- § 3 -
Gdy tylko przeszliśmy przez drzwi, wychodząc poza teren więzienia, te gwałtownie się za nami zatrzasnęły, jakby strażnik już więcej nie chciał widzieć nas na oczy. Czy mu się dziwiłam? Raczej nie. Papierkowa robota, którą mu zapewniliśmy, wymęczyła nawet nas.
- Chyba nas nie polubił - rzucił Paul, oglądając się na zamknięte drzwi. - Z drugiej strony to chyba dobrze. Wolę być jednak po tej stronie.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Ja zdecydowanie też - powiedziałam, ruszając razem z nim do auta. Oparłam się bokiem o samochód, gdy otworzył drzwi, chowając kamerę do środka. Mój wzrok podążał za każdym jego najmniejszym ruchem, a myśli krążyły teraz tylko wokół jednego. - Myślisz, że on przeżył? - spytałam cicho.
Paul odwrócił głowę w moją stronę, przez chwilę chyba naprawdę się nad tym zastanawiając.
- Szczerze? To musiałby chyba być jakiś cud. Ktoś nieźle go podziurawił.
Skrzywiłam się nieznacznie, gdy przed oczami ponownie pojawił mi się widok mężczyzny i całej tej krwi na nim, i wokół niego. Musiał dostać przynajmniej w kilku różnych miejscach.
Przekręciłam się na plecy i założyłam ręce na piersi.
- To nie mógł być zbieg okoliczności - rzuciłam, przygryzając delikatnie policzek i patrząc przed siebie. - Nie mów mi, że tego nie widzisz.
Zasunął drzwi samochodu, unosząc brwi.
- Czego?
- No tego wszystkiego - powiedziałam, rozkładając ręce. - Jechaliśmy kawał drogi, bo facet sam chciał wywiad. Przecież z reguły to my musimy się o niego prosić.
- To fakt - przyznał.
- Chciał nam coś ważnego powiedzieć. - Spojrzałam mu prosto w oczy. - I ktoś go właśnie sprzątnął, żeby nie mógł tego zrobić - dokończyłam poważnie.
Przez dość długą chwilę staliśmy w zupełnej ciszy, do momentu, aż jego lewy kącik ust delikatnie powędrował do góry.
- To dość... ciekawa teoria?
Odchyliłam głowę w tył, wzdychając.
- Nie wierzysz w nią - stwierdziłam od razu.
- Tego nie powiedziałem - sprostował w tej samej chwili, unosząc dłonie w obronnym geście. - I z pewnością nie powiem. Odkąd twoje trzy ostatnie teorie okazały się prawdą, a brzmiały jakbyś wymyśliła je będąc dobrze naćpaną, to jestem w stanie uwierzyć ci teraz we wszystko.
Zmarszczyłam brwi.
- Mam to uznać za komplement czy obrazę? - spytałam, na co się uśmiechnął.
- Zdecydowanie za komplement. - Odepchnął się do auta, okrążając je i stając przy drzwiach od strony kierowcy. - Wskakuj, obgadamy to w środku.
Jego głowa nieznacznie przechyliła się na bok, co od razu zrozumiałam. Kamery. A być może też uszy strażników. To nie był dobry pomysł, by rozmawiać o tym akurat tutaj.
Przytaknęłam, zajmując miejsce pasażera. Przymknęłam na chwilę oczy, gdy wraz z tym odczułam, jak bardzo obecność w więzieniu, ta cała sytuacja, wyssała ze mnie wszelką energię.
Gdy tylko Paul ruszył z miejsca, a budynek więzienia powoli zaczął znikać z moich oczu, poczułam naprawdę sporą ulgę.
- Na pewno wszystko dobrze? - dopytał znowu, na co niemal automatycznie przytaknęłam głową.
- Nic mi nie jest - odparłam jeszcze. Poprawiłam się na siedzeniu, postanawiając skupić się teraz na analizie tego, czego razem byliśmy świadkami. - Nagrałeś wszystko?
- Oczywiście - odpowiedział z uśmiechem. - Ale i tak mamy zakaz publikacji materiału - przypomniał.
- Wiem, chciałabym go tylko przejrzeć w domu na spokojnie. Może było coś, na co nie zwróciłam uwagi.
A mogło być tego sporo. Zachowanie strażników, jakieś dodatkowe znaki ze strony lekarza.
- Jasne, przekażę ci wideo. - Rozglądnął się, skręcając. - Tak właściwie, co SunSeal powiedział ci wtedy na ucho?
No tak, nie miałam jeszcze okazji, by mu o tym wspomnieć. Funkcjonariusz naprawdę nie żartował z ilością dokumentów. Nie mieliśmy czasu, by zamienić ze sobą nawet słowo.
- Usłyszałam „Sanders" - odparłam, powtarzając znajome nazwisko. Wraz z tym moje palce powoli zaczęły stukać o drzwi.
