- § 6 -

Mamy już prawie piątek, więc łapcie rozdział <3
***

Niechętnie otworzyłem oczy, wbijając wzrok prosto w czarno-złoty sufit klubu, gdy telefon w mojej kieszeni po długim już milczeniu dał o sobie znać. Westchnąłem, sięgając po niego i odczytując wiadomość. Skrzywiłem się, kiedy znowu dotyczyła tej samej osoby.

Carl przechylił głowę w moją stronę, nie opuszczając dłoni z bioder siedzącej mu na kolanach brunetki.

– Co tym razem wymyśliła? – zapytał rozbawiony, co ani trochę mi się nie udzieliło. Ta dziennikarka powoli działała mi na nerwy.

– Jedzie tutaj – mruknąłem, odrzucając telefon na stół i zamiast niego chwytając szklankę coli. – Zamierza znaleźć wszelkie dowody na nielegalne działanie klubu.

Jak na zawołanie, roześmiał się, a na twarzy kobiety pojawił się niewielki uśmiech.

– Aż chce się jej pomóc – rzucił, na co przewróciłem oczami. – No weź, to fascynujące, jak bardzo próbuje dopiąć swego.

– Irytujące – poprawiłem go, biorąc ze szklanki spory łyk. – Niech spełnia swoje życiowe cele, ale z daleka od nas.

Pokręcił głową.

– Naprawdę nie kusi cię, by zobaczyć jak daleko zajdzie? Te jej wszystkie próby pokonania nas mogą być dość zabawne. Mi już kilka razy poprawiła humor – przyznał z uśmiechem, ciągnąc kobietę delikatnie do siebie.

– Mam ciekawsze formy rozrywki niż to. Nie kręci mnie dawanie złudnej nadziei.

W przeciwieństwie do niego. Dla Carla najprawdopodobniej nie istniało nic lepszego od tego. Patrzenie na to, jak jego ofiara sama zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że ani przez chwilę nie miała niczego pod kontrolą. Jak powoli wszystko traci, ostatecznie zostając z niczym.

Dla niego była to jedna z lepszych form zabawy.

Dla mnie natomiast była to jedynie strata czasu i lekceważenie przeciwnika. Nigdy nie powinno się go lekceważyć. Niezależnie od tego, kim jest.

– Zawsze taki poważny i ponury. Trochę więcej życia, braciszku – rzucił, wraz z tym przesuwając kciukiem po odkrytych plecach brunetki, która na ten ruch wyraźnie zadrżała, prostując się i wypinając pierś. – Trzeba korzystać z niego i brać tyle, ile się da. Kto wie, jak długo będziemy mieli jeszcze taką możliwość, a zakopanie się w pracy bez chwili relaksu, to najgorsze co można zrobić, Jay.

Uniosłem brwi.

– Czy ty właśnie chcesz mi powiedzieć, że marnuję swoje życie?

– Mniej więcej – przyznał, z ustami tuż przy jasnej skórze dziewczyny. – Kiedy ostatni raz pozwoliłeś sobie na chwilę relaksu, co?

– Wczoraj – przyznałem, na co spojrzał na mnie z pełnym zaciekawienia spojrzeniem. – Poszedłem aż o pół godziny wcześniej spać.

Westchnął przeciągle, natomiast kobieta zacisnęła mocniej usta, najwidoczniej powstrzymując szerszy uśmiech. Szczerze mówiąc nawet nie miałem pojęcia kim była. Kiedy tu przyszedłem, Carl miał ją już na kolanach, co nie było żadną nowością. Nowością było to, że nigdy jej tu jeszcze nie widziałem.

– No dalej, daj trochę na luz. Nie będziesz wiecznie młody. Zabaw się trochę. Co powiesz na trójkącik? – zapytał z energią, ale odpowiedź otrzymał szybciej niż zadał pytanie.

– Zapomnij.

– Nudziarz – odparł w zamian.

