- § 31 -

Jay

Obejmowałem ją ramieniem, gładząc palcem skórę na jej ręce. Kiedy tylko wszedłem do łóżka, Jocelyn od razu odwróciła się w moją stronę, a jej ręka spoczęła na moim brzuchu. Zarzuciła nawet swoją nogę na moją. Spojrzałem na nią, ale wciąż spała, robiąc to zupełnie nieświadomie.

Uśmiechnąłem się i po prostu objąłem ją ramieniem, aby było nam wygodniej, bo nie miałem najmniejszego zamiaru jej od siebie odsuwać. Sięgnąłem po kołdrę, okrywając nią jej nogi.

A później wpatrywałem się przed siebie, myśląc o wszystkim i o niczym, gdy i tak nie mogłem zasnąć. W tej chwili czułem się dziwnie… wyczerpany.

Byłem w jednostce, dopóki nie upewniłem się, że Ampelio nie będzie stanowić już żadnego zagrożenia. Do chwili, w której byłem pewien, że poniósł to, na co zasłużył. Carl nie powiedział nawet słowa sprzeciwu na to, co rozkazałem Kevinowi, natomiast został tam, pilnując, aby wszystko zostało wykonane tak, jak tego chciałem. Nie musiał tego robić. Wiedziałem, że Kevin nie odpuści. A nawet jeśli, lekarz zrobił już najważniejsze, kiedy tam byłem.

Prychnąłem, kręcąc głową, gdy zdałem sobie z czegoś sprawę. Może to właśnie było coś, za co dostałbym szczerą pochwałę od ojca. W końcu zrobiłem to, co on by zrobił. Chociaż najprawdopodobniej zbeształby mnie za to, że nie zostałem.

Przeniosłem wzrok na rękę Jocelyn, po której delikatnie poruszałem palcem, by jej nie obudzić. Uśmiechnąłem się, gdy zauważyłem na grzbiecie jej dłoni przyklejony plaster z wiewiórkami, w miejscu, gdzie przed moim wyjściem miała założony wenflon. Miałem wrażenie, że Samuel uwielbiał te kolorowe plastry, szczególnie z różnymi zwierzętami. Obawiałem się nawet, że tylko takie miał w swoim asortymencie.

Gdy byłem poza domem, Sam dał mi znać, że się obudziła. Tylko na chwilę, bo kiedy zapytał ją dokładnie o jej samopoczucie i o to, co się wydarzyło, po odpowiedzi odwróciła się na drugi bok i zasnęła.

W każdym razie nic go nie zaniepokoiło w jej stanie zdrowia, chociaż mnie niepokoił fakt, że nie pamiętała tego, jak straciła przytomność. Na szczęście Samuel wykluczył jakikolwiek uraz głowy.

Potrzebowała tylko trochę odpoczynku, a ja miałem zamiar go jej zapewnić.

Kiedy wróciłem do domu, nie zdziwiłem się, widząc czekającego na mnie Paula. Byłem pewien, że Samuel przekazał mu wszystko, co było najistotniejsze, wraz z tym, jak Jocelyn właśnie się czuła. To jednak nie sprawiło, że Paul był spokojniejszy. Widziałem ból w jego oczach, gdy bez żadnego zawahania wyrzucał z siebie wszystkie słowa, które musiał mieć w sobie od dłuższego czasu. Pozwoliłem mu na to. Na powiedzenie tego, co uważał.

Słuchałem słów, które przemknęły również przez moje myśli. Że nie ochroniłem jej tak, jak obiecałem. Że sprowadziłem na nią samo nieszczęście.

Wiedziałem, że powiedział to wszystko, ponieważ się o nią martwił. Szczerze martwił, a myśl o tym, co przeszła zaledwie kilka godzin temu uderzała go tak samo jak mnie.

Dlatego z moich ust wydostało się tylko jedno:

– Przepraszam.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że te marne przeprosiny niczego nie zmienią. Były nawet żałośnie śmieszne. Ale cokolwiek bym powiedział, wciąż nie będzie to wystarczające. Żadne słowa nie naprawią i nie cofną tego, co się wydarzyło.

Gdy wtedy spojrzałem mu w oczy, zobaczyłem w nich poczucie winy. On się obwiniał.

I w końcu zrozumiałem. A raczej tylko potwierdziłem coś, co podpowiadała mi intuicja. Czuł do niej więcej niż koleżeństwo czy przyjaźń, jednocześnie będąc boleśnie świadomym, że ona tego nie odwzajemnia.

Być może nawet nie zauważa.

Jednak nie miałem zamiaru się w to wtrącać. To była całkowicie jego decyzja, czy jej o tym powie.

Wyminąłem go wtedy, zostawiając tam, gdzie mnie zatrzymał i poszedłem prosto do Jocelyn, przy której Samuel wciąż czuwał. Upewniając się, że nie ma nic przeciwko, by zostać przy niej jeszcze krótką chwilę, poszedłem wziąć szybki prysznic. Zupełnie, jakby mógł jakkolwiek pomóc mi oczyścić się z tego wszystkiego, czego byłem dzisiaj świadkiem.

A później w końcu usiadłem na łóżku tuż przy niej, zostając w nim aż do teraz.

Tym razem to Sam pojechał do jednostki. W końcu też miał kogoś, kto zdecydowanie nie skończy dobrze po jego wizycie, a wszystko dlatego, że mężczyzna nie zabrał ręki, kiedy powinien to zrobić. Mimo to będzie żyć. Wiedziałem, że Samuel nie pozwoli mu tak szybko pożegnać się z życiem. On stawiał na inny rodzaj bólu. Być może na ten o wiele gorszy od fizycznego.

A później przyjdzie kolej na tego, który zranił Natha. Nie miałem żadnych wątpliwości, że Sam i Dave zajmą się nim odpowiednio.

Jocelyn poruszyła się, skradając tym całą moją uwagę. Przestałem ruszać swoim palcem, patrząc na to, jak powoli otwiera oczy. Jej zaspane spojrzenie zatrzymało się gdzieś na moim brzuchu, gdzie trzymała zdrową dłoń. Przez cały czas starałem się, by tą drugą również miała w bezpiecznej pozycji.

Odchyliła głowę, przenosząc wzrok na mnie. Miałem wrażenie, że jej źrenice się rozszerzyły, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Jeżeli nie, to na pewno zrobiły to jej oczy. Ponownie się poruszyła, teraz chyba chcąc się odsunąć.

– Przepraszam – powiedziała szybko. – Nie wiedziałam, że się do ciebie… przytulam.

Przyciągnąłem ją z powrotem do siebie.

– Gdyby mi to przeszkadzało, odsunąłbym się. – Spojrzałem na nią. – Nie odsunąłem się i z całą pewnością nie przewiduję tego w najbliższym czasie, więc leż tak, jak ci najwygodniej i odpoczywaj, Jocelyn.

Nie miało to zabrzmieć jak polecenie. Była to bardziej prośba.

