- § 4 -

Poruszyłem dłonią, obserwując jak złocisty trunek odbija się od ścianek szklanki. Kostki lodu zabrzęczały u jej dołu. Wziąłem w końcu jego łyk, przymykając oczy, gdy alkohol przemknął po moim gardle, pozostawiając po sobie znajome uczucie.

Opuściłem rękę, opierając ją o nogę.

– Myślisz, że posłucha ostrzeżenia? – Pytanie brata dotarło do mnie z drugiego końca pokoju, gdzie zajmował jeden z fotelów. – Starałem się dość skutecznie ją nastraszyć – przyznał, a w jego głosie wyczułem nutkę rozbawienia.

Przekrzywiłem głowę, zerkając na niego. Opadłem spojrzeniem na jego nogi, które swobodnie spoczywały na moim stoliku.

– Bardziej wystraszyła się Austina niż ciebie – mruknąłem, widząc, jak na jego twarzy pojawia się grymas.

– Bo od początku był na lepszej pozycji z tym – zarzucił niepocieszony. – Poza tym nie znała go. Miał przewagę.

To prawda, w dodatku zrobił wszystko, o co go prosiliśmy, a dzięki temu o wiele bardziej odczuła powagę sytuacji. Tylko że ona nadal próbowała grać nieugiętą.

A dla własnego dobra nie powinna.

Westchnąłem, obracając się na krześle w stronę Carla i odkładając na biurko jeszcze zapełnioną szklankę. Jego pytanie wcale nie opuściło moich myśli, bo sam zadawałem sobie je, odkąd tylko opuściliśmy jej mieszkanie. I obawiałem się, że znałem już odpowiedź. Znałem ją już w tej sekundzie, kiedy spojrzałem w jej ciemnobrązowe oczy.

– Nie posłucha go – przyznałem, nie mając co do tego wątpliwości. Carl od razu zatrzymał na mnie zaciekawione spojrzenie, a mój kącik ust delikatnie drgnął ku górze. – Chyba ją bardziej nakręciliśmy.

Prychnął, kręcąc głową.

– Dziennikarka z powołania. Nie mogliśmy trafić lepiej. – Zsunął nogi na podłogę, zakładając jedną na drugą. – Więc co teraz? Miałem nadzieję, że tyle wystarczy i nie będziemy musieli posuwać się dalej.

– Też miałem taką nadzieję – westchnąłem. – Ale jeżeli faktycznie nie odpuści…

– …to będziemy musieli jej pokazać, że wcale nie żartowaliśmy – dokończył, uśmiechając się lekko. Założył ręce za głowę, patrząc na sufit. – Jak daleko chcesz z tym zajść?

– Tak daleko, jak będzie to konieczne. – Spojrzałem na monitor i na jej profil, który odszukałem na Facebooku. Dość mocno się udzielała. Tutaj, ale i na innych mediach społecznościowych również. – W końcu się złamie i podda.

– A jeśli tego nie zrobi? – spytał, patrząc na mnie spod przymrużonych oczu.

– Wtedy Austin zakończy to raz na zawsze – odparłem poważnie.

Bo jeżeli Jocelyn Harlet nie dostosuje się do naszych zasad, nie będzie innego wyboru. Dobro i bezpieczeństwo rodziny było dla mnie najważniejsze, a ona temu zagrażała.

– Rzeczowy jak zawsze – stwierdził rozbawiony, podnosząc się z fotela. – Oby więc nasza Jocelyn dokonała dobrych wyborów i nie dotarła do ostatniego etapu przygody. Byłoby to dość smutne zakończenie naszej znajomości. – Przeciągnął się, podchodząc do mojego biurka. Sięgnął po szklankę, z której jeszcze chwilę temu piłem i sam wziął z niej dużego łyka, krzywiąc się zaraz. – Co za ohydztwo.

Pokręciłem zrezygnowany głową, zabierając od niego trunek.

– Za każdym razem, kiedy postanawiasz posmakować tego, co jest w mojej szklance, nie podoba ci się to, co w niej zastajesz, więc jakim cudem nadal nie przestałeś tego robić?

Na jego twarzy pojawił się jeszcze większy grymas.

– Wciąż się łudzę, że będziesz miał w końcu lepszy gust. – Uniosłem brwi, jednak machnął na to ręką, przysiadając na krańcu biurka. – Wracając do naszej dziennikareczki… – zaczął, zerkając mi w oczy – nie tylko my daliśmy ostrzeżenie. Słyszałeś, co mówiła. Gdy ją ruszymy, wszystko, co na nas ma, wleci do sieci.

– Czyli będzie to wielkie nic – podsumowałem, niemal w tej samej chwili widząc jego pytające spojrzenie. – To był blef. Nic na nas nie ma.

– Skąd ta pewność?

– Instynkt? Doświadczenie zawodowe? Albo fakt, że jakby miała, już dawno by to upubliczniła. Nie jest osobą, która trzymałaby dobre smaczki tylko dla siebie – zauważyłem. – A nagranie z więzienia? Nic na nim nie ma. W dodatku dostała zakaz jego publikacji.

Jego oczy w jednej chwili zabłysły.

– No to nie musimy się ograniczać – ucieszył się. – Ale musisz przyznać, że brzmiała przekonująco.

– Brzmiała – potwierdziłem.

Braku pewności siebie zdecydowanie nie można było jej zarzucić. A przynajmniej w tamtej chwili. Trzymała głowę wysoko podniesioną, nie dając się w żaden sposób zdominować. Chociaż Austin musiał ją mocno wystraszyć, starała się nie pokazywać tego na zewnątrz. Próbowała za to pokazać, że ma nad wszystkim kontrolę.

