- § 7 -
- Może Pani wejść.
Te trzy słowa z ust postawnego ochroniarza sprawiły, że przez dobrą chwilę patrzyłam na niego bardziej zaskoczona, niż chyba powinnam.
To już? Tyle? Po prostu mnie tam wpuszczą? Bez żadnej większej walki?
Drugi z mężczyzn pilnujących przejście, przesunął się, zapraszając mnie na górę gestem ręki, lekko pochylając głowę, jakbym nagle znalazła się na liście pieprzonych VIP-ów.
Wiem, że chciałam tam wejść, ale teraz wydawało się to zbyt łatwe. Miałam w głowie za wiele pomysłów, jak dostać się na górę i ani trochę nie spodziewałam się, że sprawę załatwi ten najłatwiejszy.
Zerknęłam na Connora, by sprawdzić, co o tym myśli. Oczywiście oprócz tego, że wcale nie powinno mnie tu być. Okazuje się, że traktuje swoją pracę naprawdę poważnie, a jak przyznał, niestety mu jej nie ułatwiałam, pchając się prosto w ręce osób, przed którymi miał mnie ochraniać. W skrócie, dostałam od niego opieprz po wizycie u Samuela.
I zapewne dostanę też opieprz za wizytę w klubie należącym do Sandersów, a konkretniej do jednego z nich - Carla. Tej bardziej pogodnej papużki przyłączonej do ponuraka. To on był właścicielem tego wszystkiego. Nie zdziwiłabym się, gdyby tamten z kolei prowadził zakład pogrzebowy. W połączeniu z prawem jak znalazł, kiedy jego klient dostanie zawału po przegranej rozprawie.
Przesunęłam spojrzeniem po klubie, czując na sobie czyjś palący wzrok, co w ostatnim czasie nie było niczym nadzwyczajnym. Mimo to nikt nie wydawał się skupiać na mnie swojej uwagi. Każdy się bawił, podskakując w rytm lecącej muzyki.
Przymknęłam oczy. Jak tak dalej pójdzie, to naprawdę wyląduję u psychiatry.
- Pani Harlet? - Głos ochroniarza z klubu bez problemu przebił się przez grający właśnie utwór. Odwróciłam głowę w jego stronę, dostrzegając jego pytające spojrzenie. - Zamierza Pani wejść?
To było dobre pytanie.
Ponownie spojrzałam na Connora, który widząc to, westchnął przeciągle.
- Twoja decyzja, Jocelyn. I tak mnie nie posłuchasz.
Słuszna uwaga.
Górne piętro było tym, co interesowało mnie najbardziej. To dla niego tu przyszłam. Samo dostanie się do klubu nie było żadnym wyczynem. Był otwarty dla każdego, kto tylko osiągnął pełnoletność. Jednak wejście na górę rządziło się już innymi prawami i tylko nieliczni mieli tam wstęp. Głównie goście zaproszeni przez Sandersów bądź osoby, dla których wydanie kilku tysięcy nie robiło większej różnicy. Dla mnie robiło, dlatego szukałam innego sposobu.
I proszę. Udało się.
Brew mężczyzny wygięła się, a jego mina mówiła bezsprzecznie, że miał już dość czekania. Coś czułam, że jeszcze chwila, a sam podejmie za mnie decyzję, wyrzucając mnie zwyczajnie na bruk, z dożywotnim zakazem wejścia do klubu.
- Przepraszam, już wchodzę - rzuciłam więc szybko, starając się przywołać na usta coś na kształt uśmiechu. Miałam nadzieję, że tak ostatecznie wyglądał.
Wyminęłam obu mężczyzn pod ich czujnym okiem, chwytając się metalowej poręczy i stawiając pierwsze kroki na czarnych, podświetlanych schodkach, które z obu stron zostały ogrodzone szklaną taflą. Nim jednak zdążyłam pójść dalej, zatrzymał mnie głos, który tak właściwie nie był skierowany do mnie.
- Pan zostaje. Tylko Pani Harlet dostała pozwolenie na wejście.
Odwróciłam się gwałtownie, gdy te słowa ani trochę mi się nie spodobały. Connor zmarszczył brwi, jakby zupełnie nie przewidział takich komplikacji.
- Jestem jej ochroniarzem - oznajmił poważnie. - Skoro ona weszła, wchodzę też ja.
Ruszył do przodu, ale ci wcale nie zamierzali go przepuścić, jeszcze bardziej zagradzając swoimi ciałami przejście.
- Tylko ona wchodzi - powtórzył dobitniej mężczyzna, a wraz z tym wzrok Connora spoczął na mnie. Kiedy tylko nasze spojrzenia się spotkały, wydawał się już wiedzieć o czym myślę.
Pokręcił głową.
- Jocelyn...
- Nic mi nie będzie - powiedziałam, jednocześnie stawiając nogę o stopień wyżej. - Zaczekaj tu na mnie. - Pędem ruszyłam na górę, widząc jeszcze, jak Connor próbuje przejść przez ochroniarzy, którzy jednak nie dawali za wygraną.
