- § 26 -
Jocelyn
– Nogi. Nie zapominaj o nich. Jeżeli nie będziesz potrafiła utrzymać prawidłowej pozycji ciała, nauka całej reszty jest bezsensowna. Jeszcze raz.
Westchnęłam, ale posłuchałam go, ponownie podążając za wszystkimi jego wskazówkami, chociaż już wielokrotnie miałam ochotę mu pokazać, że moja pięść idealnie go trafi nawet bez ćwiczenia tego.
Jay zdecydowanie zbyt bardzo wziął sobie sugestię Eve do serca o nauce samoobrony. Jak sam stwierdził, znajomość przynajmniej podstaw jest niezbędna. Czułam się jednak, jakby uczył mnie cholernej sztuki walki a nie kilku ruchów.
Byłam wykończona, a przecież niedawno co zaczęliśmy.
– To nie ma sensu. Nie nadaję się do tego – mruknęłam, mając wrażenie, że jeszcze trochę, a odpadną mi nogi.
Moja kondycja nie istniała. A przynajmniej nie ta dobra. Naprawdę szeroki uśmiech Carla, który siedział z boku i wszystkiemu się przyglądał tak samo jak Eve, w niczym mi nie pomagał. Chciałabym przynajmniej w połowie tak dobrze się przy tym bawić co on.
– Nadajesz się. Trochę ćwiczeń i wejdzie ci to w krew. – Jay podniósł butelkę wody, odkręcając ją i podając mi, jakby dostrzegł, że właśnie sama miałam po nią podejść.
Podziękowałam, od razu biorąc kilka dużych łyków.
Byliśmy właśnie w piwnicy, która, jak się okazało, była dość bogato urządzona, a przynajmniej to pomieszczenie. Mieli tu sporą siłownie, zdecydowanie zawierającą coś dla każdego z nich. Nic dziwnego, że trzymali formę. Ja natomiast nawet się nie przyznawałam, że nie wiem do czego służy część znajdujących się tu sprzętów. Nie pytali, a ja nie poruszałam tego tematu.
Sport nie był po prostu moją działką i to się raczej nie zmieni.
Nie ubolewałam zbytnio nad tym. A przynajmniej nie robiłam tego, dopóki Jay się na mnie nie uwziął. W tej chwili marzyłam o wzięciu prysznica. Rozgrzewka, którą mi wcześniej zagwarantował też nie była łatwa. Podczas gdy ja dyszałam, on wyglądał, jakby co najwyżej kiwnął palcem.
Byłam trochę o to zazdrosna. Ale tylko trochę.
– Nie wystarczy mi jakiś… no nie wiem, paralizator? – spytałam, obawiając się, że kiedy tylko odłożę plastikową butelkę, znowu powrócimy do trenowania tego samego.
– Możesz nie mieć czasu, by nawet po niego sięgnąć. Musisz działać szybko i pewnie.
Skrzywiłam się, bo to brzmiało jeszcze gorzej. Dlaczego ja w ogóle się na to zgodziłam? Następnym razem muszę pomyśleć kilka razy, nim zdecyduję się odpowiedzieć „tak”. Szczególnie jemu.
Carl nie powstrzymywał się od radosnego śmiechu, przez cały czas obserwując naszą dwójkę.
– To chyba niezbyt ją zmotywowało, braciszku.
I w tym miał rację. Miałam ochotę poddać się już teraz. Powstrzymywało mnie tylko to, że i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Paul był obecnie w pracy, więc tylko to mi zostawało.
Sandersowie wciąż czekali, aż nadejdzie ten dobry moment, by ze skutecznością uderzyć na Włocha. Nie zagłębiałam się w to. Nie czułam się właściwie nawet do tego upoważniona, chociaż moja wyćwiczona dusza dziennikarki aż błagała, by podpytać ich bardziej. W każdym razie przez ich czekanie, ja też musiałam czekać. Tutaj, w ich domu, spędzając w nim kolejne dni.
Nie było tu źle. Było całkiem… dobrze. Traktowałam właściwie pobyt tutaj jak niewielkie wakacje, okazję do odpoczynku. Oczyszczenia myśli.
A oprócz tego… wydawało mi się, że zrobiłam więcej niż jeden ważny krok. Możliwe, że to było jedynie wrażenie i tak naprawdę wciąż stałam w miejscu, jednak nie czułam, jakby rozmowa z Samuela była czymś, czego nie powinnam robić. Nie żałowałam tego. Nawet czułam się… lżej. On… on nie patrzył na mnie, jakbym wszystko, co mówiła, było tylko wytworem mojej wyobraźni. Dziecięcych oczu, które zobaczyły coś innego, bo tak było łatwiej znieść prawdę. On mi wierzył. Że Shana nie była w tamtym pokoju sama. Tak samo wierzył mi Jay. Obaj mi wierzyli.