Tak się dobrze składa, że już niedługo będziemy mogli sprawdzić, czy faktycznie tak jest.

Razem z Carlem spojrzałem w stronę drzwi, gdy rozległo się pukanie. Na moje zaproszenie otworzyły się, a w przejściu stanął Samuel, który od razu obrzucił nas wzrokiem.

– Przeszkadzam? – spytał, zatrzymując się w progu.

– Nie – odparłem szczerze. – Rozmawialiśmy tylko o Harlet.

Samuel wraz z tym szeroko się uśmiechnął, a ten uśmiech dotarł nawet do jego oczu.

– A to ciekawe. Czym tym razem zwróciła na siebie uwagę?

– Była w więzieniu – odpowiedział Carl, a Sam przeniósł na niego pytający wzrok. – Miała zamiar przeprowadzić wywiad z naszym doktorkiem. Na jej nieszczęście zastała go będącego jedną nogą w grobie.

– Niech zgadnę, byliście u niej i powiedziała, że nie wycofa się z tej sprawy.

Carl się zaśmiał.

– Zupełnie jakbyś również tam był.

Samuel prychnął, kręcąc głową.

– Uważajcie na nią. Wcześniej się jej pozbyliśmy, ale teraz może nie być już tak łatwo.

Skrzywiłem się, bo jak na razie wszystko przemawiało za tym, że to pierwsze ostrzeżenie nie będzie jej ostatnim.

– Z całą pewnością nie będzie łatwo – mruknąłem pod nosem, pocierając ręką bolącą głowę. Zerknąłem jeszcze raz na monitor, ostatni raz obrzucając wzrokiem profil dziewczyny, by po tym wszystko wyłączyć. I tak poświęciłem jej już zbyt dużo swojego czasu.

Carl uniósł rękę, spoglądając na zegarek. Zsunął się z biurka, stając twardo na podłodze.

– Będę leciał. Muszę ogarnąć parę spraw w klubie. Jakby co, to jestem pod telefonem.

Kiwnąłem głową, odprowadzając go wzrokiem. Kiedy tylko wyszedł, od razu skupiłem się na Samuelu.

– Nie wejdziesz? – zapytałem, gdy wciąż stał przy otwartych drzwiach, jednak pokręcił głową.

– Chciałem tylko zapytać, czy znalazłbyś trochę czasu, by obgadać ze mną pewną sprawę. Chciałbym usłyszeć twoją opinię na jej temat.

Odchyliłem się bardziej do tyłu, wygodniej siadając na krześle.

– Na dzisiaj nie mam już żadnych planów, więc możemy nawet teraz o tym porozmawiać – zaproponowałem, widząc po nim, że było to coś ważnego.

– Mi pasuje – odpowiedział, chyba nawet z lekką ulgą.

Uśmiechnąłem się.

– To co tam do mnie masz?
 

***
– Czy ty mnie w ogóle słuchasz, Jay? – Usłyszałem pytanie Sama, właściwie od razu na nie odpowiadając.

– Nie za bardzo – przyznałem bez emocji, od kilku minut siedząc nieruchomo i patrząc na osobę obok niego, która wcale nie była mi tego dłużna, wytrwale patrząc mi w oczy. A przynajmniej tak było jeszcze sekundę temu, bo teraz widziałem jedynie dłoń Samuela, która przerwała naszą cichą wojnę.

Powoli zerknąłem na niego, gdy chyba tego oczekiwał.

– Prosiłbym, byś nie patrzył w taki sposób na moją kobietę – oznajmił spokojnie, na co usłyszałem prychnięcie Eve. Sam odwrócił głowę, patrząc tym razem na nią. – A ty, Serce, nie patrz tak na niego – upomniał ją, przez co tym razem to ja prychnąłem. Westchnął ciężko, zaraz odchylając się do tyłu, mocno przyciskając plecy do oparcia. – Czy wy chociaż przez chwilę nie możecie żyć w zgodzie?

– Nie – odpowiedzieliśmy równocześnie.

To, że zaakceptowałem jego związek z nią, nie znaczyło, że ją chociaż trochę polubiłem. Nadal ani trochę jej nie ufałem. Nie zdziwiłbym się, gdyby wciąż coś ukrywała przed nami, przed Samuelem, który dawał jej wręcz wszystko co mógł.

Sam wydawał się darzyć ją o wiele większym uczuciem niż ona darzyła jego. Dawał więcej niż dostawał.

– Więc zamierzacie już zawsze się unikać albo walczyć ze sobą?

– Tak – rzuciliśmy zgodnie.

– Przynajmniej w tym się zgadzacie – mruknął, wypuszczając zaraz powietrze z głośnym westchnieniem. – Chciałbym, żebyście porozmawiali w cztery oczy i wyjaśnili sobie to, co musicie.

– Nie uważam tego za konieczne – powiedziałem, spoglądając ponuro na Eve. – A ty?

– Wyjąłeś mi te słowa z ust. Również nie sądzę, by było to konieczne – odparła, posyłając mi stuprocentowo fałszywy uśmiech.

Cholerna agentka FBI.

– W takim razie bardzo dobrze, że nie pytałem was o zdanie na ten temat – zauważył, a ja skrzywiłem się, gdy wiedziałem już co powie dalej. – Dogadacie się, i zrobicie to albo z moją pomocą, albo bez niej. Wybierajcie.

Zacisnąłem zęby, zamykając oczy.

