- § 22 -
Jay
Udało mi się przespać cztery godziny. Wystarczająco, bym razem z Carlem mógł zacząć działać dalej. Szczególnie, kiedy Jocelyn ze swojej dobroci serca postanowiła tym razem nie opierać się i pozostać u nas. W dodatku teraz spała, odpoczywając. Niestety wraz z nią pozostał również Paul. Wziął nawet urlop. Nie sądziłem, by coś miało mu grozić, ale Jocelyn dzięki temu wydawała czuć się... spokojniej.
Przesunąłem spojrzeniem po budynku, w którym już dawno nie postawiłem swojej nogi. Nawet Carl wydawał się bywać tu częściej niż ja. Nie lubiłem tego miejsca i raczej nie był to fakt, który bym szczególnie ukrywał. Na szczęście było niewiele sytuacji, które zmuszały mnie do przyjeżdżania tu. To należało już do obowiązków Dave'a i Samuela.
I Austina. Każda jednostka miała swojego zarządcę. Ta była naszą główną i to Austin zajmował się jej prawidłowym funkcjonowaniem, będąc też naszym pośrednikiem. Wystarczyło, że dawałem mu znać, a naprawdę szybko potrafił ogarnąć to, o co go poprosiłem. Nie musiałem być na miejscu.
Teraz również nie musiałem. Byłem pewien, że Carl doskonale poradziłby sobie bez mojej obecności, ale to było coś, czego nie mogłem mu zostawić. Powinienem przy tym być. Zająć się tym.
Dlatego teraz z niezbyt pogodną miną pchnąłem drzwi, wchodząc do środka. Rozmowy w jednej chwili całkowicie ucichły, jakby każdy był doskonale świadomy tego, że to właśnie my przyjechaliśmy. Nie lubiłem zwracać na siebie uwagi, ale Carl raczej już nie miał z tym problemu. Wyglądał na wyjątkowo ucieszonego tym, jak reagowali na jego obecność.
Ruszyłem powoli z bratem do schodów, bo to ponoć na piętrze miał na nas czekać Austin i Kevin wraz z naszym złapanym kolegą. Żywym kolegą. Kevin chwilę wcześniej potwierdził nam, że kapsułka, którą Carl wyciągnął z zęba mężczyzny zawierała cholerny cyjanek. Niewiele brakowało, a facet zabrałby wszystko, co wiedział, wraz ze sobą do grobu.
Przesunąłem spojrzeniem po ścianach, które zdecydowanie potrzebowały już lekkiego odświeżenia. Budynek nie był szczególnie stary, ale nie był też najnowszy. Potrzebował remontu i było to widać praktycznie na każdym kroku. Brudne ściany, zarysowania, pęknięcia, stare drzwi i podłogi. Oświetlenie również wyglądało, jakby przeżyło już swoje.
Wzrok Carla przesuwał się po mijanych elementach, zupełnie, jakby myślał o tym samym. W końcu decyzja o ewentualnym remoncie należała między innymi od niego. To on zajmował się wszelkimi finansami. Również tymi, które wynikały z naszej niezbyt legalnej działalności. Najzabawniejszy był jednak fakt, że ten idiota naprawdę miał do tego głowę. Był cholernie dobrym księgowym.
W każdym razie to on zarządzał pieniędzmi. Musiał jakąś część przeznaczyć na odnowę budynku, inaczej ten zacznie się sypać i stracimy o wiele więcej.
Jeden ze stopni zaskrzypiał przeciągle pod jego ciężarem.
Tak, zdecydowanie to miejsce wymagało odświeżenia. Wiedziałem, że Carl i tak włożył w ten budynek sporo kasy. Nie mieliśmy innego wyboru, gdy tutaj, jak i w kilku innych najcenniejszych jednostkach wybuchły podłożone ładunki. Handlarz świetnie się bawił, a my straciliśmy dobrych kilka dni, by od nowa wszystko ruszyć i jakimś sposobem nadrobić straty. Przynajmniej przez to mogliśmy namierzyć zdrajców i odpowiednio się nimi zająć.
