- § 8 -
– Nie trzyj oczu i nie dotykaj twarzy. – Polecenia Samuela rozbrzmiało przez telefon akurat w tej samej chwili, w której odruchowo uniosłem ręce, by właśnie to zrobić.
Kurwa mać.
– Łatwo ci mówić – warknąłem, zanosząc się przez to kaszlem. Odchyliłem głowę, czując cholerne pieczenie na twarzy, w gardle i w pieprzonych oczach. – Zabiję ją – wychrypiałem, zupełnie nic nie widząc przez łzy.
Usłyszałem ochrypły śmiech brata, a zaraz plusk wody, gdy prawdopodobnie podążał za wskazówkami Sama. Starałem się otworzyć oczy, mrugając przy tym nieskończoną liczbę razy. Carl wycisnął biały materiał i podszedł z nim do mnie.
– Mówiłem, że będzie fajnie – rzucił z rozbawieniem. Zbierałem się już na kąśliwą uwagę, ale nim zdążyłem ją wypowiedzieć, na moją twarz niespodziewanie opadł zimny, wilgotny ręcznik. – Oszczędzaj struny głosowe.
Zacisnąłem zęby, starając się wygodnie oprzeć głowę, gdy Carl porządnie przemywał moją twarz z tego pieprzonego gazu pieprzowego. Z trudem powstrzymywałem się, by nie wyrwać mu tego ręcznika i samemu się tym nie zająć.
Dźwięk otwieranych drzwi od razu zwrócił moją uwagę. Kiedy chwilę później usłyszałem prychnięcie i zaraz powstrzymywany śmiech, nie musiałem nawet patrzeć, kto wszedł do środka. Mijały sekundy a ten nadal wydawał się nie umieć uspokoić.
Ściągnąłem ten jebany ręczniczek z twarzy i rzuciłem nim prosto w Austina.
– Przepraszam – powiedział szybko, zaciskając usta, ale niewiele mu to dało.
Wstałem, próbując cokolwiek dostrzec przez wciąż cholernie piekące i łzawiące oczy. Przekleństwa same cisnęły mi się na usta. Podszedłem do miski, nabierając na dłonie wody, by kilka razy przemyć tak twarz, a przede wszystkim oczy.
Dawałem jej wcześniej szansę, nawet kilka. Teraz nie miałem już takiego zamiaru.
– Kurwa, zwariuję zaraz – rzuciłem, przyciskając palce do grzbietu nosa, gdy ta woda gówno dawała.
– Przyjedź do domu – odparł Sam o wiele spokojniejszym tonem w porównaniu z moim. – Będę w nim za góra dwadzieścia minut. Mam tam coś, co powinno zneutralizować skutki gazu. W między czasie przemyj jeszcze twarz mlekiem lub użyj jakiegoś jogurtu naturalnego, jeżeli go znajdziecie tam. Zmniejszy uczucie pieczenia. I mrugaj, Jay – dodał. – To też pomoże.
Chwyciłem nowy ręcznik, przykładając go do twarzy i zostając tak przez dłuższą chwilę. Odchyliłem głowę, próbując otworzyć oczy, co przyszło mi z trudem. Ja pierdolę, zachciało się Carlowi zabaw. Nie sądziłem, że będzie mieć przy sobie gaz pieprzowy. Cholera, nawet przez chwilę nie przeszło mi przez myśl, że odważyłaby się na coś takiego.
A sam przecież, kurwa, mówiłem, by nie lekceważyć wroga, nie ważne kim on jest.
Spróbowałem skupić wzrok na Austinie, ledwo go widząc. Świetnie, musiałem przełożyć wszystkie zaplanowane na dzisiaj rzeczy. Prędzej wydłubię sobie oczy niż przeczytam coś w tym stanie.
– Złapali ją? – spytałem go, starając się zignorować drapanie w gardle.
– Coś ty – zaśmiał się. – Po drodze powaliła jeszcze trzech ochroniarzy, jednego spławiła, a dwoma pozostałymi zajął się jej towarzysz. – Zacisnąłem zęby, by znowu nie przekląć. – Chyba masz ochronę do wymiany, Carl – rzucił do niego rozbawiony, na co ten wyraźnie się skrzywił.
