam kawałek lasu amazońskiego.

- Co zrobiłaś? - Nie nadążał Szczypiorek. Znaczy mentalnie nie nadążał, bo fizycznie, to nawet sarnę wyprzedził, głównie dlatego, że zatrzymała się nagle i niespodziewanie zaczęła coś liczyć.

- To ja już w końcu nie wiem ile mam tych biur w Szanghaju, ale nie ważne. Chodzi mi o to, że ten domeczek jest taki raczej no, bidny. Nie zarabia na siebie - sprecyzowała sarna. - Dla mnie każdy zakup, to inwestycja, która powinna mi się zwrócić co najmniej dziesięciokrotnie.

- Ile? - Szczypiorek aż usiadł. - Ręcznik ucieka - zauważył.

- HALT! - wydarła się sarna i ręcznik stanął. - WARTEN!

Szczypiorek troszkę się przeraził, ale sarnę nic to nie obeszło, ponieważ usiłowała policzyć, czy domeczek w Grecji na siebie zarabia. W końcu wyliczyła, że tak, owszem, zarabia, ale słabo. Postanowiła więc, że jak tylko wróci z urlopu, musi stworzyć popyt na sery, oliwki i produkty pochodne.

- Po jakiemu to? - przeraził się Szczypiorek.

- Po niemiecku - odparła sarna, wciąż jeszcze z morderczym akcentem.

- Na święte kopytka i zielone pastwiska, weź przestań! - wrzasnął przerażony Szczypiorek.

- Ale co mam przestać? - zdziwiła się sarna, wracając do swego codziennego akcentu i dla wzmocnienia efektu, zamrugała uroczo swoimi długimi rzęsami.

Szczypiorek sapnął z irytacją.

- A weź się wypchaj - burknął zwyczajowo. - Miałaś mi coś pokazać - przypomniał.

Sarna jakby się ocknęła.

- Chodź, chodź. - Podreptała szybciutko symbolicznym korytarzykiem, skręciła do skromniusieńkiego saloniku i przeszła przez lilipucią kuchnię (wszystko to, było utrzymane w bardziej swobodnym, domowym stylu, w porównaniu z reprezentacyjną częścią domu, co absolutnie nie znaczy, że ta prywatna część, była gorszą, gdyż, naturalnie, wykończono ją i wyposażono w sposób nie pozostawiającym nic do życzenia. Za dowód można uznać chociażby to, że sarna spędzała w tych pokojach najwięcej czasu).

- Nie tak szybko - wysapał Szczypiorek, zatrzymując się, żeby złapać tchu, a przy okazji obejrzeć malunki na kafelkach, meblach, ścianach i prześliczną porcelanę w witrynce. - To ręczna robota? - zaciekawił się.

- Wszystko co tu widzisz, mój drogi, to ręczna robota. Sztuka, że tak powiem.

- Ty to zrobiłaś? - Szczypiorek o mało nie przewrócił się z wrażenia, ogarniając wzrokiem cały ogrom tych wszystkich pięknych szpargałków.

- Och, nie. Chciałabym, ale niestety nie mam takiego talentu - przyznała sarna. - Popatrz na ten kafelek, o tu. - Postukała delikatnie w mozaikę ceramicznych dzieł, a dokładniej w płytkę z wymalowanym na niej subtelnie białym kwiatkiem.

- Co to? - zapytał Szczypiorek oczarowany.

- Rumianek - odparła sarna, nie odrywając błyszczących z zachwytu oczu od kwiatka.

Faktycznie, było na co popatrzeć. Każdą żyłkę, każdą nierówność cieniutkiej zieloniutkiej łodyżki odmalowano wręcz z boską precyzją. Płatki rumianku, prezentowały się jeszcze bardziej zjawiskowo - wyglądały delikatnie jak jedwab, ale jednak szlachetniej, delikatniej. Były ni to białe, ni to srebrzyste, ni to złote i biło od nich coś nieuchwytnie pięknego. A żółty środeczek, stanowił popis absolutnego mistrzostwa sztuki malarskiej. Wydawało się, że wszystko to zacznie zaraz podrygiwać w jakimiś tajemniczym tańcu razem z wiatrem.

