- § 33 -
Jocelyn
Noc w hotelu spędziliśmy na oglądaniu filmu. A nawet kilku. Carl stwierdził, że nie chce siedzieć sam, więc już kilka minut po naszym przyjeździe, pokój mój i Jaya stał się też jego pokojem. Włączył wtedy znaleziony przez siebie film, który później razem z Jayem żwawo komentował. Jay cmokał z niezadowoleniem na przedstawione tam prawne wątki, a Carl ubolewał niemal nad każdą sceną, gdzie była ukazana mafia, mówiąc, że to przecież tak nie wygląda. Po chwili jednak dodawał „no tak, Włosi". To chyba miało być wyjaśnieniem tego wszystkiego.
Nie miałam pojęcia, kiedy zmęczenie wzięło górę i zasnęłam. Obudziłam się zdecydowanie zbyt blisko Jaya, czując jego szczelnie obejmującą mnie rękę. Carl za to leżał rozwalony na całym łóżku, chyba śliniąc moją połowę. Jedna jego noga spoczywała na mojej i jego brata.
Spali, wyglądając tak zdecydowanie zbyt... normalnie. Nie żebym się spodziewała, że na czołach będą mieli wypisane drukowanymi literami MAFIA, jednak wyglądali jak normalni bracia, cieszący się każdą najzwyklejszą chwilą.
Zamknęłam oczy, nie chcąc ich jeszcze budzić. Chciałam, by ta chwila spokoju trwała znacznie dłużej. Dla nas wszystkich.
Musiałam znowu zasnąć, bo kiedy otworzyłam oczy, Jay i Carl już nie spali, będąc teraz w trakcie rozmowy.
- La Sargo niedługo powinni dać nam znać, jak mają się sprawy. Ettore pewnie dostał już swój prezent.
Jay przytaknął na słowa brata.
- Dostał i pewnie wie, co będzie naszym następnym krokiem. - Jego spojrzenie opadło na moją twarz, ale jego kciuk nie przestał kreślić kojących okręgów na mojej ręce. - Obudziliśmy cię?
- Nie - odpowiedziałam, wciąż nie zmieniając swojej pozycji. - Która godzina?
- Zaraz będzie dwunasta i niedługo będziemy musieli się zbierać.
No tak, spotkanie z ich rodzicami.
Podniosłam się do pozycji siedzącej, przecierając jeszcze zaspane oczy. Musiałam pewnie wyglądać jak ledwo żywa.
- Właśnie, Jocelyn. - Głos Carla od razu zwrócił moją uwagę. - Ogarniałem wczoraj wszelkie opłaty i przy okazji opłaciłem twoje mieszkanie wraz z rachunkami. Jeżeli jest coś jeszcze, to daj mi znać, a załatwię to.
W jednej chwili całkowicie się rozbudziłam. Opłacił? To wszystko? I to jeszcze „przy okazji"?
Otworzyłam usta, chcąc powiedzieć, że wcale nie musiał i wszystko mu zwrócę, gdy tylko dostanę swoją marną wypłatę, ale palec Jaya znalazł się na moich ustach, uciszając mnie.
- Gdyby nie zrobił tego on, zrobiłbym to ja. Przyjmij chociaż tyle. Opłacenie kilku rachunków to naprawdę nie jest nic wielkiego.
Dla tych dwóch? Na pewno nie. Dla mnie? Była to kolejna ogromna pomoc.
Mimo to zmusiłam się, by rozluźnić spięte mięśnie i przytaknęłam.
- Dziękuję. To naprawdę duża pomoc. Będę miała więcej czasu, by znaleźć jakąś nową pracę.
Bo musiałam. Nie mogłam przecież polegać ciągle na nich. A ostatnio robiłam to zbyt często.
Dostrzegłam, jak bracia zerkają na siebie. To była jedynie krótka chwila, nim usłyszałam głos Carla.
- Nie przejmuj się tym na razie. Wszystko po kolei.
Jedna sprawa na raz. Ta mogła teraz poczekać na swoją kolej.
Spojrzałam w kierunku drzwi, gdy ktoś zapukał. Szybko dotarł do mnie głos Samuela.
- Możecie się już przygotowywać. Dave chce wyjechać za jakieś pół godziny.
Czyli mniej więcej za godzinę miałam spotkać ich rodziców.
Miałam nadzieję, że film, który oglądaliśmy, naprawdę miał w sobie więcej fikcji niż prawdy. W innym wypadku moja przyszłość mogła nie być zbyt ciekawa. A przynajmniej nie dla mnie.
***
Ich rodzice mieli ochronę.
