- § 27 -

Jocelyn

Kiedy Jay zatrzymał się, ja powoli omiotłam spojrzeniem miejsce, do którego dojechaliśmy. Przed nami stał zdecydowanie opuszczony budynek, a raczej dwa budynki będące naprzeciwko siebie. Musiały mieć już sporo lat. Szyby w oknach były powybijane, a niektóre miejsca naprawdę mocno zarośnięte. Zielony bluszcz okrywał zniszczone mury, sprawiając, że to miejsce nabierało zupełnie innego klimatu. Pięknego i przerażającego jednocześnie. Z pewnością nie zdecydowałabym się zostać tutaj na noc.

- To budynki należące do naszej rodziny. Przez ich stan nie nadają się do remontu - zaczął Carl, widząc, że wciąż wodziłam wzrokiem po tym miejscu. - Mieliśmy je wyburzyć i wykorzystać teren pod coś innego, ale stwierdziliśmy, że na razie idealnie nadają się do naszej małej zabawy.

Jay i Carl jeszcze po drodze tłumaczyli mi wszelkie zasady i opisywali, jak to mniej więcej wygląda. Jeżeli dobrze zrozumiałam zamysł tej gry, to to miejsce faktycznie nadawało się w sam raz. Nie było za małe, ale też nie było zbyt duże. Wystarczające, by się naprawdę dobrze bawić. Carl opowiadał o tym z taką fascynacją, że już przestawałam mieć jakiekolwiek wątpliwości, że może być inaczej.

Wysiadłam z auta, widząc, jak w tym samym czasie podjeżdżają już trzy kolejne, parkując obok. Wiedziałam, że w jednym z nich jest Austin i Isa, w drugim Dave i May, a w trzecim Samuel, Eve oraz Nath. Uśmiechnęłam się delikatnie, gdy tylko samochód Austina był w innym kolorze, nie czarnym, a białym.

Nasza grupka była w komplecie.

Widziałam, jak Isa wyskakuje z auta pełna energii. Takiej, której nie widziałam u niej, gdy była w domu. Wydawała się odżyć.

- Jak ja dawno tu nie byłam. Aż nie mogę się doczekać, kiedy zaczniemy.

Właściwie ja też nie mogłam się tego doczekać. Musiałam przyznać, że Jay i Carl naprawdę umieli do czegoś zachęcić.

Bagażniki samochodów otworzyły się, ukazując w środku cały sprzęt, który musieliśmy do tego ze sobą zabrać.

Carl wyciągnął jedną z replik broni, patrząc na nią z uwielbieniem.

- Moja ukochana snajperka - mruknął z zadowoleniem.

Przełknęłam z trudem ślinę.

- Lubisz z niej... strzelać?

Rozbawiony wzrok Carla bez problemu odnalazł mój.

- A co, loczku? Jesteś tym zaskoczona? - Uśmiechnął się odrobinę bardziej. - Lubię i nawet potrafię. Mam naprawdę celne oko.

O Boże, gdyby Paul to usłyszał, już by się nie śmiał, że zasłaniałam okna.

Patrzyłam, jak powoli wszystko wyciągają, wraz z przygotowanymi ubraniami. Rozglądnęłam się, widząc, jak wszyscy zaczynali się powoli przebierać. Jay wziął dwa komplety zapakowane do dużych toreb i zerknął na mnie.

- Chodź za mną.

Nie dał mi szans na jakiekolwiek zaprzeczenie, idąc już w stronę budynku. Niepewnie więc poszłam za nim, powoli krocząc po niezarośniętej ziemi. Pogoda wydawała się wręcz idealna. Było ciepło, ale nie za bardzo, w dodatku co jakiś czas czułam delikatny powiew wiaterku, który uderzał o moją skórę, wystarczająco ją chłodząc.

Jay zerknął przez ramię, jakby upewniał się, czy za nim idę. Nie wszedł do środka. Przeszedł na bok, wchodząc za niewielki murek, na który zaraz położył wszystkie rzeczy. I wtedy zrozumiałam, dlaczego mnie tu zabrał.