I ta świadomość była cudownym ukojeniem tych wszystkich lat. Lat, gdzie prawdę znałam tylko ja i garstka przekupionych dziennikarzy oraz funkcjonariuszy. Dla świata Shana Harlet popełniła samobójstwo.
Ale nawet pomijając to, Samuel był inny. Słuchał mnie. Naprawdę słuchał.
Jay naprawdę powoli odwrócił głowę w stronę brata. Tych dwóch emanowało zupełnie inną energią. Kiedy Carl lubił się bawić, dużo się uśmiechał i żartował, to Jay był jego przeciwieństwem. Najprostszym i najtrafniejszym słowem go określającym było chyba: gbur.
Najzwyklejszy gbur. A przynajmniej przez większość czasu.
– Dziękuję za tę cenną uwagę. Potrzebowałem jej jak niczego innego. – Słowa wypowiedziane poważnym tonem nie mogły bardziej ociekać sarkazmem. Mimo to Carl uśmiechnął się szerzej.
– Zawsze do usług, bo chyba sobie nie radzisz, braciszku.
Jay skomentował to jedynie westchnięciem, powracając do mnie wzrokiem. Chyba musiał dostrzec na mojej twarzy, że jego brat niestety miał dość sporo racji.
I westchnął jeszcze raz.
– Wiem, że to może być dość… męczące, ale jest ważne. Możemy przejść dalej, jeżeli chcesz. Zobaczymy, jak radzisz sobie z innymi ruchami.
To brzmiało już nieco bardziej kusząco, dlatego przytaknęłam głową z dużo większą werwą, zupełnie jak dziecko, które miało dostać nową zabawkę. Zaczęcie czegoś innego wydawało się naprawdę przyjemną odmianą. Już jego wcześniejszy wykład o najwrażliwszych miejscach na ciele był ciekawszy niż to, co robiliśmy obecnie. Szczególnie, gdy pokazywał je na sobie, mając tylko czarne spodenki do kolan.
– Okej, zacznijmy od sytuacji, gdyby ktoś zaszedł cię od tyłu…
– O tak, przed tym zdecydowanie musisz nauczyć się bronić – rzucił Carl, jeszcze bardziej rozbawiony niż wcześniej.
Widziałam, jak Eve przewraca oczami, natomiast Jay był już chyba do tego tak bardzo przyzwyczajony, że zwyczajnie to zignorował i przeszedł do działania. Mój wzrok uważnie śledził jego każdy krok, a przynajmniej do momentu, aż nie zniknął mi z oczu. Powstrzymałam chęć odwrócenia się, gdy stanął tuż za mną. Poczułam ciepłe dłonie na swoich nagich ramionach.
Przełknęłam dyskretnie ślinę, prostując się, jakby to miało dać mi jakąś przewagę. Zauważył to. Byłam tego pewna. Przez to moje głupie serce zabiło znacznie mocniej niż powinno.
– Zamierzasz mnie zaatakować? – spytałam, ostatecznie zerkając przez ramię, co i tak niewiele mi dało. Nie widziałam go i nie miałam pojęcia co zamierza. Zdecydowanie wolałam wiedzieć, co chce zrobić. W dodatku byłam boleśnie świadoma wzroku Carla, który z pewnością nie odstępował nas nawet na krótką chwilę.
– Przećwiczymy delikatniejszą wersję tego, co mógłby zrobić potencjalny napastnik. Spróbuj się oswobodzić.
Nie zdążyłam zadać pytania, które pojawiło się w mojej głowie, o to, czy wszystkie ruchy są dozwolone, bo Jay wcale nie czekał. Jego ramię owinęło się wokół mojej szyi, nim zdążyłam w ogóle otworzyć usta. Odruchowo się cofnęłam, uderzając o niego plecami, a moje dłonie same powędrowały do jego ręki, by chociaż trochę zmniejszyć nacisk. Nieznacznie się skrzywiłam, teraz o wiele mocniej współczując ochroniarzowi z klubu, którego Connor nie potraktował zbyt łagodnie. Miałam nadzieję, że mężczyzna doszedł do siebie. Bo jeżeli czekał mnie ten sam los…
Wbiłam palce w jego skórę, próbując jakoś odciągnąć jego rękę, ale to było na nic.
– No dalej, Jocelyn. Postaraj się.
Gdyby nie fakt, że był za mną, to zobaczyłby właśnie moje spojrzenie, które, byłam pewna, mogłoby go powalić. Teraz jednak musiałam radzić sobie inaczej.
Szarpnęłam się, ale nawet jeśli nie trzymał mnie mocno, to i tak nic to nie dało. Próbowałam też na różne sposoby się wykręcić, ale to też nie przyniosło nawet najmniejszego rezultatu.