- Jocelyn! - krzyknął wściekle. Wiedziałam, że mówił coś jeszcze, ale muzyka całkowicie pochłonęła jego słowa.
Skrzywiłam się. Teraz to na pewno dostanę od niego opieprz. Chciałam, żeby mnie chronił, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie uda mu się tego robić w każdej sekundzie mojego dnia. Na przykład teraz. W gruncie rzeczy najbardziej obawiałam się ataku z zaskoczenia. Podczas drogi do sklepu, odpoczynku w domu. To w tym czasie najbardziej potrzebowałam ochrony. Nie wtedy, kiedy szłam prosto w ich ręce, będąc przygotowaną na prawdopodobnie wszystko.
Rozglądnęłam się nieznacznie, gdy pokonałam ostatni schodek. Tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie teraz iść. Niewiele było informacji o tej części klubu. Mój wzrok padł na dwóch kolejnych ochroniarzach, którzy pilnowali obszernych drzwi po mojej prawej, z całą pewnością nie mając zamiaru tam nikogo przepuścić. To oznaczało tylko jedno. W środku był ktoś ważny. Albo coś ważnego.
Moje nogi same powiodły mnie w tamtym kierunku.
- Pani Harlet. - Drgnęłam przestraszona, gdy nagle, znikąd, pojawiła się przede mną sylwetka mężczyzny, zatrzymując mnie, nim zdążyłam postawić trzy kroki. Skąd on się tu, do cholery, wziął? Uniosłam wzrok, widząc na jego młodej twarzy uprzejmy uśmiech. - Jestem pracownikiem klubu. Poproszono mnie bym oprowadził Panią po pomieszczeniach, które będą dla Pani dostępne - wyjaśnił. - Mogę prosić za mną?
Mój wzrok opadł na jego czarną koszulę i przyczepioną do niej plakietkę. W moje oczy od razu rzuciło się logo klubu - skorpion z odwłokiem ułożonym w literę S. Oprócz tego była nazwa klubu i imię mężczyzny. Wyglądało na to, że mówił prawdę.
Nie powstrzymywałam uśmiechu, który zaczął pojawiać się na mojej twarzy, bo kto niby zdradzi mi więcej o tym miejscu niż sam jego pracownik?
- Oczywiście - odparłam, a wraz z tym mężczyzna wskazał stronę, w którą powinnam się skierować. Przeciwną do tej, co właśnie szłam. Wskazałam więc drzwi przed sobą, pytając: - A tamto pomieszczenie? Nie wejdziemy tam?
- To prywatny kąt właściciela. Nikt nie może tam wchodzić bez jego zaproszenia - odpowiedział, nawet nie odwracając głowy w tamtym kierunku. - Chodźmy.
Ruszyłam tuż za nim, gdy nie dał mi innego wyboru. Najwyżej wrócę tu trochę później. Już bez niego. Bardziej przygotowana.
Mężczyzna szedł przed siebie bez żadnego słowa. Fioletowa poświata pochodząca z oświetlenia dolnej części powoli nikła, gdy zmierzaliśmy korytarzem, na którym nie było nikogo prócz nas. Przesunęłam spojrzeniem po mijanych obrazach, które stanowiły przyjemny akcent na czarnych ścianach, a halogeny w podłodze nie tylko odpowiednio oświetlały przejście, ale i dodawały odpowiedniego klimatu.
Z tego, co udało mi się dowiedzieć, klub miał dopiero kilka miesięcy. Najwidoczniej Carl Sanders potrzebował w końcu jakiegoś własnego miejsca do zabaw. Przy okazji zdobył też solidne źródło dochodu, bo klub szybko znalazł się na samym podium. Nie miałam wątpliwości, że wszystkie nakłady na to miejsce szybko mu się zwrócą. O ile już tego nie zrobiły.
Kiedy dotarliśmy do końca korytarza, z zaskoczeniem zauważyłam, że znajdują się tu kolejne schody prowadzące kilka stopni wyżej.
- Jesteśmy obecnie na półpiętrze - rzucił mężczyzna, gdy musiał zobaczyć moją minę. - Strefa VIP znajduje się wyżej.
I pilnują jej kolejni ochroniarze - mruknęłam w myślach, kiedy nie dało się ich nie zauważyć. Sanders naprawdę nie szczędził na ochronie.
Pokonałam te kilka schodków, wraz z tym mając wrażenie, jakbym wchodziła do zupełnie innego klubu. Tu już nie grała przeraźliwie głośna muzyka, a taka, do której można było z całą pewnością usiąść i zrelaksować się po ciężkim dniu. Światło z typowo imprezowego zmieniło swoją barwę na bardziej stonowane, dając złotawą i bardziej pomarańczową poświatę, a wokół dało się wyczuć delikatną i naprawdę przyjemną woń.
Opuściłam spięte ramiona, uważnie przesuwając spojrzeniem po pomieszczeniu, kiedy jego zdjęć nie znalazłam wcześniej nigdzie w Internecie. Wydawało się dość... przytulne. Nie tak, jak to sobie wyobrażałam.