Paul spojrzał na mnie pytająco.
- Pytałaś go, dlaczego jest ranny - zauważył. - Co do tego ma Sanders? I którego miał na myśli? Lekarza? Prawnika?
Słysząc, jak ich wymienia, mimowolnie się napięłam, gdy wspomnienia z wizyty u nich szybko powróciły. Zacisnęłam usta, doskonale pamiętając ich kpiące spojrzenia. Świetnie się wtedy bawili.
Paul podrapał się po głowie, zatrzymując się na światłach.
- Może ta twoja teoria nie jest wcale taka głupia i to oni się go pozbyli? W końcu zagroził narzeczonej jednego z nich.
Zawinęłam palce prawej dłoni w pięść.
- Myślę, że chodzi tu o wiele więcej - przyznałam. - Coś ukrywają. Możliwe, że seryjny doskonale wiedział co takiego, dlatego go uciszyli. Poza tym... Pamiętasz, jak ci mówiłam, że udało mi się dostać na posiadłość Sandersów?
- Trudno o tym nie pamiętać - zaśmiał się. - Szczególnie, że tak szybko cię na tym przyłapali.
Przewróciłam oczami. No wiadomo, że to najbardziej z tego wszystkiego utkwiło mu w pamięci.
- Chodzi o to, że była tam również agentka FBI. Wydawała się dobrze z nimi dogadywać.
Paul na moment na mnie zerknął, by zaraz znowu skupić się na drodze.
- May Deris pomagała FBI złapać seryjnego - przypomniał. - Pewnie była tam, by omówić z Sandersami przebieg sprawy. W końcu ponoć Jay i Dan Sanders byli oficjalnie adwokatami May, a Samuel jej lekarzem. Skoro współpracowali z FBI, musieli dostawać jakieś informacje.
- Tylko że ona nie wyglądała, jakby miała być tam służbowo - mruknęłam. - Naprawdę coś mi w tym nie pasuje, Paul. Szczególnie, że mój informator mówił coś zupełnie innego. A najciekawsze jest to, że również prowadził tę sprawę. Dziwnym przypadkiem, tuż przed wydaniem oficjalnego oświadczenia, miał wypadek samochodowy, a jego miejsce zajęła Eve Arill. Agentka, którą widziałam z Sandersami.
Rytmiczne stukanie palców o kierownicę, które roznosiło się po samochodzie, było w jakiś dziwny sposób kojące, pozwalając moim myślom na chwilę zwolnić.
- Jeżeli twoje przypuszczenia chociaż w najmniejszym stopniu mogą być prawdą, nie wiem, czy to jest coś, w co powinniśmy się mieszać - przyznał szczerze, tym razem o wiele mocniej chwytając kierownicę. - Skoro mogli pozbyć się gościa w więzieniu, my dla nich nie będziemy żadnym wyzwaniem. To wygląda na zbyt niebezpieczną sprawę, Jocelyn. - Gdy przeniósł na mnie wzrok, jego spojrzenie było naprawdę poważne. - Powinnaś to sobie odpuścić...
Niemal od razu pokręciłam głową.
- Nie ma mowy. Nie zrobię tego i doskonale to wiesz. Coś tu jest nie tak, a ja na pewno dowiem się co takiego. To mój obowiązek.
Paul nie wyglądał na zadowolonego, jednak to było akurat coś, co w tej chwili obchodziło mnie najmniej.
Nie mogłam zrezygnować z tej sprawy. Druga taka może się już nigdy nie pojawić. Cholera, na pewno się nie pojawi. Poza tym byłam mocno uzależniona od Masona. Jeżeli nie spróbuję zrobić czegoś na własną rękę, będę tkwiła tak do końca życia, podejmując się tylko tego co mi pozwoli.
- Dowiem się prawdy, Paul - powtórzyłam dobitniej. - Albo z twoją pomocą, albo bez niej.
Bo ludzie powinni wiedzieć. Powinni być świadomi tego, kto żyje wśród nich.
Dlatego, że Sandersowie stanowią zagrożenie.
Pora więc na to, by to oni poczuli się zagrożeni. Zagrożeni przez kobietę, którą zupełnie zlekceważyli.
Westchnięcie Paula dało mi już odpowiedź, nim z jego ust popłynęły słowa.
- Jesteśmy drużyną, Joce, a drużyna trzyma się razem. Jeżeli ty w to wchodzisz, ja również.
Słysząc to, mimowolnie się uśmiechnęłam. Bo jego wparcie znaczyło dla mnie więcej niż mógł przypuszczać.
***
Drgnęłam przestraszona, kiedy niemal cała zawartość biurka wylądowała niespodziewanie na podłodze. Dokumenty przefrunęły przez gabinet, a przybory do pisania zatrzymały się praktycznie tuż przy drzwiach.