Wypchnęłam więc biodra do tyłu, uderzając go. Ale zdecydowanie nie tak, jak to wyglądało w mojej głowie, bo to uderzenie wydawało się być zbyt… miękkie.
Cofnęłam się szybko, na ile tylko mogłam, czując jak ciepło rozchodzi się po mojej twarzy. W duchu błagałam, by nikt na to nie zwrócił uwagi, ale wtedy oddech Jaya uderzył o moje ucho, gdy wyszeptał:
– Jeżeli twoim planem jest zdekoncentrowanie mnie, to jesteś na bardzo dobrej drodze do tego, wiewióreczko.
Moje policzki zapłonęły bardziej.
W chwili desperacji uniosłam nogę, chcąc nadepnąć mu na stopę, mocno nadepnąć, ale wykorzystał to. Rozszerzyłam oczy, kiedy w jednej chwili stałam, a w drugiej leżałam już na czarnym materacu, gdy obie moje nogi straciły grunt. Nim w ogóle zdążyłam odnaleźć się w nowej sytuacji, Jay siedział już nade mną okrakiem, trzymając moje ręce za nadgarstki, przyszpilając je do materaca. Chciałam nimi ruszyć i wydostać z jego uścisku, ale nawet nie drgnęły.
Za to drgnął kącik ust Jaya, jakby naprawdę dobrze się przy tym bawił.
– Dlatego właśnie musisz potrenować.
Szarpnęłam się jeszcze raz, próbując go z siebie zrzucić, jednak skutek wciąż był taki sam, a raczej nie było go w ogóle.
Moja głowa opadła na materac, a z ust uciekały ciężkie oddechy. Rozluźniłam się, dając mu jasny komunikat, że właśnie się poddałam. Nie miałam pojęcia, co mogłabym jeszcze zrobić. Miałam wrażenie, że wykorzystałam wszystkie możliwości. To wydawało się niewykonalne. W szczególności, że był o wiele silniejszy ode mnie.
– Mogłaś użyć nóg – powiedział, odpowiadając na moje niezadane na głos pytanie. – Wbrew pozorom nie jest ciężko się z tego uwolnić. Moja obecna pozycja jest nawet na twoją korzyść.
To brzmiało jak największe kłamstwo, jakie tylko mogło wyjść z jego ust.
Mimo to musiałam przyznać mu rację. Potrzebowałam treningu i to raczej dość solidnego. Jay nie chciał mnie skrzywdzić. Używał zdecydowanie mniej siły niż miał, a i tak nie potrafiłam się uwolnić. Jeżeli to działoby się naprawdę, mój napastnik raczej nie byłby tak miły, by stać w miejscu i prawie nic nie robić, czekając, aż jakimś cudem go znokautuję.
Jego dłonie zniknęły z moich nadgarstków, a on sam zwinnie się podniósł, stając obok mnie i podając mi rękę. Wzięłam głęboki wdech, łapiąc jego wyciągniętą dłoń.
– Jeszcze jedna ważna zasada, Jocelyn – zaczął, łapiąc moje spojrzenie, gdy tylko stanęłam już stabilnie na nogach. – Nigdy się nie poddawaj. Nawet jeśli nie widzisz już żadnego wyjścia z sytuacji, nie poddawaj się.
Jego wzrok był poważny. Tak samo ton głosu. Jakby to, że teraz odpuściłam, było najgorszym błędem, jaki tylko mogłam tu zrobić.
Albo jakby się obawiał, że zrobię to w zupełnie innych okolicznościach.
– Jay ma rację. Nigdy się nie poddawaj. Sekunda później, a twoja sytuacja może zmienić się o sto osiemdziesiąt stopni. – Zerknęłam na Eve, kiedy wstała. W jej głosie rozbrzmiewała pewność, której nie potrafiłabym podważyć. Bo ta pewność wydawała się wynikać z… własnego przeżycia. Jakby przekonała się o tym na własnej skórze. Zerknęła na prawnika, a zaraz jej twarz rozświetlił niewinny uśmiech. – Może zaprezentujemy Jocelyn, jak wygląda obrona przed takim atakiem w praktyce? By zobaczyła, jak to wygląda w rzeczywistości.
Osobiście nie miałam nic przeciwko. Przynajmniej mogłabym chociaż na chwilę usiąść i odpocząć.
Chociaż sądziłam, że Jay odmówi, na jego twarzy pojawił się uśmiech, który mówił zdecydowanie coś innego.
– Myślę, że to naprawdę dobry pomysł – powiedział, a kiedy zauważyłam ich spojrzenia, odniosłam wrażenie, że zdecydowanie czegoś nie wiem, bo wyglądali, jakby mieli stoczyć zaraz pojedynek na śmierć i życie.
