- § 5 -

Siedziałam na jadalnianym krześle, stukając i kołysząc nogą na zmianę. Zerknęłam na wiszący zegar, ale wskazówki wydawały się w ogóle nie ruszyć od poprzedniego razu, a przecież czekałam już dobre minuty.

Westchnęłam, odchylając głowę w tył.

Gdzie on był? Przecież droga tu nie mogła zająć mu więcej niż dziesięć minut. Już dawno powinien być na miejscu.

Drgnęłam, gdy jak na zawołanie usłyszałam pukanie. Zerwałam się z miejsca, ostatecznie jednak podchodząc do drzwi na palcach. Przełknęłam ciężko ślinę, zerkając przez wizjer. Odetchnęłam z ulgą, gdy stał tam Paul.

Szybko otworzyłam drzwi i wciągnęłam go do środka, nim zdążył w ogóle coś powiedzieć. Zachwiał się zaskoczony, próbując złapać równowagę na jednej nodze. W tym czasie zdążyłam już na nowo je zamknąć na wszystkie dostępne zamki, sprawdzając, czy na pewno się nie otworzą.

Oparłam się o nie, wypuszczając z ust całe zebrane powietrze.

- Wow - mruknął, gdy udało mu się ustać. - To było szybkie. - Poprawił swoją bluzkę, zaraz unosząc wzrok. Wraz z tym dostrzegłam, jak jego czoło się marszczy, a spojrzenie niepewnie przesuwa po moim mieszkaniu, aż w końcu spoczęło całkowicie na mnie. - Dlaczego masz zasłonięte okna? Jest środek dnia...

- Na wypadek snajperów - rzuciłam krótko, jeszcze raz zerkając przez wizjer. Nikogo nie było. - Ktoś cię śledził? - spytałam, czekając na jego odpowiedź, ale kiedy się nie odezwał, odwróciłam się, widząc jego naprawdę bladą twarz i rozchylone usta.

- Snajperów? Jakich, do cholery, snajperów?! - Zacisnęłam usta, nic nie mówiąc, a przy tym uciekając wzrokiem daleko od niego. - Jocelyn!

- Byli u mnie Sandersowie, okej?! - wyrzuciłam z siebie, mówiąc mu to dopiero teraz, nie mając pojęcia, czy moje prywatne wiadomości, aby na pewno wciąż były prywatne. - Włamali się do mojego mieszkania. Czekali tu na mnie, gdy wróciłam wtedy wcześniej do domu.

Otworzył usta szerzej, patrząc na mnie chyba jeszcze bardziej blady.

- Żartujesz, prawda? - spytał słabym głosem. - Błagam, Jocelyn, powiedz mi, że to głupi żart! - Przełknęłam ciężko ślinę, przecząc powolnym ruchem głowy. Wciągnął gwałtownie powietrze, odwracając się. - O Boże - sapnął. - Przecież oni nas zabiją! Znaczy ciebie. U mnie nie byli - zauważył poważnie.

Tym razem to ja rozchyliłam usta.

- Wiesz co? - zaczęłam, zyskując jego uwagę. - Nie potrzebuję jednak twojej pomocy - stwierdziłam, podchodząc do niego i chwytając go za górną część koszulki, zaczynając ciągnąc go w stronę drzwi. - Idź sobie. Może dzięki temu Sandersowie sobie przypomną, że o kimś zapomnieli. A jak nie, to sama im wyślę wiadomość przypominającą - warknęłam, sięgając do łucznika, ale on szybko zamienił nasze pozycje.

- Hej, tylko żartowałem - powiedział, a jego prawy kącik ust zaczął drgać z wymuszonego uśmiechu.

Przewróciłam oczami. Miał szczęście, że mimo wszystko go lubiłam.

- Idiota - mruknęłam tylko, idąc do stołu, na którym miałam wyłożone wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Włącznie z laptopem i materiałem wideo z więzienia, które dostałam od Paula.

Tylko że nie było na nim niczego istotnego. Z całych sił próbowałam doszukać się tam czegoś, co mogłoby mi pomóc, dać jakąkolwiek wskazówkę, ale na próżno. Nie było nawet słychać tego, co wyszeptał do mnie Rhett. Nagranie nie miało żadnej wartości, chyba że liczyć fakt, że nagraliśmy seryjnego mordercę, który umierał na naszych oczach.

Ale to nie sprawi, że będę mogła trzymać Sandersów w ryzach.

- Dobra, wiem, że to tak nie wygląda, ale mam wszystko całkowicie pod kontrolą - powiedziałam do Paula, zapewniając go, gdy miałam wrażenie, że już myślał, jak się ubrać na mój cholerny pogrzeb. - Przecież sytuacja wcale nie jest taka zła.

- Racja - przyznał, podchodząc w końcu bliżej mnie i odsuwając sobie krzesło. - Jest tragiczna. - Nie odpowiedziałam na to, więc przez dłuższą chwilę po prostu milczeliśmy, do chwili, gdy to on ponownie się odezwał. - Myślisz, że cię teraz obserwują?

- Nie wiem. Prawdopodobnie tak.

- Nie byłaś wczoraj i dzisiaj w pracy - zauważył.

- Wzięłam urlop. Trochę wolnego od Masona mi się przyda.

Przytaknął, a między nami znowu nastała cisza.

- Byłaś naprawdę dobrą koleżanką...

Nawet się nie zastanawiając, sięgnęłam po pierwszą lepszą rzecz pod ręką, która okazała się być podkładką na kartki, celując nią w jego głowę.

