Rozdział 20...

...w którym sarna w końcu ma wakacje i objada się lodami i goframi.

- Spakowałaś szalik? – Mama sarny wbiła w sarnę poważne spojrzenie.

- Nie – przyznała sarenka. Mama natychmiast porwała torbę i wepchnęła do niej szalik, a po krótkim namyśle jeszcze dwa. – Ale mamo, jest lato – zaprotestowała sarna. – Jest ciepło.

- To nic nie szkodzi. Zawsze lepiej być przygotowanym – oznajmiła mama. – Zresztą nad morzem zawsze jest zimno, a nawet jak nie, to nigdy nic nie wiadomo, bo pogoda cały czas się zmienia – dodała.

- No to jak będzie zimno, to nie będę wychodzić – oświadczyła sarna, wyjmując z torby szaliki. – A po co mi to? – zdziwiła się, widząc rękawiczki.

- Na wszelki wypadek – odparła mama, odbierając sarnie rzeczy i wciskając je z powrotem na miejsce. Przez przypadek, otworzyła się boczna kieszeń torby, z której wyturlały się zwinięte starannie skarpetki. Było ich tak dużo, że pokryły niemal całą podłogę sypialni. Sarna zdziwiła się, że miała aż tyle skarpetęcji, nawet o tym nie wiedząc.

- A to po co? – zapytała, mając na myśli powódź u swoich stóp.

- Co ci szkodzi zabrać, jak i tak jedziesz samochodem. Zawsze lepiej mieć, niż nie mieć – odrzekła mama.

Sarna nie bardzo wiedziała co powiedzieć.

Właściwie, to powinna się cieszyć, że ktoś o nią dba i martwi się, czy aby nie przemarzną jej stópki, ale nienawidziła też, kiedy jej się wtrącano do tego, co akurat robiła. Ograniczyła się więc do dramatycznego westchnięcia.

- Mamo, ale ja naprawdę bym sobie poradziła – powiedziała zmęczonym głosem sarenka.

- Nie – oświadczyła jej mama z szerokim uśmiechem.

- Co, „nie"? – nie rozumiała sarna.

- Nie poradzisz sobie – wyjadła mama, dorzucając do torby jeszcze trzy komplety piżamowe i dzierganą czapkę z ogromniastym pomponem.

Sarenka mogła tylko bezsilnie patrzeć, jak jej niezależność i samowystarczalność odlatują hen, hen daleko.

***

Kiedy pakowanie, czy też egzystencjalny kryzys sarny, dobiegały już końca, rozległo się nagle pukanie do drzwi.

- Otworzę – zaoferowała się sarna, mając nadzieję uciec przed mamą i jej fantazjami.

Sarenka wymknęła się pospiesznie i powlokła się do przedpokoju, po drodze żałośnie pociągając noskiem.

Pukaczem okazał się być podekscytowany Krzysztof.

- Gotowa? – zapytał, chcąc wciągnąć sarnę w spiralę zachwytów, ale powstrzymał się. - Ojejej czemu masz taką minę? Nie cieszysz się?

Sarna posłała mu długie zmęczone spojrzenie.

- Kawa – wymamrotała i wysmarkała nos.

Z sarniej sypialni słychać było pytania mamy, czy sarna woli podkoszulki na cienkich ramiączkach, czy na szerszych, a po chwili oznajmiła, że już nieważne, spakowała oba rodzaje.

Krzysztof pokiwał głową ze zrozumieniem.

- Zajedziemy na kawę po drodze – pocieszył sarnę.

Wtem, w przedpokoju pojawiła się mama sarny.

– Pani mamo sarny! – krzyknął uradowany pies, biegnąc do mamy sarny.

Rozmawiali przez chwilę, akurat tak długą, że sarna zdążyła wysmarkać pięć chustek. Właściwie, to mówił tylko Krzysztof, z prędkością karabinu objaśniający jakieś zawiłości trasy i psioczący na korki po drodze, a mama sarny zgadzała się ze wszystkim, dorzucała coś od siebie i pytała sarniego przyjaciela, czy spakował wszystko, bo ona im nic dowozić tam nie będzie.

- Mam za mały bagażnik. Ledwo zmieszczę swoje rzeczy – wyjaśniła.

Z bagażnika mamy sarny, rozmowa szybko przeszła na bagażnik sarny i na to, że najwyższa pora go chyba załadować. Wszyscy byli co do tego bardzo zgodni i po chwili z sypialni sarny wywlokła się trzyosobowa karawana objuczona niebotyczną ilością niebotycznie ciężkich toreb.

