- § 23 -

Jocelyn

Stałam przed otwartym oknem, wychodzącym tuż na tyły domu, na duży, pełen zieleni ogród. Ciepłe powietrze owiało moją twarz, powodując, że pojawił się na niej łagodny uśmiech. Lekki wiaterek pozwolił przymknąć oczy i odetchnąć. Napełnić płuca świeżym powietrzem, rozluźnić spięte mięśnie. Oczyścić myśli. A przynajmniej na krótką chwilę, dopóki wszystko znów nie powracało.

To był już piąty dzień, który spędzałam u Sandersów. W tym dużym domu, z równie dużym ogrodem. Ale ta wielkość nie wydawała się… przytłaczać. Mogłam nawet zaryzykować stwierdzeniem, że było tu dość przytulnie, rodzinnie, ciepło. Było po prostu… przyjemnie.

W każdym razie nie spierałam się, gdy ponownie zaproponowali, bym się u nich zatrzymała. Zgodziłam się, pozwalając im zająć się tym, czym właściwie się zajmowali. Skutecznym załatwianiem spraw. Próbowałam im nie przeszkadzać w tym. Głównie siedziałam w pokoju, który był w całości do mojej dyspozycji. Był wystarczająco przestronny, bym nie czuła się w nim zamknięta, a nawet jeśli by tak było, nie miałabym okazji się tak poczuć. Głównie dlatego, że Carl nie dawał za wygraną. Przychodził do mnie, zagadywał, wyciągał z pokoju do innych pomieszczeń czy do ogrodu.

Jaya natomiast unikałam. Robiłam co mogłam, by na niego nie wpaść. Na szczęście on nie wydawał się szukać kontaktu. Czasami widziałam, jak szybko przechodził korytarzem, a kiedy mój wzrok natrafiał na jego twarz, dostrzegałam to, jak bardzo musiał być wyczerpany. Cokolwiek robił, musiał poświęcać na to swoje wszystkie siły. Nie wiedziałam dlaczego, ale ten widok naprawdę mnie zaskoczył. Że śmierć tamtej dziewczyny nie była dla niego… dla nich wszystkich obojętna.

Przez dni, które już tu spędziłam, nie wydarzyło się nic niepokojącego. Było spokojnie. Nie stało się nic strasznego, nie było żadnych niespodzianek. Może właśnie to powinno mnie martwić? Ta cisza ze strony osoby, którą ścigali. Ze strony Włocha. Nie wydawał się być kimś, kto nagle rezygnuje ze swoich planów.

Wiedziałam, że Sandersowie przez te dni nie siedzieli bezczynnie. Zajęli się Sally. Zajęli się jej synem. Kiedy spytałam Carla o więcej, nie sądziłam, że otrzymam odpowiedź. Byłam niemal przekonana, że nie odpowie, ale on nie wydawał się mieć nic przeciwko temu. Dzięki niemu poznałam jej historię, coś więcej niż urywki, których sama dowiedziałam się mimochodem. Carl opowiedział mi o tym, jak jej pomogli. Jak zrobił to przede wszystkim Sam, który miał z nią najlepszy kontakt, ale jak zrobił to też Jay. Dopilnował, aby jej syn znów mógł z nią być. To sprawiło, że ból w sercu nagle się zwiększył, gdy zdałam sobie z czegoś sprawę. Chłopiec ponownie stracił swoją mamę. Tym razem już na zawsze.

Jednak Carl zapewnił mnie, że zrobią wszystko, co mogą dla niego. Wierzyłam w to. W to, że otoczą chłopca jak najlepszą opieką.

Wypuściłam z ust ciężki oddech, odwracając się tyłem do okna. Aktualnie byłam w pokoju zupełnie sama. Paul musiał wrócić do pracy. Cztery dni wolnego to wszystko, na co mógł sobie pozwolić. Na co pozwolił mu Mason. Wiedziałam, że przeze mnie, przez naszą znajomość, Mason wyżywa się również na nim.  Może nie tak bardzo, nie tak otwarcie, ale widziałam, jak dużo Paul tracił na tym, że stał po mojej stronie. Nie mogłam go prosić, by został tu dłużej, chociaż tak bardzo chciałam, bo co, jeżeli on również jest w niebezpieczeństwie? Jeżeli ucierpi na tym wszystkim? Przeze mnie, bo to ja go w to wciągnęłam.

Potrząsnęłam głową, starając się o tym nie myśleć. Na pewno nic mu nie będzie. Poza tym obiecał, że po pracy tu przyjedzie i zostanie tu na noc. Wiedza, że Sandersowie nie mieli nic przeciwko temu, sprawiała, że mogłam choć trochę odetchnąć.

Wbrew pozorom odpoczęłam tu. Nie mogłam temu zaprzeczać, że te dni pozwoliły mi zregenerować siły po tym wszystkim, co się wydarzyło. Sandersowie dali mi przestrzeń, której potrzebowałam. Miałam wrażenie, że to była głównie zasługa Samuela. Nie naciskał na mnie. Nie zmuszał bym cokolwiek powiedziała. Pozwolił zrobić coś, czego potrzebowałam. Zebrać myśli. Robiłam to. A raczej próbowałam, za każdym razem, gdy byłam sama. Nawet mimowolnie zaczęłam zastanawiać się nad tym, co powiedział, jednak moje myśli za każdym razem docierały do tego samego punktu. Psycholog, terapeuta, nie miało znaczenia kogo wybiorę, usłyszę to samo, wcześniej czy później. To była strata czasu, bo i tak nikt mi nie uwierzy.