– Wybrałem najlepszych ludzi do tego – mruknął. – W końcu mamy tu dragi i klientów, których głos zdecydowanie ma znaczenie – przyznał, zaraz wzdychając. – Do tej pory miały tu wstęp wyłącznie osoby, za które ręczyłem lub które wy zaprosiliście, ale chyba pora wprowadzić dla bezpieczeństwa kontrolę osobistą przed wejściem.
– Niektórym może się to nie spodobać – zauważył Austin. – Ich godność i te sprawy.
– Pierdolę ich godność – odparł Carl z wyjątkową powagą. – Jeżeli nadal będą chcieli mieć dostęp do towaru, zastosują się do wszystkiego, co tu ustalę. Są od nas uzależnieni.
Austin prychnął, kręcąc głową.
– Wybaczcie, ale nie mogę z tego, że macie pod sobą prokuratorów, sędziów i jeszcze chuj wie kogo, a nie potraficie sobie poradzić ze zwykłą dziennikarką. – Naprawdę nie ukrywał swojego rozbawienia. – Co jej zrobiliście, że tak zareagowała?
– Jay za bardzo poszalał – wyrzucił z siebie Carl, jakby nie widział w tym żadnej swojej winy. – Chwycił ją za gardło, więc zaczęła się bronić.
– A czyj to był niby pomysł? – warknąłem, odwracając się w jego stronę. – To ty stwierdziłeś, że powinniśmy ją bardziej nastraszyć.
– Ale nie mówiłem o czymś takim – kłócił się.
Zrobiłem krok w jego stronę, ale Austin szybko znalazł się przede mną.
– No już, nie ma potrzeby się o to kłócić… i płakać – powiedział spokojnie, zaraz jednak nie powstrzymał już pojawiającego się na twarzy uśmiechu, który dostrzegłem nawet przez te cholernie szczypiące oczy. – Wychujała was i musicie to przełknąć.
Strząsnąłem jego rękę z ramienia, zaciskając zęby.
– Przełknąć to ona będzie musiała konsekwencje tego, co zrobiła – rzuciłem, gdy moja wściekłość na nią nadal nie opadła. – Bo sprawię, że odczuje je naprawdę mocno.
– Wow, nakręciłeś się – stwierdził, odsuwając się i zerkając na Carla, który się zaśmiał.
– Oczywiście, że się nakręcił – powiedział, podchodząc do drzwi, gdy pojawił się w nich jego pracownik z dobrym zapasem mleka i jogurtów. Carl musiał dać mu znać czego potrzebujemy, a właściwie czego ja potrzebuję. Kiedy tylko odłożył produkty na wskazane miejsce, nie został tu dłużej. Carl natomiast chwycił karton mleka, idą do mnie ze szczerym uśmiechem. Kolejne słowa, które wypowiedział, będąc przede mną, zdecydowanie mogłem usłyszeć tylko ja. – Podobało ci się to, prawda? To, co zrobiliśmy i to, jak zareagowała.
Jego zaciekawione spojrzenie błądziło po mojej twarzy, jakby próbował odczytać odpowiedź, nim moje usta zdążą się otworzyć.
Uniosłem brwi.
– Uderzyłeś się w głowę?
– No dalej, znam cię i wiem, że czasami potrzebujesz czegoś więcej niż tych nudnych rozpraw sądowych. W końcu to ze mną byłeś te dziewięć miesięcy w brzuchu mamy – powiedział, szczerząc się.
– I zupełnie nie mam pojęcia, jak to wytrzymałem – odmruknąłem, słysząc jego lekki śmiech, który już z pewnością dotarł nie tylko do Austina, ale i Samuela. – Jedyne, czego potrzebuję, to spokoju.
Odebrałem od niego karton mleka, który mi podał i od razu go otworzyłem. Oby to jakoś bardziej pomogło.