Uniosłem wzrok, gdy w tej samej chwili drzwi się otworzyły. Niewiele osób wchodziło tu bez pukania. Skrzywiłem się nieznacznie na dobiegające zza nich głośne dźwięki klubowej muzyki.

Zdecydowanie wolałem ciszę.

Austin przemknął do środka, a ja wraz z tym przekrzywiłem głowę, przesuwając po nim spojrzeniem i zatrzymując się dłużej na kapiącej z niego wodzie.

– Nic nie mówcie – warknął, gdy zamknął już za sobą drzwi. – Lunęło akurat, gdy wyszedłem z auta.

Wziąłem łyk coli, by ukryć pojawiający się uśmiech.

Podszedł do fotela, opadając na niego, jakby stoczył walkę życia. Przeczesał włosy, odgarniając mokre kosmyki z oczu.

– Cholerny deszcz. Jakby nie mógł zacząć padać kilka minut później. – Uniósł bluzkę, wycierając twarz jej suchym skrawkiem, ostatecznie odrzucając głowę do tyłu. – Będę chory. Czuję to w kościach.

– Z twoim szczęściem to trzeba się cieszyć, że piorun cię przy okazji nie trafił – rzucił Carl, na co nie powstrzymałem już prychnięcia.

– Pierdol się, Carl – wymamrotał.

– Chętnie, ale nie wypada tak przy was – odparł rozbawiony, a Austin tylko bardziej zatopił się w fotelu, zaraz mówiąc pod nosem:

– Boże, dla kogo ja pracuję. Jeden nie lepszy od drugiego. Ale przynajmniej dobrze płacicie – dopowiedział żwawszym głosem, pochylając się nad stołem i nalewając sobie do pustej szklanki napoju.

– A gdyby skończyły nam się pieniądze? – spytałem, opierając głowę o wyciągniętą rękę.

– Nie oddałbym wam swoich – odparł od razu, przez co mimowolnie się uśmiechnąłem. – Jednak nadal bym dla was pracował, jeżeli o to pytasz. Nawet gdyby cały świat się od was odwrócił.

Przytaknąłem głową. Wiedziałem, że to była prawda. Wielokrotnie to udowodnił. Ufałem mu tak samo jak braciom. Właściwie traktowałem go na równi z rodziną.

– Za tak rozczulającą odpowiedź dostaniesz ode mnie bonus do wypłaty – stwierdził poważnie Carl. – Co powiesz na dobrej jakości parasolkę? Myślę, że może ci się przydać.

– Będzie idealna – odpowiedział ze szczerym uśmiechem.

Pokręciłem głową, śmiejąc się pod nosem.

– Dobra, to teraz mów, co tam dla nas masz, że w taką pogodę musiałem wychodzić z domu w wolny dzień – rzuciłem, bo według jego wcześniejszych słów, to nie mogło zaczekać do jutra.

Jego wzrok przesunął się na kobietę, a następnie na Carla, dając mu tym niemo do zrozumienia, że przy tym już nie powinna uczestniczyć. Ona również wydawała się to zrozumieć. Skinęła głową z nieśmiałym uśmiechem, zsuwając się z jego kolan. Nim zdążyła jednak odejść, mój brat złapał ją jeszcze za nadgarstek, przyciągając do siebie, przez co była zmuszona się pochylić.

– Dziękuję za wszystko. Jesteś cudowna, Ari – powiedział miękko, przyciszonym głosem, co na dziewczynę chyba podziałało. Nie dało się nie zauważyć, że opuściła pokój z wyraźnie lepszym humorem.

– Takie zabawy kiedyś źle się dla ciebie skończą – stwierdził z westchnieniem Austin, gdy brunetka zniknęła mu z oczu.

– W naszym środowisku to wszystko może się źle skończyć – zauważył, rozpierając się na swoim miejscu. – Dlatego bawię się, dopóki mogę, bo nie wiadomo co przyniesie jutro.