Słyszałam żwawe rozmowy, śmiechy należące do kobiet i mężczyzn, ale to na barek przed sobą w pierwszej kolejności zwróciłam uwagę. A właściwie to na o wiele większych rozmiarów logo, które przez swoje podświetlenie tylko bardziej rzucało się w oczy, nie pozwalając zapomnieć do kogo to miejsce należało. Skorpion był niemal jak znak ostrzegawczy, który już po raz kolejny postanowiłam zignorować.
- To pomieszczenie rekreacyjne - oznajmił mężczyzna, wcale się nie zatrzymując, by dać mi się z nim bardziej zaznajomić. - Jest dostępne dla wszystkich korzystających ze strefy VIP.
Przytaknęłam głową, patrząc na mijane sofy i fotele w odcieniach brązu, beżu czy szarości, które wydawały się być ułożone w odpowiednim porządku, tworząc niewielkie sektory. Poduszki ułożone na siedzeniach aż zachęcały do odpoczynku.
Przy ścianach były niewielkie podesty, ogrodzone złotawymi barierkami, mieszcząc po obu stronach równie wygodnie wyglądające narożniki. Każdy segment barierki miał w sobie wyraźną literę S, na co o mało nie prychnęłam.
Przesunęłam wzrokiem wyżej, podążając za zielonymi liśćmi, ale wraz z tym dotarłam akurat do wpatrzonych we mnie oczu mężczyzny, który akurat tam siedział. Odwróciłam szybko wzrok, zatrzymując go na tafli szkła znajdującej się na ścianie naprzeciwko, mając nadzieję, że szeroki uśmiech, który dostrzegłam kątem oka, wcale nie był skierowany do mnie.
- Gdzie teraz idziemy? - spytałam, kiedy pracownik klubu wciąż gdzieś mnie prowadził, nie zatrzymując się praktycznie nawet na chwilę.
- Do przydzielonego pani pokoju - odparł, posyłając mi delikatny uśmiech.
Pokoju? Więc tu były pokoje?
Rozglądnęłam się, aby upewnić się, że obok nie było nikogo więcej.
- Klub zatrudnia naprawdę wielu ochroniarzy - zauważyłam, chcąc jakoś zacząć rozmowę. - Jest ku temu konkretny powód?
- Bezpieczeństwo naszych klientów stanowi priorytet - odpowiedział formalnie.
- Była konieczna kiedyś ich interwencja?
- Ludzie różnie zachowują się po alkoholu, stąd nasza czujna uwaga. Staramy się reagować od razu, gdy zauważymy, że coś się dzieje lub gdy widzimy, że nasz klient wypił za dużo. Nie musi się pani obawiać o swoje bezpieczeństwo.
Powstrzymałam się od grymasu. Niestety to nie ich klienci najbardziej mi zagrażali. Poza tym miałam wrażenie, że to nie tylko alkohol był tu problemem.
- Jest pan pewien? - spytałam, spoglądając na niego niepewnie, postanawiając pociągnąć to dalej. - Kiedyś byłam w jednym klubie i jego szef dał mi podobne zapewnienie. Wyszłam z niego z rozciętą wargą. Nawet została mi blizna. Widzi pan?
Wskazałam palcem niewielką bliznę na ustach. Może nie pochodziła z klubu, a z moich dziecięcych prób nauczenia się jazdy na rowerze, ale nie musiał o tym wiedzieć.
Mężczyzna tylko przelotnie zerknął na moją wargę, by zaraz znów skupić swój wzrok na drodze przed sobą.
- Przykro mi to słyszeć - przyznał, chociaż nie potrafiłam ocenić, czy było to jakkolwiek szczere. - Mój szef nigdy nie dopuściłby do takiej sytuacji. Gdyby jakkolwiek poczuła się pani zagrożona, proszę to od razu zgłosić komuś z ochrony. Jeżeli sobie tego pani życzy, możemy przydzielić pani jednego z naszych ochroniarzy...
Cholera, nie w tym kierunku miało to iść. Z ochroniarzem Sandersa na karku niewiele zrobię.
- Nie ma takiej potrzeby - odparłam szybko. - To było już dawno temu. Nie sądzę, by ta sytuacja miała się tu powtórzyć.
- Rozumiem - odpowiedział, a ja nie sądziłam, że jestem w stanie poczuć aż tak dużą ulgę po tym jednym słowie. - Zapewniam, że bez żadnych obaw może pani się tu zrelaksować i pozwolić sobie na chwilę zapomnienia.
Mężczyzna przystanął przy drzwiach, które, w przeciwieństwie do wcześniejszych, były oznaczone literą, a właściwie to dwiema - S.J. Wyciągnął z kieszeni złoto-czarną kartę, przesuwając nią po elektronicznym zamku, a ten zabrzęczał, pozwalając wejść do środka.