Spojrzałam na swój brzuch, który dość głośno zaburczał, dając mi do zrozumienia, że zdecydowanie powinnam już coś zjeść. Carla dzisiaj jeszcze u mnie nie było. Podejrzewałam więc, że nie ma go w ogóle w domu.

Chwyciłam za klamkę, w końcu wychodząc z pokoju. Chociaż dostałam oficjalne pozwolenie na to, że mogę chodzić po całej posiadłości, to i tak trzymałam się tego jednego pomieszczenia. Nie chciałam przypadkiem zawędrować gdzieś, gdzie nie chcieliby mnie widzieć. Mimo to i tak zdarzyło mi się już tu zabłądzić, ale to wyłącznie z winy Carla, który chciał bym do niego przyszła, a ja wciąż niezbyt orientowałam się w rozkładzie pomieszczeń. Trafiłam wtedy przypadkiem na obraz, który mocno zapisał mi się w pamięci. Przedstawiał Eve, agentkę, z którą był Samuel.

Wciąż miałam przed oczami jego cudowne barwy i potrafiłam przywołać wszystko, co poczułam, kiedy go zobaczyłam. Potęgę? Dominację? Siłę, która płynęła od namalowanej kobiety. Jakby nic nie było dla niej niemożliwe. Pełna odwagi i pewności siebie.

Jej brązowe włosy były wysoko spięte w kucyk, odsłaniając połyskujące na piersi złote serce. Nawet przypominając sobie obraz miałam wrażenie, że kobieta patrzyła prosto na mnie. Siedząc na podłokietniku fotela, z głową leniwie opartą o rękę, której łokieć wbijał się w ciemnozielone oparcie. Była ubrana w beżowy garnitur z białą bluzką, mając na nogach czarne szpilki. Ten strój wydawał się kontrastować z ciemnymi barwami obrazu, a jednocześnie doskonale do nich pasować, tylko bardziej podkreślając jej wdzięk. Kobiecość.

Pamiętałam też znak, który bez problemu odnalazłam w rogu obrazu. Podpis Nathana i skorpion jego rodziny. Obraz zdecydowanie był prawdziwym arcydziełem.

Będąc już praktycznie przy wejściu do kuchni, zwolniłam, słysząc rozmowy. Zwykle udawało mi się przemknąć do niej, wziąć tylko to, czego potrzebowałam, by po tym zwyczajnie uciec do pokoju, nikogo przy tym nie spotykając. Teraz jednak ktoś tam był. Więcej niż jedna osoba, w dodatku to nie byli Sandersowie.

Rozmowy ucichły, gdy trzy kobiety musiały już mnie zauważyć, a byłam tego pewna, kiedy ich wzrok opadł na mnie. Bo to właśnie Eve, May i niedawno poznana przeze mnie Isabelle zajmowały kuchnię.

– Przepraszam, przyjdę później. – Zaczęłam się wycofywać. Raczej nie byłam tu mile widziana. Mogłam przyjść przecież za kilka minut. Mimo to najmniej znany mi głos zatrzymał mnie.

– Zaczekaj! – Stanęłam, zerkając przez ramię w stronę May, gdy to ją musiałam usłyszeć. – Zostań z nami. Nie miałyśmy zbytnio okazji, by się poznać.

Jej głos był spokojny i ciepły. W pewnym sensie przywoływał mi na myśl spokój Samuela.

– Ja tam poznałam się z Jocelyn całkiem dobrze. – Rozbawienie płynące od agentki nie dawało mi wątpliwości, jaką sytuację ma teraz w głowie. – Wciąż chowasz dyktafon w cyckach?

Zmrużyłam oczy, gdy na nią zerknęłam.

– Nie, znalazłam inne miejsce. – Uniosłam brwi. – Chcesz mnie przeszukać?

Zastanawiałam się, jak bardzo Samuel byłby zły, gdybym całkiem przypadkiem pozbawiła ją kilku włosów.

Nim jednak coś odpowiedziała, po kuchni rozniósł się głośny śmiech szarowłosej.

– Zdecydowanie się już poznały. – Podeszła do jednego z krzeseł, odsuwając je od jadalnianego stołu. Jej spojrzenie spotkało się z moim. – Siadaj. Jesteśmy razem uwięzione w tym domu, a jeszcze nie rozmawiałyśmy.

Coś mi mówiło, że moje uwięzienie a jej było zgoła inne, jednak nie zamierzałam mówić tego na głos.