To była moja pierwsza myśl, gdy dotarliśmy już na miejsce. Prawie, bo wciąż tkwiliśmy przed bramą wjazdową, gdy ta wcale nie otworzyła się przed samochodem Dave'a, który był tuż przed nami. Za to zobaczyłam idącego w jego stronę mężczyznę. Nie wydawał się spieszyć, przesuwając spojrzeniem po obu autach. Mój natomiast zatrzymał się na kaburze przy jego pasie, w której z pewnością znajdowała się broń.
Mój wzrok mimowolnie przeskanował najbliższą okolicę, dając mi do zrozumienia, że ten ochroniarz nie był tu zdecydowanie sam. Dostrzegłam innych, czując się niemal tak samo, jak wtedy, gdy byłam na celowniku Carla, z tą różnicą, że tamta sytuacja była tylko grą. Ta już nie.
- Co za utrapienie - mruknął Nath, siedząc obok mnie wyraźnie zniecierpliwiony. - Co najmniej, jakby wcale nie wiedzieli, kiedy przyjedziemy i jakimi samochodami. W dodatku nie kryli się z obserwowaniem nas, odkąd tylko wysiedliśmy z samolotu.
Zamrugałam. Byliśmy przez cały czas śledzeni?
Z trudem powstrzymałam pokusę, by się odwrócić i zerknąć, czy czasami kogoś tam nie ma.
- Może nas śledzić nawet cała jego gwardia, a i tak nas sprawdzi przed wpuszczeniem do środka - rzucił Jay, zerkając na Natha przez lusterko. - Wiesz, że jest przewrażliwiony na tym punkcie.
- Wiem, wiem - westchnął.
Zauważyłam, jak Carl rozgląda się po okolicy, niemal tak samo, jak ja chwilę temu.
- Mam ochotę cię ucałować, Nath, za to, że to ty dbasz o naszą ochronę. Nie wytrzymałbym, gdybym w domu nie miał choć cienia prywatności.
Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdy na twarzy jego najmłodszego brata pojawił się lekki grymas.
- W zupełności wystarczą mi twoje słowa uznania.
Carl się wyszczerzył.
- Jesteś pewny?
- Jak nigdy dotąd.
Zaśmiałam się, gdy Carl mimo to wychylił się z przedniego siedzenia wprost do niego. Niezbyt daleko, bo Nath, jakby był na to przygotowany, dźgnął go kulą ortopedyczną, którą miał przy sobie, prosto w pierś. A później jeszcze pacnął go nią w głowę.
- Dystans - mruknął Nath, sprowadzając Carla z powrotem na jego miejsce.
Byłam ciekawa, czy Samuel uwierzyłby w historię, że Nathan pobił brata kulą.
Odłożyłam jednak te rozmyślenia na bok, gdy ochroniarz, po zamienieniu kilku słów z Dave'em, już dłużej nie torował nam przejazdu. Skinął do kogoś głową, a automatyczna brama powoli zaczęła się otwierać, pozwalając nam w końcu wjechać do środka.
Nie byłam pewna, czego tak naprawdę spodziewałam się po miejscu, gdzie będą mieszkać ich rodzice, jednak nie przypuszczałam, że będzie ono takie... normalne. Dom przed nami wcale nie wyglądał, jakby był siedzibą samego diabła, a sprawiał wrażenie wręcz rodzinnego i ciepłego.
Przyglądając się mu, przyłapałam się na tym, że zaczęłam porównywać go do domu, w którym mieszkali bracia. Ten był o wiele mniejszy i z całą pewnością łatwiejszy w utrzymaniu pod każdym możliwym względem. Nie wymagał aż tak dużo pracy. Wydawał się też znacznie delikatniejszy w budownictwie. Wkomponowane w całość wieżyczki nadawały temu domu coś wyjątkowego. Tak samo, jak zewnętrzne kinkiety porozwieszane w najważniejszych miejscach, które nie miałam wątpliwości, że w nocy musiały wyglądać wręcz magicznie, oświetlając budynek, którego kilka ścian zdobił kamień.
Z zewnątrz wyglądał naprawdę przytulnie, zachęcając do siebie, jednak dookoła niego wydawało się być zupełnie... pusto. Nie było bujnej roślinności, dużej ilości drzew, których liście by szumiały poruszane wiatrem, drzew, które dałyby schronienie przed słońcem. Nie było wysokiej trawy i różnych kwiatów. Miejsca, gdzie mogłyby schować się ptaki czy inne zwierzęta.
Tu było jedynie kilka niewielkich drzewek i trochę krzewów. To sprawiło, że szybko zatęskniłam za tym pełnym zieleni ogrodem braci. Nawet za tym oczkiem wodnym, do którego raz o mało nie wpadłam.