Kiedy dotarliśmy na górę, mój wzrok od razu opadł na znajomą sylwetkę. Carl wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Austin, przyjacielu, nie sądziłem, że będziesz tu na nas czekał.
Czekoladowe tęczówki ze znudzeniem opadły na twarz Carla.
- Czekam tu tylko dlatego, bo jestem pewien, że już zapomniałeś, pod które drzwi miałeś iść.
Carl zaśmiał się radośnie, a ja przewróciłem oczami, gdy to oznaczało, że ten idiota naprawdę zapomniał, gdzie mieliśmy iść.
Pokonałem ostatnie schodki, rozglądając się.
- Dlaczego zabraliście go na górę? - spytałem, odszukując wzrok Austina. - Myślałem, że to na dole są pomieszczenia przeznaczone do przesłuchań.
- Bo są - potwierdził z grymasem. - Nie chcesz wiedzieć.
Zmarszczyłem brwi.
- Teraz to tym bardziej chcę wiedzieć.
Nie wyglądał na zadowolonego z tego powodu.
- Wystarczy ci, jeżeli powiem, że Kevin za bardzo zaszalał? To pieprzony sadysta - mruknął i co do tego nie mogłem się nie zgodzić. Bez wątpienia nim był.
- Dobra, a z kim teraz jest nasz biedny płatny zabójca?
Na pytanie Carla wargi Austina w jednej chwili zmieniły swój układ, tworząc dość spory uśmiech.
- Z Kevinem, a z kim innym miałbym go zostawić?
Prychnąłem. Mogłem się tego spodziewać. Kevin zapewne doskonale się właśnie bawił. Miałem tylko nadzieję, że ten drugi będzie miał jeszcze siłę, by rozmawiać, ale tym razem już z nami.
Nasza droga od schodów do drzwi nie była długa. Te oba miejsca dzieliło zaledwie kilka kroków. Austin zatrzymał się przed drzwiami, kładąc już dłoń na klamce. Nim ją jednak nacisnął, zerknął jeszcze na nas.
- Kevin zajął się jego raną tuż po tym, jak opatrzył Connora. Facet nawet przy tym nie sapnął. Jeżeli liczycie na szybkie uzyskanie informacji czy czegokolwiek innego, to może być z tym dość ciężko.
Spodziewałem się tego. Wręcz nie oczekiwałem niczego innego. Nasze krótkie spotkanie na schodach było wystarczające, bym wiedział, że nie będzie łatwo.
- Trochę więcej wiary w nas, Austin. Potrafimy być naprawdę przekonujący, prawda Jay? - W oczach Carla błyszczały iskierki, jakby naszykował się już na dobrą zabawę.
I najprawdopodobniej tak właśnie było.
- To się dopiero okaże - mruknąłem.
Wszedłem do środka drugi, tuż po Carlu, który żwawo wmaszerował do pokoju. Mój wzrok automatycznie powędrował na skrytobójcę siedzącego na drewnianym krześle, tyłem do okna. Jego głowa była nieznacznie przekrzywiona w bok, ale uważny wzrok od razu opadł na nas.
Dopiero teraz mogłem przyjrzeć się mu dokładniej, bez pośpiechu. Mężczyzna mógł mieć gdzieś około trzydziestu pięciu lat. Czarne, krótko ostrzyżone włosy i kilkudniowy zarost wydawały się wyostrzać jego rysy twarzy. Niewielka blizna przecinała jego lewą brew.