To chyba nie był dobry pomysł, by w tym czasie tutaj stać.
Zerknęłam wprost na Carla, który od razu złapał ze mną spojrzenie. Poklepał wolne miejsce obok siebie, więc nawet się nie wahałam, by do niego pójść i chwilę odsapnąć, a przy okazji z bezpiecznej odległości oglądać to, co zamierzali mi przecież pokazać.
Usiadłam podciągając nogi do siebie. Eve trochę odsunęła się od Jaya, odwracając się do niego tyłem bez najmniejszych obaw. Poprawiła swój kucyk. Byłyśmy ubrane praktycznie tak samo – w legginsy i sportowy stanik. Strój, który wybrała sama Eve, zapewniając, że będzie idealny do takich ćwiczeń. Musiałam przyznać, że się nie myliła. Był znacznie wygodniejszy niż to, co planowałam ubrać na początku. Miałam tylko wrażenie, że na niej leżał on o wiele lepiej.
Przesunęłam głowę bliżej Carla, nie odwracając jednak wzroku od Jaya i Eve, nie chcąc przypadkiem przeoczyć czegoś istotnego.
– Oni się nie pozabijają, prawda?
Sanders wzruszył ramionami.
– Kto wie? Wciąż jej nie wybaczył tego, że powiedziała, że prawo to być może nie jego bajka.
Prychnęłam, bo takie słowa faktycznie mogłyby opuścić jej usta.
– Oby jednak wyszła stąd cało, bo inaczej wasz doktorek nie będzie zbyt zadowolony.
Z gardła Carla wydostał się szczery, ochrypły śmiech.
– Tak, zdecydowanie – przyznał mi rację, z uśmiechem wygodniej rozpierając się na siedzeniu. Kątem oka widziałam, jak zerknął na moment na mnie. – Wiesz co, Jocelyn? Dziękuję ci.
Zaskoczona tymi słowami, jednak na niego spojrzałam, ale on już patrzył przed siebie. Na brata i Eve.
– Za co?
– Chyba za… wszystko – odpowiedział i… był szczęśliwy. Jednak to było zupełnie inne szczęście niż pokazywał zawsze. To niosło ze sobą spokój i troskę, a być może i wspomnienia. Podążyłam wprost za jego wzrokiem natrafiając na… Jaya. – Nawet nie wiesz, jak dobrze go takiego widzieć. Pełnego energii, pozwalającego sobie na odrobinę więcej. Przesuwającego ten przeklęty mur, którego nie potrafiłem ruszyć od lat. Teraz to robi. Powoli, krok po kroku, ale robi. Po prostu dziękuję, Jocelyn.
Patrzyłam na prawnika, na to, jak przygotowuje się do tego durnego pokazu, jednocześnie próbując przetworzyć słowa jego brata.
– To nie mi chyba powinieneś dziękować – powiedziałam w końcu, łącząc ze sobą dłonie. – Nie sądzę, bym miała z tym cokolwiek wspólnego.
Ale na jego ustach znowu zawitał uśmiech, tak bardzo ciepły, niemal chłopięcy.
– Znam go, loczku. Nawet lepiej niż on sam zna siebie. Niektóre rzeczy po prostu… wiem.
Czyżby ich braterska więź była aż tak mocna? Chociaż chciałabym powiedzieć, że tak samo było między mną a Shaną, to wiem, że to byłoby zwykłe kłamstwo. Nie pozwalała nam na to choćby różnica wieku. To, że tak wielu rzeczy nie do końca jeszcze rozumiałam.
Ale oni naprawdę wydawali się w jakiś sposób połączeni. Jakby jedno uzupełniało drugie, jakby potrzebowali siebie nawzajem, żeby egzystować.
Byli nierozłączni.
Jay zaatakował bez słowa. Zupełnie cicho podszedł w kilku krokach do agentki, gdy ta stała swobodnie, odwrócona do niego plecami. Objął ją jedną ręką w talii, przyciągając mocno do siebie. Unieruchomił tym przy okazji jej jedną rękę, którą od razu przycisnął do jej boku. W tej samej chwili jego ramię zmierzało do jej szyi. Zapewne chciał zaprezentować ten sam ruch, co na mnie, jednak nie zdążył tam dotrzeć. Zarejestrowałam, jak jej łokieć wbił się mocno w jego bok, a na twarzy Jaya pojawia się dość spory grymas. Zamrugałam, gdy schyliła się gwałtownie, zmuszając też do tego Jaya, jeżeli wciąż chciał ją utrzymać, a wtedy chwyciła go za kostkę i pociągnęła. Po sali rozniosło się przekleństwo Sandersa, gdy wylądował na materacu.