– A to jest ta jedna rzecz, której mam nadzieję, że nie dostaniesz zbyt prędko – odparł poważnie, więc zmusiłem się, by ponownie na niego spojrzeć – bo prawdziwy spokój w tej rodzinie nie oznacza nic dobrego.
Zacisnąłem usta, nic nie odpowiadając, natomiast on nie dodał nic więcej, odsuwając się. Mimo to te słowa i tak zostały w mojej głowie oraz to, czego nie wypowiedział.
Że prawdziwy spokój równał się tylko jednemu.
Śmierci.
***
Odchyliłem głowę i zamknąłem oczy, czując ulgę, kiedy pieczenie znacznie zelżało. Czegokolwiek użył Samuel, zdecydowanie działało. No, mniej więcej. Moje oczy wciąż nie wyrabiały przy jasnym świetle. Drażniło mnie nawet przez zaciśnięte powieki.
Chciałem już prosić Samuela, by zasłonił okna, ale chwycił za zasłony, nim zdążyłem otworzyć usta. Zaciągnął je, zaraz idąc do następnych. Nie musiałem długo czekać, by w pomieszczeniu stało się dużo ciemniej, a tym samym przyjemniej dla moich oczu. Jedynie dwie stojące lampy w rogach pokoju dawały delikatną poświatę.
– Lepiej? – spytał, a ja przytaknąłem z niemałą wdzięcznością.
– O wiele – przyznałem.
– Niedługo wszystko powinno wrócić do normy. Dobrze by było, jakbyś odpuścił sobie zaplanowane na dzisiaj zajęcia i odpoczął.
– Chyba nie mam innego wyboru – mruknąłem. Jocelyn Harlet wyssała ze mnie całą energię. Nawet nie miałem siły, by czymkolwiek się zająć.
Samuel opadł na siedzenie naprzeciwko mnie, swobodnie zakładając nogę na kolano, a gdy tylko spojrzał na mnie, przekląłem w duchu, doskonale znając tę postawę. Na jego twarzy powoli zaczął pojawiać się uśmiech, a na mojej bez dwóch zdań grymas.
– Nie potrzebuję rozmowy – oznajmiłem, co chyba dla niego nie było wystarczającym powodem, by odpuścić.
– Ale ja tak – odpowiedział, na co zamknąłem oczy i oparłem wygodnie głowę.
– W takim razie znajdź sobie kogoś innego do tego.
– Nie, bo to z tobą mam wspólny temat. – Zerknąłem na niego, czekając, aż to rozwinie. – Chodzi o Jocelyn.
Skrzywiłem się. Ta kobieta zaczęła prześladować mnie nawet w wolnej chwili, wcale nie musząc być już obok. To robiło się straszne.
– Jeżeli nie chcesz pomóc mi w pozbyciu się jej, to raczej daleko nam do wspólnych tematów o niej.
– Była u mnie – rzucił, jakby w żaden sposób nie przejął się tym, co właśnie powiedziałem.
– Wiem o tym – przyznałem. Wiedziałem o każdym jej ruchu, nawet o tym, który dopiero planowała. Uśmiechnąłem się mimowolnie. Byłem kilka kroków przed nią. Zatrzymałem na nim spojrzenie. – Co szepnęła ci na osobności?
Wzruszył ramionami.
– To i tamto. – Prychnąłem, w żaden sposób nie zaskoczony jego odpowiedzią. Nie zdradziłby mi tego nawet, gdyby była to najzwyklejsza rozmowa o pogodzie. – Ważniejsze jest to, o co chcę cię prosić.
Uniosłem brwi.
– A o co chcesz mnie prosić?
– Byś darował jej akcję z klubu i w miarę możliwości ściągnął ją tutaj, do nas – odparł bez najmniejszego wahania, na co niemal w tej samej chwili się zaśmiałem.
– Żartujesz sobie?
– Ani trochę – odpowiedział, brzmiąc na tyle poważnie, że teraz zacząłem zastanawiać się nad czymś innym.