Ale to jego tors nosił prawdziwe ślady niejednego zranienia. Tych lżejszych, ale i znacznie poważniejszych. Coś, co zostawiło na jego prawym boku rozległą, teraz już wyblakłą bliznę, musiało prawie posłać go do piachu. Kulka od Connora z pewnością zostawi na jego wysportowanym ciele kolejne oznaczenie. Szczególnie, że coś mi mówiło, że Kevin nie starał się zbytnio, aby mężczyźnie pozostał jak najmniejszy ślad. Nie oczyścił go nawet z krwi.
Wciąż ubrany w ciemnoniebieskie spodnie siedział w rozkroku, z kostkami przyciśniętymi do nóżek krzesła. Zmarszczyłem brwi, widząc to, jak był do niego „przykuty". Nie tylko widziałem tam kajdanki i jakiś cholerny sznur, ale i... trytytkę?
Spojrzałem na Austina pytająco. Zorientował się dopiero po chwili.
- No co? Dbam o nasze bezpieczeństwo. Mam wrażenie, że on i tak jakimś cudem mógłby się z tego cholerstwa wydostać.
Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech, kiedy musiał wziąć to za komplement. Jego ciemne oczy opadły na Austina.
- Lepiej pilnuj, bym nie zdołał tego zrobić, bo inaczej będziesz pierwszym, którego tu zabiję. - Słowa wypowiedziane niskim głosem przez skrytobójcę wydawały się być obietnicą, na którą nawet znudzony Kevin, który siedział naprzeciwko mężczyzny, zareagował uniesionymi brwiami.
- Wspominałeś coś, że on nie mówi, Austin - zauważył rozbawiony Carl, podchodząc bliżej. - A wychodzi na to, że ma dość sprawny język.
- Bo nie mówił. - Na jego twarzy pojawił się grymas. - I szczerze nie podoba mi się to, że to są akurat jego pierwsze słowa. I też to, że patrzy teraz na mnie, jakby naprawdę zamierzał to zrobić.
Bo chyba wcale nie żartował.
Carl wszedł przed Austina, przez co wzrok mężczyzny był teraz skierowany na niego, jednak tylko przez krótką chwilę. Zabójca odwrócił spokojnie głowę na swoje wcześniejsze miejsce, ponownie nie wyglądając, jakby zamierzał powiedzieć chociaż słowo.
Podszedłem bliżej Kevina, przesuwając spojrzeniem po pokoju. Był średniej wielkości i raczej nie można było nazwać go przytulnym. Wydawał się być bez życia. Patrząc na ciemnobrązowe meble, nie miałem pojęcia jakim sposobem te jeszcze trzymały się tak prosto. Ich lata świetności już dawno minęły. Jedynie stolik przy Kevinie wydawał się ciut nowocześniejszy. Najpewniej został tu przyniesiony z innego pomieszczenia.
I było tu cholernie duszno. Zapach krwi mężczyzny unosił się w powietrzu, zostając w tych czterech ścianach.
Kevin nagle westchnął, podnosząc się i prostując kości.
- Skoro już tu jesteście, nic tu po mnie - stwierdził, wyciągając coś z kieszeni swojego białego lekarskiego fartucha. Jakimś cudem nie widziałem na nim żadnych plam krwi. Mój wzrok opadł na stół i jego dłoń, a zaraz i na niewielką strzykawkę. - Gdyby zbyt bardzo się rzucał lub się uwolnił, celujcie w pośladek albo w ramię. Wyciszy się.
W to nie wątpiłem, a że zależało nam na tym, aby pozostał żywy, cokolwiek innego odpadało.
Drzwi zamknęły się za Kevinem, zostawiając w środku tylko naszą czwórkę. Zająłem krzesło, które się zwolniło. Carl raczej nie będzie go potrzebować. Wątpiłem, by przeszło mu nawet przez głowę, by usiąść. Rozpierała go zbyt duża energia. Jeżeli chodziło o Austina... cóż, byłem pierwszy.
Carl zmienił pozycję, by być frontem do mężczyzny. Przykucnął, przyglądając się mu chyba z podziwem, co najmniej, jakby miał okazję zobaczyć jakiś rzadki okaz dzikiego zwierzęcia.