Ale wciąż ją trzymał i chyba nie miał zamiaru tak łatwo zrezygnować. Tylko że ona uczepiła się jego nogi i pociągnęła do siebie. Po twarzy Jaya przemknął cień bólu, ale to nadal nie zmusiło go do zostawienia jej, Eve jednak nie poddawała się. Zabrała jedną rękę z jego nogi i chciała go uderzyć. Zdecydowanie mocny cios leciał już w jego stronę. Szybko zdecydował się bronić twarz, tym samym puszczając ją. Jak się spodziewałam, od razu to wykorzystała. Przekręciła się, a ja skrzywiłam, widząc, gdzie celuje jej kolano. Jay w jednej chwili odwrócił się na bok, by tego uniknąć, ale dzięki temu bez problemu przewróciła go na brzuch i nim się obejrzałam, miał wykręconą do tyłu rękę i naprawdę mocno zaciśnięte zęby.
Popatrzyła radośnie w moją stronę.
– Tak to mniej więcej wygląda. No i dodatkowo wiesz, jak poskromić to jakże groźne Sandersiątko.
Prychnęłam głośno, dokładnie w tym samym czasie co Carl.
Eve poklepała Jaya po plecach i puściła go, zwinnie się podnosząc. Jay przekręcił się na plecy, chyba nie mając jeszcze ochoty wstawać.
– Jak Samuel z tobą żyje – mruknął pod nosem, ruszając powoli ręką, co musiało go zaboleć sądząc po jego wyrazie twarzy.
– Tak, że nie daje mi żadnych powodów, bym musiała się przed nim bronić – prychnęła, wyciągając do niego rękę. – Dobrze ci poszła rola tego napastnika.
Kącik ust Jaya drgnął na ten komplement. Złapał jej dłoń i podniósł się, spoglądając zaraz w moją stronę.
– Mam nadzieję, że teraz jesteś bardziej zmotywowana do treningu.
Powtrzymałam cisnący się na twarz grymas.
Teraz to ja byłam pewna, że nigdy w życiu nie uda mi się czegoś takiego zrobić.
Jay pokręcił głową, jakby doskonale wiedział, co przemknęło mi przez myśl. Chwycił małą butelkę wody, wypijając ją w całości.
– Muszę wziąć prysznic – oznajmił, rzucając pustym plastikiem do kosza nieopodal.
– Ja też. Bez dwóch zdań. – Ten trening zbyt dużo ze mnie wycisnął. Marzyłam teraz o tym, by wejść pod ciepłą wodę i rozluźnić trochę mięśnie.
Nim zdążyłam zrobić dwa kroki, usłyszałam za sobą Carla.
– To może weźmiecie wspólny prysznic? Po co marnować wodę. Trzeba dbać o środowisko!
Przewróciłam oczami, nawet nie odwracając się w jego stronę, tylko od razu idąc do drzwi. Wychodząc na korytarz, już drugi raz zaczęłam się zastanawiać, co kryją pozostałe pomieszczenia tutaj na dole. Przy zbyt wielu drzwiach widziałam elektryczny zamek, by przypuszczać, że są całkowicie normalne.
Jay musiał zobaczyć mój wzrok, ponieważ usłyszałam jego głos tuż obok.
– Mamy tu niewielką strzelnicę, trochę broni i ogólnie rzeczy, które lepiej przechowywać w zamknięciu. Niektóre pomieszczenia są zwyczajnie puste.
Rzeczy, które lepiej przechowywać w zamknięciu? Czyli jakie? Co takiego jeszcze trzymali u siebie w domu?
Mimo tego zaciekawienia, nie zadałam tych pytań na głos. Przytaknęłam jedynie głową w niemym podziękowaniu za tę odpowiedź.
Dlatego, że główne drzwi prowadzące na dół również były na zamek, przepuściłam Jaya, aby wpisał kod i je otworzył. Odwróciłam wzrok, nie chcąc, by pomyślał, że podglądałam, co wpisywał na klawiaturze, a kiedy tylko usłyszałam dźwięk zaakceptowanego kodu i zobaczyłam otwarte drzwi, wyszłam wprost na przestronny hol.
Czułam, że Jay idzie tuż za mną. Byłam nawet przekonana, że to na mnie spoczął jego wzrok. Te ostatnie dni pozwoliły mi trochę bardziej poznać się z nimi wszystkimi. Razem byli… rodziną. Prawdziwą rodziną. Nie byłam właściwie pewna, czego się spodziewałam, ale to, że byli właśnie tacy…
Naprawdę nie wiedziałam już, co powinnam myśleć. Co mam myśleć o tym wszystkim. Wiedziałam, że mają swój Kodeks. Nie musiałam się nawet zbytnio starać, by do niego dotrzeć jako dziennikarka. Wystarczyło tylko popytać odpowiednie osoby, wykorzystać te marne znajomości, a miałam go już w ładnej wersji elektronicznej. Byłam ciekawa, czy przesyłają to każdemu ze swoich ludzi na email? A może udostępniają to przez chmurę? Trochę ciężko było mi sobie to wyobrazić.