– Taki władczy – mruknęła pod nosem, jednak jej głowa opadła na poprzednie miejsce. Naszych nóg na szczęście nie zdążyła rozplątać, bo nie byłem pewien, czy zgodziłaby się kolejny raz je tak położyć.

Przesunąłem palcem po jej odkrytym przedramieniu i pochyliłem trochę głowę, mówiąc w jej włosy:

– Taka uległa.

Wiedziałem, co uzyskam tymi słowami, dlatego wcale się nie zdziwiłem, gdy się uniosła, przekręcając głowę w moją stronę. Zobaczyłem zmarszczone brwi i przymrużone oczy.

– Nie jestem uległa. – Jej głos był spokojny i poważny, przez co mój uśmiech tylko się pogłębił.

– Z całą pewnością, moja groźna wiewióreczko. – Gdy mój palec trącił jej nos, miałem wrażenie, że igrałem z samą śmiercią. I, do diabła, podobało mi się to. – A teraz kładź się. Samuel powiedział, że powinnaś odpoczywać.

Delikatnie zmusiłem jej głowę do opadnięcia, jednak nim minęło nawet kilka sekund, usłyszałem jej cichy głos.

– Czy… przyniósłbyś mi coś do picia?

Odruchowo spojrzałem na szafkę nocną, gdzie miałem zazwyczaj butelkę wody, by nie musieć w nocy wstawać, ale teraz o niej zupełnie zapomniałem.

– Jasne – odpowiedziałem niemal natychmiast. – Poczekaj tu chwilę. Zaraz będę z powrotem.

– Poczekam. Masz za wygodne łóżko, by się z niego ruszać.

Zaśmiałem się.

– Całe szczęście. Czułbym się źle, gdybym kazał ci leżeć na czymś, po czym bolałyby cię później plecy. – Poczułem dziwną pustkę, gdy niewielki ciężar jej ciała zniknął, kiedy odsunęła się, bym mógł wstać. Zrobiłem to. – Mam nadzieję, że nie byłem złą poduszką – dodałem jeszcze.

Spojrzała na mnie z prawdziwie niewinnym uśmiechem.

– Byłeś mięciutki.

Mój kącik ust drgnął do góry w rozbawieniu, gdy wiedziałem, że tym razem to ona się ze mną droczyła. Wredna wiewióreczka.

Droga do kuchni nie zajęła mi wcale dużo czasu. Przez całą drogę do niej myślałem o Jocelyn. Nie pytałem jej jak się czuje. Nie chciałem tego robić tuż po jej przebudzeniu się. Sam próbowałem to dostrzec. Po jej zachowaniu, głosie, ruchach.

I ta nasza drobna wymiana zdań dała mi do zrozumienia, gdzie ciągle wędrowały jej myśli, chociaż starała się je zagłuszyć, chwytając się czegoś innego. Na przykład naszych nieszkodliwych słownych przepychanek.

Robiła dokładnie to, co najprawdopodobniej robiłbym ja. Tu Carl się nie mylił. W tej kwestii byliśmy zbyt bardzo podobni do siebie.

Sięgnąłem po kubek i wyciągnąłem z lodówki karton soku, który zauważyłem, że często wybierała, dlatego dbałem o to, by tego porzeczkowego nigdy nie zabrakło.

Odwróciłem się, powstrzymując od grymasu, kiedy w przejściu zobaczyłem Paula.

– Obudziła się już? – spytał, a w jego głosie wyczułem chyba nutkę nadziei. Nie był już zły. Powiedziałbym, że bardziej brzmiał na wyczerpanego.

– Tak. – Kłamanie w tym nie miało sensu.

– Mógłbym z nią porozmawiać?

Nie mogłem mu przecież tego zabronić. Chciałem się jednak najpierw upewnić, czy Jocelyn miała na to siłę.

– Przekażę jej, że chcesz się z nią widzieć. Dopiero wstała, więc daj jej chwilę.

– W porządku – powiedział, wycofując się już. – Będę czekał w salonie.

Nim zdążyłem mu cokolwiek odpowiedzieć, już wyszedł. Przez chwilę nie wierzyłem, że tak łatwo odpuścił.

Bo ja bym tego nie zrobił.

Jednak to nie miało teraz większego znaczenia. Zacząłem wracać na górę, do swojego pokoju. Jocelyn siedziała na łóżku, opierając się o jego tapicerowane wezgłowie. Nim mnie zauważyła, dostrzegłem to, jak jej wzrok spoczywał na opatrzonych palcach. Szybko przeniosła go na mnie, a lewą rękę przesunęła na bok.

Pokazałem jej karton soku.

– Wziąłem porzeczkowy – poinformowałem ją, podchodząc bliżej łóżka, gdzie na szafce nocnej postawiłem kubek.

– Trafiłeś na mój ulubiony – przyznała z lekkim uśmiechem.

Cóż, wiedziałem to już wcześniej. Tak samo jak to, że lubiła pistacje. Zupełnie jak Carl.

Nalałem soku do kubka i podałem jej go. Podziękowała, od razu biorąc kilka dużych łyków, jakby naprawdę bardzo chciało się jej pić.

Przysiadłem w tym czasie na krawędzi łóżka, obserwując ją, wcale nie zapominając o tym, co widziałem chwilę temu. W dodatku Jocelyn ewidentnie była teraz bardziej spięta.

Opuściłem wzrok na jej dłoń, którą wydawała się próbować schować. Ukryć, by zapewne nie musieć na nią patrzeć, jednak to wcale nie sprawi, że będzie lepiej.

Dlatego postanowiłem wyciągnąć do niej rękę wewnętrzną stroną do góry.

– Połóż swoją dłoń na mojej, Jocelyn – poprosiłem. W jednej wciąż miała kubek, więc bez problemu zrozumiała, co miałem na myśli.

W jej oczach zobaczyłem nutkę strachu, gdy wpatrywała się w moją otwartą dłoń, zapewne wszystko o wiele za bardzo analizując.

Ale ostatecznie jej ręka drgnęła, zaraz powoli się unosząc. Nie pośpieszałem jej, tylko czekałem, dając czas, którego potrzebowała.

– Nie bój się, wiewióreczko – szepnąłem, odnajdując jej spojrzenie. – Nic nie zrobię. To ty masz całkowitą kontrolę.

Miała większą kontrolę niż zdawała sobie z tego sprawę. Zwłaszcza kontrolę nade mną.

Jej dłoń powoli opadła na moją. Wpatrywała się w nią przez chwilę, jakby spodziewała się zupełnie czegoś innego niż ostatecznie było.

– Widzisz? Wszystko jest w porządku.

Wypuściła drżący oddech i pokiwała głową, chociaż jej oczy zaszkliły się, nim zdążyła je zamknąć.

Widząc to, zabrałem kubek, który i tak był już właściwie pusty i przysiadłem się bliżej niej.

– O co chodzi, Jocelyn? Jeżeli mi nie powiesz, nie będę wiedzieć, co zrobić, abyś poczuła się lepiej, dlatego proszę, nie ukrywaj tego przede mną.