Odruchowo cofnęłam się o drobny krok, gdy Mason kopnął obrotowy fotel, a ten z hukiem uderzył o ścianę. Przełknęłam ciężko ślinę, gdy pomieszczenie w jednej sekundzie stało się zwykłym pobojowiskiem.
- Kurwa mać! - Szybko przeniosłam wzrok na mężczyznę, gdy wrzasnął, uderzając dłońmi o teraz już prawie pusty blat. Odepchnął się od niego, nerwowym krokiem podchodząc do okna, jednak chwilę później jego spojrzenie spoczęło na mnie. Wyciągnął rękę przed siebie, wskazując na mnie palcem. - Dałem ci jedno, pierdolone, zadanie, jedno, a ty i tak je zjebałaś!
Milczałam, stojąc nieruchomo i starając się obserwować każdy jego ruch. Był wściekły. Naprawdę wściekły. A to wszystko przez raport z wczorajszego dnia, który zdałam mu kilka chwil temu.
Spojrzałam ukradkiem na drzwi, naprawdę żałując, że nie skorzystałam z oferty Paula. Gdyby wszedł tu ze mną, możliwe, że Ferry trochę bardziej panowałby nad emocjami. Tymczasem stwierdziłam, że wejście tu samej będzie fenomenalnym pomysłem. Chociaż spodziewałam się po nim zbliżonej reakcji, nie sądziłam, że będzie aż tak gwałtowna. Dotychczas nigdy tak mocno nie reagował.
Położył dłonie na biodrach, chodząc po pomieszczeniu. Wcześniej zrzucone kartki przylepiały się do jego butów, gdy zupełnie nie zwracał na nie uwagi.
- Miałaś tylko przeprowadzić jebany wywiad - syknął. - A ty nie dość, że wróciłaś do mnie z pustymi rękami, to jeszcze mi mówisz, że facet prawdopodobnie nie żyje?
Zacisnęłam zęby, jak zawsze, gdy musiałam słuchać tego wszystkiego, co do mnie kierował. Każde zastrzeżenie, każde wyzwisko, każde poniżenie. Zawsze zrobiłam coś źle, nawet jeśli nie miałam zupełnie na to wpływu. Bo co niby miałam poradzić na to, co wydarzyło się w więzieniu? Gdy tam dotarłam, było już po fakcie. Rhett był ranny. A teraz najpewniej martwy. Jednak to nie ja go przecież zabiłam.
Spuściłam wzrok, zmęczona tym wszystkim. Czasami żałowałam, że zdecydowałam się na dziennikarstwo. A na pewno żałowałam tego, że nabrałam się na wszystko, co wmówił mi Mason, gdy dopiero wkraczałam w ten zawód. Że u niego mam największe szanse rozwinąć skrzydła i poznać ten świat lepiej.
Z tym drugim wcale się nie mylił. Poznałam lepiej, bo nie musiałam wcale szukać daleko, by przekonać się jak bardzo ten świat był zepsuty. Jak bardzo psuły go osoby takiego pokroju jak on. I Sandersowie.
Napięłam się gwałtownie, gdy nagle zmniejszył między nami odległość.
- Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! - krzyknął tuż przede mną, sprawiając, że mój żołądek się skurczył.
Co ja wyprawiam, pozwalając na to wszystko? To zaszło już za daleko. Szantaż był jednym, a to? Zdecydowanie drugim.
- Powinien szef ochłonąć - rzuciłam delikatnie, starając się od niego odsunąć i trochę załagodzić sytuację. Nie chciałam się kłócić, w końcu i tak byłam na straconej pozycji. - Wrócę...
Zachwiałam się, stawiając kilka kroków do tyłu, aby złapać równowagę, gdy moja głowa nagle przechyliła się na bok, a pieczenie szybko rozeszło po policzku. Zamarłam, potrzebując chwili, by zdać sobie sprawę z tego, co właśnie się stało. Uniosłam powoli dłoń, ostrożnie muskając palcami wciąż pulsujące miejsce.
Spojrzałam gwałtownie przed siebie, gdy ktoś zapukał do drzwi i bez żadnego pozwolenia postanowił je otworzyć, wchodząc do środka.
- Szefie, przepraszam, że przeszkadzam...
Głos Paula momentalnie ucichł, kiedy coś trzasnęło pod jego butem. Opuścił wzrok na podłogę, zaraz jednak przesuwając nim niepewnie po pomieszczeniu. Jego głowa przesunęła się w bok, a kiedy tylko spotkał się ze mną spojrzeniem, wiedziałam, że wcale nie miał żadnej sprawy dla Masona. Wszedł tu wyłącznie dla mnie.
Tylko że zrobił to za późno.
Uciekł wzrokiem w prawo, na mój policzek, którego wciąż delikatnie dotykałam palcami. Szybko opuściłam rękę, dłonią mocno łapiąc swoje ramię, ale on i tak wydawał się zorientować co się stało.