Ścisnąłem szklankę mocniej w dłoni, musząc przyznać mu rację. Dbaliśmy o swoje bezpieczeństwo na tyle, ile mogliśmy, ale każdy z nas miał własne zajęcia, pracę. To zawsze będzie wiązało się z niebezpieczeństwem. Nie mogliśmy wszędzie chodzić z ochroną bądź zaszyć się w domu i praktycznie z niego nie wychodzić. Do tej pory udawało nam się wydostać cało z każdego gówna, które nam zaserwowano. Ale jak długo będziemy w stanie odpierać ataki na naszą rodzinę?

W dodatku od teraz nie tylko musieliśmy chronić siebie. Musieliśmy chronić May i Eve, które, czy tego chciały czy nie, stały się najważniejszymi kobietami w rodzinie. Chwila nieuwagi mogła skończyć się fatalnie. Przekonaliśmy się o tym już dobre lata temu i do dziś odczuwaliśmy tego skutki.

Odczuwała je nasza matka.

– Przynajmniej wychodzą od ciebie szczęśliwe – rzucił Austin, na co na twarzy tego idioty pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Większego komplementu chyba nie mógł mu dać. – Wracając do głównego wątku. Pamiętasz, Jay, jak kilka dni temu mówiłem ci o nowym klubie w okolicy? – Przytaknąłem głową, pamiętając również to, że się tym zajął. – No to poszperałem trochę i chyba mam dosyć seksu i nagich ciał na najbliższą dekadę.

Zaśmiałem się, widząc jego minę.

– Czyli to o takim klubie mówimy.

W takim razie naprawdę byłem ciekawy, co Nathowi w nim nie pasowało.

– Tak – potwierdził – i szczerze mówiąc, nie wiem co mam wam powiedzieć, bo nic, kurwa, nie znalazłem.

– Nic a nic? – zdziwił się Carl. – Może potrzebują trochę czasu, by się rozkręcić.

– Sprawdziłem wszystko, co byłem w stanie. Prześwietliłem nawet właściciela. Niczym się nie wyróżnia, w dodatku wygląda na to, że to jego pierwszy biznes.

– Okej, to po co w takim razie chciałeś się spotkać? – spytałem, unosząc brwi. W końcu tyle to mógł nam przekazać przez telefon.

– Bo Nath miał rację i coś tutaj nie gra. – Westchnął, zakładając nogę na nogę. – Nie mam na to żadnych dowodów, nie umiem wskazać wam nawet jednej nieprawidłowości w tym jebanym klubie, ale po prostu wiem, że coś jest nie tak, czuję to.

– Obyś tylko nie wyniuchał kolejnego handlu żywym towarem, bo gdy Dave się o tym dowie, będzie o tym głośniej niż o naszym Słoneczku – mruknął posępnie Carl.

Skrzywiłem się, nawet tego nie podważając.

– Nie ma potrzeby go na razie o tym informować, skoro tak właściwie niczego nie mamy – stwierdziłem, dopijając resztkę napoju i odkładając szklankę na stół. – I tak ma teraz sporo innych rzeczy na głowie. Sami się tym zajmiemy.

– Podoba mi się ten pomysł. – Jak się spodziewałem, Carl w jednej chwili się ożywił. – Proponuję zacząć od osobistego zwiedzenia tego klubu.

Przewróciłem oczami. Jego zapał do tego był wręcz godny podziwu.

– W takim razie pójdziesz tam, a ja…

– O nie, nie – wyrwał od razu, nie dając mi nawet dokończyć. – Idziesz tam ze mną, braciszku. Kto wie, z kim tak naprawdę mamy do czynienia. Co, jeśli pójdę sam i wykorzystają to, obezwładnią mnie, odurzą, wsadzą do jakiejś cuchnącej piwnicy i będą was później szantażować?