Podwinęłam palce u dłoni, czując nagły niepokój, który zaczął rozchodzić się po moim ciele. Nie sądziłam, że strefa VIP będzie miała prywatne pokoje. Co, jeśli mężczyzna zamknie mnie w środku? W końcu pracował dla Sandersa. Wcześniej musiał się z nim skontaktować, to bardziej niż pewne. W końcu sami z siebie by mnie tu nie wpuścili, ale kto wie, co jeszcze mógł im polecić?
Szatyn jednak wszedł pierwszy, zostawiając drzwi otwarte.
- To pokój, który należy do pani przez cały pobyt tutaj - oznajmił, więc postanowiłam podejść trochę bliżej, stając w progu. I to wystarczyło bym stwierdziła, że ten cholerny pokój wyglądał zdecydowanie lepiej niż w niejednym pięciogwiazdkowym hotelu. Nie żebym w ogóle miała okazję w takim być.
Zrobiłam kilka kroków do przodu, by lepiej objąć go wzrokiem.
Pokój dosłownie pokrywała czerń i szarość. Nawet podłogi były z ciemnego drewna. Mimo to nie było ani trochę ciemno i ponuro. Wszystko było wręcz idealnie wyważone.
Pomieszczenie wyraźnie było podzielone na dwie części. Na delikatnym podwyższeniu znajdowało się sporych rozmiarów łóżko, a ściana tuż za nim została zrobiona z szarego kamienia, który jednocześnie otaczał znajdujące się tam lustro. Właściwie to kilka jego mniejszych elementów w kształcie heksagonów. Prawie cały podest był wyłożony ciemnoszarym dywanem a wszystko to oświetlało delikatne światło LED-ów.
Po drugiej stronie znajdował się natomiast kącik do siedzenia ze stolikiem, w rogu dostrzegłam niewielką lodówkę, a na ścianie pokaźny telewizor. Stołu bilardowego obok również nie dało się przeoczyć. Przekręcając bardziej głowę, zobaczyłam też wewnętrzne drzwi. Zgadywałam, że prowadziły do łazienki.
- To naprawdę spory... pokój - przyznałam, wchodząc w końcu do środka. - Na pewno mogę korzystać z niego bez przeszkód? - spytałam, zatrzymując na nim wzrok.
- Oczywiście. Dostałem informację, że to ten pokój ma być pani przydzielony oraz że jest pani upoważniona do korzystania z całego asortymentu VIP.
Starałam się przełknąć dyskretnie ślinę. To wszystko było zbyt łatwe. A tym samym za bardzo podejrzane.
Mężczyzna rozglądnął się, jakby czegoś szukał i nie wyglądał, jakby to znalazł.
- Z uwagi na to, że jest pani u nas pierwszy raz, polecałbym pani zapoznać się z naszą broszurą i regulaminem. Niestety nie widzę tutaj ani jednej z tych rzeczy. Musiały nie zostać dołączone akurat do tego pokoju. - Skupił na mnie wzrok. - Dostarczę je pani w przeciągu kilku minut - obiecał.
- Och, dziękuję - rzuciłam, nie wiedząc co innego mogłabym w tym momencie odpowiedzieć.
Jeszcze raz przesunęłam spojrzeniem po tym wszystkim, czując się, jakby ktoś mocno ze mnie zażartował. Ta cała otoczka wokół tego miejsca, wejście dla nielicznych, ochrona na każdym kroku, to wszystko dla czegoś takiego? To nie miało przecież najmniejszego sensu. Szczególnie, gdy mówiliśmy o Sandersie. Taki forma klubu nie byłaby dla niego.
Weszłam w głąb pokoju, przyglądając się ścianą.
Gdzie to ukrywasz, co?
Zablokowałam wzrok na mężczyźnie, przywołując delikatny uśmiech.
- Przyznam szczerze, że przyszłam tu przez opinie. Ponoć można się tutaj nieźle zabawić. Wie pan chyba o czym mówię - rzuciłam, próbując coś wyłapać z jego reakcji, ale facet był pieprzonym kamieniem.
- Niestety obawiam się, że nie wiem co ma pani na myśli, Pani Harlet - odpowiedział przepraszająco, jednak nadal bez jakichkolwiek większych emocji.
- No, wasz towar.
Zmarszczył brwi, jakby mocno myślał.
- Towar? - powtórzył pytająco. - Chodzi pani o alkohol?
- Nie, chodzi mi o narkotyki - powiedziałam wprost. - Podobną są tu najlepszej jakości, a ja naprawdę potrzebuję się mocno odprężyć.
Błagam, obym nie wyszła tu jeszcze na ćpunkę.
- Przepraszam, ale musiała pani zostać wprowadzona w błąd. Nie rozprzestrzeniamy nielegalnych substancji. Mogę za to podać pani listę dostępnych alkoholi. Jestem pewien, że znajdzie pani coś dla siebie.
Skrzywiłam się, gdy definitywnie nie zatrudnili tutaj byle kogo. Ich pracownicy byli doskonale przygotowani na takie sytuacje. Takim sposobem niczego od nich nie wyciągnę. A na pewno nie od niego.