- Co tu jest? Kamienie? – wyspała sarenka, która pomimo swojej fantastycznej kondycji, spociła się nieco od tego dźwigania, chociaż nie dotarli nawet do przedpokoju.

- Też – przyznała mama, ciągnąc z wysiłkiem pękatą walizę.

W końcu dotarli do autka. Sarna zorientowała się, że nie ma kluczyków, wróciła się do domu, wzięła kluczyki, wróciła do samochodu, otworzyła bagażnik i przeżyła szok.

- Smerfy – zdziwiła się. – A co wy tu robicie?

- Co robimy? – powtórzyli zirytowani policjanci. – Zamknęłaś nas tu!

- Ja? – sarna była coraz bardziej zdziwiona.

Mama sarny przekrzywiła głowę.

- Nie zmieszczą się te torby – orzekła, na co Krzysztof odparł, że zawsze można ustawić jeszcze na tylnich siedzeniach i pod nogami, a w ogóle, to w szopie jest bagażnik na dach i jeszcze przyczepka. To oświadczenie uspokoiło mamę.

Tymczasem sarna dalej była w szoku.

- Ja was tu zamknęłam? Kiedy niby?

- Jak jechaliśmy na akcję – odparły smerfy.

Sarna musiała przyznać im rację.

- Sorki – powiedziała, wysmarkując nos.

Policjanci spojrzeli na nią krzywo, ale nic nie powiedzieli.

- No przepraszam – westchnęła sarna. – Ale czy zawsze muszę pamiętać, że wiozę kogoś związanego w bagażniku?!

- Zaklejonego taśmą – poprawiły ją smerfy. – I wypadałoby.

Sarna burknęła coś pod nosem, niezbyt miłego i sympatycznego, ale zagłuszyła to, wysmarkiwaniem noska.

- Możecie iść jak chcecie – powiedziała do policjantów, którzy zaraz wytoczyli się z samochodu. Dopiero teraz sarna zobaczyła w jakim jest stanie.

- To wygląda... - zapowietrzyła się. – To wygląda jakby...

- Jakby ktoś siedział w nim zamknięty przez ostatni tydzień? – podsunął usłużnie któryś ze smerfów.

- Tak! – zgodziła się sarna.

Krzysztof i mama sarny dopiero teraz zainteresowali się sytuacją.

- Nie mogliście wybić szyby? – zaciekawił się pies.

- Są kuloodporne.

- A po prostu wzywać pomocy?

- Nie było nas słychać.

- A co jedliście? – zainteresowała się mama sarny.

- To co było w schowku w siedzeniu – odparły smerfy.

Sarenka wygięła usta w smętną podkówkę.

- Moja czekolada – pociągnęła noskiem. – Moje orzeszki.

Mama uśmiechnęła się do niej pokrzepiająco.

- Nie przejmuj się – powiedziała z dziarską miną, jakby to zdanie kiedykolwiek zadziałało. – Kupisz sobie nowe.

Sarna pokiwała głową, ale nie mogła powstrzymać się przed dramatycznym wysmarkaniem noska i rzuceniem nienawistnego spojrzenia smerfom.

- Oni niech ci lepiej tej czekolady nie oddają – poradził Krzysztof, bardzo roztropnie resztą.

***

Pojawił się problem.

Kiedy policjanci już odeszli, stało się jasne, że samochód nie nadaje się już do niczego.

- A mówiłem, żebyś nie trzymała w aucie jedzenia, ale nieeee – burczał szop Szymuś, kiedy przyjechał z lawetą, zabrać samochód. – Jakbyś nie miała jedzenia, to by nie było problemu.

Sarna posłała mu długie, zmęczone spojrzenie i nie odezwała się.

- Masz może jakiś samochód na zbyciu? – zwrócił się do Szymona Krzysztof.

Szop popatrzył na niego z niedowierzaniem.

- Jeżdżący, w sensie – dodał prędko pies.

- Nie – odparł Szymuś.

Krzysztof nie tracił nadziei.

- A pani przecież ma samochód – zwrócił się do mamy sarny, ale ona pokręciła głową.

- Nie da rady tyle przejechać – powiedziała.

Do akcji wkroczyła więc sarna. Telefonu nikt od niej nie odbierał. W końcu jednak, dodzwoniła się do Helenki, która po zapytaniu się pięć razy o jej, znaczy się sarny, samopoczucie, wyjaśniła, że wszyscy lecą właśnie do Grecji.