– To może zwariowałeś? – rzuciłem, nie wierząc, że ta prośba naprawdę mogła opuścić jego usta, gdy doskonale wiedział, jak bardzo sobie z nami pogrywała. A w szczególności ze mną, naruszając moje granice.
Uśmiechnął się delikatnie.
– Mam się dobrze. Dzięki, że pytasz.
Pokręciłem głową.
– W takim razie jakim cudem stwierdziłeś, że odpuszczenie jej tego będzie dobrym pomysłem? Zwłaszcza po tym, jak zmarnowała swoją ostatnią szansę? Pomijając już tę drugą część prośby, która również jest absurdalna.
– Zadowolisz się odpowiedzią, że mnie zaciekawiła? – spytał swobodnie, a ja patrzyłem na niego, jakby jednak nie czuł się za dobrze. – Chciałbym ją trochę poobserwować, porozmawiać z nią, jeżeli się uda. No i zyskać jej zaufanie. Byłoby to nieosiągalne, gdybyś złamał jej wolę walki, a obaj wiemy, że to, co planowałeś dla niej jeszcze kilka minut temu, mocno by ją uderzyło.
– Jeszcze kilka minut temu? – powtórzyłem rozbawiony. – Ja nadal mam to w głowie, Sam. Nic się nie zmieniło.
To, by wszystko jej odebrać. Wystarczyło jedynie dopilnować, aby jej ukochana praca stała się przeszłością, a dla przyśpieszenia rozwoju wydarzeń, zablokować konto bankowe ze wszystkimi środkami. Tylko tyle, by wywołać efekt domina, który zrobi całą resztę. Nie będzie miała za co kupić podstawowych rzeczy, opłacić rachunków, czynszu za wynajmowane mieszkanie. Popadnie w długi, a stres stanie się nie do wytrzymania. Opadnie na samo dno, już więcej nie myśląc, by się do nas zbliżyć.
– Ale nie wcielisz tego w życie – powiedział pewnie, wyrywając mnie z tych myśli.
Zaśmiałem się sucho.
– Dlaczego niby?
– Ponieważ cię o to proszę – odparł z uśmiechem, który bez problemu dosięgnął jego oczu. – I dlatego, że sam nie chcesz tego robić. – Przekrzywiłem delikatnie głowę, nie odwracając od niego wzroku, gdy kontynuował. – Próbujesz ją wystraszyć, by nie wpakowała się w coś, z czego nie będzie miała możliwości już się wycofać. Nie słucha cię, a ty nie lubisz komplikacji i sytuacji, kiedy sprawy nie idą po twojej myśli, przez co się irytujesz. Mimo to nie zrobisz jej krzywdy, bo wiesz, że nie jest realnym zagrożeniem ani dla nas, ani dla innych. To tak w skrócie – zakończył, na co nawet się zaśmiałem.
– Powinienem teraz podziękować za analizę mojej osoby?
– Jeżeli jesteś zainteresowany, mogę dać ci wersję rozszerzoną – rzucił i nie wyczułem w tym ani nutki żartu.
– Wybacz, ale słuchanie o samym sobie, to ostatnie, co chcę w tej chwili robić. – I w każdej innej. – Zwłaszcza, kiedy chyba wiem, co chcesz mi powiedzieć, dlatego wróćmy do Harlet. Na razie nie jest zagrożeniem – poprawiłem jego wcześniejsze słowa, gdy mi nie przerwał. – Jeżeli pozwolimy jej na więcej, w końcu coś zdobędzie i nim się obejrzymy, znowu znajdziemy się w sekcji najgorętszych tematów. Nie uśmiecha mi się od nowa tego przerabiać, chociaż nawet tego jednego nie ogarnęliśmy do końca. Nadal pojawiają się tematy o May i o nas.
– I prawdopodobnie nic więcej z tym nie zrobimy. Ten temat będzie przewijać przez kolejne lata. – Skrzywiłem się, zdając sobie z tego sprawę. – Razem z Evanem została wpakowana w największe seryjne morderstwo, a później nagle ze wszystkiego oczyszczona. Ludzie nie zostawią tego tak łatwo. Teorie, spiski, wszystko przed nami.