- Pomogę ci z ubraniem tego. Najpierw mundur - powiedział, podając mi go. Kiedy odebrałam go z jego ręki, on sam nie zwlekał ze swoim. Jednym płynnym ruchem ściągnął koszulkę przez głowę, zaraz zabierając się za pasek swoich spodni.

Odwróciłam się naprawdę szybko, ale to niewiele pomogło. Cała moja uwaga skupiła się teraz na dźwiękach. Próbowałam nie myśleć o tym, co każdy z nich oznacza, ale to zupełnie samo pojawiało się w moich myślach, dlatego postarałam się w końcu skupić na ubraniach, które mi dał. Były w czarnym kolorze i wyglądały zupełnie, jak stroje noszone przez cholerne S.W.A.T. Naprawdę nie sądziłam, że Isa aż tak mocno weźmie sobie do serca przygotowanie tego wszystkiego. Skrzywiłam się nieznacznie, bo widziałam jeszcze kamizelkę, pas, ochraniacze i masę innych rzeczy, które będę musiała na siebie wcisnąć.

- Na co czekasz, wiewióreczko? Powinienem pomóc ci bardziej? - Podskoczyłam, gdy znalazł się nagle za mną. Odsunęłam się od niego, zerkając w jego stronę. Był już ubrany. - A może się wstydzisz?

- Dupek - fuknęłam, ale to określenie wydawało mu się wyjątkowo podobać.

Odwróciłam się do niego tyłem i nie przejmując się w ogóle, że tam stoi, zdjęłam bluzkę, w której tu przyjechałam, zamieniając ją na czarną bluzę. Ściągnęłam buty, stając na nich, gdy ściągnęłam z siebie spodenki i z wyjątkową szybkością ubrałam spodnie do stroju, próbując nie myśleć o tym, że Jay zapewne właśnie widział moje czarne majtki z nadrukiem motylka. Czy mogło być gorzej?

Mogło, bo kiedy tylko zobaczyłam jego twarz, widniało na niej rozbawienie, którego nawet nie starał się ukryć.

- Teraz buty. - Sięgnął po nie, ale zamiast mi je podać, przykucnął tuż przede mną. Rozszerzyłam nieznacznie oczy, patrząc na to, jak poluzowuje w jednym mocno zaciśniętą sznurówkę, by zaraz położyć go przed moją stopą. Ja jednak się nie ruszyłam. Jego spojrzenie powoli się uniosło, patrząc na mnie z dołu. Miałam nawet wrażenie, że jego kącik ust delikatnie drgnął ku górze. - Z przyjemnością pozostałbym tak dłużej, wiewióreczko, ale obawiam się, że nie mamy za bardzo czasu. Chyba już na nas czekają.

Zamrugałam. On chyba nie mówił o...

Jednak jego uśmiech był jednoznaczny. Spojrzałam na niego gniewnie, z trudem się powstrzymując, by go nie kopnąć.

- Dupek - mruknęłam ponownie, słysząc jego śmiech.

- Mam wrażenie, że to stało się twoim ulubionym słowem.

- Zboczony idiota - dodałam.

- Przecież nic takiego nie powiedziałem - zauważył. - Ale skoro tobie przyszły do głowy niestosowne...

- Och zamknij się. - Wsunęłam nogę do buta, starając się zignorować teraz już jego szeroki uśmiech. Cholerni bliźniacy. Kto by pomyślał, że ta dwójka jednak może być w czymś do siebie podobna.

Jay poprawił sznurówkę, by na sam koniec zrobić naprawdę ładną kokardkę.

- Nie jest za mocno? - spytał, zerkając na mnie.

- Jest w sam raz - odpowiedziałam, a on dopiero wtedy przeszedł do drugiego buta.

A później do całej reszty, stwierdzając chyba, że szybciej będzie, jeżeli to mnie najpierw ubierze w całości. Czułam się trochę jak przedszkolak, stojąc nieruchomo, by mógł to wszystko na mnie założyć. Kamizelka, pas, ochraniacze, rękawice, maska, kask, okulary. Kiedy skończył, brakowało mi już tylko broni, która została w samochodzie.