Skrytobójca również to zauważył, co widocznie go irytowało.
- Może chcesz jakiś autograf? - zapytał go kąśliwie. - Rozwiąż mnie, a z przyjemnością ci go podaruję.
Carl tylko bardziej się uśmiechnął.
- Wybacz, nie miałem jeszcze okazji spotkać się twarzą w twarz z prawdziwym płatnym zabójcą. Nie korzystamy z takich usług. A przynajmniej nie korzystają moi bracia i ja.
Nie korzystaliśmy. Nie mieliśmy powodów. Głównie załatwialiśmy wszystko z pomocą naszych ludzi lub osobiście. Angażowanie kogoś z zewnątrz w nasze sprawy wydawało się zbędne. I zawsze niosło za sobą jakieś niepotrzebne ryzyko. Staraliśmy się je zmniejszyć do minimum.
Mieliśmy swój własny sposób działania, który jak dotąd nie zawiódł. Była to zasługa nas wszystkich. Wspólnych wysiłków. Ojciec dał nam wolną rękę, więc działaliśmy. Podążaliśmy drogami, które uznawaliśmy za najlepsze, na tyle, ile mieliśmy wybór.
Moja możliwość wyboru jednak nie równała się z możliwością wyboru Dave'a czy... Samuela.
- W każdym razie bardzo mnie cieszy to, że możemy teraz rozmawiać. Niewiele brakowało, a twoja decyzja by nam to uniemożliwiła - kontynuował, ze wzrokiem wciąż utkwionym w mężczyźnie. - W pewnym sensie to nawet cię podziwiam za nią. To były zaledwie sekundy, w których zdecydowałeś, że śmierć będzie lepsza niż wpadnięcie w nasze ręce. Nie szukałeś nawet innego rozwiązania.
Siedziałem, przyglądając się temu. Skrytobójca w żaden sposób nie reagował na jego słowa. W dodatku był dość rozluźniony.
- Bo był świadomy przez kogo chroniony jest jego cel. Decyzję o ewentualnym samobójstwie podjął jeszcze przed całą akcją - zauważyłem, wyciągając nogi przed siebie i krzyżując je w kostkach. - Jak powinniśmy się do ciebie zwracać?
Nie było czasu, by Nath mógł zająć się sprawdzeniem jego tożsamości. Jestem pewien, że gdybyśmy chcieli, postarałby się ją ustalić. Nie było to jednak coś, czego koniecznie potrzebowaliśmy. Mógł być nawet bezimiennym, nie obchodziło mnie to. Liczyły się dla mnie tylko informacje, które z całą pewnością posiadał.
Cisza powiedziała mi, że nie ma zamiaru odpowiedzieć.
- Chyba musimy sami coś wymyślić. - Zaśmiał się Carl. - Co by tu do ciebie pasowało... Skoro zamierzasz przez większość czasu milczeć to może Milczuś? Co o tym myślisz?
Nie odpowiedział, przez co z gardła Austina uciekło prychnięcie. Milczuś od razu przeniósł na niego swój spokojny wzrok. Austin zdecydowanie nie zdobył jego sympatii.
Carl pstryknął palcami tuż przed jego nosem.
- Milczuś, wzrok na mnie. To ja z tobą rozmawiam.
Moje wargi wykrzywiły się w cierpkim uśmiechu. Zaraz to on trafi na pierwsze miejsce jego listy. Szczególnie, kiedy zabójca faktycznie przeniósł na niego swoje spojrzenie. I wcale nie było to ciepłe spojrzenie.
- Grzeczny zabójca - mruknął zadowolony, a ja miałem tylko nadzieję, że Austin faktycznie odpowiednio zadbał, by mężczyzna się nie uwolnił. Inaczej podejrzewałem, że to brata w pierwszej kolejności będę musiał ratować. - A teraz trochę się pobawimy. Co powiesz na grę w pytania i odpowiedzi? My pytamy, ty odpowiadasz. Nic skomplikowanego.