- Przysięgam, że jeżeli tylko Sandersowie będą chcieli mi coś zrobić, użyję cię jako tarczy ochronnej! - zagroziłam, odrzucając jednak podkładkę z powrotem na stół, odchodząc na środek pokoju. - Pieprzeni bandyci! - rzuciłam głośno. - Wydaje im się, że wszystko mogą.

- Problem w tym, że chyba nie tylko im się wydaje - sprostował z dość sporym grymasem. - To ich miasto, Joce. Nic z tym nie zrobisz, dlatego proszę, odpuść sobie. Jeżeli byli u ciebie, to nie są już żarty.

- Odpuścić? Nie ma mowy - odparłam, stanowczo kręcąc głową, a wraz z tym widząc jego zbolałą miną. - Skoro u mnie byli, to znaczy, że się boją, Paul. Tego, co mogę odkryć i puścić w świat. Wierzą, że jestem w stanie im zaszkodzić. Przecież nie zawracaliby sobie głowy zwykłą dziennikareczką, która o nich szpera. Na pewno nie jestem jedyną, która to robi - zauważyłam.

- Żebyś się nie zdziwiła - mruknął w odpowiedzi, na co westchnęłam. Ten człowiek w ogóle nie pomagał.

- Jeżeli się wycofam, będzie to równoznaczne z przyjęciem ich warunków. Wolę zginąć niż podporządkować się mafii.

Nie było to dramatyzowanie. Miałam zamiar być niezależna, pokazując ludziom wszystko, o czym powinni wiedzieć. Tak długo, jak tylko będę mogła.

- Okej, skoro nie przekonam cię do zmiany zdania, to może wytłumacz mi, jak chcesz działać na przekór Sandersom, kiedy siedzisz właśnie zamknięta w mieszkaniu, z zasłoniętymi oknami, bo cholerny snajper może celować w twoją głowę? Gdy wyjdziesz, ktoś na pewno będzie miał cię na oku, przekazując im wszystko jak leci. Jeżeli coś im się nie spodoba, śmierć może czekać na ciebie na każdym pieprzonym kroku!

Właściwie to było coś, nad czym myślałam przez ostatnie dwadzieścia cztery godziny, siedząc zamknięta w sypialni, nie wychodząc z niej bez potrzeby. Niestety w tym czasie przyszło mi do głowy tylko jedno rozwiązanie.

- Dlatego potrzebuję ochroniarza - oznajmiłam, zerkając na niego. - Może nie zapewni mi stuprocentowego bezpieczeństwa, ale chociaż Sandersowie nie będą mnie mieli wystawionej jak na tacy. To najlepsze rozwiązanie.

- Tylko że to kosztuje, Joce. Masz w ogóle na to pieniądze?

O tym również pomyślałam, z bólem patrząc na swoje oszczędności, które niestety nie powalały na kolana. W dodatku obiecałam sobie, że będę je ruszać jedynie w krytycznych sytuacjach.

Jednak jak inaczej nazwać sytuację, którą miałam obecnie? Zagrożenie życia chyba zdecydowanie należało do kategorii „krytyczne", bo co mi po oszczędnościach, jeżeli mogę skończyć kilka metrów pod ziemią.

- Poradzę sobie - powiedziałam jedynie. - Musimy tylko znaleźć odpowiednią osobę. Taką, która się na tym zna, ma potrzebne kwalifikacje i najlepiej też pozwolenie na broń.

- Dobra... To jak chcesz kogoś takiego znaleźć? Otworzysz casting na najlepszego ochroniarza? - rzucił żartem, śmiejąc się z niego cicho, a przynajmniej robił to do chwili, aż jego wzrok nie opadł na moje usta ułożone w szerokim uśmiech. - Cholera.

Pora znaleźć najlepszego z najlepszych.

***
- Nie wierzę, że dałem się w to wciągnąć - mruknął, gdy właśnie skończyliśmy przesłuchiwać naszego piątego kandydata.

- Daj spokój, nie jest tak źle.

A właściwie to było.

Nie mogłam powiedzieć, że brakowało chętnych. Już kilka minut po zamieszczeniu ogłoszenia miałam telefon za telefonem, tylko że w trakcie rozmowy okazywało się, że nie spełniali nawet minimum kryteriów ustalonych przeze mnie i Paula. Kiedy miałam już ziarenko nadziei, że trafił się ktoś odpowiedni, ta bańska pryskała, gdy przyszedł na spotkanie.

- Gościu omal nie zabił się tym, nie wiem, kijem, który miał! - przypomniał, rozkładając ręce.

Skrzywiłam się. Faktycznie coś mu w tym pokazie nie wyszło.

Westchnęłam, przecierając oczy.

- Został nam jeszcze jeden na dzisiaj. Dałam przy nim wykrzyknik - powiedziałam, wskazując palcem na jego imię i nazwisko, które zapisałam sobie na kartce wraz z innymi podstawowymi informacjami, o których wspominał przez telefon.

Paul zerknął na mojej notatki.

- Przy dwóch poprzednich też dałaś wykrzyknik - zauważył zrezygnowany.

- Ale ten jest większy - odpowiedziałam urażona. Naprawdę został mi bardziej w pamięci. Wydawał się wiedzieć o czym mówi. Jakby rzeczywiście już przy tym pracował, więc albo znał się na rzeczy, albo naoglądał się za dużo filmów.