Zatrzymaliśmy. Dotarliśmy już na miejsce i tym razem naprawdę niewiele dzieliło mnie od spotkania ich rodziców. Spotkania jego. Człowieka, który wywrócił mój świat do góry nogami.
Obiecałam im. Obiecałam Jayowi i Carlowi, że nie będę działać na własną rękę. Poczekam na to, co zamierzali zrobić oni. Że zupełnie zaufam w to, że wcale nie zostawią tak ważnej dla mnie sprawy.
Jednak miałam stać przez ten czas bezczynnie? Miałam patrzeć na ich ojca tak, jakby nic się nie stało? Jakby nie odebrał mi najważniejszej osoby w życiu? Miałam go radośnie powitać, zupełnie chowając to, co czułam przez te lata?
Miałam to wszystko, ale czy potrafiłam zrobić którąkolwiek z tych rzeczy?
Drgnęłam, gdy drzwi od mojej strony się otworzyły. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że zostałam w samochodzie sama, kiedy wszyscy już wysiedli. Odwróciłam głową, patrząc na Jaya. Na jego twarz, która zupełnie nic nie zdradzała, gdy przyglądał mi się bez słowa.
Opuściłam wzrok na rękę, którą wyciągnął w moją stronę. Zmusiłam się do lekkiego uśmiechu i ujęłam jego dłoń. Tak bardzo ciepłą i silną, a jednocześnie delikatną za każdym razem, gdy mnie dotykał.
Wysiadłam, stając twardo nogami na ziemi, ale w tej samej chwili, w której to zrobiłam, prostując się, Jay przyciągnął mnie do siebie. Jego dłoń opadła na moje plecy, nie pozwalając mi się odsunąć. Pochylił głowę i poczułam, że jego usta niewiele dzieliło od mojego ucha, gdy bez problemu poczułam na nim jego ciepły oddech. Znieruchomiałam, zdając sobie sprawę, że byliśmy na widoku zbyt wielu spojrzeń. On jednak nie wydawał się tym ani trochę przejmować.
- Wiem, o czym myślałaś - szepnął, jakby nie chciał, by te słowa trafiły do kogokolwiek innego. Wciągnęłam powietrze, próbując zrobić chociaż krok w tył, ale nie pozwolił mi na to. - Wiem, że patrzenie na niego nie będzie łatwe. Samo przebywanie obok niego, oddychanie tym samym powietrzem, co on. Rozumiem to. Nawet nie jestem pewien, czy sam dałbym radę, gdybym był na twoim miejscu.
Zamknęłam oczy, zaciskając usta. Oparłam głowę o jego pierś, jednocześnie czując, jak jego dłoń wsuwa się w moje włosy.
- Nie będę cię winił, jeśli nie zdołasz utrzymać swoich emocji w środku. Ani trochę nie będę cię za to winił, wiewióreczko. Jeżeli postanowisz wyrzucić to wszystko w twarz mojego ojca, będę tam przy twoim boku. Ja, moim bracia, May, Eve, każde z nas będzie po twojej stronie. Cokolwiek się wydarzy, świat i tak pozna prawdę o Shanie. Masz moje słowo.
Wzięłam głęboki oddech, próbując poukładać sobie wszystkie to, co właśnie od niego usłyszałam. Wszystko to, czego tak naprawdę wiedziałam w głębi siebie już wcześniej, bo ani przez chwilę nie pozwolił mi poczuć się, jakbym była z tym zupełnie sama. To sprawiło, że moje myśli odrobinę się uspokoiły.
Miałam jego wsparcie.
- Moje słowo również masz.
Podskoczyłam, gdy przy drugim uchu usłyszałam nagle szept Carla. Odsunęłam się od niego gwałtownie, patrząc na niego rozszerzonymi oczami. Od kiedy on tam stał?!
To rozbawienie na jego twarzy od razu dało mi do zrozumienia, że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że go nie zauważyłam. Zrobił to specjalnie.
I najwyraźniej, jak to miał w zwyczaju, doskonale się przy tym bawił.
Przewróciłam na to oczami i właściwie tylko tyle zdążyłam, nim usłyszałam dochodzący ze strony budynku radosny kobiecy głos. Kiedy odwróciłam się w tamtą stronę, niemal od razu zrozumiałam, kim była kobieta, którą zobaczyłam. Może to przez złociste włosy, które miały praktycznie taką samą barwę, jaką miały włosy Natha. A może to przez jej uśmiech, który tak bardzo przypominał ten Carla. Albo przez to ciepłe spojrzenie, którym obdarowywał mnie również Jay, czy może też przez kształt twarzy, tak bliski Dave'owi.