Nie podobał mi się ten pomysł. W ogóle mi się nie podobał.

– Dobra, porozmawiam z nim – burknęła, na co uchyliłem oczy, patrząc na jej niezbyt wesołą minę. Cóż, moja również musiała tak wyglądać, a szczególnie wtedy, gdy zauważyłem, że wzrok Samuela spoczął właśnie na mnie.

I nie musiał nic mówić, bym wiedział o co chodzi. Potarłem dłonią czoło, ostatecznie również się poddając, bo znałem go na tyle, by być pewnym, że nie odpuści w tej kwestii. Był zbyt uparty.

– Okej – powiedziałem, rozkładając ręce. – Porozmawiamy.

– Doskonale – ucieszył się. – Wrócimy jeszcze do tego, a teraz zajmijmy się tym. – Wyciągnął złożoną kartkę, podając mi ją.

– Co to? – spytałem, jednocześnie już ją rozkładając i dostrzegając komputerowo zapisaną stronę. Zmarszczyłem brwi, zerkając na Eve. – Dostałaś list od dyrektora FBI?

Było to raczej pytanie retoryczne, bo naprawdę nie dało się nie zauważyć napisanego odręcznie jej imienia oraz znajdującego się na samym dole podpisu dyrektora.

– List i kartę, która, jeżeli dobrze zrozumiałam, stanowi mój tymczasowy identyfikator – odpowiedziała, a ja powróciłem do dokumentu, skupiając się na jego treści.

– Jak wiesz, Eve odeszła z FBI tuż po konferencji prasowej – przypomniał Sam, na co przytaknąłem głową. – Kilka dni później mieliśmy spotkanie z agentem wysłanym od nich. Powiedział, że chcą zawiązać z nią nową umowę. Indywidualną umowę, z uwzględnieniem jej warunków.

– Chcą tylko wykorzystać to, że mam z wami kontakt – zauważyła niezadowolona. – Wasze znajomości i władza mogłyby im mocno pomóc.

– I nawzajem – rzucił. – Gdybyśmy to dobrze rozegrali, mielibyśmy po swojej stronie FBI. To naprawdę spore zaplecze. Umocniłoby to naszą pozycję.

Dotarłem do końca listu, odrzucając go na biurko.

– Nie ma w nim nic istotnego. Same ogóły, napisane tak, by w razie wycieku do mediów nie narobiły problemów. To oznacza, że wszystko przedstawią dopiero osobiście, gdy będziesz na miejscu – poinformowałem, bo ten list to zwykłe lanie wody, bez najmniejszej wartości.

– Cholera – mruknęła, odrzucając głowę w tył. Nie wydawała się z tego ani trochę zadowolona. Zakryła twarz dłońmi, a ja przez moment skupiłem wzrok na jej lewej ręce. Wciąż miała na niej czarny stabilizator. Nolan mocno ją poturbował. Chociaż większość ran już się zagoiła, jeszcze zapewne musiało upłynąć sporo czasu, nim zupełnie do siebie powróci. – Nie wiem co robić – wyszeptała.

– Możliwość negocjacji warunków umowy brzmi zachęcająco – powiedziałem, nawiązując do poprzednich słów Samuela.

– Nie tylko ja będę miała wymagania. Oni też je będą mieli. Mogą dotyczyć wszystkiego, a z pewnością w jakiś sposób będą dotyczyć was. Nie zobowiążę się do czegoś, co może źle na was wpłynąć – oznajmiła twardo i zupełnie szczerze.

– Nie wiemy co przygotowali – odparłem swobodnie, bo takie domyślanie się do niczego nie prowadziło. – I nie dowiemy się, jeżeli się z nimi nie spotkamy. Dopiero wtedy zobaczymy na czym stoimy i co z tym ewentualnie zrobić. Zwykła rozmowa do niczego cię nie zobowiąże.

– Jay ma rację – przyznał Sam, zerkając na nią. – Dopóki nie otrzymamy od nich więcej szczegółów, o niczym nie zdecydujemy. Może się okazać, że ich warunki nie będą wcale złe.

Skupiłem swoją uwagę na Eve, by zobaczyć jej reakcję. W tym momencie naprawdę nie potrzebowałem doświadczenia Samuela, by zauważyć, że zwyczajnie się bała. A ja wiedziałem czego.

– Jeżeli się na to zgodzisz, będę na spotkaniu razem z tobą jako twój pełnomocnik – oznajmiłem, widząc jak podnosi na mnie lekko zaskoczone spojrzenie. – Poprowadziłbym rozmowę na odpowiednie tory i zajął się wszelkimi prawnymi kwestiami. Nie musiałabyś wtedy o tym myśleć. W razie potrzeby wszystko bym ci wytłumaczył.

– Naprawdę? – spytała niepewnie, na co przytaknąłem, zaraz dodając:

– Tylko najpierw musisz mi szczerze odpowiedzieć na jedno pytanie, bym wiedział, czy jest jakikolwiek sens coś z tym robić.

– A jak ono brzmi?

Pochyliłem się do przodu, opierając przeplecione ręce o biurko. Zatrzymałem spojrzenie na jej oczach, a kiedy widziałem, że jest gotowa je usłyszeć, zapytałem. Spokojnie wypowiedziałem pytanie, na które jej odpowiedź będzie kluczowa.

– Czy praca w FBI to na pewno jest coś, do czego chcesz wrócić?