I do mnie też to dotarło. Że zaszło to o wiele za daleko.
A ja nie mogłam nic z tym zrobić.
Nogi same poprowadziły mnie w stronę drzwi i wcale nie pozwoliły mi się zatrzymać, gdy pełen złości głos Ferry'ego kazał mi to zrobić. Wyminęłam Paula, dużymi krokami, niemal biegiem przemierzając korytarz, by dotrzeć do tylnego wyjścia z budynku.
Nie zwracałam już uwagi na nikogo ani na nic po drodze. Na te ciekawskie spojrzenia, szepty rozchodzące się po sali, które jak zawsze dotyczyły wyłącznie mnie i mojego życia.
Pchnęłam drzwi, wychodząc na podwórze, mając szczerą ochotę w coś uderzyć. Tylko po to, by zaraz nie wrócić do środka i nie oddać Masonowi.
Kopnęłam pobliski kosz, mając w duchu nadzieję, że to w zupełności wystarczy, bym mogła na nowo odzyskać równowagę. Że ten durny sposób okaże się skuteczny. Ale kiedy nic się nie zmieniło, już wiedziałam, że tym razem chwila samotności i wyżycie się na niczemu winnym koszu na śmieci wcale nie poprawi mojego marnego samopoczucia.
Złączyłam dłonie za głową, słysząc, jak drzwi się otwierają. Nawet nie byłam zaskoczona, gdy poczułam na ramieniu męską dłoń, która odwróciła mnie w swoją stronę. Paul w żaden sposób nie krył swojej złości, gdy jego wzrok ponownie opadł na mój policzek. Jakby tylko chciał się upewnić, czy wcześniej dobrze widział.
I upewnił się. Zacisnął zęby, puszczając mnie i cofając się o kilka sporych kroków. Pokręcił głową, odwracając się nerwowo, będąc napiętym jak nigdy dotąd. A przynajmniej nigdy w mojej obecności.
- Wystarczy tego - warknął, patrząc wprost na mnie, gdy najwidoczniej zebrał już swoje myśli. - Jedziemy na policję i zgłaszasz to. Powiesz im wszystko, co do tej pory się działo. Szczegół po szczególe, włącznie z dzisiaj. Zrozumiałaś mnie, Jocelyn? Musisz tego skurwiela w końcu zgłosić!
Słysząc to, w pierwszej chwili miałam ochotę się roześmiać. Z tego, jak to prosto, wręcz banalnie, brzmiało. Iść i zwyczajnie w świecie opowiedzieć to, jak bardzo mój szef uprzykrzał mi życie.
Ale nie było. Ani trochę nie było to takie proste.
Parsknęłam więc, bo doskonale o tym wiedział.
- Jasne - rzuciłam. - Jedźmy! Po co czekać? Nawet jeszcze dziś rzucę mu wypowiedzenie na biurko, bo najwyraźniej masz dwieście tysięcy, które wraz z tym będę musiała mu zapłacić!
- Nie możesz pozwalać mu się tym szantażować! Kurwa, on cię teraz uderzył, Jocelyn!
- Tak? To znajdź mi rozwiązanie - powiedziałam zła, wraz z tym dostrzegając jego mocno zaciskające się dłonie. - Byłam już u tych wszystkich topowych prawników. I wiesz co? Każdy powiedział mi to samo - zaśmiałam się. - Że nie mają tego nawet jak ugryźć, bo wszystko, co zrobi Mason z tym papierkiem, który podpisałam, będzie jak najbardziej zgodne z obowiązującym prawem. Jedyne co mogę zrobić, to czekać, aż umowa i wszystko co z nią związane przestanie już obowiązywać, a do tego zostało mi jeszcze trzy miesiące.
Paul pokręcił głową, jakby i tak się z tym nie zgadzał.
- Na pewno jest na to jakiś sposób - uparł się.
- Nie ma - odparłam, czując nagłe zmęczenie, gdy cała ta złość zaczęła w końcu opadać i została teraz sama... bezsilność. - Problem w tym, że nie ma go, Paul.
Widziałam, jak bardzo chce pomóc. Widziałam, jak stara się coś wymyślić, by pokazać mi, że wcale nie mam racji.
Tylko że miałam. Chociaż w tym przypadku tak bardzo chciałam się mylić, bo wtedy nie oznaczałoby to, że zmarnowałam sobie życie jednym głupim błędem.
Przetarłam dłonią oczy, gdy rozbolała mnie głowa. To również nie było niczym nowym. W pewnym sensie już do tego przywykłam.
Zerknęłam na budynek, nie mając najmniejszej ochoty wracać do środka. Na samą myśl o powrocie tam czułam mdłości, bo pracujący tam ludzie wcale nie byli lepsi.