Odsunął się nieznacznie, a jego wzrok powoli przesunął się po moim ciele. Również to zrobiłam, oglądając się na tyle, ile mogłam. Przez chwilę poczułam się, jakbym zaraz miała zagrać w jakimś filmie. Obawiałam się tylko, że to ja byłabym tą, która zginęłaby jako pierwsza. Bycie dziennikarką wydawało się o wiele łatwiejsze. Przynajmniej wiedziałam co robić. No, mniej więcej.

- Wyglądam w tym głupio, prawda? - spytałam, krzywiąc się nieznacznie, co przez maskę niestety nie mógł zobaczyć, jednak patrzył na mnie zbyt długo, by to mogło dobrze wyglądać.

Rozchylił usta, ale nim zdążył odpowiedzieć, nad murkiem pojawiła się czyjaś głowa, zdecydowanie zbyt mocno mnie strasząc. 

- Co tam moje gołąbeczki? - Rozpoznałam głos Carla szybciej niż jego oczy, które widziałam zza przezroczystych okularów. Reszta jego twarzy, tak samo jak moja, była zakryta przez czarną maskę. Dostrzegłam, jak jego wzrok również skanuje moją sylwetkę. - Wow, wyglądasz zabójczo, Jocelyn. - Przeniósł spojrzenie na swojego bliźniaka. - A ty co tak stoisz? Ubieraj się. Musimy jeszcze trochę podszkolić dziewczyny.

Zgadywałam, że chodziło o mnie i o May. Eve wydawała się już wszystko wiedzieć. A na pewno najważniejsze.

Jay dość szybko założył na siebie wszystko, co mu jeszcze pozostało. Gdy i u niego zobaczyłam jedynie oczy, zrozumiałam, że teraz to prawdopodobnie po nich będę musiała wszystkich rozróżniać. Obym później nie strzeliła przypadkiem do kogoś ze swojej drużyny.

Szłam przodem, wracając do samochód, gdzie wciąż stali pozostali. Carl i Jay szli tuż obok, po moich bokach. Od razu zostaliśmy zauważeni.

- Jesteście! - zawołała Isa, kończąc chyba kompletować wszystko, co było jej potrzebne. Zatrzymałam się obok May. Tak przynajmniej sądziłam po kolorze włosów, które spięte opadały na jej plecy. - Zrobimy wam małe szkolenie. - Jej oczy zabłyszczały, gdy wzięła do ręki jedną z broni i pokazała nam. - To, moje drogie panie, jest karabinek szturmowy i właśnie za moment nauczycie się z niego korzystać.

***
Chociaż nie miałam przy sobie zegarka, byłam pewna, że to szkolenie zajęło nam całą godzinę. Isa nie miała pod ręką tylko jednego rodzaju broni, ale cały asortyment, gdy chciała, bym wraz z May zobaczyła, z których najlepiej się nam strzela. Snajperkę odrzuciłam na wstępie, zostawiając zajmowanie się tą profesją rozbawionemu Carlowi.

Zostałam więc przy karabinku szturmowym, który Isa jako pierwszy wcisnęła mi w dłonie, postanawiając nie zmieniać go na żaden inny model. Zdążyłam już nawet zapomnieć jaką nosił nazwę. Jednak czy to było takie istotne?

Przy boku miałam jeden z wybranych pistoletów, ale i replikę noża, kiedy Sandersowie zgodnie uznali, że to trochę urozmaici nam grę. W to nie wątpiłam.

W każdym razie umiałam używać całego wyposażenia, w które byłam uzbrojona. Taką przynajmniej miałam nadzieję.

- Austin, Jocelyn, May, Eve, jesteście ze mną - zarządziła Isa, wymieniając nas tak, jak staliśmy, na co Carl głośno się zaśmiał.

- To był szybki podział. Jesteś pewna, że tak będzie sprawiedliwie?

Głowa Eve odwróciła się w jego stronę.

- Uważasz, że twoja drużyna może nie dać rady?

Byłam pewna, że w zielonych oczach Samuela zobaczyłam szczere rozbawienie.

- Martwiłem się raczej o was, dziewczyny. - Wzrok Austina powędrował na niego, co szybko zauważył. - Wybacz.

- Chyba już wiemy, kto pierwszy u nas zginie - rzucił Sam pod nosem, przechodząc na drugą stronę i stając obok Natha. Usłyszałam szczery śmiech Dave'a.