Otworzyła oczy, nie spoglądając jednak na mnie. Błądziła wzrokiem w różne miejsca, ale one wszystkie nie były moją twarzą.

Palcami drugiej dłoni chwyciłem jej podbródek.

– Wzrok na mnie, Jocelyn. – To już nie była prośba. – A teraz mówi – zażądałem, gdy widziałem, że jej spojrzenie skupiło się na mnie.

– Boję się, że znowu… będzie tak bardzo boleć – wyszeptała. Powiedziałbym nawet, że jej usta ledwie się poruszyły, jakby wstydziła się do tego przyznać. – Że on może w każdej chwili powrócić.

Pokręciłem głową.

– Nie powróci. Nigdy nie pozwolę, byś musiała przechodzić przez coś podobnego. Tutaj nic złego ci nie grozi. Zaufaj mi.

– Ufam – odpowiedziała, sprawiając, że wcześniejsza rozmowa z Samuelem w samochodzie powróciła do mnie z prawdziwą nagłością.

Ufała mi. Czułem, że te słowa były prawdziwe.

Skoro ona zdołała to zrobić, czy ja też nie powinienem?

Myślałem nad słowami Samuela. Doskonale wiedział, że nie będę potrafił ich zignorować. Że zrobię dokładnie to, o co mnie poprosił. Jak zawsze.

Zastanawiałem się więc nad tym, analizując wszystkie sytuacje, które tylko przyszły mi do głowy. Żadna z nich nie była jednak taką, po której nie mógłbym jej zaufać.

Było wręcz odwrotnie. Przemawiały za tym, że mogę to zrobić.

Ta kobieta zasługiwała na to, by obdarzyć ją zaufaniem.

Mój wzrok opadł na jej usta, a później z powrotem na oczy, jakbym dzięki temu mógł odczytać myśli, które miała w głowie. Jednak to wydawało się zupełnie zbędne, kiedy delikatnie się pochyliła, łącząc nasze usta. To było ledwie muśnięcie, nieśmiałe, niepewne, jakby nie wiedziała, czy aby na pewno dobrze robiła.

– Dziękuję – wyszeptała, niewiele odsunięta od moich ust. – Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Przez ten niewielki czas otrzymałam od ciebie więcej wsparcia niż kiedykolwiek dostałam od własnych rodziców. Dziękuję, Jay – powtórzyła.

A zaraz zaczęła się odsuwać. Bez zastanowienia przesunąłem dłoń na tył jej głowy, wsuwając palce w miękkie kosmyki, nie chcąc, by mi uciekła.

– Nie zrobiłem nic, za co musiałabyś mi dziękować, wiewióreczko. Za to ja – zacząłem, delikatnie odchylając jej głowę – mam wiele rzeczy, za które powinienem ci dziękować.

Nim jej zdezorientowane spojrzenie zamieniło się w jakiekolwiek pytania, tym razem to ja przywarłem do jej ust, składając na nich pocałunek o wiele pewniejszy od jej wcześniejszego. Dopiero teraz uderzyło mnie to, jak bardzo tego pragnąłem. Ponownie poczuć jej miękkie usta.

To nie było nic głębokiego, nic natarczywego, szalonego. Muskałem jej usta, smakując bez żadnego pośpiechu. Chwyciłem jej dolną wargę w zęby, delikatnie za nią pociągając, wraz z tym słysząc jej ciche westchnienie.

– Nawet nie wiesz, jak dużo dla mnie zrobiłaś – powiedziałem, nie mogąc się powstrzymać, by nie zboczyć na kącik ust, który sam prosił się uwagę. A później zająłem się tym drugim, bo zostawienie go wydawało się być niemal grzechem. – Zmusiłaś mnie do zrobienia tego jednego kroku. Cholernie dla mnie trudnego – przyznałem, zamykając na moment oczy i przyciskając swoje czoło do jej. – Proszę, nie zdradź mnie, wiewióreczko.

Te słowa zakuły mnie w gardło. Naprawdę ją o to prosiłem. Dopuściłem ją tak blisko do siebie. Jeżeli postanowi to wykorzystać…

– Nie zrobię tego – odpowiedziała pewnie, przykładając swoją drobną dłoń do mojego policzka. – Nigdy cię nie zdradzę, Jay. Nie potrafiłabym tego zrobić.

Jej delikatny pocałunek wlał we mnie przyjemne ciepło, które rozeszło się po całym ciele.

Była kobietą, której mogłem zaufać.

Rozchyliłem usta, odchylając głowę, gdy poczułem, jak pocałunkami schodzi niżej. Z brody przechodząc powoli na moją szyję, poświęcając zdecydowanie więcej czasu grdyce. Przesunęła po niej ustami, zostawiając na skórze wilgotny ślad. Zadrżałem, czując pieprzone dreszcze przechodzące po moich plecach, trafiające prosto do podbrzusza, co z każdą sekundą tylko bardziej mnie pobudzało.

Kiedy dotarła do kości obojczykowej, która nie była zakryta materiałem koszulki, miałem wrażenie, że niedługo postradam zmysły.

Co ty ze mną wyprawiasz, wiewióreczko.

Uniosłem jej głowę, nie potrafiąc oderwać spojrzenia od tych pięknych oczu, w których teraz nie było żadnego smutku, strachu czy wstydu. Tliła się w nich przyjemność i… pożądanie.

– Jesteś wspaniała – powiedziałem, świadomy każdego swojego oddechu. – Jesteś cholerną boginią, Jocelyn. Piękną, odważną i silną.

Była nawet kimś więcej, o wiele więcej, ale słowa, które miałem w głowie, nie wydawały się odpowiednie czy wystarczające, by ją opisać. By pokazać to, jak niesamowita była. Gdybym miał zdolności Natha, namalowałbym ją. Zrobiłbym wszystko, by ukazać to, jaka była. Nie tylko z wyglądu, ale i charakteru. Nie pominąłbym niczego. Jej uporu, determinacji, odwagi, siły, jednocześnie pokazując jej delikatność i wrażliwość. Nie spocząłbym, dopóki nie uzyskałbym tej cudownej barwy jej oczu wraz z głębią, którą posiadały, a zaraz po tym włosów, które cechowały się wyjątkowym bogactwem. Nie pominąłbym tych uroczych piegów ani żadnej niedoskonałości, która sprawiała, że ta kobieta była tylko bardziej doskonała.

Zawarłbym na obrazie ją całą, patrząc na najdrobniejsze szczegóły. Bo to wszystko sprawiało, że była piękna.

– Nie pozwolę ci o tym zapomnieć – wyszeptałem, przesuwając dłoń na górną część jej pleców i pochyliłem się w jej stronę. Na tyle mocno, by musiała się położyć. – Ani na moment nie pozwolę ci pomyśleć, że jest inaczej.

Uśmiechnąłem się, słysząc uciekające z jej ust sapnięcie, gdy skubnąłem płatek jej prawego ucha. To były zwykłe pocałunki. Zwykłe, niewinne pocałunki, a byłem już niemal całkowicie gotowy.