- Oby się spiekli w tej Oliwkolandii – mruknęła pod nosem sarna, rozłączając się.

- I co? – zaciekawiła się mama, która dla zabicia czasu, wzięła się za przepakowywanie toreb.

- Nigdzie nie jedziemy – oznajmiła sarenka, opadając na fotel.

Krzysztof zrobił zszokowaną minę.

- Jak to?! A co z lodami?! Co z goframi?! – zapytał dramatycznie.

Sarna, w odpowiedzi smarknęła donośnie w chustkę, a mama sarny westchnęła ciężko.

Wtem, pociągając żałośnie noskiem, sarenka wpadła na genialny pomysł.

Zerwała się z fotela i popędziła do kuchni i zaraz z powrotem do salonu.

- Co się tym razem stało? – zapytał zmęczony Krzysztof. – Masz kogoś związanego w zamrażarce?

- Lepiej! – Sarna aż skakała z radości. – Mam lody! Takie w małych pudełeczkach i jest ich dokładnie tyle, że starczy dla nas wszystkich! – objaśniła.

Krzysztofowi zaświeciły się oczy.

- A co z goframi? – zaciekawiła się mama.

- Gofrownicę dałaś mi kiedyś na Święta, a mąki i w ogóle wszystko co trzeba też mam i możemy zrobić sami – cieszyła się sarna. – I owocki też są. Zamrożone, ale są – dodała prędko, widząc, że mama chce pytać dalej.

Wszyscy rzucili się zaraz do kuchni, przygotowywać wakacje.

Krzysztof znalazł w skrytce pod podłogą kryształowe pucharki do lodów i prześliczny serwis do kawy, z ręcznie malowanej w drobniutkie kwiatki(pewnie przez żuki) porcelany. Sarna dokopała się do przepisu na gofry, który okazał się tak łatwy, że aż śmieszny i sarenka przez dobre dziesięć minut turlała się po podłodze, chichocząc. W tym czasie, mama sarny zdążyła przygotować ciasto, rozgrzać gofrownicę i zacząć piec pierwszego gofra. Sarna, kiedy już trochę się uspokoiła, wygrzebała z zamrażarki owoce. Podgrzała je w garnku, tak, żeby roztopił się lód, następnie wlała do nich rozbełtaną w soku mąkę ziemniaczaną, wymieszała, zestawiła z ognia i dodała rozpuszczoną żelatynę i znów wymieszała, żeby nie było grudek.

Nareszcie wszystko było gotowe, nawet kawa, i obładowany tacami orszak ruszył na taras.

- Ładna pogoda – stwierdziła sarna, wdychając ciepłe letnie powietrze lasu.

Uznano, że taras jest częścią domu, a szkoda siedzieć w domu, skoro na dworze tak miło, więc przenieśli stół, krzesła i całą swoją ucztę na trawę. Wtedy, stwierdzili, że szkoda siedzenie na krzesłach, to też bardzo domowa rzecz, więc rozsiedli się na trawie.

Bardzo z siebie zadowoleni, stuknęli się filiżankami na zdrowie, napili się trochę kawy i wzięli się za jedzenia.

Sarna przestała smarkać i znacznie poprawił jej się humor. Pewnie przez kofeinę.

- Nie wierzę, że zapomniałaś, że masz całą zamrażarkę lodów – oświadczył ze śmiechem Krzysztof.

- Ja też – przyznała sarna, chrupiąc kolejnego gofra.

Mama tylko popijała kawę i kręciła głową.

- A ja nie wierzę, że mogłaś mieć wakacje przez cały ten czas i z tego nie skorzystałaś – stwierdziła.

Sarna nie miała zamiaru odpowiadać, więc wepchnęła sobie do buzi całego gofra i łyżkę lodów.

Mama pokręciła głową i bez słowa poklepała sarenkę po plecach.

Krzysztof zaczął opowiadać jakąś niesamowitą historię, o tym, jak poszedł do sklepu. Swoją opowieść, wspierał żywą i obrazową gestykulacją, wykonywaną z pomocą łyżeczki, a oddech brał tylko wtedy, kiedy musiał odgryźć kawałek gofra, bo ten, chylił się już ku upadkowi.

- No i on do mnie wtedy, że psom wstęp wzbroniony, a ja mu na to, że czemu w takim razie on tam jest – mówił żywo sarni przyjaciel, a mama sarny i sarna śmiały się do rozpuku.

W życiu nie miałam lepszych wakacji – pomyślała sarenka, patrząc na zachodzące słońce.

A wakacje i nowe przygody dopiero się zaczynały.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top