Mój wzrok przez chwilę spoczął jeszcze na May, ale kiedy naprawdę wydawała się chcieć, bym tu została, tak zrobiłam. Zajęłam wskazane miejsce, mając z niego widok na całą trójkę. Pierwsze, co przyszło mi do głowy to to, że wszystkie są… naprawdę piękne. Każda z nich wydawała się lśnić na swój własny sposób. W dodatku wręcz czułam ich siłę. Coś, co nie potrafiłam wyjaśnić. Coś, co w moim odczuciu stawiało ich na równi z Sandersami, a przecież nic takiego nie robiły.

Pomyślałam nawet, że wszystko, co poczułam oglądając portret Eve towarzyszyło mi też tutaj. To samo od całej trójki.

Podczas gdy ja czułam się o wiele słabsza. Jakbym w żaden sposób nie pasowała do tego grona, co z kolei musiało być prawdą.

Nie pasowałam tu.

– Przygotowuję właśnie śniadanie. – May wskazała kuchenny blat. – Masz na coś ochotę? Ja z Eve skusiłyśmy się na jajka na bekonie, a Isa na tradycyjne płatki z mlekiem. Jakbyś chciała coś innego, możemy bez problemu to wspólnie przygotować. Albo też mogę odstąpić ci kuchnię.

Jej śmiech był przyjemny. Zdecydowanie przyjazny i miły. Przez to moje myśli mimowolnie powędrowały do sprawy seryjnego. Sprawy, którą przecież się zajmowałam. Widziałam zdjęcia, chociaż miałam ochotę zwrócić wtedy wszystko, co tylko miałam w żołądku. Widziałam też nagranie. To, na którym ewidentnie była widoczna postać nastoletniej May. Cade, pokazując mi je, zastrzegał o jego autentyczności. Takie było?

May wyszła na wolność. Wystarczyło, że Sandersowie pociągnęli tylko za kilka sznurków. Przeniesienie jej wcześniej z aresztu do szpitala też musiało być częścią ich planu. W końcu tam wydawali się mieć większą kontrolę nad sytuacją. Cade zdecydowanie nie był wtedy zadowolony.

A ja po tym wszystkim nie byłam aż tak głupia, by uwierzyć w słowa Eve. W słowa, które padły na konferencji. May wcale nie współpracowała z policją i FBI. Została aresztowana. Tak samo, jak został aresztowany Samuel i Nath.

Jednak teraz stała tuż przede mną, bo najwyraźniej Sandersowie potrafili wyjść z najgorszych kłopotów. Byli gotowi zrobić wszystko, by ją uwolnić. Nawet wrzucić na jej miejsce człowieka, który wcale nie był seryjnym mordercą.

Czy to znaczy, że SunSeal wciąż chodził bezkarnie po tej ziemi?

Nie. Nie mógł. Byłam pewna, że na to Sandersowie zdecydowanie by nie pozwolili. A skoro nie mają obaw przed pozbawieniem kogoś życia… Seryjny musiał być już w grobie.

Zamrugałam, orientując się, że cała trójka czekała na moją odpowiedź.

– Emm, chyba zjem płatki z mlekiem.

Te wydawały się najlepszą opcją.

– Już się robi! – odparła pogodnie Isa, zaczynając wyciągać już dwie miski.

Wsypanie płatków i zalanie ich mlekiem nie zajęło jej dużo czasu. Niebieska miska znalazła się na stole tuż przede mną.

– Dziękuję – powiedziałam szczerze, przysuwając miskę jeszcze bliżej siebie. – Wiecie może gdzie są bracia? Nie widziałam dzisiaj żadnego z nich.

Naprawdę spodziewałam się spotkać lub przynajmniej usłyszeć któregoś z nich, gdy tu schodziłam, jednak nic takiego nie miało miejsca. Miałam wrażenie, że tylko one tutaj są.

May odwróciła się w moją stronę, jednocześnie przygotowując śniadanie dla siebie i Eve.

– Nathan pewnie jest w swoim pokoju, Jay chyba musiał ogarnąć jakieś sprawy w sądzie, a Carl w swoim klubie. Jeżeli chodzi o Dave’a i Samuela to…

– To pojechali załatwić sprawy do nich należące – dokończyła Eve, nim zrobiła to May.

Wzrok May spoczął na agentce, a zaraz na jej twarzy pojawił się… wymuszony uśmiech, kiedy to na mnie zerknęła.

– Tak, musieli coś załatwić.

Coś załatwić. Obie doskonale musiały wiedzieć co. Podejrzewałam, że ani Dave, ani Samuel zbytnio nie mieli tajemnic przed swoimi kobietami. Miałam nawet wrażenie, że wszystko ze sobą omawiali.

A ja byłam tu intruzem. Dziennikarką, która mogła wynieść na światło informacje, które nie powinny dostać się do rąk innych. Nie winiłam ich za ten brak zaufania. W końcu sama im nie ufałam. One też mogły wykorzystać to, co usłyszą ode mnie. Każde najdrobniejsze słowo, które mogę wypowiedzieć nawet nieświadomie. Musiałam się z tym pilnować.

– Ale niedługo któryś z braci powinien w końcu wrócić – dodała, wbijając na patelnię jajka.