Powinienem to przerwać? Powiedzieć stop, nim posuniemy się o krok za daleko? Nim ja zrobię krok za daleko, zupełnie mylnie interpretując jej zamiary. Powinna odpoczywać, a ja wcale jej w tym nie pomagam.

Dlatego zapytałem:

– Jesteś pewna tego, co właśnie robimy, wiewióreczko? To zajdzie o wiele dalej. Mam ochotę zrobić znacznie więcej niż jedynie obdarowywać cię pocałunkami, dlatego jeżeli nie chcesz…

– Chcę – odparła niemal od razu, przykładając dłoń do mojego policzka. – Chcę tego, Jay, więc proszę, nie przestawajmy.

Przesunąłem spojrzeniem po jej twarzy, nie dostrzegając w niej nawet najmniejszego wahania.

– Dobrze – zgodziłem się. – Obiecaj mi tylko, że jeżeli poczułabyś się jakkolwiek źle czy coś by ci się nie spodobało, od razu dasz mi o tym znać.

Uśmiechnęła się.

– Obiecam, jeśli ty zrobisz to samo.

Zaskoczyła mnie. Na tyle mocno, że nie potrafiłem tego ukryć.

Abigail nigdy o tym nie myślała. O tym czego chciałem czy o tym czego zdecydowanie nie chciałem. W jej oczach liczyła się wyłącznie ona sama, jej potrzeby. Dlaczego wtedy tego wszystkiego nie widziałem? Nie dostrzegałem znaków, które były na każdym kroku.

Jocelyn zmarszczyła brwi.

– Wszystko w porządku?

Było. Tym razem naprawdę było.

– Tak – odpowiedziałem, całując kącik jej ust. – I obiecuję, wiewióreczko.

Kącik, który całowałem, delikatnie się uniósł.

– W takim razie ja też obiecuję.

Przesunąłem nosem po jej miękkiej skórze na twarzy, podczas gdy moja dłoń wsunęła się za materiał bordowej bluzki. Od razu poczułem reakcję jej ciała. To, jak wciągnęła powietrze, by zaraz przymknąć oczy i skupić się na moim dotyku.

Zająłem się jej szyją, jednocześnie błądząc palcem wokół pępka, jednak nie poprzestałem na tym, sunąc wyżej. Na tyle wysoko, że dotarłem do piersi ukrytej za stanikiem. Chciałem jej dotknąć. Nie pominąć najmniejszego skrawka jej olśniewającego ciała.

– Chcę cię rozebrać – powiedziałem szczerze, słysząc swój chrapliwy głos.

Pragnąłem jej. Tak cholernie mocno jej pragnąłem.

– Więc zrób to.

Nie było w tym nawet nuty zawahania. Dlatego ja również się nie wahałem. Chwyciłem za brzegi jej bluzki, ostrożnie ją ściągając, by nie urazić jej dłoni. Mój wzrok od razu opadł na beżowy stanik, który wydawał się dla niej stworzony, idealnie współgrając z kolorem jej skóry.

Nie odrywając spojrzenia od brązu jej oczu, wsunąłem dłoń za jej plecy. Moje palce szybko wyczuły zapięcie, które zaraz nie stanowiło żadnego problemu. Górna część jej bielizny obecnie leżała już poza łóżkiem.

Mój wzrok przesunął się po krzywiznach jej ciała. Po każdym najmniejszym fragmencie, próbując go zapamiętać. Nie chciałem niczego zapomnieć. Nawet tego cudownego pieprzyka na prawej piersi.

Pochyliłem się, składając na nim pocałunek, by zaraz trącić ustami stwardniały sutek. Musnąłem go, przesuwając po nim językiem. Zassałem go, a wraz z tym dotarło do mnie jej ciche jęknięcie. Kochałem ten dźwięk z jej ust. Wsunąłem rękę pod jej plecy, by ją objąć.

– Jay – wychrypiała, unosząc pierś ku mnie.

Uśmiechnąłem się delikatnie, nie przestając się bawić. Ssałem go, tarłem językiem, drażniłem zębami. Robiłem to wszystko, czując, jak Jocelyn porusza się pode mną niespokojnie, jakby pragnęła znacznie więcej.

Jednak ja nie skończyłem jeszcze tutaj.

Zająłem się teraz drugim sutkiem, nie pozostawiając jej piersi bez pieszczot. Wcześniejszą objąłem dłonią, ściskając ją. Były idealne.

Jej prawa dłoń wsunęła się w moje włosy, a palce zacisnęły, przyjemnie drażniąc skórę głowy. Chciałem czuć jej dotyk, chciałem czuć jej palce na każdym skrawku swojego ciała.

To była paląca potrzeba.

Powróciłem spojrzeniem do jej twarzy, podciągając się nieznacznie do góry. Moja dłoń podążyła jednak w przeciwnym kierunku.

Powoli, bez żadnego pośpiechu. Wsunąłem palce pod gumkę krótkich spodenek, a zaraz po tym za materiał majtek. Patrzyłem w jej oczy, będąc gotowy w każdej chwili przerwać, gdyby tego nie chciała.

Ale nic takiego nie dostrzegłem. Dostrzegłem jednak coś innego, co sprawiło, że moje kąciki ust się uniosły.

– Podoba ci się – powiedziałem, muskając jej usta, wciąż nie dotykając miejsca, gdzie zdecydowanie najbardziej pragnęła poczuć moje palce. – Jak bardzo, wiewióreczko?

– Bardzo – wydusiła z siebie, wbijając głowę w poduszkę. Jej biodra się poruszyły z niemą prośbą, szukając ukojenia.

Dlatego trąciłem opuszkiem palca kłębek nerwów, otrzymując jej natychmiastową reakcję.

– Taka cudowna – wymruczałem, wciąż się bawiąc, by tylko spotęgować jej późniejszą przyjemność. Miałem zamiar naprawdę się postarać, dając jej rozkosz na jaką całkowicie zasługiwała.

Krążyłem wokół najwrażliwszych miejsc, czując, jak drży pode mną. Przyszpiliłem jej rękę do materaca, gdy uniosła tę ze zranionymi palcami, gładząc od razu jej nadgarstek. Nie chciałem, by nieświadomie ją uraziła.

– Jay, proszę – wydyszała, poruszając biodrami, jakby sama chciała nakierować moje palce na odpowiednie miejsce. Czułem na nich dowód jej podniecenia, dlatego wyciągnąłem dłoń spod jej bielizny. Jęknęła niezadowolona. – Nie o to prosiłam – rzuciła oskarżycielsko, na co się zaśmiałem.

– Nie musisz mnie o nic prosić, wiewióreczko. Dam ci wszystko, czego zapragniesz. – Zsunąłem się w dół, zatrzymując się na moment przy pępku, na którym złożyłem drobny pocałunek, by zaraz po tym zahaczyć palcami o materiał spodenek i czarnej bielizny. Uniosła biodra, ułatwiając mi zdjęcie obu rzeczy.

Uśmiechnąłem się na ten widok, obiecując sobie, że nigdy go nie zapomnę.