- To nasza mama, Eleanor Sanders.
Słowa Jaya nie były wcale potrzebne, bo ten wzrok, który na nich kierowała, mówił wszystko. Wzrok pełen matczynej miłości.
- No zabierz już te ręce, Dan! - rzuciła niecierpliwie, uderzając delikatnie dłonią w rękę mężczyzny, który pchał jej wózek, a kiedy już to zrobił, naprawdę szybko sama zaczęła się na nim poruszać, bez żadnego problemu docierając do Nathana. Zamrugałam, gdy uderzyła go w pierś. - Tak się o ciebie martwiłam! Co ty sobie myślałeś, dając się postrzelić?! Odchodziłam od zmysłów!
- Nic mi nie jest, mamo...
Chwyciła jego koszulkę mocno w palce i pociągnęła do siebie. Nath rozszerzył oczy, chwiejąc się, ale zaraz trafił wprost w mocne objęcie Eleanor, gdy ta tylko zdołała ściągnąć go do siebie.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, Nath. Nigdy więcej, rozumiesz?!
Widziałam, jak z twarzy Nathana powoli schodzi zaskoczenie, a jego mięśnie się rozluźniają. Odwzajemnił uścisk.
- Tak, rozumiem. Przepraszam za to.
Po mojej piersi rozlało się ciepło, gdy obserwowałam scenę przed sobą.
Poczułam, jak dłoń Jaya przesuwa się po moich plecach, zatrzymując się u ich dołu.
- Chodź, wiewióreczko. Podejdziemy bliżej.
Zrobiłam to, stawiając przy jego boku wyjątkowo pewne kroki. Całą uwagę starałam się skupić na kobiecie. Nie na stojącym za nią mężczyźnie, którego wzrok właśnie na sobie czułam. Czy wiedział, że jego zaproszenie to nie jedyny powód, dlaczego tutaj byłam? Pamiętał w ogóle moją siostrę? Czy odświeżył sobie pamięć, gdy usłyszał moje nazwisko?
Carl stanął przy moim drugim boku, a kciuk Jaya delikatnie pogładził moje plecy przez materiał beżowego kombinezonu, który postanowiłam założyć na to spotkanie. Nie chciałam ubierać się zbyt swobodnie, ale też zbyt oficjalnie. Ten strój wydawał się być po środku.
- To naprawdę nic poważnego, mamo - zapewnił ją ponownie, odsuwając się trochę, by móc spojrzeć na jej twarz.
Nic poważnego? Czy naprawdę dwukrotny postrzał można było uznać za nic poważnego? Przecież byłam tam. Widziałam, jak upada, słyszałam jego krzyk.
- Mam go na oku, Eleanor. - Samuel przykucnął przy niej, a jego ciepły i pełen szacunku wzrok spotkał się z jej. - Cały czas. Dbam o niego, o nich wszystkich najlepiej jak potrafię.
Jego słowa były szczere. Wiedziałam to. W końcu sama byłam tego świadkiem.
Dłonie kobiety objęły jego twarz.
- Wiem, Samuelu - powiedziała, nie tracąc swojego ciepłego spojrzenia. - Jednak nie zapominaj w tym wszystkim o sobie. Również jesteś moim synem i martwię się o ciebie równie mocno.
Schował jej dłonie w swoje.
- Nie zapominam - odpowiedział, zaraz przenosząc wzrok na Eve, która wciąż stała z boku. Wzrok Eleanor powędrował w to samo miejsce. - I chciałbym, byś kogoś poznała. - Podniósł się, wyciągając rękę w stronę agentki, która uśmiechnęła się delikatnie i podeszła do niego. - To Eve. Jesteśmy razem od pewnego czasu.
- Dzień dobry, Pani Sanders...
- Och, możesz mi mówić po imieniu! Żadna ze mnie pani. - Zaśmiała się przyjaźnie, łapiąc jej dłonie. - Naprawdę się cieszę, że mogę cię poznać. Proszę, zadbaj o niego. Często przekłada zdrowie innych nad własne.
Samuel otworzył już usta, ale to Eve się odezwała.
- To prawda. - Zaśmiała się, zyskując zmarszczone brwi Sama. - Jednak dopilnuję, by i jemu nic nie zabrakło.
To, jak tym razem na nią spojrzał, sprawiło, że nie miałam wątpliwości, jak wielką miłością darzy kobietę przed sobą. To spojrzenie mówiło więcej niż jakiekolwiek słowa.
Kiedy Eve i Sam się odsunęli, przywitał się Dave.
- Dobrze cię znowu widzieć, mamo - powiedział, obejmując ją lekko.