– Oby nie Dave i Sam, bo mam ochotę wydłubać im oczy. – Zupełnie szczere słowa Isy, rzucone pomiędzy jedną łyżką płatków a drugą, ściągnęły na nią mordercze spojrzenia dwóch kobiet obok. Naprawdę mordercze.

– Chcą tylko byś była bezpieczna, Isa. Przecież wiesz, że jesteś dla nich jak siostra. Gdyby coś ci się stało, rozpętaliby piekło na ziemi. – Eve nie wydawała się wcale żartować, a jakby Isabelle miała jeszcze jakieś wątpliwości, May również się odezwała.

– To prawda. Mielibyśmy wojnę między rodzinami, większa niż już jest. Ona nie skończyłaby się dobrze. Ani dla jednej, ani dla drugiej strony.

Wojna między rodzinami? Chyba nawet nie chciałam wiedzieć, jak miałaby wyglądać. Podejrzewałam, że ta wcale nie opierałaby się na łagodnych rozmowach.

– Wiem – odmruknęła. – Oczywiście, że to wiem, ale nie potrafię tak siedzieć w domu. Jeżeli to potrwa dłużej, chyba tu zwariuję. – Puściła łyżkę, przyciskając plecy do oparcia krzesła. – Muszę wyjść, porobić coś, poczuć, że żyję. Potrzebuję adrenaliny, tych podróży. Zamknięcie w domu, to jak… śmierć. Powolna śmierć.

Jej słowa mnie zaskoczyły. A może ton z jakim je wypowiedziała? Jakby naprawdę chciała się stąd wyrwać, mimo całego zagrożenia jakie to za sobą niosło. Jakby musiała rozwinąć skrzydła, które nagle zostały spętane.

Spojrzałam na płatki, poruszając łyżką. Może to właśnie chciała czuć Shana. Adrenalinę.

Adrenalinę, która ostatecznie poprowadziła ją wprost do grobu.

– Załatwią to. – Słysząc pewne słowa agentki, uniosłam na nią wzrok. – Są już blisko.

Blisko? Jak bardzo? Potrwa to dzień? Dwa? Czy może przeciągnie się do tygodnia lub nawet dłużej?

May przysiadła się tuż obok mnie, kiedy skończyła robić już śniadanie dla siebie i Eve. Ja nadal nie za bardzo ruszyłam swojego. Jej spojrzenie przebiegło po mnie i po Isabelle.

– Obie dacie radę, jasne? Sprawa niedługo się uspokoi i będziecie mogły wrócić do swoich tradycyjnych zajęć, ale teraz, spędźmy ten czas po prostu dobrze, zgoda? – Nim któraś z nas zdążyła odpowiedzieć, zrobiła to ona sama. – Świetnie, cieszę się, że się rozumiemy.

Głowa Isy pokręciła się w rozbawieniu, natomiast ja pozwoliłam sobie na delikatny uśmiech.

– Oczyśćmy trochę atmosferę i porozmawiajmy o czymś mało stresującym – kontynuowała. – Jak ci się podoba ten dom, Jocelyn? Wiem, że Carl cię trochę oprowadzał. Jak dla mnie ma w sobie coś wyjątkowego.

– Dom czy Carl? – dopytała Eve, a jej szaroniebieskie tęczówki zabłysły rozbawieniem.

May przewróciła oczami, chociaż i w nich pojawiły się te iskierki.

– Dom. Chodziło mi o dom. Wyjątkowość Carla to dłuższy temat.

Zaśmiałam się cicho, dziękując jej w duchu za tak… zwykły temat.

– Masz rację, mi też wydaje się wyjątkowy. Jest w nim coś, co…

– Co przywołuje spokój ducha? – dokończyła za mnie, gdy sama nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego słowa.

Przytaknęłam.

– To pewnie głupie. W końcu to tylko budynek – mój wzrok mimowolnie przesunął się po kuchni, by zaraz spocząć na oknie i ogrodzie znajdującym się tuż za nim – ale atmosfera tutaj wydaje się… cieplejsza. Jakby mógł odgrodzić od wszelkich niebezpieczeństw.

Musiałam mu tylko na to pozwolić. Nie odpychać tego, co wydawał mi się dawać.

– To nie jest głupie – odpowiedziała Eve pomiędzy kęsami. – A przynajmniej nie mogę tak tego nazwać, kiedy sama to czuję. Niektóre miejsca nas od siebie odpychają, niektóre przyciągają. Jedne budzą niepokój, drugie spokój. Nie zdziwiłabym się, gdyby Samuel powiedział, że to miejsce ma po prostu dobrą energię.

– Z całą pewnością. – Zaśmiała się Isa. – Z jego fascynacją do zjawisk paranormalnych mogłybyśmy też usłyszeć coś w stylu, że wszystkie złe moce opuściły ten dom, gdy tylko zetknęły się z naszym cudownym Dave’em.

May wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– To brzmi całkiem prawdopodobnie.

Uśmiechałam się, nie wiedząc, kiedy tak właściwie zaczęłam. To była naprawdę swobodna rozmowa, jakbyśmy się znały od lat, a nie jakbym była dla nich kimś zupełnie obcym. Jakby to, co działo się poza tym domem faktycznie nie miało teraz większego znaczenia. Byłyśmy tu, zapominając o całym świecie.