– Sam widzisz, że nie potrzebujemy kolejnego problemu z mediami – zauważyłem. – Możemy zataić wiele rzeczy, ale nie gdy osiągną skalę międzynarodową. Nadal jesteśmy pod czujnym okiem dziennikarzy. Wystarczy jeden kąsek od Harlet, a podłapią go jak wygłodniałe sępy.
– Dlatego zaproponowałem jej współpracę.
Zamrugałem kilkukrotnie, gdy potrzebowałem chwili, by zrozumieć jego słowa. I chyba nawet po tej chwili wciąż do mnie nie dotarły.
– Co zrobiłeś? – zapytałem z niedowierzaniem.
– Zaproponowałem jej informacje o seryjnym w zamian za współpracę, ale nie poszła na to.
– Do diabła, Sam, mamy ją trzymać z dala od naszych spraw, a nie jeszcze ułatwiać jej dotarcie do nich – wyrzuciłem z siebie, czym w ogóle się nie przejął, a nawet wydawał się tym rozbawiony.
– Przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej, pamiętasz? Dalibyśmy jej tyle, by poczuła się usatysfakcjonowana. W zamian mielibyśmy pod ręką osobę z szybkim dostępem do medialnego świata. Nath może rozpowszechnić niektóre informacje, ale nie zrobi tego tak jak Jocelyn, która jest zawodową dziennikarką.
Zacisnąłem dłoń w pięść.
– To nie jest dobry pomysł. Nie mamy gwarancji, że mimo współpracy nie będzie próbowała nas oszukać, a jak już pewnie zauważyłeś, nie da się nią tak łatwo manipulować jak innymi. Zresztą, o czym my mówimy? Jest na tyle uparta i wierna swoim postanowieniom, że nigdy się na to nie zgodzi.
Te dwa spotkania z nią były wystarczające, bym mógł to stwierdzić bez żadnego problemu. Właściwie to nawet trzy, jeżeli brać pod uwagę jej wcześniejsze zakradnięcie się na naszą posesję, co chyba uznała za doskonały plan, a tymczasem znalazłem ją w niecałą minutę kryjącą się za niewielkim drzewem. Brakowało tylko wręczyć jej orzeszka, by z tymi rudymi, falowanymi włosami wyglądała jak urocza, niewinna wiewiórka. Trwało to niezbyt długo, bo później wyglądała już tylko jak wkurzona wiewiórka.
– Po prostu nie ufasz kobietom – zauważył, śmiejąc się ochryple.
– I nie tylko im – mruknąłem. – Jedyne osoby, którym ufam, to ty, bracia, May, Austin i Isabelle. Nie ma nikogo więcej.
Jego kącik ust powoli się uniósł.
– Może powinniśmy to przegadać? Trochę martwi mnie to, że nie wymieniłeś Eve. Co z kolei wskazuje na to, że z kobietami masz większy problem. May również z trudem zaufałeś.
Gdyby wtedy na parkingu zostawiła Dave’a, myśląc wyłącznie o sobie, prawdopodobnie nigdy nie zyskałaby mojego zaufania. Bo kobiety potrafią być prawdziwymi sukami. Bardziej fałszywymi od mężczyzn.
– Raczej powinniśmy skupić się na dziennikarce, o której rozmawialiśmy – odparłem, wracając do naszego głównego tematu i tym samym ucinając ten, dając mu jasno do zrozumienia, że naprawdę nie miałem ochoty o nim mówić. Dzisiaj ewidentnie próbował wyciągnąć ze mnie, ile tylko mógł. – Czym cię zaciekawiła, że chcesz nawiązać z nią lepszy kontakt?
Nie odpowiedział od razu, jakby przez tę krótką chwilę zastanawiał się, czy odpuszczenie teraz tego tematu będzie dobrym krokiem. Nie miał innego wyboru. Nawet jeśli pociągnąłby to dalej, ja nie miałem zamiaru w tym uczestniczyć i musiał to zauważyć.