Ułożyłem dłonie na jej kolanach, rozchylając jej nogi. Nie poczułem żadnego oporu. Przesunąłem po niej spojrzeniem, czując, jak moje serce znacznie przyśpiesza, gdy widziałem ją tak rozłożoną na łóżku, czekającą na ciepło moich ust i dłoni.

– Onieśmielająca – powiedziałem, opuszczając usta na jej udo, zachwycając się każdym jego fragmentem. Zacząłem powoli zmierzać do góry, a kiedy byłem już zaledwie centymetry od jej centrum, położyłem płasko dłoń na jej brzuchu i wyszeptałem: – Jesteś wszystkim co najlepsze.

To były ostatnie słowa, nim moje usta zajęły się już zupełnie czymś innym. Piękny jęk z jej ust rozniósł się po pomieszczeniu, gdy zacząłem pieścić to najwrażliwsze miejsce. Jęk na to, jak przesunąłem po niej językiem. Na to, jak poruszałem nim, badając każdy zakamarek.

Wbiłem palce w skórę jej uda, zmuszając ją do rozchylenia nóg. Wsunąłem język wprost do jej wnętrza, słysząc ten cudowny, przeciągły jęk, kiedy nie dawałem jej nawet chwili ulgi. Lizałem i ssałem, czując, że doprowadzałem ją tym do krawędzi.

Zabrałem dłoń z jej brzucha i wsunąłem w nią dwa palce, drażniąc nimi samo wnętrze. Wsuwając i wysuwając, czując, jak się na nich zaciskała. Chociaż to ja jej sprawiałem przyjemność, miałem wrażenie, że niewiele było trzeba, bym również niedługo osiągnął spełnienie.

– Tak seksowna – wymruczałem.

– Jay – wysapała, na co uśmiechnąłem się zadowolony.

– Tak, wiewióreczko?

– Zaraz… – zaczęła, a ja odsunąłem się od niej nieznacznie, doskonale wiedząc, co chce powiedzieć. – Nie! Wracaj, proszę…

Zaśmiałem się lekko, zyskując przez to od niej wrogie spojrzenie, które przez przyjemność wymalowaną na jej twarzy, ani trochę na takie nie wyglądało.

– Odpłacę ci się za to.

– Ach, tak? Nie mogę się już doczekać – powiedziałem, ponownie przesuwając po niej językiem. – Jak już mówiłem, nie musisz mnie o nic prosić, aczkolwiek, te słowa z twoich ust są cholernie podniecające.

Nie zdążyła mi odpowiedzieć. Dałem jej to, czego pragnęła. Orgazm, który intensywnością przeszył jej ciało. Zadrżała, prężąc się. Wbiła głowę w poduszkę, gdy dbałem o to, by jak najdłużej czuła tę obezwładniającą rozkosz.

Podciągnąłem się do góry, tworząc ścieżkę z pocałunków wprost do jej lekko rozchylonych ust. Uśmiechnąłem się, widząc teraz na jej twarzy spokój i odprężenie.

– Wszystko w porządku? – zapytałem mimo to, zawijając na palec rudy kosmyk włosów.

Otworzyła oczy, odszukując mnie wzrokiem. Jej twarz rozświetlił przepiękny uśmiech.

– W najlepszym – odparła, przesuwając po mnie spojrzeniem, jakby wciąż nie miała dość. – A teraz to ty się kładź, mój gburze.

Zamrugałem zaskoczony.

– Jocelyn, czy ty…

Nie dała mi dokończyć. Położyła obie dłonie na mojej klatce piersiowej, delikatnie popychając. Od razu uległem, wciąż mając na uwadze jej zranione palce. Lek przeciwbólowy, który podał jej Sam, był na tyle silny, by w takiej chwili mogła się zupełnie zapomnieć.

Spojrzałem na nią i na to, jak usiadła nade mną okrakiem, wbijając kolana po obu stronach mojego ciała. Pochyliła się, a ja znów nabrałem ochoty, by zająć się jej piersiami, gdy te prosiły się o uwagę. Zmusiłem się jednak, by pozostawić wzrok na jej lśniących od przyjemności oczach.

– Teraz moja kolej – wyszeptała, składając na moich ustach drobne pocałunki. Uniosłem dłonie, nie mogąc się powstrzymać, by nie ułożyć ich na jej talii. Nie przeszkadzało jej to. – Będziesz musiał mi trochę pomóc.

Szybko zrozumiałem o co chodzi, gdy podwinęła moją koszulkę znacząco do góry. Bez chwili zastanowienia ściągnąłem ją przez głowę. Wzrok Jocelyn od razu opadł na mój tors, a palec powędrował po zarysie mięśni. Westchnąłem, gdy jej dotyk był czystą rozkoszą.

Z uśmiechem na twarzy sięgnęła ustami tam, gdzie wcześniej nie zdołała.

– Do diabła, wiewióreczko – sapnąłem, gdy trąciła językiem mój sutek. Prądy, które wysłała tym drobnym ruchem, trafiały tylko do jednego miejsca. Przesuwałem dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, gdy ona bawiła się mną zupełnie tak samo, jak ja robiłem to z nią.

I robiła to kurewsko dobrze. Nigdy… nigdy nie czułem się jeszcze tak, jak teraz.

Śledziłem ją uważnie wzrokiem, obserwując to, jak sunie w dół. Byłem już zupełnie twardy, podniecony do granic możliwości. To wszystko działało na mnie zbyt mocno.

– O kurwa – wyrzuciłem z siebie, gdy musnęła palcami wybrzuszenie moich spodni. Poczułem to doskonale nawet przez ten cholerny materiał.

– Kto by pomyślał, że ten straszny Jay Sanders jest taki wrażliwy.

Spojrzałem na nią spod przymrużonych oczu.

– Nie igraj ze mną, Jocelyn, bo nasz następny raz nie będzie już tak łagodny – odpowiedziałem poważnie, na co przechyliła głowę.

– Myślisz, że będzie następny raz?

Usiadłem, chwytając w palce jej twarz.

– Jestem tego pewien. Wydaje mi się, że naprawdę polubiłaś moje usta na sobie. – Uśmiechnąłem się kącikiem ust. – Nie mam wątpliwości, że moją inną część ciała polubisz równie mocno.

Jej spojrzenie wcale nie zmiękło, wręcz pojawił się w nim większy żar. Przesunęła palcem po moim brzuchu, docierając do spodni.

– Przekonajmy się o tym.

Ja pierdolę, ta kobieta mnie powoli zabijała, bo jak miałem opisać to wszystko, co ze mną wyczyniała?

Po raz kolejny złączyłem nasze usta w delikatnym pocałunku, chcąc wykorzystać ten nasz drobny czas najlepiej jak mogłem, bo wiedziałem, że później jej usta znowu będą czymś zakazanym.

– Nie musisz mi się odwdzięczać, jeśli dlatego chcesz to zrobić – powiedziałem łagodnie, chcąc mieć pewność, że o tym wiedziała. Że nie chciała robić tego tylko dlatego, bo sprawiłem jej przyjemność. Gdyby tylko chciała, sprawiałbym ją jej każdego pieprzonego dnia, ubóstwiając nawet najmniejszy fragment jej ciała, czując się przy tym jak cholerny szczęściarz.