To było coś, czego mi brakowało. Nie od dni, tygodni, miesięcy. Brakowało mi tego od lat. Nawet z Paulem… nawet z Paulem rozmawiałam głównie o pracy. Nie robiłam nic innego, tylko pracowałam. Długo przed tym, nim Mason uwięził mnie w swoich sidłach.

Pracowałam, by mój głos w końcu miał znaczenie. By każdy dowiedział się jaka była prawda.

– Tak właściwie, Jocelyn, potrafisz się bronić? Wiesz, co robić, gdyby ktoś cię zaatakował?

Pytanie Isy zaskoczyło mnie na tyle, że przez moment nie wiedziałam, co powinnam na to odpowiedzieć, ale przecież mój brak znajomości jakichkolwiek technik samoobrony wyszedłby przy pierwszej lepszej okazji. Jak już tego nie wiedzieli, a przynajmniej Jay i Carl, którzy byli świadkami moich usilnych prób uwolnienia się z objęć Austina. Oczywiście bezskutecznych prób.

– Nigdy niczego nie trenowałam – przyznałam – więc odpowiedź na twoje pytanie brzmi raczej: nie.

– Powinnaś się tego nauczyć. Chociażby podstaw. – Eve zmarszczyła czoło. – Powinnaś pogadać o tym z Jayem. Jestem pewna, że podszkoliłby cię trochę.

Stężałam. Z Jayem? Nie było takiej możliwości. Prędzej wydałabym swoje wszystkie pieniądze na jakiś kurs, niż to z nim trenowała. Już widziałam przed oczami jego kpiące spojrzenie, kiedy bym go o to poprosiła, a później, kiedy próbowałabym wykonać jakikolwiek ruch. Poza tym proszenie go o to? Nigdy w życiu.

Eve miała rację. Powinnam nauczyć się chociaż podstaw. Niebezpieczeństwo czaiło się niemal na każdym kroku. Szczególnie teraz. Connor mnie chronił, ale w tej chwili… nie był w stanie tego robić. I jak długo będą robić to Sandersowie?

Powinnam liczyć na siebie. Tylko na siebie.

Drgnęłam, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Mojego telefonu.

– Przepraszam – mruknęłam, sięgając ręką do kieszeni, ale kiedy tylko spojrzałam na ekran, miałam wrażenie, że całe powietrze wokół nagle zniknęło.

– Wszystko w porządku?

Zamrugałam, odnajdując uważne spojrzenie May.

– Tak. Tak, muszę odebrać, wybaczcie.

Wstałam szybko, odchodząc od stołu, nim zdążyła zadać więcej pytań.

A następnie odebrałam cholerny telefon od Masona.

– Tak, szefie?

Wypowiedzenie tego kosztowało mnie o wiele więcej siły niż powinno. Zachowanie spokoju w głosie, chociaż przecież doskonale wiedziałam, co oznacza jego telefon. Stracił cierpliwość.

– Chcę cię widzieć w biurze. Masz godzinę na przyjechanie. – Jego spokojny głos przyprawił mnie o nieprzyjemne dreszcze. Był wściekły. Wiedziałam to, nawet gdyby Paul wcześniej nie przekazał mi tego wszystkiego, co tam się działo.

Odeszłam jeszcze dalej od dziewczyn, opierając się bokiem o najbliższą ścianę.

– Nie wiem, czy to będzie teraz możliwe, szefie. Pan Sanders chce żebym skończyła dzisiaj…

– Nie obchodzi mnie to, czego on chce – warknął. – Nie obchodzi mnie, jak się wyrwiesz. Albo przyjedziesz, albo będziemy musieli się pożegnać, Jocelyn. – Nutka groźby w jego głosie nie umknęła mojej uwadze. Zwolni mnie, a wraz z tym…

– Dobrze – powiedziałam pośpiesznie. – Postaram się niedługo tam dotrzeć.

– Nie spóźnij się. – Te słowa były ostatnie. Rozłączył się.

Moja ręka opadła wzdłuż tułowia.

Miałam się z nim spotkać. Pierwszy raz od chwili, gdy Jay ustalił z Masonem, że będę mu pomagać przy artykułach. Te dni wytchnienia od tamtego miejsca sprawiły, że wrócenie tam teraz wydawało się… wydawało się o wiele trudniejsze.

I naprawdę mnie przerażało.

Drgnęłam, czując na ramieniu delikatny dotyk. May od razu zabrała dłoń, gdy musiała to zauważyć.

– To tylko ja – oznajmiła z delikatnym uśmiechem. – Na pewno wszystko w porządku, Jocelyn? Widziałam twoje spojrzenie, gdy zerknęłaś na telefon. Nie wydaje mi się, by dzwonił ktoś, z kim chciałaś rozmawiać.

W tym akurat była prawda. Starałam się unikać tego najdłużej, jak mogłam, ale przecież od początku wiedziałam, że Mason w końcu da o sobie znać

– To tylko mój szef. Niezbyt go lubię. Nic więcej.