W każdym razie miałam go. I przeczytałam. Z pewnością można było znaleźć w nim nieograniczoną ilość druczków wpływających wyłącznie na ich korzyść. Nie zdziwiłabym się, gdyby Jay znał to wszystko na pamięć, potrafiąc odpowiednio wykorzystać każde słowo tam zawarte. Nie ważne, ile razy go przeglądałam, śledząc tekst, widziałam ciągle to samo. Wszystko, co robią, ma jak najmniej uderzać w osoby postronne, nie będących uczestnikami ich transakcji, umów czy cholera wie czego jeszcze. Naprawdę wyraźnie to zaznaczyli. Zaznaczyli też co robić w przypadku różnych komplikacji. Miałam wrażenie, że tam było dosłownie wszystko. Jakby przemyśleli każdy najmniejszy szczegół.
Dzięki temu poznałam ich bliżej, ale wciąż nie wiedziałam jak na nich patrzeć.
A w szczególności nie wiedziałam, jak powinnam patrzeć na Jaya. Na niego, na jego czyny, na to, co dla mnie zrobił. Bo zrobił wiele. Nie tylko w sprawie Masona, co było dla mnie niezwykle ważne. Jedną wizytą załatwił problem, z którym ja męczyłam się tak długo. Pomógł mi tam, w moim mieszkaniu. Pomógł w tamtym klubie. Wyciągnął mnie z kłopotów, w które sama się wpakowałam. Jak zawsze.
Ale Shana… Czy ona poparłaby to, że tu jestem? Że chcę z nimi współpracować?
Czy ona by się na to kiedykolwiek zdecydowała?
Uniosłam nogę, ale niezbyt wystarczająco. Potknęłam się o schodek, wciągając gwałtownie powietrze do płuc. Wyciągnęłam ręce przed siebie, by zamortyzować upadek, do którego wcale nie doszło. Znajome ramię owinęło się wokół mojego pasa, ratując mnie przed możliwym bolesnym spotkaniem się z resztą stopni. Zawisnęłam twarzą kilka centymetrów od jednego z nich.
– Chodzisz z głową w chmurach. – Usłyszałam głos Jaya. – Mam nadzieję, że myślałaś o czymś, co byłoby warte ewentualnie wybitego zęba, gdybym cię nie złapał w porę.
Pociągnął mnie do siebie, zmuszając, bym stanęła prosto i nim w ogóle zdążyłam sformułować jakąś odpowiedź, jego ciepły dotyk zniknął tak szybko, jak się pojawił. Wyminął mnie, zaczynając powoli pokonywać stopnie prowadzące na górę.
Ja wciąż stałam w tym samym miejscu, wpatrując się w jego plecy.
Myślałam o tobie, Jay. Jesteś więc tego warty?
Jednak nie zapytałam o to na głos.
A on zdążył pójść już dalej.
***
Siedziałam w salonie, czując się trochę nieswojo. Wybrałam miejsce z boku, mając nadzieję nie rzucać się za bardzo w oczy, chociaż to chyba nie było w ogóle możliwe. Szczególnie, że Jay i Carl szybko odszukali mnie wzrokiem, siadając obok mnie.
Takim sposobem w środku byli już wszyscy. Kiedy przyjmowałam zaproszenie May, nie spodziewałam się, że będą tu mieli coś w rodzaju cholernego spotkania rodzinnego. Wtedy z pewnością zostałabym w pokoju.
May siedziała swobodnie na kolanach Dave’a, opleciona jego ramionami. Razem wyglądali, jakby to była najwygodniejsza pozycja, jaką tylko mogli tutaj znaleźć. Eve natomiast siedziała przy boku Samuela. Obejmował ją, mając położoną dłoń na jej udzie. Mój wzrok skupił się na jego powoli poruszającym się kciuku, który zakreślał na jej skórze niewielkie kółeczka.
Nathan i Isa siedzieli osobno na popielatych fotelach. Ja z kolei nie mogłam uwolnić się od tych przeklętych bliźniaków, którzy z prawdziwą radością wybrali miejsce przy mnie, tak, jak poprzednio, siadając po obu moich bokach.
Mimo wszystko ich obecność była w miarę znośna i sprawiała, że czułam się odrobinę pewniej pośród nich wszystkich.
Isabelle westchnęła kolejny raz. Wyjątkowo głośno i niecierpliwie.
– Czyżbyś chciała się z nami czymś podzielić, Isa? – Pytanie Samuela niosło ze sobą nutkę rozbawienia. Kiedy na nią spojrzałam, z całą pewnością wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. – No dalej, wyduś to z siebie.