– Tym, że jest tak bardzo zdeterminowana – przyznał, zakładając prawą rękę za głowę. – To oznacza, że ma solidny powód. Na tyle, że dąży do celu, mimo świadomości prawdziwego zagrożenia. – Odchylił głowę, uśmiechając się nieznacznie, by po tym skupić wzrok na mnie. – Mówiąc inaczej, gdybyś przyłożył jej broń do głowy, najprawdopodobniej wybrałaby śmierć niż odpuszczenie tego, co sobie założyła. Chcę wiedzieć co jest tego powodem, a żeby to zrobić, będę musiał się do niej bardziej zbliżyć.
Spojrzałem na niego z lekkim rozbawieniem.
– Twojej ukochanej może się to nie spodobać.
Samuel przewrócił oczami.
– Wiesz, co miałem na myśli.
Oczywiście, że wiedziałem. Harlet, przychodząc do jego gabinetu, przesądziła już o własnym losie. Nie tylko zwróciła moją i Carla uwagę, ale i Samuela, który nie odpuści, dopóki nie dowie się tego, co tak go interesuje.
– A jeżeli chodzi o Eve, to i tak będzie o wszystkim wiedzieć. Nie mam zamiaru tego przed nią ukrywać – dodał, co akurat nie było wcale potrzebne. Nie spodziewałem się niczego innego.
Zamknąłem oczy, pozwalając im przez moment odpocząć.
Prośba Samuela nie była niczym, na co nie mógłbym się zgodzić. Właściwie, jakby bardziej się nad tym zastanowić, byłoby to nawet na moją korzyść. Jeżeli chciał się z tym zająć, nie miałem zamiaru stać mu na drodze. W końcu on nieraz dawał mi wolną rękę do wielu spraw. Właściwie to dzięki niemu ja, Carl czy Nath mieliśmy taką swobodę w działaniu. Przed jego dołączeniem do naszej rodziny mogliśmy jedynie o tym pomarzyć. Dave w tamtym okresie ani razu nie poprosił nas o pomoc, ani razu nie zapytał o radę, ani razu nie pozwolił poznać szczegółów tego, czym zarzucił go nasz ojciec. Trzymał nas na dystans, a to i tak było zbyt łagodne określenie. Nasze zdanie nie miało wtedy żadnego znaczenia.
Czasami miałem wrażenie, że nic się nie zmieniło. Że moje zdanie wcale nie stało się ważniejsze. Teraz po prostu wszystko kontrolował Sam. To do niego należała w większości ostateczna decyzja.
– To jak? – zapytał, szybko sprowadzając moje myśli na odpowiednie tory. Otworzyłem oczy, odnajdując jego spojrzenie. Przez krótką chwilę zastanawiałem się, czy mógł domyślić się, gdzie nimi zawędrowałem. O ile w ogóle zwrócił na to uwagę. – Przystajesz na to?
– Znasz przecież odpowiedź – zauważyłem, przykładając dłoń do karku, gdy plecy dały o sobie znać. Powinienem się już położyć. – Jeżeli jesteś aż takim masochistą, by próbować z nią coś ugrać, proszę bardzo. Nie ruszę jej. A przynajmniej na razie.
Jego twarz ewidentnie się rozświetliła, widziałem to mimo tego całego półmroku. Chyba naprawdę miał zapędy masochistyczne.
– Lubię wyzwania. Zresztą nie zdziwiłbym się, gdyby zachęcenie jej do rozmowy okazało się łatwiejsze niż ciebie – rzucił, śmiejąc się, na co przewróciłem oczami. Wiedziałem, że w kilku momentach to o mnie mu chodziło.
– Nie potrzebuję takiej rozmowy – odparłem bez większych emocji.
– I tak będę próbował, a gdybyś sam zmienił zdanie, to nie masz do mnie daleko.