A to było kłamstwo. Kłamstwo, które gładko wymknęło się z moich ust, by dotrzeć do May. Wątpiłam, by Carl czy Samuel podzielił się z nią tym, co postanowił zdradzić Paul. Zapewne wcale o tym nie myśleli. Być może nawet zapomnieli.

– Okej – powiedziała po dłuższej chwili, gdy musiała zauważyć, że nie mam zamiaru powiedzieć nic więcej. – Jakbyś jednak czegoś potrzebowała, powiedz o tym…

– Właściwie to… mogłabyś się dowiedzieć, kiedy Jay wróci?

Nie mogłam pojechać tam sama. Nawet gdybym chciała, mój samochód był daleko stąd, a Nath powiadomiłby o tym wszystkich Sandersów. Musiałam to zrobić za ich głupią zgodą, dlatego nawet poproszenie o to Eve byłoby bezskuteczne. Carl odpadał, jeżeli o tym zapomniał, to zapytanie go o to byłoby zbyt idealnym przypomnieniem. Tak samo Samuel. Od Dave’a natomiast wolałam trzymać się z daleka. Zostawał mi więc… Jay. I chociaż starałam się go unikać, był właściwie jedyną osobą, która mogłaby mnie tam zabrać.

O ile jego bliźniak zapomniał wspomnieć mu o Masonie.

Miałam tylko godzinę. Wiedziałam, że Ferry nie żartował i jeżeli się spóźnię będzie tylko gorzej. A ja nie mogłam stracić tej pracy. Nie tylko nie miałam pieniędzy, by opłacić to, co wręczy mi wraz z wypowiedzeniem. Wszyscy go znali w tym świecie. Jego zła opinia już raz na zawsze pozbawi mnie możliwości ujawnienia prawdy. Nikt nie będzie mnie słuchał.

Nie mogłam się spóźnić.

– Jasne, już do niego piszę. – Wyciągnęła telefon, a jej kciuki faktycznie zaczęły się poruszać, gdy pisała do niego wiadomość. Widziałam, jak ją wysyła, po tym razem ze mną czekając na odpowiedź.

Niemal błagałam w duchu, by odpisał. Żeby nie był teraz zajęty.

Nie mogłam ukryć ulgi, gdy komunikator pokazał znaczek przeczytanej wiadomości.

A zaraz przyszła też odpowiedź.

Gbur:
Będę za jakies 15 min
Coś się stało?

May spojrzała na mnie, jakby pytała mnie niemo, co powinna mu na to odpisać. Tylko że ja sama nie wiedziałam.

– Napisz mu, że muszę z nim porozmawiać.

Takie zdanie wydawało się najbezpieczniejszą opcją. Nic nie zdradzało.

Jay już nic więcej nie napisał, a czekanie tych piętnastu minut wydawało się istną katorgą. Siedziba nie była daleko stąd, jedynie kilka minut drogi samochodem, ale co, jeśli i tak nie zdążymy? Jeżeli przekonywanie go zajmie zbyt dużo czasu?

Albo co, jeśli wcale się nie zgodzi?

Usłyszałam podjeżdżający samochód. Niewiele myśląc, ruszyłam do drzwi, zostawiając za sobą May, która postanowiła poczekać na powrót Jaya razem ze mną.

Założyłam szybko swoje buty i wyszłam na zewnątrz, odnajdując wzrokiem Sandersa. Wysiadł, swoje spojrzenie od razu kierując na mnie. Miał na sobie czarny garnitur, z równie czarną koszulą pod spodem. Na jego nadgarstku połyskiwał zegarek. Przełknęłam ślinę, bo ta cholerna czerń naprawdę wydawała się go lubić.

Ale wtedy przypomniałam sobie nagle, jak wyglądał bez górnego okrycia.

Do diabła, dlaczego wciąż miałam to w głowie? W dodatku z najmniejszymi szczegółami.

Powinnam o tym zapomnieć. Od razu po wyjściu. Natychmiast. Bezzwłocznie…

– Chciałaś ze mną rozmawiać. – Jego głos z wyczuwalną nutką zaciekawienia sprowadził mnie znowu do tego, co było tu i teraz.

Przeniosłam wzrok na jego twarz.

– Tak, to dość ważne.

Przytaknął głową.

– Wejdźmy w takim razie do środka…

– Nie! – przerwałam mu od razu, widząc jego powoli unoszące się brwi. Podeszłam do niego bliżej. – Nie mamy na to czasu. Muszę podjechać do swojej pracy, to bardzo…

– Nie ma mowy – odpowiedział stanowczo, nim zdążyłam w ogóle dokończyć zdanie. – Nie złapaliśmy jeszcze tego sukinsyna. On może tylko czekać, aż wyjdziesz poza mury tego domu. – Jego głos był bardziej napięty. Tak samo jak postawa.

Ale chodziło mu o Włocha. Tylko o Włocha. Carl i Samuel musieli mu tego jeszcze nie przekazać, więc…

– Proszę – spróbowałam jeszcze raz. – Mason do mnie dzwonił. – Postanowiłam powiedzieć prawdę. A przynajmniej jej część. – Nie podoba mu się to, że w ogóle mnie tam ostatnio nie ma. Nie chcę, by mnie przypadkiem zwolnił, dlatego włóż swój szanowny tyłek z powrotem do samochodu i mnie tam zawieź!