Nie ruszyła się, więc ja również tego nie zrobiłem, dając jej czas na przemyślenie tego. Bo to nie była praca jak każda inna. Wiązała się z czymś, czego z pewnością była świadoma. Nie tylko z możliwym niebezpieczeństwem, ale być może też z ewentualnymi dłuższymi wyjazdami.

Samuel też musiał to wiedzieć.

I tak, jakby usłyszała moje myśli, przekręciła głowę w jego stronę. Jakby to od niego miała zależeć jej ostateczna decyzja, ale Samuel nie miał zamiaru podejmować jej za nią, co potwierdził słowami, które miękko wyszły z jego ust.

– To twoja decyzja, Eve. Jeżeli chcesz wrócić, nie zabronię ci tego, bo wiem, że potrafisz zadbać o swoje bezpieczeństwo i poradzisz sobie. Jeżeli postanowisz odrzucić ich propozycję, to również będzie w porządku. Będziesz miała moje wsparcie, niezależnie od opcji, którą wybierzesz.

Eve szybko zamrugała, gdy te słowa musiały dość głęboko do niej trafić. Ja natomiast nie spodziewałem się usłyszeć niczego innego. Sam nigdy nie pozbawiłby jej możliwości decydowania o własnym życiu. Był gotowy przyjąć to, co zdecyduje.

– Ta praca od samego początku była dla mnie wszystkim, jeszcze nim ją zaczęłam – przyznała ciszej. – Czas, który poświęciłam na to… Nie chcę tego zaprzepaścić. Jeśli istniałaby taka możliwość, ja… nadal chciałabym być agentką FBI. Nie widzę siebie gdzieś indziej.

Przytaknąłem, bo tyle w zupełności mi wystarczyło. Chciała tego, a więc warto o to zawalczyć.

– W takim razie zrobię wszystko, by ugrać jak najlepsze warunki. Masz moje słowo.

Wypuściła z ust drżący oddech.

– Dziękuję – szepnęła, przecierając delikatnie oczy.

Skinąłem głową, jeszcze raz sięgając po ten marny list, który dostała.

FBI. Agencja rządowa.

Samuel się nie mylił. Mogliśmy na takiej współpracy wiele zyskać. Wykorzystać ją, by wspiąć się jeszcze wyżej. Byłoby to coś, czego nigdy nie zdobył nasz ojciec. Coś, co byłoby naszym osiągnięciem, nie jego.

Krok ku całkowitemu przejęciu władzy. Mieliśmy dużo, ale do tego musieliśmy mieć więcej.

Tylko że każdy medal ma dwie strony.

– Masz umówiony termin spotkania z nimi? – spytałem, na co zaprzeczyła ruchem głowy.

– Dali mi miesiąc na odpowiedź. Po tym czasie ich propozycja będzie nieaktualna. Zostało tylko kilka dni, dlatego zaczęłam się zastanawiać nad decyzją…

– No to nie ma już co tego przeciągać – stwierdziłem, wyciągając nogi przed siebie i kładąc ręce wygodnie na podłokietnikach. – Skontaktuj się z nimi i przekaż, że jesteś skłonna wysłuchać szczegółów ich oferty. Zaproponuj spotkanie na jutro…

– Na jutro? – zdziwiła się. –  Chcesz tak od razu tam lecieć?

– Lecieć? Kto powiedział, że będziemy tam lecieć? – spytałem, widząc jej niezrozumienie. Samuel natomiast wydawał się doskonale wiedzieć co mam na myśli. Delikatnie się uśmiechnąłem, mówiąc kolejne słowa. – To oni przylecą do nas, Eve – oznajmiłem swobodnie. – To tu się spotkamy. Na naszym terytorium, nie ich.

To był pierwszy krok, jeżeli chcieliśmy zdobyć przewagę w negocjacjach. Pierwszy i jeden z najważniejszych.

Bo co zdekoncentruje naszych agentów FBI bardziej niż obce terytorium? Niż miejsce, nad którym nie będą mieli żadnej władzy.

Bo należy całkowicie do nas.

Do mafii.
 

***
Podążałem wzrokiem za Eve, która od dłuższego czasu maszerowała po pokoju, nie robiąc sobie nawet krótkiej przerwy, w dodatku nie wyglądając przez to na ani trochę zmęczoną. Ta kobieta miała naprawdę dobrą kondycję.

Zerknąłem na Sama, który również nie wydawał się spuszczać z niej wzroku. Wydawało się, że była taka, odkąd tylko otworzyła dzisiaj oczy. Albo nawet od wczoraj, gdy tuż przy mnie ustaliła z FBI termin spotkania.

Jednym słowem była kłębkiem nerwów.

– Uspokój ją jakoś albo będziemy mieli tu zaraz dziurę w podłodze przez jej chodzenie – mruknąłem cicho do Samuela, który przekręcił głowę w moją stronę, mrużąc na mnie oczy. Uniosłem brwi. – No co? Niby jest twoją dziewczyną. Chyba wiesz, jak to zrobić.

Jeszcze przez chwilę na mnie patrzył, by zaraz westchnąć i ostatecznie podnieść się. Eve chyba nawet tego nie zauważyła, mając zamknięte oczy i z całą pewnością będąc myślami daleko stąd, więc gdy tylko się odwróciła, by zrobić kolejną rundkę, wpadła w jego ramiona. Drgnęła zaskoczona, prostując się jeszcze bardziej i unosząc głowę, by spojrzeć na niego.

– Coś się stało? – spytała od razu, na co zaprzeczył lekkim ruchem głowy. Jego otwarta dłoń przesunęła się po jej plecach w dół, zatrzymując się tam.