Spojrzałem na niego, widząc na jego twarzy wyłącznie szeroki uśmiech, który nijak współgrał z tą dramatyczną historyjką.

– Nie sądzę byś musiał się o to martwić. Bardziej prawdopodobne jest to, że będą nas błagać, a nawet zapłacą za to, byśmy cię stamtąd zabrali – rzuciłem, słysząc zaraz po tym głośne prychnięcie Austina.

– To brzmi jak dobry interes – dorzucił ze śmiechem. – Moglibyśmy nieźle na tym zarobić.

– Jesteście wredni – mruknął. – Ale w takim wypadku chciałbym połowę zysków.

– Dałoby się załatwić – odparłem rozbawiony, w tej samej chwili widząc, jak telefon na stole podświetla się. Mój humor w jednej chwili opadł, gdy wiedziałem, co to oznacza. Pochyliłem się jednak, sprawdzając wiadomość i wcale nie spodobało mi się to, czego się z niej dowiedziałem. – By to szlag. Będzie tu zaraz.

– Kto? – zaciekawił się Austin, a Carl odpowiedział mu z wyjątkowym entuzjazmem. Mógł się nim trochę podzielić.

– Nasza rudowłosa piękność z aparatem.

Zerknąłem za siebie, patrząc przez szklaną ścianę na ludzi bawiących się poniżej, mając wielką nadzieję, że jej tam nie zobaczę, bo miałem wrażenie, że jest dosłownie wszędzie. Ta wariatka śledziła mnie praktycznie każdego dnia.

– Może damy znać ochroniarzom, by jej nie wpuszczali? – zaproponowałem, naprawdę nie mając ochoty się z nią teraz użerać, ale niestety znałem już odpowiedź brata, zanim ją w ogóle usłyszałem.

– Nie ma mowy. Poproszę ich nawet, by ją tu przyprowadzili.

Przymknąłem oczy, wiedząc już, że kiedyś mu się za to odwdzięczę. Podwójnie.

Zerknąłem na Austina, gdy o dziwo nie dodał niczego od siebie. Zmarszczyłem brwi, gdy jego wzrok wydawał się tkwić w zamyśleniu gdzieś w jednym punkcie na stole. Przesunąłem spojrzenie na jego dłoń, gdzie poruszał kciukiem w górę i dół po palcu wskazującym.

– Co jest? – zapytałem, nie ignorując tego. Zyskałem tym uwagę brata, ale i Austina, do którego się właśnie zwracałem.

Spojrzał na mnie, wyrwany z myśli.

– Hm?

– Coś cię gryzie – zauważyłem poważnie, zamierzając to wyjaśnić. Miałem dziwne przeczucie, że jeszcze nie skończył z informacjami. – Chcesz nam coś jeszcze powiedzieć?

Austin nie był kimś, kogo kiedykolwiek musieliśmy ciągnąć za język. Być może powodem było zaufanie, którym nas darzył. Teraz jednak siedział wpatrzony we mnie, jakby znowu się zamyślił, zastanawiając się, czy tym razem również powinien to zrobić.

Uniosłem brwi, gdy nadal nic nie powiedział. Ta drobna zmiana w moim wyrazie twarzy szybko przywróciła go do rzeczywistości. Odwrócił wzrok, biorąc łyk soku, którego wcześniej sobie nalał, a po tym… wciąż milczał, spięty chyba bardziej niż kilka chwil temu.

Zawinąłem dłoń w pięść.

– Austin – rzuciłem odrobinę ostrzej, chcąc przywołać go do porządku. – Jeżeli chcesz nam coś powiedzieć, będzie lepiej, kiedy zrobisz to teraz. Gdy sami do tego dotrzemy, może być już za późno – powiedziałem spokojnie, chociaż było to coś, z czego bez wątpienia zdawał sobie sprawę. I nie chodziło tu o żadne wyciąganie konsekwencji. Nie wobec niego, nawet gdyby spierdolił sprawę po całości. Po prostu, jak we wszystkim, liczył się czas. Im szybciej dowiemy się o tym, co się stało, tym szybciej będziemy mogli odpowiednio zareagować.