Tym razem jego brwi się zmarszczyły.

– Czy to był rozkaz, wiewióreczko?

– Uprzejma prośba.

Zaśmiał się, kręcąc głową.

– Nie, to zdecydowanie brzmiało dla mnie jak rozkaz.

Przymknęłam oczy, przykładając dłoń do czoła, kiedy nie miałam pojęcia, jak przekonać tego człowieka.

– Proszę, to naprawdę dla mnie ważne.

Przez dłuższą chwilę staliśmy w ciszy. Cisza, która sprawiała, że miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy. Ot to, co Mason zrobił swoim jednym telefonem. Jak posłuszny piesek starałam się zrobić wszystko, by tylko nie dostać wypowiedzenia. Byłam zbyt blisko końca tego wszystkiego, by teraz to po prostu przepadło.

Z gniewem Masona mogłam sobie przecież poradzić. Robiłam to wielokrotnie. Pokrzyczy sobie i mu przejdzie.

– Dobra – westchnął Jay, sprawiając, że w jednej chwili uniosłam wzrok. – Właź do środka. Wejdę na chwilę do domu i zaraz wrócę.

Nie potrafiłam opisać ulgi, którą poczułam. A jednocześnie nasilającego się stresu, bo chociaż już tyle razy byłam u Masona w gabinecie, tym razem nie miałam pojęcia czego tak naprawdę się spodziewać.

Szybko jednak zajęłam miejsce pasażera, nie dając możliwości Jayowi na rozmyślenie się. Miałam wrażenie, że to właśnie chodzi mu po głowie. By jednak zmienić swoją decyzję.

Siedziałam, czekając aż wróci. Mój wzrok niemal co chwilę lądował na ekran telefonu, wprost na godzinę. Minuty mijały, a on wciąż nie wychodził, ale kiedy w końcu go zobaczyłam, nie miał już na sobie marynarki. Rękawy jego czarnej koszuli były podwinięte, a w lewej dłoni trzymał małą buteleczkę wody, w drugiej natomiast zauważyłam otwarty batonik. Widocznie Jay trochę zgłodniał.

Drzwi od strony kierowcy się otworzyły, a on zajął swoje miejsce.

Rozszerzyłam bardziej oczy, kiedy dopiero teraz uświadomiłam sobie, jak blisko siebie będziemy przez całą drogę. Dlaczego nie usiadłam z tyłu?

Opuściłam wzrok, gdy na moje złączone kolana coś opadło. Batonik.

– Pomyślałem, że też będziesz chciała. – Otworzył schowek, wrzucając do niego butelkę wody. Zrobił to tak szybko, że nie zdążyłam dostrzec niczego więcej.

– Dziękuję – powiedziałam, łapiąc go w dłonie. Nie otworzyłam go jednak, kiedy stres niemal ściskał mój żołądek.

Nie umknęło mu to.

– Stresujesz się.

Spięłam się tylko bardziej.

– Powiedziałeś, że Włoch może mieć mnie na celowniku. To chyba jest coś, czym powinnam się stresować.

– Jest – potwierdził, sięgając po swój pas – ale nie pozwolę, by coś ci się stało, kiedy jesteś ze mną.

Te słowa sprawiły, że moje serce zabiło mocniej, chociaż wiedziałam, że nie mogą być prawdą. Nie da rady ochronić mnie przed wszystkim i wszystkimi.

Szczególnie, gdy właśnie zabierał gdzieś, gdzie był ktoś wcale nie lepszy od Włocha. Do kogoś, kto niszczył moje życie powoli, przez miesiące.

Nie ochroni mnie, bo nie zna całej prawdy.

A ja nie mogłam mu jej powiedzieć, jeżeli chciałam, by mnie tam zabrał.

Odwróciłam głowę, zostawiając ją w tej pozycji już przez resztę drogi. Patrzyłam na mijane drzewa, później na samochody i budynki. Starałam się o niczym nie myśleć, jednak zbyt bardzo byłam świadoma tego, że powoli zbliżamy się do celu. Kiedy mijaliśmy tak znajomą mi okolicę.

Aż po kilku minutach w końcu dotarliśmy. Byliśmy przed czasem, a to sprawiło, że jakaś cząstka mnie chciała czekać z tym aż do samego końca. Wiedziałam jednak, że czekanie tylko pogorszy sytuację.

Jay zaparkował przed budynkiem i pierwsze co zrobił, to sięgnął do schowka, w którym schował wcześniej niewielką butelkę wody. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, gdy to nie ją wyciągnął.

– To dla bezpieczeństwa. – Srebrny pistolet zniknął za jego teraz już wyciągniętą na wierzch koszulą. – Nie zwracaj na nią uwagi.

Sztywno pokiwałam głową. Connor też nosił przy sobie broń. Wiedziałam o tym. A jednak to broń u Sandersa przeraziła mnie bardziej niż u niego.