– Wiem i zapewniam cię, że z pewnością byś zauważył, gdybym tego nie chciała. – Co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Zmarszczyła delikatnie brwi. – Chyba że ty tego nie chcesz, to całkowicie to rozumiem…

– Cholera, wiewióreczko, pragnę wszystkiego, co zechcesz mi dać, a przez ciebie nie mogę teraz myśleć o niczym innym.

Uśmiechnęła się na to, szepcząc zaraz w moje usta:

– Ściągnij spodnie.

– Co tylko Pani rozkaże, Pani Harlet.

Nie odsunąłem się od niej, gdy moje dłonie sięgnęły do paska, naprawdę powoli go rozpinając. Obserwowała każdy mój ruch i wykorzystywałem to, nie śpiesząc się aż tak z pozbyciem tych cholernych spodni, chociaż tak bardzo chciałem już poczuć na sobie jej usta.

Zsunąłem je do kostek, by zaraz ściągnąć je całkowicie i zrzucić na podłogę, na niewielki stos ubrań. Na ten sam stos chwilę później powędrowały bokserki, a ja poczułem prawdziwą ulgę, gdy materiał w żaden sposób mnie już nie krępował.

– A teraz kładź się – powtórzyła polecenie, więc poddałem się jej i właśnie to zrobiłem. Położyłem się, najwygodniej jak tylko mogłem, chociaż pragnąłem dotknąć jej mięciutkiej skóry. Ponownie poczuć to, jak działa na nią mój dotyk…

Moje myśli ucichły, gdy tylko go dotknęła. Wszystko odeszło, pozostawiając tylko to, co właśnie czułem, kiedy przesunęła palcem po całej jego długości bez żadnego słowa.

Chryste, przecież nie mogłem być już blisko, dopiero co mnie dotknęła.

Zadrżałem, czując, jak jej ciepłe palce zaciskają się wokół mojego penisa. Jak boleśnie powoli przesuwała swoją dłonią w górę i dół, zdecydowanie się ze mną drocząc.

– Jesteś niesamowita, wiewióreczko – wydusiłem, nie potrafiąc odwrócić wzroku od jej dłoni. Uśmiechnąłem się, mimo to decydując się odszukać jej spojrzenie. – I możesz mnie tak torturować przez całą wieczność.

Przewróciła oczami.

– Mówiłam, że coś z tobą jest nie tak.

Zaśmiałem się, ale ten śmiech przeszedł w jęk, gdy objęła główkę ustami, a intensywność tego wydawała się mnie oszołomić. Cholera jasna.

Czułem jej usta, jej język błądzący po napiętej skórze, sunący po wszystkich najwrażliwszych miejscach. Robiła to wszystko, wcale nie zapominając o dłoni, którą zdecydowanie pomagała sobie zbyt dobrze.

– Jocelyn – wydyszałem, gdy zaczęła ssać. Raz mocniej, a raz słabiej, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Wzięła go głębiej w usta. Zadrżałem, gdy to całe napięcie zaczęło coraz bardziej się kumulować przez naszą naprawdę długą zabawę. – Wiewióreczko, jestem już cholernie blisko – poinformowałem ją, jakby nie chciała, bym skończył w jej ustach, jednak ona wciąż mnie pieściła, nie odsuwając się.

I wtedy doszedłem z intensywnością, na która w żaden sposób nie byłem przygotowany. Napiąłem się, by po chwili opuścić głowę na poduszkę, wypuszczając z ust drżący oddech.

Skupiłem wzrok na Jocelyn, gdy na czworakach zaczęła podchodzić bliżej. Niemal od razu, gdy tylko była wystarczająco blisko, wyciągnąłem w jej stronę ręce, obejmując nimi, zanim zdążyła mi uciec. Jej piersi przycisnęły się do mojej klatki piersiowej, a nasze twarze były zaledwie milimetry od siebie.

Nie chciałem, by ta chwila się kończyła. Chciałem, by trwała znacznie dłużej. Bez tych barier, które najpewniej znów podniesiemy, gdy tylko wrócimy do codzienności. Pragnąłem tu zostać, móc trzymać ją w swoich ramionach i całować każdy skrawek jej ciała, dopóki nie będzie miała dość.

Chciałem tego wszystkiego, ale wiedziałem, że nieuniknione zbliża się dużymi krokami.

I, do chuja, cholernie cichymi.

Przekląłem, gdy drzwi zaczęły się otwierać. W mgnieniu oka sięgnąłem po kołdrę będącą tuż za Jocelyn i okryłem ją całą, wraz z głową, samemu będąc już zupełnie odkrytym.

– Wyjdź – warknąłem, spotykając się spojrzeniem z Carlem, który zatrzymał się w półkroku. Mimo to dostrzegł najważniejsze i to wystarczyło, by na jego twarzy pojawił się ten głupi uśmiech.

Odwrócił się.

– Nic nie widziałem. Nic a nic, nawet twojego golusieńkiego tyłka. Daj mi tylko znać, gdy będziecie już ubrani. To ważne.

Miałem szczerą ochotę rzucić w niego czymś ciężkim, ale posłuchał mojej rady i wyszedł naprawdę szybko, zamykając za sobą drzwi.

Kurwa, powinienem był je najpierw zamknąć na klucz.

Odwróciłem głowę z powrotem do Jocelyn, niepewnie odkrywając jej twarz. Carl jej nie widział, ale już przez samo jego pojawienie się tu teraz mogła poczuć się mocno niekomfortowo.

Ale kiedy tylko odnalazłem jej brązowe oczy, prychnęła, a zaraz zupełnie szczerze się roześmiała.

– Muszę przyznać, że masz naprawdę dobry refleks – powiedziała, gdy tylko złapała trochę oddechu.

Pokręciłem głową, jednak jej rozbawienie udzieliło się również mnie.

– Mieszkając z nim, trzeba spodziewać się niespodziewanego. Dobry refleks często się przydaje.

– Z pewnością – przyznała z delikatnym śmiechem, wygrzebując się spod kołdry, ale gdy tylko usiadła, okryła nią piersi i nogi.

Widząc to, zszedłem z łóżka, zbierając nasze ubrania. Założyłem na sobie dolną część garderoby i zerknąłem na Jocelyn, gdy tak szybko zaczynało brakować mi jej ciepła.

– Chciałabyś pójść do łazienki? – zapytałem, kładąc jej rzeczy tuż obok niej. Pokiwała twierdząco głową. – Poczekaj sekundkę.

Podszedłem szybko do przesuwnych drzwi, za którymi miałem garderobę. Bez problemu odszukałem w niej czarny szlafrok i zabrałem go ze sobą, by zaraz wręczyć go Jocelyn.

– Możesz się nim okryć – powiedziałem, w tym momencie nie do końca wiedząc, czy powinienem jej pomóc, czy może się odwrócić.