– Chodź ze mną – poprosił ją. – Mamy jeszcze trochę czasu zanim tu dotrą.

– Ale…

– Gdyby zjawili się tu wcześniej, Jay na pewno nas powiadomi.

Jej wzrok przemknął na mnie, szukając potwierdzenia.

– Dam znać – potwierdziłem więc. – Wątpię nawet, czy miałbym inny wybór. Nie będą chcieli ze mną rozmawiać bez ciebie.

No i samo uzgodnienie przeze mnie warunków nie miałoby żadnego znaczenia, gdyby to ona ich nie zaakceptowała. Tylko też w żaden sposób mi nie pomoże, gdy będzie tak bardzo zestresowana. Zauważą to i zwyczajnie wykorzystają na własną korzyść.

Dlatego Samuel musiał coś zrobić. Najlepiej jak najszybciej.

– To tylko kilka minut – zapewnił ją, na nowo zyskując jej uwagę. – Oddaj mi je, a obiecuję, że nie będziesz tego żałowała. – Patrzyłem, jak się pochyla nad jej uchem, następne słowa kierując już wyłącznie do niej. I to, co powiedział, najwidoczniej wystarczyło, by skinęła głową, zgadzając się z nim pójść.

Na jego twarzy zawitał uśmiech, gdy objął ją ramieniem, prowadząc do wyjścia. Cokolwiek wymyślił, miałem nadzieję, że dzięki temu wróci z większą pewnością siebie i energią do działania.

Wykorzystując okazję, że byłem teraz sam i właściwie nie miałem nic do robienia oprócz czekania na naszych gości, sięgnąłem po telefon, odszukując zaraz profil Harlet. Przewinąłem w dół, praktycznie od razu się uśmiechając, bo odkąd ją nastraszyliśmy, nie dodała nic nowego. Przeszedłem jeszcze na inne portale, które sama podała, tam również nie dostrzegając żadnej aktywności. Może uciszenie jej nie będzie jednak takie trudne jak sądziłem.

Dla obu stron byłaby to dobra wiadomość. A szczególnie dla niej, jeżeli ceniła swoje życie.

Mimo to i tak odnalazłem numer Austina, dzwoniąc do niego. Musiał trzymać telefon w ręce, bo nim wziąłem kolejny oddech, ten już odebrał.

– Ale masz wyczucie – rzucił na wstępie, śmiejąc się. – Właśnie co o tobie pomyślałem, a ty już dzwonisz. To już któryś raz z kolei. Zaczynasz mnie trochę przerażać.

– Dobrze to wiedzieć – prychnąłem rozbawiony. – Dlaczego o mnie pomyślałeś? Jakaś nowa sprawa?

– Dla ciebie i Carla – przyznał. – Wasza działka i chyba będziecie musieli zająć się tym osobiście.

– Czyli to coś poważnego – zauważyłem. W innym przypadku mógłby zająć się tym którykolwiek z naszych ludzi. Mógłby to ogarnąć nawet on bądź Isa.

– Na to wygląda. Chodzi o nowo otwarty klub. Nathan dał mi o nim znać. Poprosił, bym go sprawdził, bo jemu coś w nim mocno nie pasuje. No i nie mylił się. Jebie stamtąd na kilometr, tylko jeszcze nie wiem czym. Gdy zdobędę więcej informacji, to dam wam znać.

– Tylko nie wpakuj się w żadne kłopoty już na początku.

– Dlaczego każdy mi to mówi – mruknął, a moje brwi mimowolnie powędrowały ku górze.

– Muszę na to odpowiadać?

– Niekoniecznie – odparł posępnie. – Dobra, wróćmy do ciebie. Dlaczego zadzwoniłeś?

No tak, już zdążyłem zapomnieć, że to ja czegoś od niego chciałem.

– Chodzi o Harlet. Jest za cicho.

Usłyszałem jego chrapliwy śmiech.

– Chyba o to nam chodziło, nie? By zobaczyła z kim ma do czynienia i trochę przystopowała ze swoimi wielkimi ambicjami. Skoro jest cicho, to uważam nasz mały wypad za udany.

Problem jednak polegał na tym, że ona zdecydowanie nie sprawiała dla mnie wrażenia kobiety, która tak łatwo spuściłaby główkę i zrezygnowała ze swojego celu. Ta cisza musiała oznaczać coś innego.

– Na wszelki wypadek wyślij kogoś, aby miał ją na oku. Wolę mieć pewność, że niczego nie planuje.

– Jasna sprawa – odpowiedział. – Zaraz zobaczę, który z chłopaków może się tym zająć.

– Niech obserwuje ją na razie z ukrycia – poinformowałem jeszcze. – I niech przekazuje wszystkie informacje bezpośrednio do mnie. Tak będzie szybciej.

– Zanotowane – potwierdził, a w tej samej chwili usłyszałem w telefonie dźwięk przychodzącej wiadomości, by zaraz usłyszeć również dzwoniący domofon.

Nasi goście dotarli do celu.

– Muszę kończyć – rzuciłem. – Gdyby coś się działo, dzwoń do Carla, będzie na pewno dostępny.

Po jego kolejnym potwierdzeniu, rozłączyłem się, wchodząc w wiadomość, którą przysłał mi Nath o pojawieniu się agentów i przekazałem ją Samuelowi, chociaż musiał już usłyszeć domofon.

Podniosłem się, wrzucając telefon do kieszeni. Pora się przekonać co tam dla nas przygotowali.

Ruszyłem do drzwi, otwierając je w tej samej chwili, w której agent chciał w nie zapukać. Zrezygnował z tego jednak, sięgając wolną ręką po identyfikator.