– Zanim wyjdziemy, musisz mi obiecać dwie rzeczy: przez cały czas będziesz trzymać się blisko mnie i ten jeden raz nie będziesz kwestionować moich decyzji. Wiem, że to dla ciebie może być coś wręcz nie do pomyślenia, ale tu chodzi o nasze wspólne bezpieczeństwo, więc jeżeli powiem, że masz coś zrobić, zrobisz to, wiewióreczko.

– Zgoda – odparłam bez większego namysłu, przez co na jego twarzy zobaczyłam prawdziwe zaskoczenie.

– Zgadzasz się?

– Tak.

– Coś za szybko poszło – mruknął, gdy chyba naprawdę się tego nie spodziewał. Jednak ja chciałam tylko jednego. Odhaczyć to cholerne spotkanie z Masonem i wrócić do domu. Nie miałam zamiaru się z nim kłócić. – Załóżmy, że ci wierzę. Wysiądę pierwszy.

Odpięłam pas, jednocześnie patrząc na to, jak Jay okrąża samochód, nieznacznie się rozglądając. Wysiadłam, gdy otworzył drzwi po mojej stronie. Nie spodziewałam się jednak, że to „trzymaj się mnie blisko” będzie w aż tak dosłownym znaczeniu. Był na tyle blisko, że moje plecy stykały się z nim, kiedy objął mnie ramieniem, układając dłoń na moim biodrze.

Zmarszczyłam brwi, zerkając na niego, ale miał śmiertelnie poważną minę, jakby naprawdę był gotowy na wszystko, co może się wydarzyć.

Dlatego nie odsunęłam się od niego. Pozwoliłam, by skrył mnie przed wszystkim, co złe.  Przynajmniej na tę krótką chwilę.

Wydawał się pamiętać drogę do gabinetu Masona. Czułam na sobie spojrzenia współpracowników, gdy wraz z Jayem u boku kroczyłam wśród nich. Te nienawistne spojrzenia docierały do mnie z każdej strony. Atmosfera zmieniła się tak szybko, że byłam pewna, że nawet on to zauważył.

I nie myliłam się, kiedy poczułam jego ciepły oddech na swoim uchu, a później usłyszałam ciche słowa:

– Nie podoba mi się to, jak na ciebie patrzą.

Wciągnęłam powietrze przez nos, nie do końca wiedząc, jak powinnam rozumieć te słowa. Tylko że on wcale nie skończył mówić.

– I nie podoba mi się to, że z każdym krokiem coraz bardziej spuszczasz głowę. Jesteś Jocelyn Harlet. Kobieta, którą znam pod tym imieniem i nazwiskiem tak nie postępuje. – Wstrzymałam oddech, gdy usłyszałam jego następne słowa. – To ty tutaj rządzisz, wiewióreczko. Nie oni.

Nie oni. Oni nigdy nie powinni mieć dla mnie znaczenia. Ludzie, którzy w żadnym stopniu mnie nie znali. Nawet w najmniejszym, by móc mnie tak oceniać. Dlaczego więc miałabym się nimi przejmować?

Jay miał rację. 

Zacisnęłam usta, unosząc spojrzenie. Prostując się i z większą pewnością zaczynając iść przed siebie, ignorując te pełnie nienawiści spojrzenia i szepty.

– Właśnie tak – wymruczał wyraźnie zadowolony, a to sprawiło, że po moim ciele rozlało się prawdziwe ciepło.

Jego słowa dały mi dziwną siłę. Jednak ta wydawała się opaść już w chwili, gdy zobaczyłam drzwi, za które zaraz miałam wejść. Już bez niego.

Zwolniłam, aż w końcu się zatrzymałam, odwracając do Jaya.

– Mason nie będzie zadowolony, gdy wejdziemy tam razem, więc… zaczekaj tu na mnie.

Zerknął na drzwi i jego wzrok dość jasno pokazywał, że wcale mu się to nie podobało, ale kiedy spojrzał na mnie, nie spodobało mu się to chyba jeszcze bardziej.

– Nie uważam, żeby to był dobry pomysł – przyznał, a ja mimowolnie się spięłam. Czyżby Carl i Sam jednak mu wszystko przekazali? – Od samego początku ten facet mi się nie podoba, a ty przez całą drogę byłaś spięta. Ostatnio chwycił cię za rękę, prawda? Tak mocno, że został na niej ślad jego cholernych palców.

Zauważył to. I pamiętał o tym.

Mimo to pokręciłam głową.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Pogadamy o tym później, okej? Teraz muszę spotkać się z szefem. Zaczekaj tu, proszę.

Zacisnął zęby ani trochę niezadowolony, ale jego głowa poruszyła się w potwierdzeniu.

– Zaczekam.

To mi wystarczyło, cofnęłam się, a zaraz odwróciłam i stanęłam tuż przed drzwiami. Zapukałam.

Głos, który się odezwał, dał mi tylko potwierdzenie, że Mason czekał. Z wielką radością czekał, aż przyjadę.

Nacisnęłam klamkę, wchodząc do miejsca, które tak bardzo mnie obrzydzało.

Ale Jay był tuż obok.

Nie mogło stać się nic złego.

Z nim przy boku na pewno nic złego się nie stanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top