Ale Jocelyn sama rozwiązała mój głupi dylemat.

– Pomógłbyś mi go ubrać? Jeszcze nie czuję się pewnie z…

Nie dokończyła tego zdania, jednak wzrok utkwiła na lewej dłoni.

– Pomogę ci zawsze, kiedy będziesz tego potrzebowała, więc nie wahaj się dawać mi o tym znać, wiewióreczko. – Pomogłem ubrać jej szlafrok, w tym czasie skupiając się wyłącznie na jej twarzy i ubraniu. – Łazienka jest za tamtymi drzwiami. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, przyniosę to szybko z twojej.

– Dziękuję – powiedziała z łagodnym uśmiechem. Wstała, zmierzając już w jej kierunku, jednak przystanęła, odwracając powoli głowę w moją stronę. Chciała coś powiedzieć, czułem to. I w końcu powiedziała: – Jesteś najlepszym, co mnie spotkało, Jay.

A później zniknęła za drzwiami.

***
Patrzyłem na Carla, który wydawał się być w dobrym i złym humorze jednocześnie. Dobry był zapewne przez to, co wcześniej zobaczyć. Zły dotyczył najprawdopodobniej wiadomości, którą chciał nam przekazać.

I to wcale mi się nie podobało.

– Mów w końcu, Carl – mruknąłem, już się niecierpliwiąc, gdy z tym zwlekał.

Dałem mu znać, że może przyjść od razu po tym, jak Jocelyn powiedziała, że jest już gotowa. Siedziała teraz na łóżku, przykryta do pasa, równie niecierpliwie czekając, aż Carl się odezwie.

Westchnął, palcami przeczesując włosy.

– Dave rozmawiał z naszym ojcem. Chce byśmy wpadli z wizytą. Wszyscy. – Nie spodobało mi się, gdy spojrzał na Jocelyn. – Włącznie z tobą.

Pokręciłem głową, wstając.

– Nie ma mowy. Musi wiedzieć co się stało. Teraz nie jest odpowiedni moment na jakieś głupie wizyty!

– Nie mamy innego wyboru, Jay – odparł ponuro. – Ze względu na stan Natha i Jocelyn, Sam powiedział mu, że możemy przylecieć najwcześniej za tydzień. To jest wstępny termin.

– Kurwa – rzuciłem pod nosem, gdy to ani trochę nie współgrało z moimi planami. Nie byłem jeszcze gotowy. – Załatwiliśmy wszystko tak, jak trzeba, więc po cholerę chce nas widzieć i to jeszcze wszystkich.

– Wiesz, że on robi wszystko po swojemu. Nie ma sensu się nad tym zastanawiać. To strata czasu.

Miał rację. Zastanawianie się nad tym było bezsensowne. To mógł być tylko jego głupi kaprys, a my i tak będziemy musieli ze spuszczonymi głowami wybrać się na to pieprzone spotkanie rodzinne, które sobie ubzdurał.

Jeszcze wiedział o Jocelyn. O tym, że jest u nas i najwyraźniej też o tym, że nie była pierwszą lepszą kobietą. Musiał zapamiętać ją, gdy wtedy się do nas zakradła.

Albo kojarzył jej nazwisko, a wraz z nim… pamiętał jej siostrę. To było cholerne lata temu, jednak Shana Harlet nie była podrzędną dziennikarką. Z pewnością musiał się natrudzić, by zataić prawdziwą przyczynę jej śmierci. Mogła wyjątkowo zapisać się w jego pamięci.

To było coś, czego Jocelyn powinna być świadoma.

Zerknąłem na Carla, mając wrażenie, że pomyślał dokładnie o tym samym. Wiedziałem, że jemu również Jocelyn zdradziła szczegóły sprawy. Nie musiałem więc przed nim tego ukrywać.

– Dlaczego tak na siebie patrzycie? O czym nie wiem?

Przeniosłem na nią wzrok, gdy usłyszałem jej głos. No tak, nasze spojrzenia nie były zbyt dyskretne.

Musiałem jej o tym powiedzieć. Gdy dowie się tego przypadkiem na miejscu, będzie zdecydowanie gorzej.

– Srebrna spinka od mankietu, którą u siebie trzymałaś, należała do Dana Sandersa, naszego ojca. – Rozszerzyła oczy, nie tego chyba spodziewając się usłyszeć. – Byłem u jubilera, który zajmuje się wytworem biżuterii dla naszej rodziny. Potwierdził, że to on ją kiedyś wykonał na jego zlecenie.

Zamrugała, chociaż musiała przecież od dawna się tego spodziewać.

– Więc… jedną z tych dwóch osób w tamtym pomieszczeniu był wasz ojciec?

Jedną z dwóch. Kim mogła być ta druga? Zakładałem, że nie był to nikt ważny, a teraz zapewne spoczywał sześć stóp pod ziemią.

– Tak przypuszczamy – odpowiedział za mnie Carl. – Nie zdążyliśmy więcej ustalić.

Ale to nie wydawało się jej wcale przeszkadzać.

– To nad czym wy się zastanawiacie? Dlaczego nie chcecie przyjąć jego zaproszenia?

Skrzywiłem się, ale to Carl ponownie się odezwał.

– Bo nasz ojciec jest dość… specyficzny. O ile nam możesz zaufać, Jocelyn, to jemu nigdy nie próbuj. Wykorzysta twoje słowa przeciwko tobie, jeżeli nie będziesz potrafiła z nim rozmawiać. Zmanipuluje cię i wykorzysta do własnych celów, nie tracąc przy tym swojej przyjaznej i swobodnej postawy.

Słowa Carla były suche i gardzące.

Nasza relacja z ojcem była dość skomplikowana. To co do niego czuliśmy, było dalekie od miłości. Po prostu go tolerowaliśmy, nie mając innego wyboru. Robił to, co robił, a my nie mieliśmy na to większego wpływu. Jego decyzje wiązały się głównie z uzyskaniem jak największych korzyści. Nie patrzył na nic innego. Nawet Samuel był jego pewnego rodzaju inwestycją.

Dave sprowadził Samuela dla naszej matki. Nie chciała widzieć się z żadnym lekarzem, a było coraz gorzej. Nawet próby naszego ojca, by ją do tego przekonać były bezskuteczne, a ona niknęła w oczach. Widziałem, jak moja matka, mimo że żywa, z każdym dniem stawała się coraz bardziej martwa. Ale ten, wówczas dziewiętnastoletni idiota, stwierdził, że skoro nasza mama nie chce lekarza, to sprowadzi jej cholernego studenta. Nie byłby to głupi pomysł, gdyby ten pajac nie postanowił wybrać pierwszaka. Wciąż pamiętałem minę Kevina, gdy go zobaczył.

– To jakieś żarty, Dave? – Kevin spojrzał na mojego brata, szukając chyba odpowiedzi. – Uprowadziłeś pieprzonego dzieciaka? Ile on może mieć lat? Tyle co ty? Twoja matka potrzebuje profesjonalnej pomocy, a nie jakiegoś małolata, który nie zna zapewne nawet podstaw!