- Ciebie również, skarbie.
Gdy patrzyłam na to, jak się witali, zrozumiałam, że to musiało być ich pierwsze spotkanie od dawna. Najwidoczniej nie widywali się zbyt często, szczególnie ze swoją mamą.
Spojrzała na May, która podeszła do niej bliżej ze szczerym uśmiechem.
- Chodź tu, moje dziecko - powiedziała do niej Eleanor, ją również obejmując. - Cieszę się, że mogę cię w końcu zobaczyć na żywo, a nie tylko przez te wideorozmowy.
Uśmiechnęłam się, widząc, jak przewraca oczami. Chyba nie była ich największą fanką.
- Ja też się cieszę i mam nadzieję, że uda nam się częściej widywać, zwłaszcza, że... - przerwała na chwilę, spoglądając na Dave'a, a kiedy ten skinął głową, znów spojrzała na kobietę - planujemy się pobrać. Już niedługo. Jeszcze nie mamy wszystkiego ustalonego, ale... to kwestia właściwie tylko kilku dni.
Poczułam, jak pierś Jaya się unosi od zaczerpniętego oddechu. Musiał o tym jeszcze nie wiedzieć. Właściwie oni wszyscy musieli jeszcze o tym nie wiedzieć, bo nawet Samuel wyglądał, jakby dowiedział się o tym dopiero teraz.
- Liczymy na to, że zechcesz pojawić się na naszym ślubie - dokończyła, patrząc w zaskoczone oczy Eleanor. - Nie musisz odpowiadać teraz...
- Pojawię się - odparła od razu. - Oczywiście, że się pojawię. Jakbym mogła to przegapić? Jestem z was taka dumna. - Złapała rękę Dave'a i May, przyciskając je zaraz do swojego serca. - Najdumniejsza. Zasługujecie na wszystko, co najlepsze.
Zasługiwali. Na pewno na to zasługiwali.
Widziałam, jak Eleanor przesuwa kciukiem pod oczami, by po tym głośno powiedzieć:
- Dobrze, a gdzie jest mój wieczny błazen?
Nie powstrzymywałam uśmiechu, gdy doskonale wiedziałam, kogo ma na myśli.
- Stoi tuż obok wiecznego gbura - prychnął Carl, z całą pewnością dostając od Jaya jedno z tych jego zimnych spojrzeń.
Ich mama roześmiała się, podjeżdżając wózkiem bliżej nas.
- Was też miło widzieć, chłopcy. Schylcie się tu trochę - poprosiła, a kiedy obaj to zrobili, uśmiechnęła się szeroko, dając im po buziaku w policzek, a zaraz, nim zdążyli się odsunąć, zmierzwiła im włosy.
- Mamo, nie mam już dziesięciu lat - mruknął Carl.
- Wybacz, zachowujesz się dokładnie tak samo, więc czasami nie widzę żadnej różnicy.
Zaśmiałam się cicho, chyba już wiedząc po kim Carl odziedziczył tę całą swoją energię i humor.
Kiedy wzrok kobiety przeniósł się na mnie, wcale nie poczułam się niekomfortowo. Jej brązowe oczy były pełne spokoju i szczęścia, które wydawała się zaczerpnąć od swoich synów. Jednak te wydawały się zabłysnąć jeszcze bardziej, kiedy zobaczyła przy kim stoję.
Jay dostrzegł, że to teraz na mnie patrzy jego mama. Wyprostował się, a jego dłoń powróciła na moje plecy.
- To jest Jocelyn, mamo. Przyjechała tu ze mną.
Odniosłam wrażenie, że ostatnie zdanie było skierowane do kogoś innego. Niemal jak ostrzeżenie.
Uśmiechnęłam się.
- Miło mi Panią... - przerwałam, gdy jej brwi uniosły się w rozbawieniu, a ja przypomniałam sobie, co mówiła wcześniej. - Miło mi cię poznać, Eleanor - poprawiłam się.
- Mi ciebie również miło poznać, kochanie - odpowiedziała radośnie, a jej oczy nie przestawały błyszczeć tymi iskierkami.
Jay miał rację. Ich mama wydawała się być naprawdę cudowną kobietą.
Moja uwaga jednak przeniosła się mimowolnie na ich ojca, gdy to jego głos usłyszałam.
- Skoro powitanie mamy już za sobą, to chciałbym z tobą porozmawiać, Dave. - Jego spojrzenie na chwilę opadło na May, by zaraz wrócić do Dave'a. - Na osobności.
To nie była prośba. Raczej zwykła informacja, jakby Dave i tak nie mógł w tej sprawie odmówić. Dave jednak zwrócił uwagę na zupełnie coś innego.