I zrobiła to, nie potrzebując wcale większej zachęty.
– Dłużej tu nie wytrzymam! – Wstała gwałtownie, wplatając swoje czarne paznokcie w szare kosmyki. – Muszę stąd wyjść, porobić coś. Cokolwiek. Jeżeli zostanę choć dłużej w tym domu, to zwariuję!
Skrzywiłam się nieznacznie, bo brzmiało to dość prawdopodobnie. Po części nawet wiedziałam, co czuje. Gdy już odpoczęłam, bycie w domu zaczęło mi uwierać. Chciałam ruszyć dalej. Musiałam ruszyć dalej. Czekałam tylko dlatego, że Jay zaoferował mi swoją pomoc.
Ale ile będę musiała czekać? Każda minuta była cenna. A ja siedziałam tu w domu i marnowałam czas. Zajęcie myśli czymś innym już nie pomagało. Powinnam zacząć szukać innej pracy, ale co mi to da, skoro nie puszczą mnie na spotkanie w jej sprawie?
Dlatego rozumiałam Isabelle. To, że musiała się stąd wyrwać. Czułam się podobnie. Może z innych powodów, ale też potrzebowałam stąd wyjść. A jak nie… jak nie to chociaż móc zająć czymś myśli.
– Błagam was, przecież macie go na oku. Niczego nie zrobi – powiedziała, przesuwając spojrzeniem po Samuelu i Dave’ie, ale i po Jayu i Carlu. Spojrzała nawet na Nathana, jakby szukała w jego oczach potwierdzenia swoich słów. – Wiecie, że jestem ostrożna. Nic się nie stanie.
– Tu nie chodzi o ciebie, Isa. – Wzrok Carla spoczął wprost na niej. – Wszyscy doskonale wiemy, co potrafisz, ale jesteś ich głównym celem. Zrobią wszystko, by cię złapać. A kiedy zobaczą, że to im się nie uda, wtedy cię zabiją. Twoje umiejętności na nic się zdadzą, kiedy zaatakuje cię kilka osób. Nie jesteś niezniszczalna. Żadne z nas nie jest.
– Wiem, że to trwa już długo – kontynuował Jay, jakby uzupełniał myśl swojego brata. – Nam też się to nie podoba. Te parszywe włoskie psy chodzą po naszym terenie, a my musimy czekać. Musimy czekać, bo chcemy mieć pewność, że wybijemy każdego z nich. I chcemy mieć też pewność, że Ettore więcej nie odważy się choćby o tobie pomyśleć.
– Ale to nie wy przez cały czas musicie siedzieć zamknięci w tych czterech ścianach! I nawet nie próbujcie mi mówić, bym sobie wyszła do tego przeklętego ogrodu! – Kątem oka widziałam, jak Carl zamyka usta. – Jeżeli nie chcecie mnie puścić samej, to chociaż wybierzmy się gdzieś wspólnie, wszyscy. Przecież nie zaatakuje nas, gdy będziemy razem.
Dostrzegłam, jak bracia zerkają na siebie, jakby właśnie bez żadnych słów przekazywali sobie, co o tym myślą.
– A co takiego byś proponowała? – zapytał w końcu Dave. Podejrzewałam, że to właśnie od jej następnych słów zależało, czy się na to zgodzą czy nie. Isa zobaczyła w tym swoją szansę.
– Co powiecie na naszą ulubioną gierkę zespołową? Jest nas teraz trochę więcej, będzie lepsza zabawa. Poza tym będziemy tam na swoim prywatnym terenie. Znacie go przecież.
May zmarszczyła brwi.
– A co to za gra?
– Airsoft – odpowiedział Dave, najwyraźniej doskonale wiedząc o czym Isa mówi.
Ta nazwa nie wydawała się jednak wiele wyjaśnić May. Ani mnie. Za to Eve wyprostowała się, wyraźnie tym zaciekawiona.
– Macie bronie do tego?
Zamrugałam powoli, słysząc jej pytanie.
– Bronie? – zapytałam i cóż, czułam się z tym lepiej, że nie tylko ja czekałam na odpowiedź, ale i May.
– Repliki broni palnej – poprawiła się Eve. – W dużym uproszczeniu jest to gra zespołowa, której celem jest trafienie przeciwnika kulką. Można grać na różne sposoby, według ustaleń, ale najczęściej jest to wcielenie się w rolę „żołnierza”. Obmyślanie strategii, taktyk, wszystkiego, co doprowadzi twoją drużynę do wygranej. Ale najważniejsza jest po prostu dobra zabawa.
– Korzystanie z tej broni jest zupełnie bezpieczne. Oczywiście, jeżeli przestrzega się podstawowych zasad bezpieczeństwa – dopowiedział Carl.