- Obawiam się, że on jednak może mieć z tym trudności - rzucił Austin, od razu zapobiegawczo cofając się kilka kroków.
- Dlatego zagramy w ulepszoną wersję. - Wstał, podchodząc do stolika, na którym trzymałem rękę. Kevin zostawił na nim dość sporo rzeczy, a Carl złapał jedną z nich. Uśmiechnął się, obracając w palcach skalpel. - Kevin chyba się nie obrazi, gdy pożyczę.
Ciemne oczy mężczyzny uważnie śledziły ruchy Carla. Przez chwilę się zastanawiałem, czy był już w takiej lub podobnej sytuacji. Ciekawiło mnie też, ile lat już się tym zajmował. Co go w ogóle skierowało na te tory. Wątpiłem, by pewnego dnia obudził się i stwierdził, że chce zabijać za pieniądze.
W dodatku nie wydawał się należeć do żadnej elity w swoim zawodzie. Nie mógł być amatorem, ale nie był też najlepszym. Dlaczego to on dostał to zlecenie?
- Wytłumaczę ci zasady, więc słuchaj mnie uważnie, Milczuś. Jeżeli nie odpowiesz na pytanie, dźgnę cię. Jeżeli odpowiesz na pytanie zdawkowo lub kpiąco, również cię dźgnę. Tak samo, gdy stwierdzę, że nie podoba mi się to, co mówisz. Jeśli natomiast będziesz ładnie odpowiadał, nikt na tym nie ucierpi. Obie strony na tym skorzystają. Rozumiesz zasady?
Cisza.
Mężczyzna zacisnął zęby, prężąc się, gdy ostrze skalpela przedostało się przez materiał spodni i zagłębiło w miękkiej skórze uda.
- To było właśnie pierwsze pytanie - poinformował Carl, w tym samym czasie wyciągając skalpel. - Mam nadzieję, że z kolejnymi pójdzie nam lepiej.
Też miałem taką nadzieję, bo w przeciwnym razie, gdy tych ran się trochę uzbiera, może nie być zbyt ciekawie.
- Pierdol się. - Jak się zaraz okazało, takie słowa również nie były czymś, co Carlowi się podobało. Ostrze ponownie gładko zniknęło w skórze na nodze, by zaraz z niej wyjść. Mężczyzna się napiął, zaciskając powieki. Nawet stąd słyszałem jego ciężki oddech uciekający przez nos.
Na twarzy Carla natomiast zawitał pogodny uśmiech.
- Podoba mi się ta zabawa.
Przewróciłem oczami. Oczywiście, że mu się podobała, jednak patrzenie na to, jak przez kolejne minuty lub godziny zamęcza faceta było ostatnim, na co miałem w tej chwili ochotę.
Przechyliłem nieznacznie głowę, wzrok mając utkwiony w napiętej twarzy zabójcy. Co takiego rozwiąże mu język? Co sprawi, że zacznie z nami współpracować? Musiało istnieć coś takiego. Coś, co go przekona.
Moje palce stukały rytmicznie o blat stolika, aż w końcu znieruchomiały, a kąciki ust uniosły w mimowolnym uśmiechu.
- Wydaje mi się, że zaczęliśmy to spotkanie trochę od złej strony - rzuciłem spokojnie, widząc, jak mężczyzna reaguje z opóźnieniem. Pozwoliłem na to, by unormował oddech. Czekałem, aż otworzy oczy i spojrzy na mnie, bo doskonale wiedziałem, że to zrobi. I nie myliłem się. Jego zimne, spokojne spojrzenie spotkało się z moim. A wtedy zapytałem: - Co powiesz na niewielką... umowę?