- Jeżeli chcesz ze mną rozmawiać, będziesz musiał pogodzić się z obecnością mojej przyszłej żony. Nie zostawię jej tutaj. - Jego słowa były pewne, nie znoszące sprzeciwu. Wiedziałam, że jeżeli Dan się na to nie zgodzi, to Dave również nie ulegnie.
- Nawet jeśli nasza rozmowa miałaby dotyczyć właśnie jej?
Oczy Dave'a wydawały się niebezpiecznie zabłysnąć.
- W takim przypadku tym bardziej będzie obecna. Ma prawo wiedzieć o wszystkim, co będzie o niej mówione.
Dan przez długą chwilę nic nie odpowiadał. Nie byłam pewna, czy słowa jego syna bardziej mu zaimponowały czy może prędzej zdenerwowały. Mogłam być tylko pewna tego, co sama poczułam. Szacunek. Nie musiał tego robić. Przypuszczałam, że May nie miałaby nic przeciwko, gdyby Dave po prostu poszedł z ojcem, jednak tym gestem po raz kolejny pokazał, jak wiele dla niego znaczyła. Że nie była nikim gorszym nawet w tych hierarchicznych głupotach.
- W porządku - odpowiedział w końcu Dan. - Może być obecna.
Dave dopiął swego.
- To ja w takim razie zobaczę co z naszym obiadem - rzuciła Eleanor, spoglądając na każdego po kolei, ale to na mnie ostatecznie zatrzymała swój wzrok. - Mogłabym cię prosić o pomoc?
Chociaż to pytanie mnie zaskoczyło, nie wahałam się nawet chwilę z odpowiedzią.
- Oczywiście.
A następnie ruszyłam tuż za nią, tylko na krótki moment zerkając na Jaya, którego wzrok już dawno był skierowany wprost na mnie.
W żaden sposób nie potrafiłam odgadnąć, o czym mógł właśnie myśleć. Nie potrafiłam też odczytać tego, co czuje. Jakby wszystko na powrót zemknął w sobie.
Ale wcale nie umykały mi jego drobne gesty, które do mnie kierował. Widziałam je i wiedziałam, jak wiele znaczą. Każdy z nich.
Posłałam mu delikatny uśmiech, zaraz znikając wraz z jego mamą wewnątrz przestronnego domu.
Rozglądnęłam się nieznacznie, dostrzegając, że wnętrze było urządzone w dość minimalistyczny sposób. Było tu niewiele mebli, raczej tylko te niezbędne, ale zamiast nich znajdowało się tu naprawdę dużo roślin, jakby te miały trochę wynagrodzić tę pustkę w ogrodzie. Dominującym kolorem zdecydowanie był ciemny brąz. Wydawało mi się nawet, że taki sam, jaki widziałam w wielu miejscach w domu braci. Ten dodatkowo został połączony z szarością, co nie sądziłam, że może tak dobrze wyglądać. Kiedy przeszłam dalej, dopiero wtedy dostrzegłam idealnie wkomponowany w ścianę duży regał z różnymi książkami.
Wszystkie przejścia i drzwi, które mijałyśmy, były znacznie szersze niż standardowe. Jak przypuszczałam, miało to jak najbardziej ułatwić Eleanor poruszanie się po całym domu.
Kuchnia, do której ostatecznie trafiłyśmy, wcale nie odbiegała od całej reszty wystroju. Jasna i przestronna. Tu również znalazło się miejsce na kilka dużych doniczek. Były też mniejsze, w których, jak sądziłam, znajdowały się przydatne zioła.
- Pięknie pachnie - rzuciła radośnie Eleanor, zaglądając na postępy kobiet, które wszystko przygotowywały.
Musiałam się z nią zgodzić. Zapach tego, co przyrządzały kobiety, unosił się w powietrzu, sprawiając, że szybko zgłodniałam i najchętniej usiadłabym już do stołu.
Eleanor podjechała do niższego blatu, gdzie znajdowała się już część gotowych potraw i zerknęła na nie.
- I cudownie wygląda. Chłopcy od zawsze uwielbiali żeberka, więc mam nadzieję, że z tego akurat nie wyrośli. - Zaśmiała się, z powrotem zakrywając danie. - Jay zawsze brał największą porcję i jeszcze sobie dokładał.
Mimowolnie się uśmiechnęłam na te drobne rodzinne wspomnienie. Tak zupełnie zwyczajne.
- A Carl podjadał mu z talerza? - zapytałam, gdy to wydawało się zbyt bardzo do niego pasować.
I nie myliłam się.