Widziałem, że te słowa do niego trafiły. Wsunął palce między mokre kosmyki, nerwowo przełykając ślinę.

– Będziecie źli – wydusił, na razie decydując się tylko na tyle, a to i tak nie zapowiadało niczego dobrego, skoro obawiał się nam o tym powiedzieć.

– Co odjebałeś? – zapytał wprost Carl, uważnie go obserwując i prawdopodobnie spodziewając się już najgorszego.

– Nie ja – zaprzeczył od razu.

– Więc kto? – spytałem. Rozchylił usta, zaraz je zamykając i odrzucając głowę do tyłu. Westchnąłem ciężko, bo jeszcze nie widziałem, by tak długo zwlekał z powiedzeniem nam czegoś. – Chryste, Austin, wykrztuś to w końcu z siebie. Cokolwiek to jest, możesz nam o tym powiedzieć. A jak dotyczy to nas, to tym bardziej powinieneś to zrobić…

On jednak pokręcił głową, jakby właśnie zdecydował. Odstawił szklankę na stół, wstając.

– To na pewno tylko zbieg okoliczności. Nie ma potrzeby zawracać wam tym głowy. Jeżeli chodzi o klub, to jeszcze dzisiaj prześlę wam…

– Czy ty właśnie stchórzyłeś i teraz się wycofujesz, Austin? – Rozbawiony ton Carl zdecydowanie nie pomógł mu się rozluźnić, wręcz miał odwrotny efekt. Patrzyłem na to, jak Carl zwinnie się podnosi i podchodzi do niego. – Wiedziałem, że jestem straszny, ale że aż tak, żeby i mój przyjaciel się mnie bał? – zaśmiał się, zatrzymując wzrok na jego twarzy. – Usiądź, proszę.

– To naprawdę…

– Usiądź. – Austin zacisnął dłonie, tym razem słysząc już rozkaz. Drętwo wrócił do fotela, ponownie zajmując swoje miejsce i prawdopodobnie właśnie przeklinając się w duchu. Carl natomiast, widocznie zadowolony z siebie, przysiadł na krańcu stołu tuż przed nim. – A teraz powiedz nam ładnie, co w takim razie odjebała Isa, bo oprócz nas, to tylko ją mógłbyś tak chronić.

Mogłem przysiąc, że Austin w jednej chwili stracił z twarzy wszystkie kolory, wyglądając teraz przeraźliwie blado.

– Okej, to ewidentnie o nią chodzi – mruknął Carl, gdy musiał zauważyć dokładnie to samo. Odwrócił się, odszukując sok, który wcześniej pił Austin i nalał go do jego szklanki. – Masz, napij się. I zjedz kilka cukierków.

Tym razem nie protestował.

Isabelle. Powinienem się domyślić, że to ją kryje. W końcu tylko to wyjaśniało jakoś jego zachowanie. Ten idiota kochał się w niej, odkąd tylko sięgałem pamięcią. Problem w tym, że mijały lata, a ten nadal jej tego nie wyznał.

W dodatku Isa też wydawała się do niego coś czuć.

– Już lepiej?

– Niezbyt – wychrypiał mu w odpowiedzi, na co lekko się uśmiechnąłem.

– Zawsze mogę wezwać Kevina… – zaproponowałem, w tej samej sekundzie widząc, jak się prostuje.

– Jednak mam się całkiem dobrze – odparł.

– Wspaniale – ucieszył się Carl. – W takim razie opowiedz nam wreszcie, co takiego się stało. Cokolwiek to jest, znajdziemy na to jakieś rozwiązanie, prawda Jay?

– Prawda – potwierdziłem bez najmniejszego wahania.

Austin zamknął oczy, wypuszczając z ust zebrane powietrze.