Napiął mięśnie, jakby zawczasu przygotował się na atak Carla, po tym, jak z jego ust popłynęły słowa:
- Nie zamierzam zawierać z wami umów. - Jego ciało mimowolnie spięło się bardziej będąc w gotowości na przyjęcie kolejnego ciosu, ale Carl trzymał rękę nieruchomo, najwidoczniej nie mając zamiaru tego zrobić. Jakby nagradzał naszego zabójcę za w miarę kulturalną odpowiedź.
- Dlaczego nie? - zapytałem więc, siadając swobodniej. - Nam zależy na informacjach, tobie na pieniądzach. Możemy wzajemnie sobie pomóc.
- Chcesz bym zdradził swojego klienta. - Pokręcił głową. - Nie mogę tego zrobić.
Carl gwałtownie ruszył ręką, a mężczyzna drgnął, zamierając, gdy ostrze zatrzymało się kilka centymetrów od jego krocza. Z gardła Carla wydobył się ochrypły śmiech.
- Tylko żartowałem - rzucił, klepiąc go przyjacielsko w udo, dopiero po chwili orientując się, że to jest to samo, w które chwilę wcześniej go zranił. I zorientował się tylko dlatego, bo na jego dłoni pozostały ślady krwi. - Och, wybacz. To nie było akurat celowe.
Zaciśnięte zęby raczej nie świadczyły o tym, że mu wybaczył.
Postanowiłem ponownie skupić jego uwagę na sobie.
- Twój klient i tak nie pożyje długo - powiedziałem beznamiętnie, ale ta informacja wydawała się go zaciekawić. - Jest nieproszonym gościem, którego mamy zamiar się pozbyć. Skutecznie.
Prychnięcie Austina bez przeszkód dotarło do moich uszu.
Facet zawalił robotę i byłem mu za to jedno niezmiernie wdzięczny. Gdyby Jocelyn została ranna, nie wiem, czy potrafiłbym tu teraz siedzieć tak spokojnie, próbując dojść z nim do jakiegokolwiek porozumienia.
Możliwe, że wcześniej po prostu bym go zabił, jeżeli nikt by mnie nie powstrzymał.
- Nie dostaniesz od niego pieniędzy - kontynuowałem, chociaż on na razie nie odezwał się słowem, jedynie słuchając. - Nie wykonałeś zadania i nie licz na to, że uda ci się to zrobić. Dziewczyna jest pod naszą ochroną. Każdy, kto się do niej zbliży, zginie.
Uśmiechnął się kpiąco.
- I po tym, co mi właśnie powiedziałeś, mam zakładać, że czeka mnie inny los?
- Od tego przecież mamy wszelkie porozumienia, prawda?
Mimowolnie się uśmiechnąłem, widząc, że teraz nad tym myślał. Poważnie to rozważał. Podążał krok po kroku w kierunku, na którym zależało mi najbardziej.
Zastanawiał się nad wszystkim, co powiedziałem, bo mimo swojego desperackiego czynu gnał ku życiu, nie śmierci. Oprócz tego wizja pieniędzy musiała go mocno pobudzić.
Niech próbuje. Niech stara się wykorzystać moją ofertę jak najbardziej. Niech uwierzy w to, że może tym kontrolować swoje położenie.
Bo poczucie kontroli nad własnym życiem jest ważne dla każdego. Szczególnie w obliczu takiej sytuacji.
- Ile ci zaoferował za zabicie dziewczyny? - zapytałem go, idąc z tematem dalej, nie pozwalając, aby miał zbyt dużo czasu na rozmyślanie. Mógłby wtedy dojść do wielu niekorzystnych dla nas rzeczy. - Jestem pewien, że bez żadnego problemu podbijemy tę kwotę.
Jego klatka piersiowa unosiła się miarowo, kiedy brał równomierne oddechy. Jeżeli rana po postrzale czy rany zadane przez Carla jakkolwiek mu dokuczały, nie dawał tego po sobie poznać.
Uniósł podbródek, spoglądając na mnie.