Pukanie o drzwi z charakterystycznymi przerwami od razu zwróciło naszą uwagę. Jednocześnie mój telefon zawibrował, otrzymując nową wiadomość. Przyszedł.

Skinęłam głową do Paula, wstając wraz z nim i podchodząc do drzwi, wcześniej jeszcze spoglądając przez wizjer. Mężczyzna spokojnie czekał aż otworzę. Przekręciłam wszystkie zamki, uchylając drzwi, blokując je jeszcze nogą, a na wszelki wypadek Paul stał tuż za nimi.

Mężczyzna niepewnie spojrzał na szczelinę, którą postanowiłam zrobić. Przechylił się delikatnie, by chyba lepiej mnie widzieć. A wraz z tym i ja zobaczyłam go lepiej. I cholera, te trzydzieści cztery lata, które podał przez telefon, nigdy bym mu tyle nie dała. Przez łagodne rysy twarzy wyglądał znacznie młodziej. Wydawał się być nawet w moim wieku, a przecież był dobre osiem lat starszy.

Uśmiechnął się do mnie, odzywając jako pierwszy.

- Przyszedłem w sprawie pracy. To z panią rozmawiałem przez telefon, prawda? - zapytał, chociaż w jego niemal czarnych oczach z pewnością błyszczało coś na wzór rozbawienia.

Ta, na pewno byłoby ci do śmiechu, gdyby to ciebie na cel obrała mafia.

- Tak - potwierdziłam, otwierając drzwi szerzej, by szybko rozglądnąć się, czy nikt za nim nie szedł. - Niech pan wejdzie - powiedziałam, pozwalając mu wejść do środka.

Jego głowa poruszyła się w lekkim skinieniu, a następnie nogi poprowadziły go do środka, gdy zrobiłam mu przejście. I kiedy właśnie zamierzałam z powrotem zamknąć drzwi, drgnęłam zaskoczona, gdy mężczyzna odwrócił się w ułamku sekundy, w jednej chwili poważniejąc i zatrzymując zmierzającą w jego kierunku pięść Paula. Nim zdążyłam się zorientować co się dzieje, wybrany przeze mnie kandydat zwinnie go przekręcił na drugą stronę, przyciskając mocno do ściany.

- Ała, aaa! - wydusił Paul, gdy ja po prostu stałam, przyglądając się temu z rozchylonymi ustami. - Dobra, nie zastanawiaj się dłużej, tylko go bierz! - wypowiedział przez zaciśnięte zęby, stając niemal na palcach. - A-a-a, moje ramię! Skurcz mam!

Boże jedyny.

Mężczyzna spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami, jakby czekał na moją decyzję. Och.

- Może go pan puścić - powiedziałam w końcu, a wtedy zabrał od niego ręce, cofając się o kilka kroków. Paul za to skrzywił się, przykucając i rozmasowując swoje ramię.

- Co to miało niby być?! - spytałam go, bo wcale nie mieliśmy tego w planie. A przynajmniej ja nic takiego nie planowałam.

- Znudziły mi się te rozmowy - mruknął. - Chciałem sprawdzić, czy poradzi sobie podczas realnego zagrożenia. No i nie wiem jak u niej, ale u mnie zdałeś z wyróżnieniem - rzucił do niego, wciąż nie przestając masować poprzedniego miejsca.

Westchnęłam ciężko, bo mimo wszystko nie powinien tego robić. Gdyby mężczyzna nie zatrzymał jego ręki w porę, może musiałabym jeszcze ratować naszego gościa.

- Przepraszam. To nie powinno...

- Nic nie szkodzi - odparł, nim dokończyłam. - Najpewniej zrobiłbym to samo, gdybym szukał kogoś, komu miałbym powierzyć swoje życie - przyznał, przez co trochę odetchnęłam. Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej złożone kartki. Zrobił krok w moją stronę, podając mi je. - To referencje i dane, o które pani prosiła.

Odebrałam oba dokumenty, rozkładając je. Widziałam, jak Paul używa wszystkich sił, by wstać, żeby zaraz znaleźć się obok mnie i przyglądnąć się zapisanym stronom.

Popatrzyłam na litery, później na mężczyznę, a następnie znowu na litery.

- Pracował pan dla służb specjalnych? - upewniłam się, nadal nie mogąc uwierzyć, że mogłam trafić na tak idealnego kandydata.

- Zgadza się, cztery lata. Mam pozwolenie na broń, odpowiednie przeszkolenie, potrafię działać w sytuacjach kryzysowych - wymienił. - W dodatku jestem dyspozycyjny o każdej porze, więc jeżeli potrzebuje pani dobowej ochrony...

- O tak, zdecydowanie jej potrzebuje - mruknął Paul.

Miał wystawioną jedną z najlepszych opinii. Z takimi umiejętnościami i doświadczeniem...

- Dlaczego chce pan pracować dla mnie? - spytałam, gdy to wszystko wydawało się być zbyt piękne. - Mając to wszystko - zaczęłam, wskazując dokumenty, które mi pokazał - mógłby pan znaleźć pracę na dużo lepszym stanowisku, z wypłatą o wiele bardziej przystosowaną do pana umiejętności.