- Doceniamy twoją troskę, Carl - odparła niewinnie May i to chyba najbardziej go ruszyło, jakby zrozumiał, że teraz naprawdę będzie celem numer jeden.

Poczułam, jak ktoś staje obok mnie. Spojrzałam w oczy Sandersa, od razu je rozpoznając.

- To w porządku, jeśli będziesz z nimi? - zapytał Jay, jakby nie chciał mnie zostawiać, gdybym nie była tego pewna.

Jednak bez wahania przytaknęłam głową.

- Tak, nie mam nic przeciwko temu.

Poza tym, głupio to było przyznać, ale ucieszyłam się, że Isa chce mnie w swojej drużynie. Zazwyczaj byłam wybierana jako ostatnia. Tam, gdzie jeszcze było miejsce.

- Gdybyś chciała przerwać grę, powiedz im o tym.

- Dobrze - potwierdziłam, gdy o tym przypomniał.

Jego oczy wydawały się ostatni raz przesunąć po mojej twarzy, nim jego ręka poklepała mnie po ramieniu.

- W takim razie powodzenia, wiewióreczko.

Odsunął się, dołączając do swojej drużyny. Kiedy zobaczyłam Sandersów stojących obok siebie, zaczęłam się zastanawiać, czy Isa czasem nie przeceniła naszych możliwości. Szczególnie, że ja i May będziemy w to grały po raz pierwszy. Oni mieli już wprawę. I to dość sporą.

- Zaczniemy o równej godzinie - zdecydował Dave, zerkając na zegarek. - Teraz mamy czas, by zająć swoje pozycje i obmyślić plan działania.

- No to w drogę. Nie dajcie się za szybko trafić, panowie, bo będę naprawdę zawiedziona. - Rozbawienie w głosie Isy mówiło wiele o tym, jak oceniała ich drużynową siłę. May natomiast pomachała palcami do swojego narzeczonego, a Eve zasalutowała Samowi. Te trzy kobiety chyba nakręciły ich do granic możliwości.

Gdy ruszyliśmy w swoje strony, Austin przysunął się do mnie.

- Widzę, że już lepiej żyjesz z Sandersami. - W jego głosie rozbrzmiała przyjazna nutka, a gdy spojrzałam w jego oczy, nie zobaczyłam wcale niczego innego.

- Można tak powiedzieć - przyznałam, bo faktycznie nasze relacje mocno się poprawiły.

- Wiesz... chciałbym cię przeprosić za nasze pierwsze spotkanie. Nie miałem właściwie jeszcze okazji by to zrobić. - Spojrzałam na niego zaskoczona, zupełnie nie spodziewając się usłyszeć takich słów. - Mam nadzieję, że nie gniewasz się na mnie za to.

Wydawał się pytać szczerze, co jeszcze bardziej mnie zdezorientowało.

- Wykonywałeś tylko ich polecenie - zauważyłam, bo to chyba miało spore znaczenie w tym wszystkim. - Jeżeli ktoś miałby za to przepraszać, to oni. - Tak przynajmniej myślałam. - Nie gniewam się na ciebie.

Miałam wrażenie, że odetchnął z ulgą.

- Dobrze to słyszeć - przyznał. - A jeżeli chodzi o nich... znam tych braci już trochę lat. Mam wrażenie, że byłem przy ich najgorszych i najlepszych momentach. Przez to wszystko, co z nimi przeszedłem, potrafię ich zrozumieć. Ich każdą decyzję.

Zacisnęłam palce mocniej na replice broni.

- Zrobiłbyś wszystko, co by ci rozkazali?

- Nie.

Ta odpowiedź mnie zaskoczyła.

- Nie?

- Nie, bo oni wszyscy są tylko ludźmi, Jocelyn. Czasami ponoszą ich emocje, jak każdego. W dodatku oni nie rzadko muszą działać pod presją. Jeżeli nie jestem pewien, czy to, co opuściło ich usta jest tym, czego naprawdę chcą, nie robię tego. - Widziałam, jak jego wzrok ląduje na mnie. - Wiem, co chciałaś się tym dowiedzieć. Nigdy nie chcieli cię skrzywdzić w taki sposób.