Choć oczywiście było to kłamstwo, no ale sztuka to przecież jedno wielkie kłamstwo, które dopiero kiedy się w nie uwierzy, staje się skrzącą się magią prawdą.

- Ładne - skomentował Szczypiorek.

- No nie? Żuczki to malowały. Wszystkie roślinki na tych kafelkach, były malowane przez robaczki. Moim zdaniem, tylko one kochają je wystarczająco, żeby móc je malować.

Szczypiorek popatrzył na nią dziwnie.

- Co ty taka emocjonalna? - zapytał z kpiną.

- Wypchaj się - parsknęła. - Skończyłam właśnie pisać książkę o dobrym, wartościowym życiu i jeszcze krótki poradnik jak radzić sobie z emocjami, głównie agresją i jak nie wyżywać się na innych. No takie, moralne rozkminy.

- Co? - Szczypiorek wyglądał, jakby bardzo starał się nie wybuchnąć niekontrolowanym i troszkę okrutnym śmiechem. Sarna nie miała pojęcia czemu. Przecież mówiła o najzupełniej poważnych rzeczach.

- Pstro. Jakoś muszę zarabiać na życie - prychnęła obruszona sarna i stukając o posadzkę, przeszła do pokoju obok, ignorując zupełnie wrzaski Szczypiorka.

- Matko, co to jest? - zapytał zszokowany, kiedy już przestał wykrzykiwać coś o pazerności, hipokrytach i biednych sterroryzowanych stworzeniach.

- Nie matko, nie matko - westchnęła sarna, którą odkąd tylko pamiętała, irytowały niesamowicie te pseudoemocjonalne okrzyki Szczypiorka. - I to jest, mój drogi przyjacielu, którego nikt nie terroryzuje, Ośrodek Mrówczej Agitacji. W skrócie: OMA.

Jej drogi niesterroryzowany przyjaciel rozejrzał się zdezorientowany. Znajdowali się w wypełnionym ogromem czarnej masy mrówek wielgaśnym pomieszczeniu gospodarczym z tarasem, i miniaturowym lasem, łąką, ludzkim miastem i przykładowym wnętrzami ichnich budynków. Ogółem, zminiaturyzowano tutaj każdą lokalizacją, z jaką przeciętna mróweczka w swoim pracowitym życiu będzie miała okazję się zetknąć.

- Co? - Szczypiorek zdawał się nie rozumieć zupełnie nic.

Sarna westchnęła tylko.

I nawet wspaniałomyślnie chciała przyjacielowi wytłumaczyć, że wszystkie mrówcze królowe wysyłają do niej, sarny, swoje mrówcze potomstwo, ażeby je nieco odchować, to jest: nauczyć dyscypliny, pracowitości, odpowiedzialności i innych ważnych dla mrówczego lud rzeczy (oczywiście za stosowną opłatą). Lecz wtem, do siedzimy OMA wpadł zdyszany Krzysztof.

- O - zdziwili się jednocześnie Szczypiorek i sarna.

- Coś się stało? - zapytała.

Krzysztof miał jakiś taki dziwny wzrok.

- Krzysztofie, niepewność mnie zabija - niecierpliwiła się sarna.

Pies spojrzał na nią.

- Nie tylko to - mruknął.

Sarna przekrzywiła głowę.

- Co? - tym razem to ona nie rozumiała zupełnie o co chodzi.

- Gienia przyjechała.

Sarna osunęła się na ziemię omdlona, ale na całe szczęście miała wokół siebie dokładnie sto dwadzieścia osiem tysięcy wyszkolonych w udzielaniu pierwszej pomocy mróweczek.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top