- Liczyłem, że nie zada pani tego pytania - rzucił szczerze, uśmiechając się, na co i ja się uśmiechnęłam. - Nie zależy mi na pieniądzach. Zobaczyłem pani ogłoszenie, więc postanowiłem zadzwonić, a kiedy rozmawialiśmy przez telefon, brzmiała pani na osobę, która naprawdę potrzebuje pomocy, dlatego tu jestem. Jest pani dziennikarką, prawda? - spytał, a ja niemal od razu potwierdziłam to skinięciem głowy. - Podejrzewam więc, że wpakowała się pani swoją ciekawością w coś, przez co nie czuje się już pani bezpiecznie.

- Dobry jest - szepnął do mnie Paul, a teraz ja sama miałam ochotę potraktować go tak samo, jak mężczyzna przede mną chwilę temu.

- Zapewnię pani bezpieczeństwo, najlepsze z możliwych. Może mi pani zaufać.

Moje spojrzenie jeszcze raz opadło na trzymane kartki, widząc jedynie same plusy. To, że ktoś taki postanowił się zgłosić, było niemal jak trafienie wygranego losu na loterii, szczęśliwy traf. Powierzenie tego w jego ręce wydawało się jedyną słuszną decyzją.

Spojrzałam mężczyźnie w oczy, właściwie to znając już swoją odpowiedź od chwili, gdy zobaczyłam, jak zwinnie poradził sobie z Paulem. Miałam nadzieję, że tak samo dobrze pójdzie mu z ewentualnymi innymi zagrożeniami.

- Pozostaje mi powiedzieć tylko: zaczyna pan od... Właściwie to od teraz - powiedziałam, uśmiechając się delikatnie i oddając mu jego dokumenty.

Skinął głową, odwzajemniając uśmiech.

- W takim razie przejdźmy może do konkretów. Z kim pani zadarła?

No tak. To była istotna informacja. Być może stwierdzi, że nie ma już dla mnie ratunku i zrezygnuje z tej pracy szybciej, niż w ogóle ją przyjął.

Musiał zobaczyć moją minę, bo jego brwi powędrowały do góry, a z ust wydostało się kolejne pytanie.

- Gang narkotykowy? Dlatego wymagała pani pozwolenia na broń?

- Gang narkotykowy, słyszałaś, Jocelyn? - Nerwowy śmiech Paula dotarł do moich uszu. - On myśli, że mogłabyś z kimś takim zadrzeć! Zaszła za skórę Sandersom - odpowiedział już poważnie.

Spojrzenie ochroniarza przeniosło się na mnie, to ode mnie oczekując odpowiedzi, dlatego powoli poruszyłam głową, potwierdzając to.

- No tak, nie doceniłem pani.

- Jeżeli chciałby pan przez to zrezygnować... - przerwałam, gdy zauważyłam, jak przeczy głową.

- Nie spodziewałem się czegoś lekkiego - powiedział, a jego ręka wskazała w stronę okien. - Ma pani zasłonięte wszystkie okna. To mówi samo za siebie - zauważył. - Nie zamierzam się wycofać z takiego powodu. Miałem okazję mierzyć się już z różnymi problemami, ten nie powinien jakoś bardzo odstawać.

Jego słowa sprawiły, że zwyczajnie odetchnęłam. Informacja o Sandersach nie wydawała się go w żaden sposób załamać, więc albo dobrze ukrywał swoje emocje, albo faktycznie nie musiałam się aż tak bardzo tym martwić.

- Jeżeli to nie problem, to chciałbym już przejść do omówienia zasad bezpieczeństwa i wszelkich sytuacji, które mogą mieć miejsce. Dzięki temu będzie pani przygotowana na różne możliwości.

- W porządku - odparłam niemal od razu. Również nie miałam zamiaru z tym zwlekać. Im szybciej to ogarniemy, tym szybciej będę mogła przejść do działania z Sandersami. - Załatwmy to.

A kiedy to załatwimy, nie miałam zamiaru dłużej siedzieć w tych czterech ścianach.

Ani chwili dłużej.

***
Starałam się uważnie słuchać słów mężczyzny, ale już po kilkudziesięciu przedstawionych przez niego zasadach przyłapywałam się na tym, że zupełnie nie miałam pojęcia co do mnie mówił. Mój mózg zwyczajnie zaczął ignorować uciekające z jego ust słowa.

- Za dużo tego? - zapytał z lekkim uśmiechem, gdy zdecydowanie zauważył, że moje myśli krążyły właśnie wokół czegoś innego.

- Trochę - przyznałam przepraszająco, chociaż ochroniarz nie wyglądał ani trochę na złego. - Ale myślę, że zapamiętałam najważniejsze.

- To znaczy, że i tak będzie robić wszystko po swojemu - wtrącił się Paul, szybko unikając mojego kopnięcia. - No co, mówię prawdę.

- Przypomnij mi proszę, dlaczego utrzymuję z tobą kontakt?

- Bo razem pracujemy. Jestem kamerzystą. Poza tym kryję twój tyłek przed Masonem - wymienił płynnie i niestety musiałam mu przyznać rację. Dlatego postanowiłam na to w ogóle nie odpowiadać.

- Najważniejsze, żebyś konsultowała ze mną wszystko, co chcesz zrobić. Będę mógł się wtedy ewentualnie przygotować - powiedział swobodnie, gdy na początku tej rozmowy postanowiliśmy zrezygnować z Pan/Pani i po prostu zwracać się do siebie po imieniu.

- Mam tylko jedno pytanie... - zaczęłam niepewnie, a widząc, że słucha, postanowiłam kontynuować. - Co z... nocami? Ostatnio bez problemu dostali się do mojego mieszkania. Mogą zrobić to ponownie - tłumaczyłam, bo nie uśmiechało mi się zostać zabitą podczas snu. Nie żeby w ogóle uśmiechało mi się zostać zabitą.