Spojrzałam na godzinę, czując ucisk w żołądku, gdy wskazówki pokazywały jeszcze cztery długie godziny do końca. Nie miałam dzisiaj niczego do zrobienia w terenie. A na pewno nie po tym co się wydarzyło. Mason z pewnością postara się jak może, by przygwoździć mnie do pracy przy biurku.
- Jedź do domu - rzucił nagle Paul, przecierając twarz dłonią i pozostawiając ją przez chwilę na delikatnym zaroście. - Załatwię to. Nie pozwolę, byś dzisiaj jeszcze raz się z nim spotkała.
- Mason nie pozwoli mi...
- Powiedziałem, że się tym zajmę. Wróć do domu i odpocznij - zarządził, przeczesując włosy. - Poza tym nie ma mowy, że tak to zostawimy. Skontaktuję się ze znajomym prawnikiem. Może on będzie wiedział jak to ruszyć.
Nie będzie wiedział. Bo jeżeli zaatakuję Masona, on zaatakuje mnie. I to ja w tym starciu stracę najwięcej.
Mimo to zmusiłam się do delikatnego uśmiechu. W tej chwili Paul robił dla mnie o wiele więcej niż wszystkie bliskie mi osoby, chociaż wcale nie musiał się tym przejmować. Mógł stanąć z boku razem z całą resztą. To byłoby dla niego z pewnością korzystniejsze niż trzymanie się ze mną i obrywanie często rykoszetem tylko dlatego, że znajdował się akurat obok.
Ale towarzyszył mi w tej pracy niemal od początku, zaczynając niewiele wcześniej niż ja. Tylko że jemu Mason nie utrudniał życia. A na pewno nie tak jak mi na dosłownie każdym kroku.
- Będę ci wdzięczna - odparłam, szczerze mu za to dziękując, nawet jeśli ostatecznie nic z tego nie wyjdzie.
Odrzuciłam głowę w tył, spoglądając na niebo. Wydawało się być zbyt pogodne, jak na mój obecny humor.
Zbyt pogodne jak na wszystko, co widziało.
***
Przeklęłam pod nosem, gdy nie mogłam odszukać klucza od mieszkania. Już tyle razy miałam kupić do niego breloczek i za każdym razem zupełnie o nim zapominałam. Odchyliłam przednią kieszeń torebki, będąc niemal pewna, że tam właśnie go włożyłam rano, mimo to nie było po nim żadnego śladu.
- By to szlag - mruknęłam zła, bo najwyraźniej dzisiejszy dzień był już do reszty stracony. Nie mogłam nawet wejść do własnego mieszkania. Pogrzebałam jeszcze w innych kieszeniach, sprawdzając po kilka razy, ale tam również go nie było. - Cholera!
Odrzuciłam torebkę, odchodząc kilka kroków od drzwi.
Zgubiłam go.
Przykucnęłam, łącząc ze sobą dłonie i wypuszczając z ust niemal całe powietrze.
I co ja niby miałam teraz zrobić? Zapasowy był w środku. A potrzebowałam go tutaj, bo do środka nie mogłam się dostać.
Byłam w ciemnej dupie.
Jeszcze raz zerknęłam na drzwi i nieszczęsny zamek. Nigdy nie przypuszczałam, że będę musiała włamywać się do własnego mieszkania. Byłoby dobrze, gdybym jeszcze umiała to zrobić.
- Wszystko w porządku?
Moja głowa automatycznie przekręciła się w stronę schodów, gdy usłyszałam stamtąd męski głos. Pytanie, jak podejrzewałam, było skierowane właśnie do mnie. Nie było tu w końcu nikogo innego, w dodatku wydawało mi się, że mężczyzna patrzył na mnie z lekkim rozbawieniem.
Cudownie.
- Może w czymś pomóc?
- Jeżeli nie posiada pan ukrytej zdolności włamywania się do mieszkań, to raczej nie - rzuciłam ponuro, jednak nieznajomemu wydawała się spodobać taka odpowiedź.
- A próbowała pani po prostu nacisnąć klamkę? - zaproponował, a ja uniosłam brwi, patrząc na niego, jakby miał mi zaraz powiedzieć, że to był zwykły żart.
Ale mimo dłuższej chwili czekania wcale tego nie powiedział.
Westchnęłam, podnosząc się.
- Wie pan, gdyby to było takie proste, nie siedziałabym tak i nie zastanawiała się, gdzie jest ten przeklęty klucz - mruknęłam, podchodząc do drzwi i naciskając klamkę, by udowodnić mu, że są zamknięte. Tylko o mało się nie wywróciłam, wpadając do środka, kiedy jednak tak nie było.
- No proszę, zadziałało - zaśmiał się, a ja otworzyłam szerzej oczy, zaglądając do środka i w ogóle nie ruszając się z miejsca. Bo to nie powinno zadziałać. Ani trochę nie powinno. - Nie wejdzie pani?