W taki sposób. Nie byłam pewna, czy informacja o tym, że nie planowali posłać mnie do piachu była jakkolwiek pocieszająca. Istniały zdecydowanie gorsze rzeczy od śmierci i obawiałam się, że to właśnie je mieli w planach.

A mimo to wciąż bym nie zrezygnowała. Nie odpuściłabym.

Spojrzałam przed siebie, gdy dziewczyny wydawały się dotrzeć już na miejsce i zapytałam go o coś, na co miałam nadzieję, że otrzymam szczerą odpowiedź.

- Mogę im zaufać?

- Myślę, że już to zrobiłaś - zauważył. - W obrębie dobrych kilometrów nie ma tu nikogo więcej. Jesteśmy tu tylko my i chyba doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. W dodatku rozmawiasz ze mną i nie wydajesz się ani trochę bać, chociaż wiesz, że dla nich pracuję.

- Teraz to mnie zestresowałeś.

- Przepraszam, nie to było moim celem. - Zaśmiał się przyjaźnie. - Tak, Jocelyn, możesz im zaufać i mówię to całkowicie szczerze. Nie są ludźmi, którzy ukrywają swoje zamiary. Jeśli zadeklarowali, że jesteś z nimi bezpieczna, tak właśnie jest. Nie wykorzystają twojego zaufania, jeżeli tego się boisz.

- A jeśli... obiecali, że mi w czymś pomogą...

- To tak zrobią. Pomogą ci. Musisz im tylko na to pozwolić.

Czy naprawdę po tylu latach pracy mogłam być tak blisko osiągnięcia celu? Wystarczyło im tylko na to pozwolić. Czy to coś złego, jeżeli to oni mi w tym pomogą?

Nie wiedziałam, czy słowa Austina są szczere, czy jedynie chce wspomóc Sandersów, jednak coś kazało mi w to uwierzyć.

Tak blisko. Byłam już tak blisko, Shana.

- Dobra, mamy piętnaście minut na obgadanie naszego planu - rzuciła Isa, zyskując nasze spojrzenia.

- To my mamy jakiś plan? - Pytanie May było odzwierciedleniem moich myśli.

- Nie, ale to zaraz się zmieni. Chyba.

- Bez obaw. Jeszcze będą nas błagać o litość - oznajmiła Eve, chyba naprawdę zdeterminowana. W dodatku, gdy zobaczyłam w jej oczach te niebezpieczne iskierki, wiedziałam, że teraz to ona tu dowodziła. Przeszła do przodu, zerkając na Austina i Isabelle. - Potrzebuję wszystkie informacje, jakie macie o tym budynku. Którędy mogą się tu dostać, jakie miejsca są najniebezpieczniejsze, gdzie mogą nas zaskoczyć. Muszę też wiedzieć wszystko o ich sposobie działania. Carl jest ich snajperem, prawda?

- Tak - potwierdził Austin, wraz ze mną podchodząc bliżej. - Ma swoje dwie ulubione pozycje, które dają mu widok niemal na wszystkie pomieszczenia. Wiele okien ma powybijane szyby, więc łatwo o trafienie tą pieprzoną kulką. Szczególnie, że nie żartował z tym, że dobrze sobie radzi.

- Jay z kolei woli działać z bliska - kontynuowała Isa. - Po cichu. Potrafi się dobrze skradać, chociaż nie tak dobrze jak Carl. Mimo to kilka razy prawie dostałam przez niego zawału. Na niego też trzeba uważać.

- Sam i Dave zawsze trzymają się razem - ponownie odezwał się Austin, zerkając poważnie na Eve. - Jak znajdziesz jednego, drugi na pewno jest gdzieś obok. Osłaniają siebie nawzajem.

- A Nath? - zapytałam, a dziewczyny wraz ze mną czekały na odpowiedź, której ostatecznie udzielił Austin.

- Nath ma cholernie celne oko, podobnie jak Carl. Woli też w miarę możliwości działać sam. Potrafi w ten sposób wygrać nawet całą grę. Jest czujny, ma dobry refleks, trudno go zaskoczyć.