- Mogę nocować w salonie, jeżeli to nie problem. Gdyby ktoś chciał dostać się do środka, na pewno będę o tym wiedział.

- Mam niewielki pokój gościnny - poinformowałam go, wskazując za sobą jedne z dwóch białych drzwi. - Oczywiście dopisalibyśmy to do umowy, ustalili stawki.

Skinął lekko głową.

- Jakbyś sporządziła mniej więcej swój harmonogram dnia, pomogłoby mi to bardzo w organizacji. Czy masz jakieś stałe zajęcia, jak przebiega twoja praca.

- Ona tylko pracuje. A teraz wzięła wolne. Ale i tak będzie pracować, tylko że nad sprawą, którą sama na siebie nałożyła - rzucił ponownie Paul.

- Nie pracuję przecież tak dużo - mruknęłam w odpowiedzi.

- Podaj mi przynajmniej jedną rzecz, którą robisz poza pracą - zażądał.

Otworzyłam więc usta, ale znalezienie czegoś nie było wcale takie łatwe.

- Śpię - odparłam w końcu.

Mój ochroniarz się uśmiechnął.

- W takim razie będziemy ustalać wszystko na bieżąco - stwierdził. - Masz jakieś alergie, o których powinienem wiedzieć? Czegoś szczególnie unikasz, boisz się?

- Nie - odpowiedziałam krótko, nawet nie próbując poruszyć tego drugiego pytania. Nie było nic, o czym któryś z nich powinien wiedzieć.

- Okej, więc najistotniejsze mamy za sobą. Jakieś plany na resztę dnia?

W jednej chwili powróciła do mnie cała energia i nie potrafiłam powstrzymać pojawiającego się uśmiechu.

- Mamy piątek. To idealny dzień, by spotkać się z psychiatrą - oznajmiłam pogodnie.

- O tak, zdecydowanie powinnaś to zrobić - przyznał Paul, zaraz mrużąc oczy, zerkając na mnie. - Czekaj... Chyba nie... Nie, proszę, nie mów, że masz na myśli jego.

- Wygooglowałam go - powiedziałam radośnie. - Przyjmuje dziś prywatnie.

- A mówimy właśnie o...? - wtrącił się mężczyzna, gdy on natomiast nie miał pojęcia, kogo miałam na myśli.

- O Sandersie, a konkretniej o Samuelu. Ponoć cenią jego umiejętności.

- Dobrze... A teraz przypomnij mi, Jocelyn... Przed kim ja cię miałem chronić?

- Przed Sandersami - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- W takim razie mogłabyś mi proszę wytłumaczyć, dlaczego właśnie zamierzasz iść prosto w ręce jednego z nich?

Otworzyłam już usta, by odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam z tego. Wstałam, nieznacznie się uśmiechając.

- Wychodzi na to, że praca to faktycznie jedyne, co mam do robienia w życiu, bo żeby żyć, muszę pracować - zaśmiałam się delikatnie. - A że jestem dziennikarką, to na zbieraniu informacji się ona opiera, dlatego w drogę. Zobaczmy, co ma nam do powiedzenia Szanowny Pan Psychiatra.

Paul milczał, a mężczyzna widząc, że wcale z tym nie żartuję, również wstał i o dziwo wcale nie próbował zmienić mojego zdania.

- Pojedziemy moim autem - poinformował jedynie, z czym się nie spierałam. W końcu tę kwestię też zawarł w swoim wcześniejszym wykładzie.

Paul wyszedł razem z nami, a ja upewniłam się kilkukrotnie, czy zamknęłam drzwi. Kluczyk schowałam w bezpieczne miejsce.

- Joce, poczekaj jeszcze - rzucił Paul, chwytając mnie od razu za ramię i odciągając trochę do tyłu. - Wszystko w porządku? - zapytał szeptem, zerkając w moje oczy, jakby chciał z nich wyczytać prawdę. - Czy Mason coś ci powiedział, gdy brałaś urlop?

Zaprzeczyłam głową.

- Rozmawiałam tylko z jego sekretarką. Powiedziałam co chcę i to tyle. Nic mi nie jest - zapewniłam i chociaż była to zupełnie szczera odpowiedź, Paul wydawał się w nią poważnie wątpić.

- Próbowałem dodzwonić się do prawnika, o którym ci wspomniałem. Nie odbiera na razie. Prawdopodobnie załatwia coś poza krajem - wyjaśnił. - Gdy tylko uda mi się z nim skontaktować, dam ci znać.

Uśmiechnęłam się lekko, przytakując głową. Naprawdę się za to zabrał.

- W takim razie będę czekać - przyznałam. Nie wiedziałam kim jest prawnik, którego zna, ale może faktycznie będzie potrafił coś z tym zrobić. Było warto spróbować. Zerknęłam na ochroniarza, by zaraz znowu spojrzeć na Paula. - Wybierasz się z nami?

Nie musiałam długo czekać, by naprawdę szybko się wycofał.

- Jeszcze nie zwariowałem, by pchać się do Sandersa - mruknął.

Zaśmiałam się.

- A ja chyba tak, bo akurat idę prosto do tego, który jest psychiatrą. Życz mi powodzenia.

Bo ono zdecydowanie mi się przyda.