Zerknęłam jeszcze raz na mężczyznę, przyglądając mu się. Był ubrany dość luźno. Zwykła ciemnoszara koszulka, czarne spodnie i sportowe buty. Wyglądał młodo i zdecydowanie nie na kogoś poważnego. Mój wzrok uciekł na jego policzek, na którym dostrzegłam małą bliznę.
Nie kojarzyłam go. Ani trochę. Może nie znałam wszystkich osób, które mieszkały w tym budynku, właściwie to nikogo prawie nie znałam, ale on zdecydowanie nie był moim sąsiadem. Nawet nie wyglądał na osobę, która skusiłaby się na mieszkanie tutaj.
Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust.
- Nie sądziłam, że taka prosta rada zadziała - zaśmiałam się cicho. - Dziękuję za pomoc, a skoro dostałam się już do swojego mieszkania, to skoczę jeszcze szybko do samochodu po zakupy. - Które nie istnieją, ale to najlepsza wymówka, na którą wpadłam. - Mam nadzieję, że gdy wrócę nie będą ponownie zamknięte - zażartowałam, na co mężczyzna chyba szczerze się uśmiechnął.
Ale zamiast zrobić mi miejsce, bym mogła przejść, tylko bardziej zagrodził przejście. Uniosłam wzrok, zatrzymując go na jego twarzy.
Przechylił głowę.
- Nie przypominam sobie, byś robiła dzisiaj zakupy, Jocelyn - powiedział otwarcie. - Próba dobra, ale...
Nie czekałam, aż dokończy. Odepchnęłam go otwartymi dłońmi, zaskakując go tym. Przecisnęłam się między nim a framugą, wybiegając na korytarz, ale zaraz krzyknęłam, gdy ręka mężczyzny oplotła mnie w pasie, druga natomiast szybko znalazła się na moich ustach, uciszając mnie. Panika ścisnęła moje gardło, gdy nagle przez moją głowę przeszły wszystkie możliwe scenariusze.
Z całej siły wbiłam łokieć w jego bok, by zaraz po tym go kopnąć i wbić w ręce paznokcie. Mężczyzna syknął, ale nawet trochę nie poluźnił swojego uścisku.
Wierzgałam nogami i próbowałam się uwolnić, gdy ciągnął mnie do mojego mieszkania. Jeżeli zamknie mnie w środku, to będzie koniec.
Odrzuciłam gwałtownie głowę w tył, doskonale czując, że dosięgnęłam celu. Z ust mężczyzny uciekło zduszone jęknięcie.
- Kurwa - warknął pod nosem. - Przestań się rzucać albo nie będę już dłużej taki miły. A nie lubię być niemiły dla kobiet. - Chciałam coś powiedzieć, ale jego ręka skutecznie mi to uniemożliwiła, ciągnąc mnie do mieszkania, od którego teraz wolałam być jak najdalej. - Słuchaj się, a nic ci się nie stanie, obiecuję - dodał, jednak te słowa wcale nie sprawiły, że poczułam się lepiej.
Zamknął drzwi lekkim kopnięciem, wciąż mocno mnie trzymając i prowadząc w głąb mieszkania.
Czego ode mnie chciał? Przyznał, że mnie śledził. Jak długo? Co zamierzał zrobić?
Szarpnęłam się jeszcze raz, mając nadzieję, że tym razem uda mi się uwolnić, ale to było na nic. Mężczyzna twardo szedł przed siebie, ciągnąc mnie do salonu. Nie mogłam nic zrobić, a wyglądało na to, że on mógł naprawdę dużo.
Oddychałam szybko przez nos, co z każdą sekundą wydawało się stawać coraz trudniejsze. Rozglądnęłam się, ale obok nie było nic, co by mogło obezwładnić mężczyznę.
Weszliśmy do salonu, a ja niemal zapłakałam, gdy zobaczyłam w nim jeszcze dwóch innych mężczyzn. Włamali się tu, dlatego drzwi były otwarte. Moje serce biło coraz mocniej, gdy nie miałam żadnego pojęcia czego powinnam się spodziewać. Spotkanie z Masonem w tej chwili nie wydawało się jednak takie straszne.
- No i znowu się widzimy, Jocelyn.
Znieruchomiałam, słysząc znajomy głos. Niepewnie przeniosłam spojrzenie na mężczyznę swobodnie siedzącego sobie na kanapie, w czarnym dopasowanym garniturze, co najmniej jakby czuł się tu jak u siebie. I prawdopodobnie właśnie tak było, bo gdyby chciał, to wszystko na pewno mogłoby być jego. W końcu był pieprzonym mafijnym prawnikiem.
Jęknęłam, gdy zostałam nagle pchnięta na kolana. Upadłam na nie, podpierając się rękami, zaciskając przy tym mocno zęby.