- Zawsze - potwierdziła z szerokim uśmiechem, spoglądając jednocześnie na wyjście wychodzące z kuchni na niewielki taras. - Dziewczyny mają jeszcze trochę do zrobienia, więc może porozmawiamy na zewnątrz?
Ta propozycja była swobodna, w żaden sposób nie naciskająca. Zupełnie różniła się od tego, jak swoją chęć rozmowy przekazał Dan Dave'owi.
Przytaknęłam, w końcu i tak będąc na to przygotowana od początku. Temat obiadu był tylko ładnym zaproszeniem do dalszej rozmowy.
Przymknęłam na moment oczy, gdy poczułam lekki wietrzyk. Tył domu zdecydowanie bardziej przypadł mi do gustu. Ogród po tej stronie był znacznie bogatszy.
Przyjrzałam się kobiecie, która ze spokojem patrzyła przed siebie, na widoki, które oferowało jej obecne miejsce. Wizyta synów wydawała się pchnąć w nią wyjątkową energię. Wcale nie uszło mi uwadze, że tylko z nią się przywitali. Ona natomiast doceniała każdy ich najdrobniejszy gest czy najkrótsze słowo.
- Jesteś dla niego ważna. Zobaczyłam to w jego spojrzeniu.
Nie miałam wątpliwości, kogo dotyczyło to swobodnie rzucone stwierdzenie.
Eleanor złączyła ze sobą dłonie i ułożyła je na nogach. Na jej twarzy malował się niemal błogi spokój.
Spojrzałam na niebieskie kwiaty w oddali.
- To naprawdę skryte dziecko - kontynuowała, gdy nie odpowiedziałam. Gdy moje myśli w tej chwili zbyt bardzo szalały, bym wiedziała nawet co. - Potrzebuje wiele czasu, by poczuć się przy kimś swobodniej. By otworzyć się i pokazać swoje uczucia, a nawet wtedy nie robi tego zbyt często.
Przełknęłam z trudem ślinę, nie ruszając się z miejsca.
- Dlaczego mi to Pani mówi? - zapytałam, jednocześnie zdając sobie sprawę, że znów nazwałam ją „Panią".
Uśmiechnęła się ciepło, spoglądając na mnie.
- Jesteś pierwszą kobietą, którą mi przedstawił. Nie poznałam osobiście nawet tej, z którą był lata temu, chociaż ich związek trwał dość długo.
- Czy... ona go zdradziła?
Nie wiedziałam, czy powinnam ją o to pytać. Czy powinnam wchodzić w takie tematy, ale wciąż... wciąż miałam w głowie jego prośbę, jego niemal bezbronną postawę, gdy tamte słowa wydostały się z jego ust. Te, bym go nie zdradziła. Naprawdę czułam to, jak wiele kosztowało go wypowiedzenie tych słów.
Bał się tego. Bał się zdrady.
- Nigdy ze mną o tym nie rozmawiał, jednak wiem, że nie tyle go zdradziła, ale i doszczętnie zniszczyła jego serce. Widziałam, jak się zmienił, jak zamknął w sobie jeszcze bardziej, nie chcąc dopuścić nikogo więcej tak blisko siebie.
Wykorzystała jego zaufanie, wykorzystała jego uczucia, wykorzystała jego otwartość. Wykorzystała to wszystko i wbiła mu nóż prosto w plecy, a nawet w samo serce, kiedy był najbardziej wobec niej bezbronny.
Na tę myśl, coś ścisnęło mnie w klatce piersiowej.
Jay musiał dać jej całego siebie. Za to ona nie oddała mu nawet kawałka swojego serca.
- Ale ciebie dopuścił - powiedziała, odszukując mnie swoim spojrzeniem. - Znam swoje dziecko na tyle, by to wiedzieć. I wiem, że gdy tym razem zostanie zraniony, nigdy więcej nie będzie już próbował.
- Nie zdradzę twojego syna - zapewniłam ją, kiedy zrozumiałam, że ona też potrzebuje to usłyszeć. Że jej syn nie będzie musiał tego ponownie przechodzić. Że znalazł odpowiednią osobę. - Tylko... ja nie wiem, czy mogę mu dać to, o czym myślisz. To... dość skomplikowane.
Wiedziała o mojej siostrze? Czy cokolwiek wiedziała z tego, co robił jej mąż? O tym, co zrobił Shanie?
Jay nie był w tym wszystkim żadnym problemem. Był... Był mężczyzną, któremu w tej chwili byłabym w stanie powierzyć własne życie. Zdawałam sobie sprawę, że naprawdę bym to zrobiła. Zaufałabym w każde słowo, które by mi powiedział.