***
Zerknęłam na wejście do prywatnej klinki, w której, według informacji zamieszczonej na stronie, dzisiaj jednym z obecnych lekarzy był właśnie Sanders. Przeglądając przy okazji opinie na jej temat, znalazłam same dobre słowa, a o Samuelu? O dziwo jeszcze lepsze.

Wypuściłam z ust zebrane powietrze, decydując się w końcu wejść do środka. Pchnęłam drzwi, a gdy tylko zobaczyłam wystrój kliniki, musiałam przyznać, że wcale nie kłamali z opisem, który zdążyłam przeczytać w Internecie. Przynajmniej, jeżeli chodziło o wnętrze, które z całą pewnością było miłe dla oka. Już samym swoim wyglądem sprawiała wrażenie ekskluzywnej i realizującej swoje założenia, a przede wszystkim wydawała się otwarta dla wszystkich, którzy potrzebowali skorzystać z udzielanej w niej pomocy.

Cena za konsultację u tutejszego specjalisty to była już zdecydowanie inna kwestia.

Zerknęłam przed siebie, od razu dostrzegając podnoszącą się kobietę za ciemnoszarą ladą, na której twarzy pojawił się szybko życzliwy uśmiech. Ozdobiona drewnem ściana za jej plecami wręcz idealnie komponowała się z postawionymi w różnych miejscach doniczkami z pięknymi zielonymi roślinami. W tym wszystkim nawet delikatne dla oczu oświetlenie wydawało się uspokajające.

Nie miałam pojęcia, kto zajmował się wystrojem tego miejsca, ale zdecydowanie wiedział, co robi.

Ruszyłam w kierunku kobiety, stawiając swobodne kroki na jasnych płytkach. Przez cały czas trzymałam się blisko swojego ochroniarza, nie mając najmniejszego zamiaru go opuszczać.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc? - spytała, gdy stanęłam już przed nią.

Okej, więc zaczynamy. Miałam opracowany calutki plan, jak dostać się do Samuela.

- Chciałabym się widzieć z doktorem Sandersem.

- W takim razie miło mi cię widzieć, Jocelyn. - Znany i zdecydowanie rozbawiony głos, bez wątpienia nie był głosem kobiety. Przeklęłam w duchu, gdy naprawdę nie musiałam przekręcać głowy, by wiedzieć kto stoi kilka kroków dalej, rozsypując cały mój plan na drobny mak.

Nie sądziłam, że dotrę do niego tak szybko.

Samuel zatrzymał się obok, oddając recepcjonistce jakąś papierową teczkę.

- Zapisałem termin w środku na kartce. Wprowadź go proszę do systemu - powiedział do niej uprzejmie, na co od razu przytaknęła głową, odbierając od niego dokumenty.

- Oczywiście, doktorze.

Skrzywiłam się, widząc zachowanie kobiety. Ona w ogóle wiedziała kogo ma przed sobą?

Jego wzrok przesunął się na chwilę na mojego towarzysza, a zaraz zatrzymał się już całkowicie na mnie.

- Muszę przyznać, że dość dawno się nie widzieliśmy - rzucił, a w jego oczach ewidentnie tańczyły iskierki rozbawienia. - Coś się stało, że przyszłaś specjalnie do kliniki, by się ze mną spotkać? Mam wielką nadzieję, że to nic poważnego.

Czyli tak się bawimy.

- Cóż, to zabawne, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że ktoś mnie ciągle obserwuje - przyznałam, śmiejąc się. - Nawet w drodze do kliniki miałam wrażenie, że jeden samochód cały czas siedzi mi na ogonie. Nawet chyba zaparkował nieopodal.

Nie wyglądał na zaskoczonego.

- Skoro to tego rodzaju problem, może obgadamy to w moim gabinecie? - zapytał, wciąż nie ukrywając swojego dobrego humoru, co dla recepcjonistki musiało wyglądać dość dziwnie. - Nie mam już dzisiaj więcej pacjentów, więc mogę przyjąć cię na przyjacielską konsultację.

- Byłoby świetnie - odpowiedziałam, posyłając mu najbardziej fałszywy uśmiech na jaki tylko było mnie stać.

- W takim razie chodźmy - rzucił, o dziwo dość łagodnym i spokojnym głosem. Odwrócił się, idąc jako pierwszy. Ja za to wypuściłam dyskretnie zebrane powietrze, co chyba nie było jednak takie dyskretne, kiedy kobieta obok uśmiechnęła się pocieszająco, zaraz mówiąc:

- Proszę niczym się nie stresować. Doktor Sanders jest wspaniałym specjalistą. Zobaczy Pani, że ta wizyta nie będzie taka straszna.

Spojrzałam na nią, widząc w jej oczach samą szczerość. Cóż, dla swoich pacjentów faktycznie musiał być naprawdę dobrym lekarzem. Problem polegał na tym, że ja nie byłam jego pacjentką, więc obawiałam się, że Sanders nie będzie już tak bardzo uprzejmy i miły jak dla nich.

Mimo to przytaknęłam głową, zaraz zwracając się do swojego ochroniarza.

- Wchodzisz tam ze mną - szepnęłam i gdy tylko jego głowa poruszyła się w potwierdzeniu, ruszyłam za lekarzem, doganiając go szybciej, niż bym tego chciała.