– FBI, agent specjalny Easton Wood. Przyjechałem na spotkanie z panią Eve Arill.

Mój kącik ust drgnął ku górze, zostając tam już, gdy patrzyłem na mężczyznę ubranego w garnitur.

– Jay Sanders, prawnik, a czy specjalny to nie wiem. – Próbowałem się nie roześmiać, gdy jego mięśnie szczęki bardziej się napięły. – Zapraszam w takim razie do środka – otworzyłem drzwi szerzej, odsuwając się i robiąc przejście jemu oraz dwóm innym facetom, którzy prawdopodobnie robili za jego marną ochronę. Nie było nikogo więcej. – Dostałem informację, że będzie dwóch agentów – zauważyłem.

– Niestety, ale mój partner się rozchorował i nie mógł przylecieć ze mną – odparł bez większych emocji.

– Proszę mu więc przekazać moje życzenia szybkiego powrotu do zdrowia. – Skinął głową, a ja zamknąłem drzwi, zaraz po tym prowadząc ich do salonu.

Zauważyłem, jak jeden z nich zatrzymał się w progu, już tam zostając. Drugi natomiast był przylepiony do agenta. Powstrzymałem się od prychnięcia. Co za tchórz.

Mężczyzna rozglądnął się po pomieszczeniu.

– Gdzie pani Arill?

– Zaraz powinna zejść – odpowiedziałem, wybierając swój wcześniejszy fotel i zajmując już miejsce. – Proszę usiąść. – Wskazałem ręką wolne siedzenia. Agent z widoczną niechęcią wybrał jedno z nich.

Kobiece kroki jednak szybko dotarły do naszych uszu. Eve szła z przodu, obrzucając ciekawym spojrzeniem mężczyznę stojącego w progu. Sam również to zrobił, a zimne spojrzenie, które rzucił w jego kierunku, sprawiło, że ochroniarz bardziej się wyprostował.

To będzie ciekawe spotkanie.

Agent podniósł się od razu, gdy Eve weszła do środka i niezbyt szybkim krokiem zdecydowała się pójść w jego kierunku. Wyciągnął w jej stronę dłoń, na którą opadł wzrok Samuela.

– Agent specjalny Easton Wood – przedstawił się, a Eve ujęła jego dłoń, robiąc to samo.

– Eve Arill – powiedziała tylko, przywołując delikatny uśmiech.

Samuel podszedł bliżej, przez co to na nim teraz spoczęło spojrzenie Eastona.

– A pan jest…

– Samuel Sanders. To chyba powinno wystarczyć, prawda agencie?

– Oczywiście – przyznał mu rację, a ja szybko zrozumiałem, że agent musiał trochę poszperać o nas nim tu przyleciał.

– Jest lekarzem. Z pewnością specjalnym – dodałem. Sam przechylił delikatnie głowę, unosząc brwi. Nic nie poradzę na to, że miałem ochotę wybuchnąć śmiechem słysząc to określenie. – Będzie obok, gdyby którekolwiek z nas potrzebowało pomocy medycznej – rzuciłem z uśmiechem, widząc natychmiastową reakcję jego ochroniarzy, którzy w jednej chwili się wyprostowali, stając się bardziej czujni.

Już dawno nie miałem okazji tak dobrze się bawić.

Samuel przewrócił oczami, natomiast wcześniej wymuszony uśmiech Eve, teraz zdecydowanie stał się prawdziwy.

Dłoń Sama spoczęła u dołu jej pleców, kiedy prowadził ją w kierunku sofy. Nie spierała się, kiedy posadził ją bliżej mojej strony, podczas gdy on usiadł po jej drugiej. Nie chciał, by była blisko agenta, a dzięki temu ułożeniu siedziała między nami. Naszemu gościowi ewidentnie nie podobał się fakt, że nie może liczyć na rozmowę z nią w cztery oczy.

Mi za to nie podobało się coś innego, więc gdy już otwierał usta, odezwałem się pierwszy.

– Mógłbym jeszcze raz zobaczyć twój identyfikator z odznaką, agencie?

Wzrok Samuela i Eve w tej samej chwili znalazł się na mnie, by po sekundzie przenieść się na mężczyznę, który z każdą chwilą nie lubił mnie chyba jeszcze bardziej. Mimo to bez słowa sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki, do której wcześniej schował skórzane etui. Nie spuszczając ze mnie wzroku, nachylił się nad stołem, przesuwając je w moją stronę. Nieśpiesznie chwyciłem etui, otwierając je i zerkając przelotnie na to, co było w środku, co tak naprawdę niewiele mi dawało.

– Spojrzałabyś? – spytałem Eve, przekazując jej całość, gdy skinęła głową. Widziałem, jak zerka na mężczyznę, by prawdopodobnie porównać go z widniejącym tam zdjęciem.

– Wygląda autentycznie – stwierdziła.

– Bo jest – mruknął agent, na co ponownie się uśmiechnąłem.

– Mimo to zadzwoń do siedziby i upewnij się, że wiedzą o jego istnieniu – powiedziałem swobodnie, ponownie zerkając na agenta, który w tej chwili siedział, po prostu się temu przysłuchując. –  To nie powinno potrwać długo, agencie – zapewniłem. – Wolę mieć pewność, że rozmawiam z osobą, z którą miałem.

Przez chwilę jedynie mierzyliśmy się spojrzeniami, gdy ostatecznie to on odpuścił, nieznacznie się uśmiechając i rozkładając ręce.