Trudno było się z tym nie zgodzić, skoro mieszkaliśmy w jednym domu. Był na tyle duży, że nie stanowiło to żadnego problemu. Każdy z nas miał wystarczający kąt dla siebie, a nadal nie wszystkie pomieszczenia były zagospodarowane. Podejrzewałem, że w niedalekiej przyszłości to mogło się zmienić. To była tylko kwestia czasu, aż Dave i May podejmą decyzję o dziecku. Nie miałem wątpliwości, że to tu będą chcieli je wychowywać. Jednak co z Samem, Carlem czy Nathem, gdy zdecydują się założyć rodzinę? Zostaną tu czy każdy z nich rozejdzie się w swoją stronę?
Skrzywiłem się nieznacznie. Zaczynałem już za dużo rozmyślać, a to zdecydowany znak, że powinienem się położyć.
Drobne pukanie do drzwi zwróciło moją uwagę.
– Proszę – powiedziałem, wiedząc już kogo zobaczę, nim drzwi się otworzyły, ukazując sylwetkę dziewczyny. May niepewnie weszła do środka, jakby bała się, że może przeszkadzać. Widziałem, jak jej oczy przez moment zatrzymują się na zasłoniętych oknach, a zaraz w tym oświetleniu odnajdują Samuela i mnie.
– O, też tutaj jesteś, Sam – zauważyła z lekkim uśmiechem, po tym kierując wzrok na mnie i to do mnie kierując następne słowa. – Słyszałam co się stało. Upiekłam ciasto i pomyślałam, że może będziesz chciał go trochę spróbować.
Mój wzrok opadł na jej dłonie, faktycznie zauważając talerzyk z kawałkiem ciasta.
– Z chęcią – odparłem szczerze, a May położyła go na stoliku obok. – Dziękuję.
– Jakbyś czegoś potrzebował, możesz dać mi znać. Postaram się pomóc. – Uśmiechnąłem się, przytakując głową, wiedząc, że naprawdę była gotowa to zrobić. Nie poddawałem tego żadnym wątpliwością. – Zmykam już na dół. Dave niedługo powinien wrócić – powiedziała z odrobinę większą energią, zmierzając już z powrotem do drzwi.
Podążałem za nią spojrzeniem, czując się odrobinę dziwnie. Jakby to, co widziałem, nie było do końca prawdą. Jej uśmiech, ciepło, luźna postawa.
– May – zatrzymałem ją i wiedziałem, że nie tylko ona ponownie skupiła na mnie uwagę. – Wszystko w porządku? – zapytałem, tak po prostu, przesuwając wzrokiem po jej twarzy.
Zmarszczyła brwi, jakby to pytanie ją zaskoczyło, ale nie musiałem czekać długo, by znów zobaczyć ten uśmiech.
– Tak – odpowiedziała, a mi nie zostało nic innego, jak przyjąć tę odpowiedź do siebie.
Wyszła, a ja niemal od razu zwróciłem się do Samuela.
– To tylko moje wrażenie, czy właśnie mnie okłamała?
– Obawiam się, że to nie tylko twoje wrażenie – potwierdził ponuro, zaraz przeczesując włosy dłonią. – Pójdę do niej, a ty odpocznij, bo wyglądasz, jakbyś miał zasnąć na siedząco. – Było to dość prawdopodobne. Patrzyłem, jak wstaje, prostując kości. – Nie zapomnij o tym, co ustaliliśmy.
– Nie zrobię tego, co planowałem, ale nie mam zamiaru zapomnieć jej dzisiejszej akcji. Kosztowała mnie ona zdecydowanie zbyt dużo energii i nerwów – rzuciłem, krzywiąc się nieznacznie. – Postaram się jednak nie wchodzić ci w paradę.
Samuel nie wydawał się tym zaskoczony, śmiejąc się ochryple.
– To i tak więcej, niż początkowo zakładałem uzyskać – przyznał, powoli idąc do drzwi. Przystanął jednak przy nich, zerkając na mnie przez ramię. – Pamiętaj tylko, że wszystko ma znaczenie. Nawet jedno niewinne słowo. – Jego kąciki ust powoli się uniosły. – Albo gest.
Zacisnąłem usta, patrząc, jak wychodzi, zostawiając mnie z tym, co powiedział.
Tak, jakbym wcale o tym nie wiedział.
A wiedziałem zbyt dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top