Skrzywiłam się, bo te opisy nie brzmiały zbyt optymistycznie. Wręcz wróżyły pewną przegraną. Będę się cieszyć, jeżeli dotrę do przynajmniej drugiej minuty gry i nie zostanę trafiona przez Carla, nie wiedząc nawet skąd.

Gdyby Paul był tu ze mną, użyłabym go jako tarczy.

- Nie jest najgorzej - uznała jednak Eve, jakby dla niej nie było to niczym nadzwyczajnym. - Teraz rozkład budynku. Naszego i ich.

Kiedy Isa i Austin na zmianę opisywali oba budynki, miałam wrażenie, że przestałam nadążać już przy drugim zdaniu. Zrozumiałam jednak chyba to, co było najważniejsze. Czego starać się zdecydowanie unikać. O dziwo nie Sandersów. Jeżeli w ogóle chciałam któregoś trafić, musiałam znaleźć się wystarczająco blisko, a to wcale nie wydawało się być łatwe. Zapewne to oni znajdą mnie szybciej niż ja ich.

- Mam plan - oznajmiła Eve, a jej wzrok spoczął na mnie.

I nie tylko jej.

Więc zginę szybciej niż sądziłam.

***
Zacisnęłam mocniej dłonie na pistolecie, idąc powoli korytarzem. Chociaż starałam się iść naprawdę cicho, miałam wrażenie, że moje kroki było słychać nawet w sąsiednim budynku. Szłam przyklejona do ściany, przykucając, gdy mijałam okna czy otwarte przestrzenie. Byłam pewna, że Carl już gdzieś się czaił.

Zaglądnęłam ostrożnie do pomieszczenia, które nie miało drzwi. Pusto. Całe szczęście, bo obawiałam się, że w innym wypadku ktoś mógłby zarobić wszystkie plastikowe kuleczki, które miałam w magazynku.

Wzięłam tylko pistolet, karabinek zostawiając gdzieś oparty o ścianę, gdy zbyt bardzo przeszkadzał. Próbowałam się skupić, ale moje serce wydawało się zbyt mocno walić. Nie w tym złym znaczeniu. To było... pobudzenie. Przyjemna adrenalina, która zaczęła krążyć w moich żyłach.

Z drugiej jednak strony miałam wrażenie, że zaraz tu zejdę i to śmiertelnie. A na pewno to zrobię, jeśli któryś z Sandersów wyskoczy wprost przede mnie, podczas gdy ja byłam maksymalnie skupiona, próbując usłyszeć nawet najdrobniejszy dźwięk.

Na co ja się dałam namówić? Dlaczego nie byłam asertywna i nie powiedziałam „nie"?

Ponownie zerknęłam do pomieszczenia, unosząc broń, ale tam również nikogo nie było. Robiąc to w tym stroju musiałam wyglądać jak pokraka. Gdyby ktoś to nagrywał i puścił to w sieci, nigdy już bym się nie pokazała ludziom na oczy.

Zatrzymałam się nagle, nasłuchując, kiedy miałam wrażenie, że coś usłyszałam. Odwróciłam się szybko, ale tam nikogo nie było. Tylko pusty korytarz. Cholernie długi korytarz. Przypominał mi lata szkolne, do których nie chciałam wracać.

Postawiłam krok w tył i w jednej chwili zamarłam. Cholera. Plecy. Dlaczego zostawiłam odkryte plecy.

Wyprostowałam się, przełykając z trudem ślinę, gdy replika noża znalazła się tuż przy mojej szyi.

- Nie ruszaj się, wiewióreczko. - Po moim ciele przeszedł dreszcz. Nie miałam najmniejszego zamiaru. Poczułam, jak jego głowa się porusza. - Zostawili cię tu samą?

- Chcesz zdobyć informacje, zanim wyeliminujesz mnie z gry?

- Byłoby miło - odpowiedział, a w jego głosie wyczułam nutkę rozbawienia. - To jak, wiewióreczko? Zdradzisz mi, gdzie są pozostali?

Uśmiechnęłam się, ale słowa, które zaraz usłyszał, nie należały już do mnie.

- Tutaj. - Głos Isy dotarł do nas z lewej strony.