– Prawidłowa postawa – przyznał, poprawiając marynarkę i wygodniej siadając. – Czasu nam nie zabraknie, więc proszę bardzo.

Skinąłem głową do Eve, dając jej znać, by zrobiła to, o co ją poprosiłem. Ja z kolei wyciągnąłem telefon, by napisać szybką wiadomość do Natha, by go sprawdził. O wiele bardziej ufałem jego informacjom niż tym, które poda ktoś z FBI.

– Twój numer, agencie? – spytała, gdy była już na linii. Easton podał go z pamięci, a Eve powtórzyła, jeszcze raz zerkając na jego dowód pracy dla FBI. Nadal trzymając telefon przy uchu, spojrzała na mnie. – Jest ich agentem.

– Zapytaj jeszcze co z tym drugim, który miał z nim przylecieć.

Easton nie powstrzymywał uśmiechu, gdy usłyszał to pytanie. Cóż, miałem zamiar sprawdzić wszystko, co powie. Lepiej, by zdawał sobie z tego sprawę.

– Jest na zwolnieniu lekarskim – odpowiedziała, na co przytaknąłem głową. Potwierdzili jego wersję.

Telefon w mojej kieszeni zawibrował akurat w chwili, kiedy Eve zakończyła rozmowę, oddając agentowi jego odznakę. Zerknąłem na wyświetlacz i krótka wiadomość, którą zobaczyłem, wystarczyła mi. Wszystko się zgadzało. Zaraz jednak przyszła druga. O tym, że nasz gość skończył prawo.

Czyli nie wysłali byle kogo.

– I jak? Prześwietliliście mnie już? – spytał wciąż rozbawiony, gdy schowałem telefon.

– Na tyle, by móc zacząć naszą rozmowę na główny temat, dlatego słucham, agencie Easton. Co takiego FBI ma do zaproponowania mojej klientce?

Eve poruszyła się, słysząc, że faktycznie przechodzimy do konkretów. Ze swojej pozycji widziałem, jak Sam zatacza powolne kółka u dołu jej pleców.

Mężczyzna sięgnął do teczki, wyciągając z niej, jak przypuszczałem, przygotowaną już umowę, a gdy się odezwał, nie miałem już co do tego żadnych wątpliwości.

– To pierwsza wersja umowy, podstawa, która oczywiście podlega modyfikacjom o nasze indywidualne ustalenia – zaczął, kładąc niewielki plik kartek na stole, przesuwając go w moją stronę. Jakby się spodziewał, że Eve nie będzie sama, drugi egzemplarz przekazał jej.

Pochyliłem się po zszyte ze sobą kartki, przesuwając spojrzeniem po ich treści. W czasie, w którym przeglądałem wraz z Eve, i właściwie też z Samuelem, punkty umowy, Easton kontynuował swój wywód na jej temat.

– Jedna z rzeczy, którą na pewno wymagamy, to abyś po podpisaniu umowy, przeprowadziła się do tego miasta, agen… – przerwał nagle, odchrząkując – panno Arill. Zależy nam, abyś miała to miasto pod szczególną opieką. Szczegółowy zakres twoich obowiązków…

– Nie podpiszę tego – oznajmiła po naprawdę krótkiej chwili, rzucając umowę na stół. Uśmiechnąłem się delikatnie, gdy w dość ładny sposób uciszyła Eastona.

Jego wzrok przesunął się na mnie, jakby to mojej odpowiedzi w tej sprawie oczekiwał, a przecież to ona decydowała, więc kiedy się nie odezwałem, to na nią ponownie spojrzał.

– Mogę wiedzieć dlaczego? Jak już wspomniałem, nic nie leży na przeszkodzie, by zmodyfikować niektóre punkty…

– Zmodyfikować niektóre punkty? – powtórzyła z prychnięciem. – Agencie, nie potrzebuję prawnika przy boku by wiedzieć, że to, z czym postanowiłeś tu przyjechać, nie ma nic wspólnego z umową o pracę. To nic innego jak umowa o niewolnictwo, ubrana jedynie w ładne słowa. – Zerknąłem na Eastona, którego usta ułożyły się w wąską linię, gdy jej słuchał. – Nie będę waszym wytresowanym pieskiem. Jeżeli właśnie kogoś takiego szukacie, myślę, że na tym nasza rozmowa się kończy.

Eve wstała, a zaraz za nią zrobił to Samuel. Uśmiechnąłem się w duchu, gdy ruszyła do wyjścia, już zupełnie ignorując agenta. To nie była długa rozmowa. Krótsza niż zakładałem.

Ale miała zupełną rację. Ta umowa nadawała się jedynie do kosza, bo nie uratowałyby jej nawet poprawki. Gdyby ją podpisała, zobowiązałaby się do rzeczy, które nie tylko wpłynęłyby na nas, ale i na nią. W szczególności na nią. Żyłaby w ciągłym niebezpieczeństwie, nawet, gdyby Samuel chronił ją wszystkimi możliwymi sposobami. Bo nikt z tego środowiska nie dopuściłby, aby wszystkie plany, informacje o strukturze, czy działania trafiały prosto w ręce władz. To jak wbicie sobie noża we własne plecy.

Również odrzuciłem umowę, podnosząc się.

– Droga do…

– Niech pani zaczeka – rzucił nagle, wstając i patrząc w jej stronę, gdy była już praktycznie przy wyjściu z pomieszczenia – Przepraszam, jeżeli poczuła się pani urażona tą umową. Zapewniam, że nie taki był jej zamysł…

– Och, w to nie wątpię – rzuciłem, na co jego szczęka nieznacznie się napięła.