– Nie podnoś na mnie głosu, Kev – warknął Dave, na co przymknąłem oczy. To nie wyglądało dobrze.

Zerknąłem na Carla, który stał z boku i, tak samo jak ja, przyglądał się temu wszystkiemu. Gdy dowiedzieliśmy się, co zrobił Dave, od razu tu zeszliśmy. Naszego ojca na szczęście nie było jeszcze w domu.

Mój wzrok opadł na chłopaka zdecydowanie niewiele starszego od nas. Poruszył się, a kajdanki, które założył mu Kevin, zabrzęczały. Jego oczy się otworzyły. Minęła chwila, nim przesunął po nas spojrzeniem, w którym wydawało mi się, że zobaczyłem częściowe zrozumienie.

To nie skończy się dobrze. Nie miało żadnego prawa skończyć się dobrze.

Ale Samuel faktycznie jej pomógł. Znalazł z nią wspólny język, potrafiąc przywrócić ją do… życia. Przywrócić uśmiech, którym zawsze mnie obdarowywała. Szczery, pogodny, matczyny. Znów poczułem od niej ciepło i chęci. Jakiekolwiek chęci. Leczył ją, samemu będąc pod uważnym okiem Kevina. To z nim musiał konsultować, które jego zdaniem leki powinna przyjmować nasza matka, a Kevin, najwyraźniej nie mając żadnych zastrzeżeń, załatwiał każdy z nich.

Jednak to wszystko zwróciło na niego jeszcze większą uwagę Dana, który nie chciał dać odejść tak cennej osobie.

Samuel mógł opuścić naszą rodzinę, ale tylko będąc martwym.

Przysunąłem się bliżej uchylonych drzwi, by lepiej słyszeć. Podniesiony głos Dave’a był tym, co zwróciło moją uwagę, gdy tędy przechodziłem. Wiedziałem, że Dave, jak zawsze zatai przede mną i Carlem najważniejsze, dlatego nie zawahałem się dowiedzieć przynajmniej części w inny sposób.

– Obiecałem mu, że jeżeli pomoże naszej mamie, to go wypuścimy – wypowiedział Dave, zdecydowanie napiętym głosem. – Pomógł jej, a ona na pewno zgodzi się teraz kontynuować leczenie pod okiem specjalisty. Samuel nie jest nam już potrzebny.

To prawda, zrobił najważniejsze. Bez problemu mógł wrócić do swojej rodziny. Wątpiłem, by on sam robił jakiekolwiek problemy. Najpewniej chciał raz na zawsze o nas zapomnieć.

– Uważam inaczej, synu. – Niski głos ojca sprawił, że od razu napiąłem wszystkie mięśnie. – To naprawdę zdolny dzieciak. W dodatku, z tego co widzę, z wami też się doskonale dogaduje. Przyda się nam ktoś, kto wesprze Kevina.

Byłem pewien, że szczęka mojego brata właśnie się napięła.

– Nie wesprze go, jeżeli skreślą go z listy studentów…

Wiedziałem, że Dave stara się wyciągać argumenty, jakie tylko może, by nakłonić naszego ojca do zostawienia Samuela w spokoju, jednak te nie wydawały się ani trochę wystarczające.

– Nie sądzę, by jego studia były jakimkolwiek problemem. Wystarczy poratować uczelnię drobny zastrzykiem gotówki, a jestem pewien, że nie będą robić przeszkód, by zaliczył swoją dotychczasową nieobecność. W dodatku, jeżeli się nie mylę, Luke La Sargo również skusił się na medycynę na tej uczelni. To duże ułatwienie, nie uważasz?

Zacisnąłem powieki. Nie pozwoli mu odejść. Każdy z nas o tym doskonale wiedział już wcześniej. Jego życie było przesądzone z chwilą, w której spotkał Dave’a.

– Samuel nie zgodzi się z nami współpracować. Chce wrócić do domu, do rodziny…

– W takim razie dobrze, że mi o tym mówisz, synu. – Znieruchomiałem, gdy następne słowa uderzyły mnie z nieoczekiwaną siłą. – Wystarczy sprawić, by nie miał już do czego wracać.

On chce…

Odsunąłem się szybko od drzwi, kiedy usłyszałem dźwięk przesuwanego krzesła.

Nie powinno mnie tu być. Poza tym… i tak nie mogłem nic zrobić.

Głos Jocelyn wyrwał mnie z zamyślenia.

– Jeżeli wasz ojciec ma jakikolwiek związek z moją siostrą, muszę tam pojechać. Muszę się z nim zobaczyć. Proszę was…

Westchnąłem, bo właśnie tego się obawiałem.

Podszedłem do niej, siadając na krawędzi łóżka.

– Posłuchaj mnie, Jocelyn. Zabierzemy cię, bo obawiam się, że i tak nie mamy w tej kwestii wiele do powiedzenia, jednak, gdy już tam będziemy, nie próbuj robić niczego na własną rękę, zwłaszcza, jeżeli chodzi o naszego ojca. Powiedziałem, że ci pomogę i zrobię to. Ani na moment o tym nie zapomniałem, ale nie możemy działać pod wpływem chwili. Z tego nie wyjdzie nic dobrego.

– Jay ma rację, loczku. Rzucając się na naszego ojca niczego nie zdziałasz. Znamy go, więc zdaj się w tej sytuacji na nas. Wspólnie obierzemy drogę, która będzie najlepsza, okej?

Jocelyn się zastanawiała. Wiedziałem, że właśnie zobaczyła szansę ruszenia dalej ze sprawą swojej siostry, ale to, co przewijało się w jej głowie, naprawdę nie było dobrym sposobem na osiągnięcie celu. Bałem się, że zrobi przez to coś głupiego.

Ale zaraz pokiwała głową, wypuszczając z ust zebrane powietrze.

– Dobrze. Nie będę robić niczego sama.

Odetchnąłem. Zrobiłem to, bo wiedziałem, że ta decyzja nie była dla niej łatwa.

– Nie zawiedziemy cię, wiewióreczko, obiecuję.

Uśmiechnęła się delikatnie.

– Wiem.

Patrzyłem na nią, wiedząc, że to był kolejny dowód jej zaufania. Tak bardzo cenny.

– Cieszę się, że mamy to załatwione – uznał Carl, ponownie wydając się w wyjątkowo dobrym humorze. Ten człowiek czasami był dla mnie zagadką. – Tak poza tym, to Paul siedzi u nas w salonie i chyba wypija zapasy naszego alkoholu…

Kurwa, zapomniałem o nim.

– Chciał z tobą rozmawiać – powiedziałem, od razu się od niej odsuwając. Tak na wszelki wypadek.

– I mówisz mi to dopiero teraz?!

Nie mogłem nic na to poradzić, że mój kącik ust powędrował do góry.

– Wcześniej byliśmy trochę zajęci, wiewióreczko…

Uchyliłem się, gdy czarna poduszka poleciała w moją stronę.

Tak, zdecydowanie było dobrze widzieć znów taką Jocelyn.

Moją wiewióreczkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top