- I tutaj - rzuciła Eve, ewidentnie stojąc za nami. Nie miałam wątpliwości, że obie do niego mierzyły. Tym razem to on znieruchomiał. - Zabierz grzecznie nóż z jej szyi, Jay.

Wciąż się nie ruszyłam, patrząc przed siebie.

- A jeżeli tego nie zrobię?

To będziemy mieć problem, bo tego scenariusz nie zakładał.

Objął mnie drugą ręką, przez co wypuściłam swoją broń. Wciąż trzymając rękę z nożem w tym samym miejscu, odwrócił się ze mną przodem do nich. Teraz bez problemu mogłam zobaczyć Isabelle i Eve. Wiedziałam, że May i Austin są na razie gdzieś indziej, pilnując pozostałych braci.

Opuściłam spojrzenie na ostrze. Chociaż było całkowicie niegroźne i tak przycisnęłam plecy do klatki piersiowej Jaya.

Dopiero po tym coś zrozumiałam.

- Czy ty wziąłeś mnie na zakładnika?

- Wybacz - mruknął.

- To jest w ogóle dozwolone?

- Na naszych zasadach jak najbardziej.

Przymknęłam oczy. Dlaczego akurat o tym nikt mnie nie poinformował?

- Wasz plan był dobry, ale trochę niedopracowany - zwrócił się do nich, cofając się ze mną. To szczerze mnie zdenerwowało. Dlaczego to ja miałam być zakładnikiem? - Zechcecie podejść bliżej? Carlowi będzie łatwiej was trafić.

Zerknęłam w bok, teraz już wiedząc, dlaczego to tutaj stanął. Albo to była jedynie moja wyobraźnia, albo właśnie widziałam błysk światła odbitego od lunety z budynku naprzeciwko.

Moje serce zabiło mocniej.

- Czy on właśnie we mnie celuje?

Głowa Jaya poruszyła się, jakby spoglądnął w to samo miejsce, co ja.

- Carl? Na pewno, dlatego lepiej nie rób gwałtownych...

Zrobiłam to, co Eve zrobiła na naszym wczorajszym treningu. Mniej więcej, bo tamten trening nie przewidywał, że mój napastnik może trzymać mi nóż przy szyi. Udało mi się uwolnić rękę, więc wykorzystałam to, szybko odsuwając ostrze od swojej szyi. Poszło to zaskakująco łatwo, być może dlatego, że zupełnie się tego nie spodziewał. Nie zamierzałam czekać, aż zorientuje się, co zamierzam. Skłoniłam się tak samo, jak zrobiła to wtedy Eve, jakimś cudem dosięgając jego kostki. Złapałam ją i pociągnęłam do siebie. Sądziłam, że upadnę razem z nim, ale jego ręka nagle zniknęła z mojej talii, a on znalazł się na podłodze.

Jąknął cicho, gdy ja wciąż trzymałam jego nogę. Puściłam ją szybko, odsuwając się. Jego głowa opadła.

- Tego nie przewidziałem - sapnął, nawet nie próbując się podnieść.

Dałabym sobie rękę uciąć, że z oddali usłyszałam naprawdę głośny śmiech jego bliźniaka.

- No proszę. Zrobiłaś to wzorowo - pochwaliła mnie radośnie Isa, opierając broń o swoje ramię.

- Dziękuję? - rzuciłam niepewnie, nie wiedząc, co innego na to odpowiedzieć.

- Dobrze wiedzieć, że nasza prezentacja na coś się przydała - zauważyła Eve z lekkim rozbawieniem. Podeszła do Jaya i przykucnęła tuż przed nim, przez cały czas trzymając się bezpiecznego miejsca. My za to byłyśmy zaraz za nią. - To jak, dziewczyny? Co z nim robimy?

- Mi przychodzi tylko jeden pomysł do głowy, a tobie, Jocelyn? - Gdy te słowa opuszczały usta Isy, ona sama nie oderwała spojrzenia od Sandersa.

Wzrok Jaya przesunął się na mnie. Uśmiechnęłam się i byłam pewna, że zobaczył to dość dobrze w moich oczach.

- Niech zostanie naszym zakładnikiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top