– Proponuję zacząć rozmowy od początku. Jestem pewien, że dojdziemy do porozumienia i ostatecznie obie strony będą zadowolone z ustaleń – kontynuował, zwracając się jedynie do niej. – Jestem gotów wysłuchać pani warunków. Na ich podstawie opracujemy zupełnie nową umowę. Przedyskutujemy również oczekiwania FBI, przekładając je w jak największym stopniu na pani korzyść.

Gdy tylko prawnik skończył swoją przemowę, Eve zerknęła na mnie, ewidentnie czekając na moją decyzję. Wiedziałem, że po jego słowach była gotowa powrócić do negocjacji, które oferował, bo zwyczajnie zależało jej na tej pracy. A agent musiał to zauważyć.

– To moja ostateczna oferta – rzucił, sprawiając, że znowu się nawet uśmiechnąłem. – Nie otrzyma pani lepszej propozycji.

– W takim razie nie mamy o czym dalej rozmawiać, agencie – uznałem, odzywając się w jej imieniu, gdy z pewnością w głowie miała coś zupełnie innego. Zrobiłem kilka kroków w jego stronę i wskazałem ręką na wyjście. – Droga do drzwi jest w tamtym kierunku.

– Pani Arill… – spróbował jeszcze raz, mając nadzieję, że to z nią ugra więcej. W końcu to jej decyzja była najważniejsza. Jeżeli postanowi jednak kontynuować naszą rozmowę, na tę chwilę będę musiał się do tego dostosować.

Mimo to Eve postanowiła podążyć za moją decyzją. Jej ręka się uniosła, a dłoń wskazała ten sam kierunek co moja.

– Tam jest wyjście, agencie.

Agent stał przez chwilę nieruchomo, zaciskając nerwowo jedną dłoń. Skinął jednak głową, sięgając po swoją teczkę.

– Dziękuję więc za poświęcony czas – oznajmił z widocznym trudem. – Do widzenia.

Gdy ruszył, wraz z nim zrobili to jego marni ochroniarze. Stanąłem w progu, obserwując, jak zmierza wprost do wyjścia. Dźwięk zamykanych drzwi sprawił, że Eve głośno odetchnęła. Miała się już odezwać, ale Sam ją powstrzymał. Nie tracąc więc czasu, sprawdziłem dokładnie miejsca, gdzie stali ochroniarze, ale i to, gdzie siedział sam agent. Chociaż byłem pewien, że Nath miał na wszystko oko w kamerach, mógł czegoś nie zauważyć. Na przykład podsłuchu.

– Czysto – powiedziałem, nie widząc niczego, co by wskazywało na mały prezent od FBI, a krótka wiadomość od Natha potwierdziła, że nasi goście już wyjechali. – Teraz możemy omówić to spotkanie…

– Mogliśmy je kontynuować! – zarzuciła od razu, czego się spodziewałem. Dlatego pozwoliłem przysiąść sobie ponownie na fotelu, wysłuchując wszystkiego, co miała do powiedzenia. – Może faktycznie za drugim razem byśmy się z nim dogadali. Chciał przedyskutować te warunki, usłyszeć to, co my mamy do przedstawienia. Mogło się udać – powiedziała zrezygnowana, opadając na sofę i przymykając oczy. – Straciliśmy naszą okazję.

– Wróci tu – powiedziałem tylko, widząc, jak tym razem jej oczy się otwierają. Pokręciła głową.

– Słyszałeś go przecież…

– To był chwyt, na który miał nadzieję, że się złapiesz – odparłem. – Nie widziałaś tego, jak próbował cię zatrzymać?

Zmarszczyła brwi, jakby się nad tym zastanawiała.

– Nie wiem – przyznała. – Chyba nie zwróciłam na to uwagi.

– A ja zwróciłem – odpowiedziałem, jeszcze raz zerkając na zostawioną przez agenta umowę. – I zauważyłem, że bardziej, niż ty chcesz do nich wrócić, to oni chcą cię mieć z powrotem u siebie. Dlatego wróci tu – powtórzyłem, odchylając głowę. – Wcześniej opieprzony przez szefostwo, że zrujnował tak ważne negocjacje, a przede wszystkim, że stracił tak ważnego dla nich sojusznika, być może nastawiając go przeciwko.

– To znaczy, że…

– To znaczy, że to nie ty będziesz prosić się z podkulonym ogonem o współpracę – powiedziałem, a w jej oczach pojawiło się zrozumienie.

– To oni będą o nią prosić – wyszeptała.

Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową.

– Nie, Eve – zaprzeczyłem, pochylając się. – Nie będą cię prosić. Będą cię błagać. Błagać, byś znowu dla nich pracowała. I to będzie coś, co wykorzystamy, sprawiając, że w tej zabawie, to nie FBI będzie nas kontrolować. Bo w tej zabawie, to my będziemy kontrolować ich.

Eve rozchyliła usta, patrząc na Sama.

– On zwariował – wydusiła, na co się roześmiał, siadając obok niej.

– Już dawno – przyznał, uśmiechając się szeroko i spoglądając na mnie. – Nauczyłem się jednak, by nie nie doceniać wariatów.

Prychnąłem, zaraz jednak słysząc dźwięk telefonu. Eve przeniosła wzrok na ekran, wciągając głośno powietrze. Jej szeroko otwarte oczy znalazły się na mnie. Jednocześnie moje usta mimowolnie ułożyły się w uśmiechu, gdy zapytałem:

– Nie odbierzesz?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top