Byłam pewna, że część klientów ma dostęp do narkotyków. W końcu nawet dureń dotarłby do tego, że handlują swoim własnym towarem. Jakim cudem jeszcze ich za to nie zwinęli?
Nigdy nie ma cholernej policji tam, gdzie powinna być.
Odwróciłam się, uważnie oglądając ścianę. Położyłam na niej dłonie, zaczynając dotykać każde dostępne miejsce. Musiało tu coś być.
Usłyszałam chrząknięcie mężczyzny.
- Pani Harlet? Co Pani robi?
- Obmacuję ścianę. To mój wielce skrywany fetysz - rzuciłam sarkastycznie, ale gdy tylko zerknęłam na niego, wydawał się wziąć to na poważnie. Świetnie.
Patrzyłam na ciemną powierzchnię, próbując odszukać w niej cokolwiek niewłaściwego. Ale co mogło być nie tak w cholernej ścianie? W dodatku ta cała czerń wcale nie pomagała.
Weszłam na drewniany podest, gdzie stało łózko, wciąż nie odrywając od niej wzroku, starając się podążyć za każdą nierównością, niedoskonałością lub elemencie, który wyglądał chociaż trochę dziwnie. Przejechałam dłonią po ścianie z kamienia, obrysowując fragmenty lustra. Przyjrzałam się nawet kilku czarnym uchwytom nad łóżkiem, które nie miałam pojęcia do czego mogłyby służyć.
Zacisnęłam usta, naprawdę już zirytowana, kiedy nie mogłam nic znaleźć. Nawet najdrobniejszej rzeczy, która mogłaby być przeciwko Sandersom. Dlaczego los przynajmniej w tej sprawie nie mógł być po mojej stronie?
Opadłam tyłkiem na czarną pościel, czując pod palcami przyjemny materiał pościeli. Niemal od razu poczułam się wyprana z wszelkiej energii. Mimo obecności Connora i jego zapewnień, że mogę spokojnie spać, to nie było takie łatwe dla mojego mózgu, który wymyślał wtedy wszelkie scenariusze, co zaraz może się wydarzyć. A musiałam przyznać, że był całkiem kreatywny, podsyłając również cholerne wspomnienia.
Zawinęłam falowany kosmyk za ucho, ale zaraz powrócił na swoje wcześniejsze miejsce, opadając mi na oko, tylko bardziej mnie irytując. Nienawidziłam tych włosów. Nie dość, że były rude, to jeszcze beznadziejnie się falowały.
W dodatku w ogóle nie chciały bardziej urosnąć. Jakby długość do ramion to wszystko, na co było je stać.
No dobra, skoro straciłam cenne minuty swojego życia na coś, czego najwidoczniej tu nie było, zostaje mi wrócić do domu i spróbować pogodzić się z kolejną porażką.
Wstałam, kątem oka wciąż widząc mężczyznę, który najwidoczniej był dość cierpliwy i nadal tu był. Mój wzrok jednak ponownie zatrzymał się na ścianie. A raczej na wysokiej listwie przypodłogowej. Ciągnęła się dookoła pokoju, ale przy ścianie za łóżkiem... była inna.
Ponownie zaczęłam błądzić dłońmi po czarnej ścianie, słysząc głośne westchnięcie mężczyzny za mną. Nie było na niej żadnego przełącznika. Nawet próbowałam ją pchnąć, ale mimo moich nadziei nawet nie drgnęła.
- Pani Harlet... - zaczął znowu, tym razem brzmiąc już na trochę zmęczonego. Nie zdziwiłabym się, gdyby w duchu właśnie mnie przeklinał. W dłoni nadal trzymał magnetyczną kartą, którą otworzył wcześniej drzwi.
Otworzył nią drzwi. Zamek. Elektroniczny.
Szybko zeszłam z podestu, podchodząc do niego.
- Wezmę ją na chwilę - oznajmiłam, wyciągając mu ją z ręki, nim cokolwiek zdążył powiedzieć.
Wróciłam do ściany... i jak głupia zaczęłam błądzić kartą po całej jej powierzchni, licząc na to, że technologia jest na tyle rozwinięta, że coś takiego byłoby możliwe. Otwarcie w ten sposób ukrytych drzwi. Szłam bardziej w stronę łóżka, niemal szorując kartą po ścianie, ale wtedy nagle coś zabrzęczało. Przełknęłam ślinę, przykładając dłoń do czarnej powierzchni i popychają ją, o mało nie dostając zawału, gdy ta naprawdę się ruszyła.
Ale byłam o wiele bliżej zawału, gdy usłyszałam rozbawiony głos, który zdecydowanie nie należał do pracownika klubu.
- Mówiłem, że je znajdzie i otworzy. Przegrałeś, braciszku. - Odwróciłam się gwałtownie, zatrzymując wzrok na Sandersach. - Chcę twoje czarniutkie ferrari na tydzień. Mam na nie chrapkę już od dłuższego czasu.