- Austin, ale trochę więcej delikatności - zaśmiał się trzeci z nich, stojąc przy oknie i opierając się o ścianę z wyjątkowo dobrym humorem. Mój natomiast sięgnął już dna, gdy dotarło do mnie kogo mam w salonie.
Bracia Sanders postanowili złożyć mi wizytę, a to nie świadczyło o niczym dobrym. Szczególnie, że miałam przed sobą Jaya i Carla. Papużki nierozłączki, gdy chodziło o załatwianie interesów. Dlatego w ogóle mi się nie podobało, że byli tu razem.
- Próbowałem - mruknął, jak dobrze zrozumiałam Austin. - Nie jest skłonna do współpracy.
Podwinęłam palce, nie patrząc na niego.
- Kto by się tego spodziewał - prychnął Carl, odpychając się od ściany i przechodząc powoli obok biblioteczki. Przesunął po niej wzrokiem, zaraz zerkając na mnie. - Niezła kolekcja.
Nie odpowiedziałam, patrząc jak podchodzi do brata, przysiadając na boku zielonej kanapy, obserwując mnie z prawdziwym zadowoleniem.
- Czego ode mnie chcecie? - spytałam sucho, zatrzymując wzrok na obydwu braciach.
Nie miałam szans, by stąd teraz uciec. Jeżeli będę próbowała, mężczyzna za mną z pewnością bez większego trudu mnie zatrzyma, nie musząc w to nawet angażować Sandersów. Zresztą wypadałoby najpierw dowiedzieć się o co chodzi.
- Ale po co ta wrogość w głosie. Przyszliśmy tylko porozmawiać i poustalać parę kwestii - rzucił swobodnie, a ja miałam wrażenie, że traktował to jak zabawę, w przeciwieństwie do prawnika, który siedział niemal z kamiennym wyrazem twarzy. - Może usiądziesz? - Wskazał na miejsce naprzeciwko siebie, na które tylko przelotnie zerknęłam, nie ruszając się z miejsca.
Jednak, jak się zaraz okazało, to wcale nie była tylko „uprzejma" propozycja. Usłyszałam westchnienie, a zaraz spięłam się, gdy męskie dłonie opadły na moje ramiona, zmuszając do wstania. Również z jego pomocą zaraz opadłam na siedzenie.
- Byłem delikatniejszy - oznajmił przy okazji, odsuwając się na bok. Tymczasem ja starałam się opanować swoje mocno bijące serce. Siedziałam jak na szpilkach. Każda opcja, która przychodziła mi do głowy, była o wiele gorsza od wszystkich poprzednich.
- Jestem przekonany, że Jocelyn to doceniła - rzucił z uśmiechem Carl, łącząc dłonie i pochylając się delikatnie do przodu. - Mam rację? - Obrzuciłam go wrogim spojrzeniem, co musiało dać mu wystarczającą odpowiedź, bo nawet nie powstrzymywał swojego śmiechu. - No dobra, przejdziemy może do sedna.
Stanął energicznie, żwawo pokonując między nami odległość i sprawiając, że w jednej chwili wstrzymałam oddech. Kiedy przedostałam się na ich posesję, wiedziałam czego mogę się po nich spodziewać. Na pewno nie mogli mi wtedy zrobić nic złego. To obróciłoby się przeciwko nim. A teraz? Mogliby mnie zabić i nikt by tego nie powiązał z nimi. Nawet Paul.
Nie ruszyłam się nawet o cal, gdy Sanders zatrzymał się tuż za mną. Nie musiałam się odwracać, by wyraźnie poczuć na karku jego obecność.
- To jak, Jay? Zaczniesz? - zapytał go, na co automatycznie przeniosłam wzrok na prawnika. Wyprostowałam się jednak bardziej spięta, gdy Carl zaczął bawić się kosmykiem moich włosów.
Zacisnęłam dłonie.
- Nie dotykaj mnie - powiedziałam twardo, a jego ręka znieruchomiała.
- Wedle życzenia - odparł, zabierając ją, na co w duchu odetchnęłam, czego nie miałam zamiaru pokazać na zewnątrz. Gdy tylko to zrobię, zyskają kontrolę. - Wciąż tak samo oschła jak ostatnio - zaśmiał się.
Zignorowałam go, patrząc na prawnika i czekając aż przedstawi to, co miał zamiar. Nie zwlekał z tym długo.
- Odpuść sobie sprawę seryjnego - powiedział w końcu, robiąc to z wyjątkową lekkością. - Nie grzeb w tym głębiej, Jocelyn - kontynuował, łapiąc moje spojrzenie - albo wygrzebiesz sobie coś naprawdę nieprzyjemnego.
- A tego byśmy nie chcieli, prawda? - dodał Carl, nachylając się tak, że jego głowa znalazła się nieopodal mojego ucha.