Samuel zatrzymał się przy drzwiach na samym końcu, otwierając je i zapraszając mnie do środka ruchem ręki. Nie czekałam na więcej, szybko przechodząc przez próg, by tylko stanąć jak najdalej od niego. Lekarz przepuścił jeszcze mężczyznę, a tuż po tym zamknął drzwi. Nic nie mogłam poradzić na to, że moje serce przyśpieszyło. Przebywanie w jednym pokoju z Sandersem nie było niczym, o czym bym marzyła.

W dodatku czułam się bardziej zestresowana niż przed swoim pierwszym występem przed kamerą.

- Siadaj, Jocelyn - rzucił, wskazując krzesło przed biurkiem. - I nie stresuj się tak. Przecież nic ci nie zrobię - zaśmiał się lekko, mijając mnie. Przeszedł za biurko, opadając na swój obrotowy fotel. - Jesteś bardziej spięta niż moi pacjenci na pierwszej wizycie.

- Podejrzewam, że to dlatego, że w porównaniu do mnie nie mieli tego wielkiego zaszczytu poznania twoich braci - odparłam, zajmując miejsce przed nim. - Jay i Carl niezbyt dobrze radzą sobie w rozmowie.

Jego kącik ust drgnął w uśmiechu.

- Przepraszam za nich. Możliwe, że dialog faktycznie nie jest ich mocną stroną - odpowiedział, przenosząc wzrok na mojego towarzysza. - Mogę wiedzieć z kim przyszłaś?

- To Connor, mój ochroniarz - przyznałam. - Pilnuje, aby nie przydarzył mi się żaden nieszczęśliwy wypadek.

- No tak - odparł rozbawiony. - Jednak gwarantuję ci, Jocelyn, że nic takiego ci tu nie grozi. Masz na to moje słowo. Postaraj się potraktować to miejsce jako neutralne, wolne od wszelkich takich nieszczęść, w porządku?

Zmarszczyłam nieznacznie brwi, patrząc na lekarza, nie mając pojęcia co takiego planował.

- W porządku - odpowiedziałam. - Ale Connor i tak zostaje tu ze mną.

- Nie ma problemu, jeżeli dzięki temu czujesz się bezpieczniej - stwierdził swobodnie, a jego wzrok przesunął się na mężczyznę. - Może chcesz usiąść? - zapytał go, kiedy wciąż stał jedynie kilka kroków ode mnie.

- Postoję, dziękuję.

Uśmiechnęłam się w duchu. Mężczyzna właśnie zyskał u mnie dużego plusa.

- W takim razie możemy zająć się już sprawą, z którą do mnie przyszłaś, Jocelyn - oznajmił, a jego oczy zabłyszczały, gdy na mnie spojrzał. - Zechcesz powiedzieć coś więcej o swoich urojeniach prześladowczych?

Prychnęłam, a nawet prawie się roześmiałam.

- Urojeniach prześladowczych? - powtórzyłam, unosząc brwi. - To nie żadne urojenia, a cholerni przestępcy wysłani przez twoich braci, by śledzić każdy mój krok.

Przytaknął głową.

- Od dawna odnosisz wrażenie, że jesteś obserwowana? - spytał poważnie.

- Odkąd cudowni bliźniacy Sanders postanowili włamać mi się do mieszkania, jeszcze mi w nim grożąc - warknęłam.

- W porządku, a dlaczego u ciebie byli?

Pokręciłam głową.

- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. Nie zamierzam rezygnować ze sprawy seryjnego morderstwa. Macie w niej swój udział, a ja dowiem się jaki. Jeżeli podczas tego coś mi się stanie, nikt nie będzie miał wątpliwości, że to wasza zasługa.

- Rozumiem, że to stąd pomysł na zatrudnienie ochroniarza - zauważył. - Powiedz mi jeszcze, Jocelyn - zaczął, patrząc wprost na mnie - leczyłaś się kiedyś psychiatrycznie bądź może ktoś z twojej rodziny to robił? Jakieś zdiagnozowane choroby psychiczne?

Słysząc to pytanie, mimowolnie rozchyliłam usta.

- Słucham?

- Zaburzenia urojeniowe to poważna sprawa, ale można je leczyć...

- Nie mam żadnych urojeń! - wyrzuciłam z siebie, wstając i opierając się dłońmi o biurko, ale wtedy na twarzy Samuela pojawił się uśmiech.

Do diabła, przecież osoba, która faktycznie je ma, powiedziałaby pewnie coś podobnego.

- Spokojnie, Jocelyn - powiedział, unosząc trochę ręce. - Tylko rozmawiamy.

- Nie zrobisz ze mnie wariatki - wycedziłam, ale on tylko bardziej się uśmiechnął.

Uważnie obserwowałam to, jak się podnosi i okrąża biurko, by stanąć przede mną. Cofnęłam się, a Connor od razu znalazł się między mną a nim.

- Proszę się odsunąć, doktorze - powiedział spokojnie, mierząc Samuela poważnym wzrokiem, jakby chciał mu tym przekazać, że w razie potrzeby będzie interweniował.

Sanders zaśmiał się ochryple.

- Bez obaw, naprawdę nie mam złych zamiarów. Chcę tylko pomóc - oznajmił, przenosząc swoje zielone spojrzenie na mnie. - Moglibyśmy zamienić słowo bez twojego ochroniarza, Jocelyn?

Connor zerknął na mnie, oczekując odpowiedzi. Ja natomiast stałam w bezruchu, nie wiedząc co powinnam zrobić.

Cholera, tak bardzo jak kochałam tę pracę, jednocześnie tak mocno jej nienawidziłam.