– Sprawdzając ten klub, wysłałem do niego chłopaków. Chciałem, by ogarnęli go trochę lepiej od środka. Mieli też w miarę możliwości obserwować właściciela, który lubi tam przesiadywać – powiedział, otwierając oczy, ale w ogóle na nas nie patrząc.

Skrzywiłem się. Jeżeli zobaczyli tam Isabelle i to jego złamane serce będziemy musieli naprawiać, to będzie dość ciężko.

– Chodzi o to, że… widzieli jak w loży dla VIP-ów z kimś się kłócił, a właściwie to dostawał niezły opieprz. Powiedzieli, że dosłownie kłaniał się gościowi w pas…

Spojrzenie Carla od razu skrzyżowało się z moim, a ja nie miałem wątpliwości, że przez myśl przeszło nam dokładnie to samo. Albo nasz właściciel komuś podpadł, albo był nim tylko na pokaz, co by oznaczało, że klub należał do zupełnie kogoś innego. Nath się nie mylił. Faktycznie coś było nie tak.

Ponownie skupiliśmy swoją uwagę na Austinie, kiedy ten zamilkł. Cholera, tylko nie znowu.

Carl pstryknął palcami tuż przed jego nosem, gdy znowu wydawał się zamyślić.

– Do konkretów, Austin.

Przełknął ciężko ślinę.

– To był Włoch – powiedział nerwowo i wcale mu się nie dziwiłem. – Słyszeli, jak rozmawiał przez telefon.

– Ja pierdolę – wydusił Carl, wyciągając mi te słowa prosto z ust. – Tylko nie oni. Myślisz, że to Verratti?

Poczułem mdłości już na sam dźwięk tego nazwiska.

– Jeżeli tak, Ettore musiał mocno pieprznąć się w głowę, skoro postanowił wysłać tu kogoś od siebie. My nie wchodzimy na ich terytorium, a oni na nasze…

– I tu pojawia się mały problem – wyznał cicho Austin, twardo patrząc na pusty talerz. Gdybym nie siedział praktycznie obok niego, możliwe, że nawet bym tego nie usłyszał. I właściwie tak chyba byłoby lepiej, bo nie byłem pewien, czy chciałem znać odpowiedź.

– A jaki to problem? – dopytałem mimo to, spodziewając się, że znowu będzie zwlekał z odpowiedzią. Tym razem jednak przyszła praktycznie od razu.

– Isa była we Włoszech.

Zamilkłem, przez moment nawet się nie ruszając. Kiedy jednak to zrobiłem, ponownie skierowałem na niego swój wzrok. Na jego profil, gdy wciąż nie odważył się spojrzeć nam w oczy.

– Gdzie, ona, była? – spytałem powoli, chyba musząc się upewnić, że dobrze usłyszałem.

Przymknął oczy.

– Była we Włoszech – powtórzył. – Wróciła stamtąd akurat tego samego dnia, co wyciągnęliście May ze szpitala. Nie wiedziałem, że tam leci. Inaczej bym ją zatrzymał.

To są chyba jakieś żarty.

Carl pokręcił głową, jakby tego to nawet po niej się nie spodziewał.

– Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, co zrobiła? – zapytał, chociaż wcale nie oczekiwał od niego odpowiedzi. W końcu Austin nie miał żadnego wpływu na jej decyzje. – Ostatnim razem ledwo ściągnęliśmy ją z powrotem do kraju. Co jej, kurwa, strzeliło do głowy, by znowu tam lecieć?!

Ścisnąłem palcami grzbiet nosa, samemu właśnie zadając sobie to pytanie. Szczególnie, że nasze zatargi z Verratti nie były małe. Gdy dotarła do nas znienacka informacja, że Isa ma zostać żoną ich głowy rodziny, nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać z tego marnego żartu. Niestety po niecałych pięciu minutach okazało się, że ona naprawdę skończyła jako ulubienica samego dona. Wyciągnięcie jej z tego gówna było niemałym wyzwaniem.