Uniosłam brwi.
- Włamaliście się do mojego mieszkania, by mi grozić?
- Tylko ostrzec - odparł Jay. - Ruszanie tego nie przyniesie dla ciebie niczego dobrego.
Słysząc to, prychnęłam i, nie wiedząc dlaczego, powiedziałam coś, co mogło ich jeszcze bardziej sprowokować.
- A co, jeśli nie posłucham? Skończę podziurawiona jak Rhett? - Żaden z nich nie odpowiedział, co dało mi jasną odpowiedź. Oni za tym stali. Pokręciłam głową, przywołując na usta lekki uśmiech. - Nie dam się nastraszyć i nie zamierzam rezygnować z tej sprawy - oznajmiłam, wstając. - A wy, jeżeli nie chcecie mieć na głowie całego medialnego gówna, nic mi nie zrobicie, bo gdy tylko poczuję się zagrożona, wszystko, co na was mam, trafi do ludzi na całym świecie. Włącznie z nagraniem, które zdobyłam podczas wizyty w więzieniu. Jest dość ciekawe.
Wraz z ostatnimi słowami poczułam, jak dłoń Sandersa zaciska się na moich włosach, ciągnąc moją głowę w tył. Zacisnęłam usta, by nie pisnąć ani słowa, gdy Carl patrzył na mnie z góry z mniej zadowoloną miną.
- Radziłbym uważać na słowa i nie testować mojej dobroci - powiedział spokojnie, zaraz po tym się pochylając i szepcząc mi do ucha: - Albo zrobi się mniej przyjemnie i to, co widziałaś w więzieniu, stanie się twoim marzeniem. Nie sądzę byś chciała iść w tym kierunku.
Cofnęłam się o krok, gdy mnie puścił. Słowa, które przed chwilą powiedział, w ogóle nie współgrały z jego obecnie zadowolonym wyrazem twarzy.
Zerknęłam na bok, gdy prawnik się poruszył, wstając ze swojego miejsca. Wsunął jedną dłoń do kieszeni, nieśpiesznie podchodząc do brata.
- Myślę, że zrozumiała najważniejsze - oznajmił do niego, przenosząc wzrok na mnie. - Sama zdecyduje co z tym zrobić, a teraz nie będziemy już jej niepokoić.
Carl uniósł dłonie na wysokości klatki piersiowej, cofając się.
- Skoro tak twierdzisz, nie będę się spierał, braciszku - rzucił, nie poświęcając mi już więcej uwagi. Odwrócił się na pięcie, ruszając do wyjścia.
Mój wzrok jednak od razu wrócił do prawnika, który wyciągnął coś z kieszeni. Zmrużyłam lekko oczy, dopiero po chwili orientując się co to takiego.
Sanders podszedł do stolika, kładąc na nim klucz.
- Następnym razem pilnuj go lepiej. - Przełknęłam dyskretnie ślinę, gdy ewidentnie był to klucz od moich wejściowych drzwi. - I jeszcze jedno - zaczął, zatrzymując się w drodze do wyjścia. - Nie śledź mnie już więcej i trzymaj się z dala od mojej rodziny. Lepiej dla ciebie, żeby to było nasze ostatnie spotkanie.
Nawet nie drgnęłam, gdy prawnik ruszył w stronę drzwi. Stałam nieruchomo, słysząc jak kroki mężczyzn się oddalają, a w końcu zupełnie cichną. I dopiero wtedy wypuściłam z płuc całe zebrane powietrze, przytrzymując się oparcia, gdy wraz z tym zakręciło mi się w głowie.
Podbiegłam szybko do drzwi, zamykając je i przekręcając zamek. Oparłam się o nie, próbując unormować oddech i uspokoić wszystkie emocje, które mną targały.
Byli u mnie Sandersowie. W moim mieszkaniu. Tak po prostu.
Paul miał rację. Skoro pozbyli się seryjnego mordercy w więzieniu, to co za problem załatwić kogoś poza nim? I wyglądało na to, że to ja byłam ich celem.
Rewelacyjnie.
Sięgnęłam drżącą dłonią po telefon, wyszukując w Internecie numer do ślusarza. Wybrałam pierwszy lepszy, przykładając telefon do ucha, drugą ręką wciąż przytrzymując się drzwi. Gdy tylko usłyszałam głos mężczyzny, przeszłam do konkretów.
- Potrzebuję nowych zamków. Jak najszybciej.
Jednak zdawałam sobie sprawę, że nowe zamki nie załatwią całej sprawy. Potrzebowałam czegoś więcej. O wiele więcej, jeżeli miałam rywalizować z Sandersami. Bo nie miałam zamiaru odpuścić.
Nawet jeżeli od tego będzie zależało moje życie.
***
Trochę spóźniony prezent pod choinkę <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top