Prawnik westchnął ciężko, jakby naprawdę nie lubił przegranych.
- Jest twoje - odparł poważnie. - I tak nim nie jeżdżę.
- Wspaniale - ucieszył się Carl, a zaraz po tym jego wzrok spoczął na mnie. Z trudem powstrzymałam się przed cofnięciem.
W tym momencie sama nie wiedziałam, co zaskoczyło mnie bardziej. Ich pojawienie się tu, mimo że się tego spodziewałam, ich durny zakład czy fakt, że Jay właśnie oddał bratu ferrari, jakby to nie było niczym cennym.
Byli popieprzeni.
Mężczyzna, który mnie tu przyprowadził, szybko skinął z szacunkiem głową w ich kierunku.
- Szefie, Panie Sanders - powiedział, nie unosząc jednak wzroku na ich twarze.
Usta Carla ułożyły się w jeszcze większym uśmiechu.
- A ty, Jocelyn? Nie przywitasz się z nami? - spytał, wchodząc do pokoju, podczas gdy jego brat nadal stał oparty o framugę. I to właśnie jego obawiałam się chyba bardziej. Był jak przyczajone zwierzę. Kiedy cisza się przeciągnęła, Carl się zaśmiał. - Też miło mi cię widzieć. Mam nadzieję, że podoba ci się pokój. Wybacz, jeżeli jest trochę za ponury. Był projektowany z myślą o tym gburze i jego preferencjach - wyjaśnił, wskazując na swojego brata. - Osobiście dodałbym tu trochę czerwieni, ale to on miał czuć się tu dobrze. Uwierzysz, że ani razu jeszcze nie skorzystał z tego pokoju?
Jeszcze raz nieznacznie objęłam wzrokiem pomieszczenie. Było stworzone pod niego? Co jak co, ale niestety musiałam przyznać, że ma naprawdę dobry gust. To zapewne tyle z jego zalet. Ponownie skupiłam się na pełnym energii właścicielu tego miejsca.
- Jeżeli mam być szczera, to trochę się zawiodłam - rzuciłam, widząc, jak wraz z tym unosi brwi w zapytaniu. - Spodziewałam się czegoś więcej po klubie dla VIP-ów należącego do samego Sandersa.
- Ach, tak? A czego takiego oczekiwałaś? - dopytał, przystając przy stole bilardowym i przyglądając mi się z niezwykłą ciekawością.
- Na pewno nie takiej nudy - odparłam swobodnie.
- Przepraszam, szefie - wtrącił się niepewnie mężczyzna, na co wzrok Sandersów od razu opadł na niego. Mój również. - Wcześniej Pani Harlet pytała mnie o narkotyki. Obawiam się, że ktoś wprowadził ją w błąd i przekazał nieprawdziwą informację, że są one u nas dostępne.
W oczach Carla dostrzegłam iskierki rozbawienia, ja z kolei przeklęłam w myślach. Nie musiał im teraz tego mówić. W ogóle nie musiał im tego mówić.
- Narkotyki? Jocelyn, skarbie, mam nadzieję, że nie wpadłaś w złe towarzystwo - powiedział, zatrzymując wzrok na mojej twarzy. - Jeżeli potrzebujesz pomocy, powiedz tylko słowo. Lubię cię. Nie chciałbym, byś zniszczyła sobie życie.
Zacisnęłam zęby, gdy doskonale wiedziałam czego tak naprawdę dotyczyły dwa ostatnie zdania. I czym tak naprawdę były. Kolejną groźbą.
- Mówiąc o złym towarzystwie masz na myśli was?
- Ałć, prosto w serce - zaśmiał się, odpychając od stołu - ale wybaczam. Nie dałaś nam szansy, by przekonać się, jak dobre może być nasze towarzystwo.
Starałam się nawet nie drgnąć, gdy leniwie zaczął iść w moją stronę. Moją uwagę zwrócił delikatny ruch głowy prawnika, po którym ubrany w czarną koszulę pracownik szybko opuścił pomieszczenie, zostawiając mnie samą z tą dwójką.
Moje serce zaczęło walić w piersi, gdy Jay w końcu wszedł do środka. Nie miałam jednak szansy śledzić go wzrokiem, kiedy to jego brat był teraz kilka kroków przede mną. Cofnęłam się zupełnie odruchowo, by zwiększyć między nami odległość. Tylko że Sanders wcale nie miał zamiaru się zatrzymać, z uśmiechem podchodząc coraz bliżej.
Naparłam plecami na ścianę, gdy nie miałam innej drogi ucieczki. Ta jednak przesunęła się, przypominając mi o otwartym wcześniej ukrytym przejściu. Nim się zorientowałam, byłam już w środku, a to był mój największy błąd. Dać się tu zaciągnąć.
Niepewnie przesunęłam spojrzeniem po wnętrzu, czując jak wraz z tym mój żołądek zaciska się boleśnie. To był błąd. Cholerny błąd, by to robić.