I właśnie to mnie przerażało. Jak zareagowałaby Shana, gdyby dowiedziała się o tym, co robię? Czy, gdybym poszła o krok dalej, czy wtedy nie zdradziłabym, ale jej? Swojej ukochanej siostry, dla której zrobiłabym wszystko. Czy nie poczułaby się zdradzona, gdybym chciała czegoś więcej od syna mężczyzny, który... który sprawił, że jej życie zakończyło się zbyt szybko.
- Na pewno to jest aż tak skomplikowane jak myślisz? - spytała, jednak wcale nie oczekiwała ode mnie odpowiedzi, jakby tylko chciała, bym zastanowiła się nad tym sama dla siebie. - Często to wszystko jest znacznie prostsze. A na pewno takie by było, gdybyśmy sami sobie nie utrudniali każdej możliwej sprawy.
Mogłam to robić? Sama to komplikować?
- Cokolwiek to jednak jest, wierzę, że jesteś w stanie sobie z tym poradzić, Jocelyn. - Jej łagodne spojrzenie nie opuściło mojej twarzy. - Możesz to zrobić.
Naprawdę w to wierzyła. W jej brązowych oczach nie było żadnego zwątpienia.
- Jocelyn!
Odwróciłam głowę w stronę kuchni, skąd usłyszałam wołanie Jaya. Minęła chwila, a zobaczyłam go, jak rozgląda się po pomieszczeniu, by zaraz spotkać się ze mną spojrzeniem. Jego nogi od razu się poruszyły, prowadząc go w moją stronę.
Przystanął dopiero, kiedy znalazł się obok mnie. Widziałam, jak uważnie przesunął po mnie spojrzeniem, na krótki moment uciekając nim na twarz swojej mamy.
Ja za to patrzyłam na niego. Patrzyłam, jednocześnie przypominając sobie każde słowo Eleanor. Przecież Jay był tylko człowiekiem. Dokładnie tak, jak określił to Austin. Miał uczucia i dało się go zranić. Byłam też pewna, że pod tym często nieprzeniknionym wyrazem twarzy, skrywał całą swoją... wrażliwość. Widziałam ją. Pozwolił mi ją ujrzeć, ufając, że go nie zdradzę.
Przyglądałam się jego twarzy, mając wrażenie, że dostrzegam wszystko na nowo. Każdy detal, wiedząc już, na co powinnam patrzeć. Wiedząc, jak duże znaczenie mają nawet jego najdrobniejsze gesty.
Zmarszczył brwi, gdy jego wzrok spotkał się z moim.
- Wszystko w porządku? - zapytał, nie odwracając ode mnie spojrzenia, jakby sam próbował dojrzeć odpowiedź na swoje pytanie.
I byłam pewna, że to zrobił. Dostrzegł ją. Mimo to uśmiechnęłam się i potwierdziłam to również słowami, aby nie miał co do tego żadnych wątpliwości.
- Tak, tylko rozmawiałyśmy. - A następnie odwróciłam się do Eleanor, zmniejszając między nami tę niewielką odległość i pochyliłam się, delikatnie ją obejmując. - Dziękuję.
Dziękowałam, bo wiedziałam, że jej słowa z pewnością zostaną ze mną na długo. Każde z nich.
Jej ręce znalazły się na moich plecach, również mnie obejmując.
- Nie masz za co, kochanie. Wiem, że nie tylko mój syn znalazł swoje bezpieczne miejsce, swoją przystań. - Jay nie mógł tego usłyszeć. Powiedziała to zbyt cicho. Kiedy się odsunęła, ciepło z jej oczu wcale nie zniknęło. - Zobaczę co z tym obiadem. Pewnie zgłodnieliście.
Wydawało mi się, że Jay chciał coś powiedzieć, ale Eleanor zdążyła już wrócić do kuchni. Podszedł do mnie.
- Powinienem się martwić tym, co ci powiedziała przez te kilka minut?
Zaśmiałam się.
- Nie za bardzo. Chyba że wcale nie powinnam wiedzieć tego, jak bardzo uwielbiałeś wcinać żeberka za dziecka.
Jego oczy wydawały się zabłysnąć, gdy odpowiedział z powagą:
- Nadal je uwielbiam.
Uśmiechnęłam się szerzej.
- Całe szczęście, bo właśnie będziemy mieć je na obiad. Obiecuję, że będę je ochraniać przed Carlem.
Jego szczery śmiech dotarł szybko do moich uszu. Objął mnie swobodnie, kładąc swoja dłoń na moim ramieniu.
- Liczę na ciebie, wiewióreczko.
Eleanor miała rację.
On nie był jedyną osobą, która znalazła swoją przystań.
Wyglądało na to, że ja również ją odszukałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top