A Verratti na pewno tego nie zapomnieli. Zwłaszcza don Ettore Verratti.

Bo to jego najmłodszego i jedynego brata posłałem sześć stóp pod ziemię, by uwolnić Isabelle.

– Jakie jest prawdopodobieństwo, że Włoch z klubu należy do rodziny, którą wkurzyliśmy lata temu i przyleciał tu teraz specjalnie dla niej? – spytałem całkowicie poważnie.

Austin wyraźnie się naprężył, przełykając ciężko ślinę.

– Małe? – rzucił z nadzieją. – Może Verratti nawet nie wie o tym, że tam była.

– Ich pieprzony don ma na jej punkcie obsesję – zauważył gorzko Carl. – Wystarczyło, że postawiła nogę na jebanym lotnisku, a jego ludzie na pewno dali mu już o tym znać. – Widziałem jak jego mięśnie szczęki się napinają, gdy bezmyślność Isy niemal wyprowadziła go z równowagi. – Przecież Dave urwie jej głowę. Powiedziała o tym komuś jeszcze?

– Nie wiem – przyznał, przyciskając dłoń do czoła i opierając na niej głowę. – Niezależnie od tego, czy ten Włoch ma z nią jakiś związek czy nie, planowałem zagadać do Sama. Chciałem mu powiedzieć, że złamała zakaz. On na pewno załagodziłby jakoś sprawę.

– Cholera, jest tyle państw, a musiała wybrać akurat to.

– Nie poleciałaby tam bez ważnego powodu – stwierdziłem, przynajmniej mając taką nadzieję. – Musi coś ukrywać.

Usta Carla i Austina otworzyły się jednocześnie. Nie zdążyli nic powiedzieć, bo w tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi.

Carl odwrócił w ich stronę wzrok, wzdychając.

– Tak? – zawołał, a te delikatnie się uchyliły, pokazując twarz ochroniarza, którego nieraz mijałem przychodząc tu.

– Szefie, jakaś kobieta upiera się, że dostała pozwolenie, aby wejść na górę. To chyba dziennikarka. Przedstawiła się jako Jocelyn Harlet. Towarzyszy jej mężczyzna.

– Dziennikarka powiadasz. – Spojrzenie brata przesunęło się na mnie, a jego ochrypły śmiech zdecydowanie był odpowiedzią na mój zbolały wyraz twarzy, którego wcale nie ukrywałem. – Skoro tak twierdzi, to nie zatrzymuj jej dłużej. Pamiętaj, dziennikarz nasz pan. Albo raczej dziennikarka nasza pani. Jakoś tak. Jeżeli chodzi o jej towarzysza, zostaje na dole.

Mężczyzna patrzył na Carla, zdecydowanie nie wiedząc co na to odpowiedzieć. Skłonił się więc do tradycyjnego skinięcia głową i prędko wyszedł.

– Nie powinieneś jej tu wpuszczać – powiedziałem niezadowolony z jego decyzji. – Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie.

– Z którymi w tej chwili i tak nic nie zrobimy – zauważył, znowu mając rację. – Ogarniemy to, masz moje słowo, bo na pewno tego nie zostawię, ale teraz pozwól mi chociaż trochę odreagować to, co usłyszałem chwilę temu, bo w innym przypadku uduszę Isabelle, gdy tylko ją spotkam.

– Nawet o tym nie myśl – zareagował od razu Austin, wyciągając w jego stronę wskazujący palec.

Carl się zaśmiał, wstając i podchodząc do przeszklonej ściany. Oparł się o nią bokiem, zatrzymując wzrok w jednym miejscu. Jego język zahaczył o górne zęby, gdy uśmiechnął się szerzej. Przekrzywiłem głowę, również zerkając w tamtą stronę.

Jocelyn Harlet właśnie została zaproszona na górę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top