Carl również się rozglądnął, przesuwając językiem po kąciku ust.
- U mnie wygląda to lepiej, ale gdyby włożyć w to miejsce więcej serca... - rzucił, wchodząc w głąb pomieszczenia. Uniósł rękę, muskając palcem coś, co było chyba pieprzonym pejczem. Jego brązowe oczy zatrzymały się na moich, a usta ułożyły w uśmiechu. - Na pewno byś się tu nie nudziła, Joce. Szczególnie z naszą dwójką...
Nie miałam zamiaru słuchać tego dłużej. Widząc, że w żaden sposób nie blokuje drogi do wyjścia, bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę, zupełnie zapominając o jednym. Zatrzymałam się gwałtownie, gdy przede mną pojawił się jego brat.
- Wybierasz się gdzieś, Jocelyn?
Cofnęłam się, mając wrażenie, że serce zaraz wyjdzie mi gardłem. Potknęłam się, wpadając wprost w ręce Carla, który nagle znalazł się za mną. Od razu się szarpnęłam, jednak to nic nie dało.
- Wow, spokojnie, dziewczyno - rzucił, a ja poczułam nieprzyjemny dreszcz, kiedy jego oddech odbił się od mojej skóry. - Nie chcemy, byś zrobiła sobie jakąś krzywdę, prawda?
Zacisnęłam usta, próbując opanować oddech i uspokoić szalejące myśli. Bawili się mną. Jak tylko chcieli.
- Chcę stąd wyjść - odezwałam się, w duchu dziękując, że mój głos nie zdradził w tym krótkim zdaniu tego, co właśnie czułam.
- Tak szybko? Przecież dopiero co przyszłaś - odparł z udawanym zawiedzeniem, zaraz jednak zaśmiał się ochryple, gdy przesunął swoje dłonie trochę niżej. - Ale ci serce wali. Nie bój się. Nic takiego się nie dzieje. Mam rację, braciszku?
- Całkowitą - odpowiedział, jak na złość podchodząc jeszcze bliżej.
Nie potrafiłam ukryć swojego drżącego oddechu, gdy zablokowali mi jakąkolwiek drogę ucieczki, stawiając mnie pomiędzy sobą. Drgnęłam, zaciskając powieki, gdy ręka prawnika szybko się ruszyła, a ja nie miałam czasu inaczej zareagować. Mimo to, nie nadeszło to, czego się spodziewałam. Zamiast tego poczułam na twarzy jego palce, które delikatnie objęły moją brodę, zmuszając mnie, bym uniosła głowę. Powoli otworzyłam oczy, decydując się na niego spojrzeć.
- Nic się nie dzieje - powtórzył słowa brata - jednak, jeżeli wciąż będziesz ignorować nasze ostrzeżenia, wtedy się stanie. Mamy pokłady swojej cierpliwości, a te moje są już na wyczerpaniu. To ostatnia szansa, Jocelyn. Nie zmarnuj jej. Nie chcemy z tobą walczyć, bo gdy już zaczniemy, będziesz tego żałować.
W brązowych oczach Sandersa wydawała się gościć jedynie śmiertelna powaga. Wiedziałam, że mówi prawdę. Że wojna z nimi nie przyniesie nic dobrego. Że powinnam się usunąć na bok, więcej nie wchodząc im w drogę.
Jednak nie mogłam tego zrobić. Czym bym się wtedy różniła od tamtych tchórzy? Tych, którzy odpuścili, gdy ich słowo było najważniejsze.
Szarpnęłam się, strącając dłoń prawnika z twarzy.
- Nie zastraszycie mnie - warknęłam. - Nigdy, ale to nigdy się wam nie podporządkuję. Dowiem się o co chodzi z seryjnym i znajdę dowody, które wreszcie poślą was tam, gdzie jest wasze miejsce.
Widziałam, jak na te słowa mięśnie na jego szczęce tylko bardziej się napinają, a wzrok wyostrza.
- W takim razie może trzeba ci trochę inaczej pokazać co to oznacza - odwarknął, a jego dłoń nagle znalazła się na mojej szyi, mocno zaciskając. Jęknęłam, gdy to zabolało. Zrobiłam półkrok w tyłu, wpadając całymi plecami na Carla. - Możemy z tobą zrobić wszystko, Jocelyn, a ty...
Sięgnęłam do kieszeni, w jednej chwili wyciągając z niej gaz pieprzowy i pryskając nim prosto w oczy Jaya. Cofnął się zaskoczony, puszczając mnie, przez co nie powstrzymałam kaszlu. Nim jednak jego brat zdążył się zorientować, co się dzieje, prysnęłam nim również w niego. Ten jednak szybko zasłonił się ramieniem, odwracając.
- Kurwa. - Wściekły głos prawnika od razu pobudził moje nogi. Wyminęłam go i wybiegłam z pomieszczenia, nawet nie zamierzając patrzeć za siebie. - Zatrzymajcie ją!
Przełknęłam gulę w gardle, w myślach mając już tylko to, że zaraz naprawdę będę martwa.