- Możesz nas zostawić, Connor - zwróciłam się do niego, z trudem wypuszczając te słowa z ust.

- Będę zaraz za drzwiami, gdybyś mnie potrzebowała - odpowiedział w zamian, a ja przytaknęłam. Jego sylwetka szybko zniknęła mi z oczu.

Starałam się nawet nie drgnąć, gdy Sanders zrobił krok w moją stronę, ostatecznie przysiadając na biurku.

- Wierzę, że nie jesteś na tyle głupia, by decydować się na nagrywanie tego spotkania, dlatego myślę, że możemy porozmawiać sobie szczerze - oznajmił, a jego łagodny ton głosu wcale nie współgrał z obecną sytuacją. W dodatku miał rację, nie nagrywałam. I tak na niewiele by się to zdało. - Nie szukamy z tobą konfliktów, Jocelyn. Wręcz bylibyśmy nawet gotowi na współpracę, bo jestem pewien, że udałoby nam się dogadać.

- W życiu nie będę z wami współpracować - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, ale on nie wydawał się zwrócić na to większej uwagi.

- Chcemy jedynie spokoju - zaznaczył, nie spuszczając ze mnie wzroku. - Grzebiąc w naszych sprawach, sama prosisz się o uwagę. Niestety nie o tą dobrą, bo jeżeli ktoś będzie nam zagrażał, będziemy zwyczajnie się bronić, tym co mamy, a zdecydowanie dysponujemy większymi środkami niż ty. Nie chcę cię straszyć, Jocelyn, bo nie o to tu chodzi, ale jeżeli nie odpuścisz, podejmiemy odpowiednie kroki.

- Nie możecie mi nic zrobić - wypowiedziałam, sama w to nie wierząc. Było to największe kłamstwo jakie tylko mogło wydostać się z moich ust. Miałam wrażenie, że Sanders spojrzał na mnie jedynie z większym współczuciem.

- Jocelyn, wystarczy jeden mój telefon w odpowiednie miejsce, a za kilka minut znajdziesz się na oddziale zamkniętym za stanowienie bezpośredniego zagrożenia dla własnego zdrowia i życia oraz życia innych. Wraz z tym mogę ci przysiąc, że żaden badający cię psychiatra nie podważyłby mojej opinii. Wiesz chyba z czym by się to wiązało. Ta opcja i tak byłaby o wiele lepsza niż ta, którą może zafundować ci Jay czy Carl, którzy mają cię akurat na oku.

Zacisnęłam dłonie, niemal wbijając w nie paznokcie. Nie zdziwiłabym się, gdyby te faktycznie przebiły się przez delikatną skórę. Mogli wszystko, ja nie mogłam nic, dość dobitnie mi to właśnie przekazał. Tylko że to nie było nic, czego bym nie wiedziała.

Samuel głośno westchnął, zsuwając się z biurka i odwracając w moją stronę. Odruchowo postawiłam krok w tył, gdy się zbliżył. A później kolejny, kiedy wcale się nie zatrzymał, aż w końcu nie miałam już gdzie się cofnąć.

Otworzyłam już usta, by zawołać Connora, ale lekarz odezwał się pierwszy.

- O co tak naprawdę chodzi, Joce? - spytał spokojnie i chociaż na niego nie patrzyłam, wiedziałam, że on to robi. - Ta sprawa jest dla ciebie tak bardzo ważna, że będziesz w nią brnąć nie dbając nawet o własne zdrowie? Jeżeli chcesz informacji o seryjnym, zapytaj nas o nie. Dostaniesz wszystko, co możemy ci dać i z pewnością będziesz z tego zadowolona.

Pokręciłam głową, odsuwając się od niego.

- Myślę, że to koniec naszej rozmowy, doktorze Sanders - oznajmiłam, czując, jak mój głos drży, przez co o wiele bardziej poczułam się słabiej. Musiałam stąd wyjść, nim całkowicie stracę nad tą rozmową kontrolę. Ruszyłam do drzwi, jednak Samuel wcale nie zamierzał pozwolić mi wyjść, zagradzając mi drogę. - Wypuść mnie - warknęłam.

- Przemyśl to, co ci powiedziałem - poprosił. - Moja oferta współpracy wciąż jest aktualna i będzie aż do chwili, gdy nie zrobisz czegoś, na co już nie będę miał wpływu. Pamiętaj o tym. - Odsunął się na bok, nie zatrzymując mnie dłużej. Nie czekałam więc, chcąc wyjść stąd jak najszybciej. Złapałam klamkę, jednak zatrzymałam się, gdy usłyszałam za sobą ostatnie słowa Sandersa. - Jeszcze jedno, Jocelyn. Nie wiem, jak wygląda twoja sytuacja, ale jeśli przypadkiem robisz to wszystko, by wydostać się z jakiś problemów, to nie jest dobry pomysł. Zaufaj mi w tym.

Otworzyłam drzwi, wychodząc z jego gabinetu, nawet się nie odwracając. Odchodząc jak najdalej od niego, nie mając zamiaru tam więcej wracać.

Bo przy każdym spotkaniu z nim, to ja wychodziłam na tym najgorzej.

Przywarłam otwartą dłoń do czoła, czując pulsujący ból.

Musiałam szybko coś wymyślić, bo obawiałam się, że w innym przypadku jeden ochroniarz to będzie zdecydowanie zbyt mało, by utrzymać mnie przy życiu.

Albo przy zdrowych zmysłach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top