– Czyli bawicie się bronią, ale dla odmiany bezpieczną – rzuciła May z uśmiechem, na co Carl odpowiedział zupełnie tym samym.
– Dokładnie tak.
– Właściwie to nawet ciekawy pomysł – przyznała Eve, zerkając na Samuela i Dave’a, tym samym wspierając Isabelle tak, jak tylko mogła. – Zupełnie zaniedbałam swój trening, a taka zabawa byłaby idealnym odświeżeniem umiejętności w praktyce.
– Ja za to z chęcią bym zobaczyła, jak to wygląda. – Na ustach May zagościł delikatny uśmiech, a jej palec leniwie powędrował wzdłuż twarzy narzeczonego. Dave opuścił spojrzenie na jej oczy. – Nigdy w to nie grałam, a wydaje się ciekawe. Szczególnie, że to dobra okazja do skopania ci tyłka, skarbie.
Na te słowa oczy Dave’a wydawały się rozbłysnąć.
– Skoro będziemy tam razem, to faktycznie nie powinno się nic takiego stać – uznał po krótkiej chwili, przenosząc spojrzenie na Isabelle. – Jeżeli załatwisz wszystko, co będziemy do tego potrzebować, to rozerwiemy się trochę. Przyda nam się taka odskocznia.
Isa wyglądała, jakby właśnie otrzymała swój gwiazdkowy prezent.
– Jasne, przygotuję wszystko! Dam też znać Austinowi. Podzielimy się wtedy w sam raz. Idę się tym zająć!
Isabelle wyjątkowo szybko zniknęła nam z oczu, widocznie podekscytowana tym, na co zgodził się Dave.
– No to nie zobaczymy jej już przynajmniej do jutra, jak się w to wciągnie.
Słowa Nathana sprawiły, że Carl głośno parsknął.
– To prawda. Skompletowanie wszystkiego trochę jej zajmie.
– Chyba że weźmie wszystko, jak leci – mruknął Jay, co w jakiś sposób wydawało się bardziej prawdopodobne.
W każdym razie, gdy oni wybiorą się na ten rodzinny wypad, ja wykorzystam ten czas na poszukaniu pracy. Powinnam w końcu przejrzeć oferty. Możliwe, że znajdę coś ciekawego, a przynajmniej w miarę dobrze płatnego. Potrzebowałam pieniędzy. Wątpiłam, bym swoimi łzami zdołała cokolwiek opłacić.
– Mam nadzieję, że dołączysz do nas, Jocelyn.
Słowa Dave’a zaskoczyły mnie. Na tyle, że z początku zastanawiałam się, czy faktycznie były skierowane do mnie, ale dłoń Carla, która opadła na moje ramię i to, co powiedział zaraz po tym, dawało jasno do zrozumienia, że wcale źle nie usłyszałam.
– Obawiam się, że Isa i tak już dawno zaklepała cię w swojej drużynie. – Zaśmiał się. – Jestem pewien, że ci się to spodoba, loczku. Będziesz mogła trochę się wyszaleć, a uwierz mi, to naprawdę pomaga pozbyć się tego całego napięcia.
– Ja… raczej nie umiem grać w takie gry… – powiedziałam, ale May machnęła na to ręką.
– Ja też nie umiem, ale wierzę, że razem jakoś podołamy temu. Zawsze w krytycznej sytuacji możemy rzucić im na pożarcie Eve. Jest agentką FBI. Jakoś sobie poradzi.
Eve przewróciła oczami.
– Dzięki, May. Wiedziałam, że moje życie jest bezpieczne w twoich rękach.
Carl nie powstrzymywał śmiechu, tak samo jak cała reszta. Nawet Jay się uśmiechnął.
I ja również. Zupełnie szczerze.
Kiedy między Eve a May wciąż rozgrywała się wymiana zdań, kątem oka zauważyłam, jak Jay pochyla się w moją stronę. A zaraz po tym usłyszałam jego ciche i spokojne słowa:
– To będzie tylko zabawa – zapewnił. – W każdej chwili będziesz mogła ją przerwać, wystarczy słowo. Jeśli ci się nie spodoba i zechcesz wrócić do domu, wrócimy, obiecuję. Nie będzie to nawet najmniejszym problemem.
Nie lubiłam broni. Nie ważne, czy niosły za sobą realne zagrożenie, czy były jedynie nieszkodliwą zabawką. Kojarzyły mi się ze… śmiercią.
Ale chciałam spróbować. W końcu to tylko gra. Zupełnie nieszkodliwa.
I wiedziałam, że Jay mówił całkowicie poważnie. Że wystarczy tylko moje słowo.
Dlatego zgodziłam się, mając nadzieję, że faktycznie będę się jedynie dobrze bawić. Tak, jak założył to Carl.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top