Nie miałam pojęcia, czy ktoś mnie gonił, gdy w pośpiechu pokonywałam trasę, którą tu przybyłam. Kiedy znalazłam się w pokoju rekreacyjnym miałam wrażenie, że nie było spojrzenia, które nie wylądowałoby na mnie. Rzuciłam się do wyjścia, zauważając tam wcześniej mijanych ochroniarzy.
I oni też mnie zauważyli.
Wyciągnęłam rękę przed siebie, pryskając ich tym gazem niemal na oślep, używając chyba o wiele więcej niż było konieczne. Connor mówił, że jest naprawdę skuteczny. I chyba faktycznie tak było widząc reakcję mężczyzn, gdy obaj się schylili, zaczynając też kaszleć.
Wyminęłam dłoń jednego z nich, kiedy próbował mnie złapać. Oddychałam z trudem, a moje dłonie drżały z tych wszystkich emocji.
- Łapcie ją! - wykrzyczał między napadami kaszlu, ale to wystarczyło, by mężczyźni, których kojarzyłam z pilnowania tych ogromnych drzwi, usłyszeli go. Widziałam, jak ich wzrok ze mnie, ląduje na ochroniarzach, których zostawiłam z tyłu, by po tym wrócić do mnie.
Ich wyrazy twarzy spoważniały, a ja byłam w ciemnej dupie.
Zrobiłam coś, co jako pierwsze przyszło mi do głowy. Objęłam się ramionami i zaczęłam... grać.
- Błagam, pomóżcie mi - wyszlochałam, dostrzegając ich zdezorientowane spojrzenia. - On... On... - nie dokończyłam, zanosząc się większym płaczem, ale to wystarczyło, by zrozumieli.
- Kurwa - rzucił pod nosem jeden z nich, nieco nerwowo i odwrócił głowę do kolegi. - Powiadom szefa o tym. - Zacisnęłam mocniej dłonie na swoich ramionach, nawet nie musząc udawać swojego drżenia. Drżałam, i to cholernie, mając wrażenie, że zaraz zejdę tu śmiertelnie. Mężczyzna ostrożnie zaczął do mnie podchodzić. - Proszę pani? - Uniosłam niepewnie głowę. - Zaprowadzę panią do pomieszczenia obok. Nasz szef zaraz do pani przyjdzie.
Nie ruszałam się, czekając tylko, aż ochroniarz podejdzie dostatecznie blisko, a kiedy to zrobił...
- Przepraszam - szepnęłam, gdy był już obok, w tej samej sekundzie wykorzystując resztkę gazu, który jeszcze ostał się w pojemniczku. Odsunęłam się jednak gwałtownie, kiedy ten na mężczyznę nie zadziałał już tak dobrze. Dlatego dodatkowo uderzyłam go tym durnym plastikiem w głowę, słysząc jego zduszone jęknięcie. - Przepraszam - powtórzyłam spanikowana.
Ruszyłam do schodów na drętwych nogach, niemal czując jak przewracają mi się wnętrzności, gdy w moją stronę skierowały się kolejne oczy. Nim jednak zdążyli zrobić chociaż krok w moją stronę, usłyszałam głos Connora.
- Hej! - krzyknął, zwracając ich uwagę. Odwrócili swoje głowy, a wtedy pięść Connora spotkała się z twarzą jednego z nich. Kiedy drugi chciał go zatrzymać, mój ochroniarz bez problemu złapał go za wyciągniętą rękę, obracając tyłem do siebie. Oplótł ramię wokół jego szyi, mocno ściskając i nie puszczając mimo wszelkich starań mężczyzny. Patrzyłam, jak ten powoli opada z sił, w końcu zupełnie tracąc świadomość.
Spojrzałam przestraszona na Connora.
- Zabiłeś go?! - wydusiłam słabo, zyskując jego spojrzenie.
- Jest tylko nieprzytomny - odparł bez wahania, wchodząc na kilka schodków i łapiąc mnie za rękę, gdy zamarłam w miejscu. - Nie wiem, czy chcę wiedzieć, co zrobiłaś, dlatego po prostu zmywajmy się stąd nim to my skończymy w taki sposób.
Nie protestowałam, kiedy przyciągnął mnie do siebie, obejmując ręką i szybko prowadząc do wyjścia. Miałam wrażenie, że gdyby tylko w tej chwili mnie puścił, runęłabym na podłogę jak kłoda.
Przekrzywiłam głowę, czując na sobie czyjś palący wzrok. Moje spojrzenie opadło na mężczyznę, który jako jedyny nie wydawał się zainteresowany muzyką, swobodnie siedząc przy barze i przyglądając się nam z prawdziwym zainteresowaniem. Kiedy tylko zauważył, że go dostrzegłam, na jego twarzy zawitał delikatny uśmiech. Dopiero po wyjściu z klubu zrozumiałam skąd go znałam.
Bo już go spotkałam.
I to razem z Sandersami przy ich ostatniej wizycie u mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top