- Trzysta pięćdziesiąt tysięcy.
- Czyli jakieś sto pięćdziesiąt - sprostował od razu Carl, z uśmiechem na twarzy bawiąc się skalpelem. Cóż, też bym tyle gdzieś obstawiał, bo podana przez naszego zabójcę kwota zdecydowanie była zawyżona. - Trochę bardziej byś się cenił, stary. Przyjąłeś zlecenie od włoskiej mafii. Mają trochę więcej pieniążków w portfelu.
- Znacznie więcej. - Zachichotał Austin.
- No i jeszcze zadanie, by się pozbyć kogoś, kto jest pod naszą ochroną? - Carl pokręcił głową, cmokając. - Powinieneś więcej wynegocjować. Ile byśmy mu teraz dali za współpracę, braciszku?
- Myślałem coś o czterystu tysiącach - rzuciłem, wcale nie będąc zaskoczonym tym, co po chwili usłyszałem.
- Chcę sześćset. - Głos mężczyzny był twardy, wymagający i chyba właśnie skorzystał z porady Carla. Szybko się uczył.
- Odpada. Możemy dać czterysta pięćdziesiąt.
To go nie zniechęciło do kontynuowania.
- Pięćset pięćdziesiąt.
Uśmiechnąłem się, łapiąc jego spojrzenie.
- Pięćset tysięcy, ostatecznie - powiedziałem, doprowadzając do sumy, którą sam sobie wcześniej ustaliłem, specjalnie podając wcześniej obniżoną kwotę.
Jego wzrok tkwił na mojej twarzy, szukając czegoś, co mógłby uznać za podstęp. Tylko że naprawdę zamierzaliśmy mu dać tę kwotę. Byłem gotów dać mu o wiele więcej, jeżeli to miało pomóc w doprowadzeniu nas do tego sukinsyna.
- Chcę otrzymać pieniądze w gotówce - zażądał, a ja bez chwili wahania przytaknąłem.
- Nie ma problemu. Carl przygotuje obiecaną sumę.
- Nie zabijecie mnie. Pozwolicie mi opuścić to miejsce i nie będziecie w żaden sposób ścigać.
- Oczywiście - odparłem, przystając na wszystko, czego się domagał. - Ty za to po uwolnieniu nie zaatakujesz nas ani naszych ludzi. To byłoby głupie z twojej strony.
Jego wzrok popłynął w stronę Austina, bo ten bez wątpienia był na jego liście. Chyba nadal wyżej niż Carl. Byłem nawet ciekawy, czym mu tak podpadł. Znając Austina, to mógł wszystkim.
- Zgoda. - To słowo wydawało się z trudem przejść przez jego gardło. Jakby zdawał sobie sprawę, że właśnie zawarł umowę z kimś, z kim nie powinien. - Czego w takim razie ode mnie chcecie?
- Z twojej postawy zakładam, że niewiele wiesz o tym swoim kliencie. Nie powiesz nam o nim nic, czego byśmy już nie wiedzieli. Jak dla mnie pytanie cię o niego będzie tylko marnowaniem czasu, dlatego po prostu skontaktuj się z nim - odpowiedział za mnie Carl, podnosząc się. - Bo chyba masz z nim jakiś kontakt, prawda?
Zwlekał z odpowiedzią, co Carl o dziwo przyjął z naprawdę szerokim uśmiechem. Wyciągnął rękę, a czubek srebrnego skalpela zetknął się z białym opatrunkiem na prawym ramieniu zabójcy, założonym przez Kevina.
- Nie zapominaj, że powinieneś odpowiadać na moje pytania, Milczuś. Inaczej może trochę... zaboleć, a wbrew pozorom nie chciałbym robić nic ponadto, co konieczne.
Mężczyzna zacisnął usta, by zaraz je otworzyć.
- Tak, mam z nim kontakt.
- No i ładnie, taka odpowiedź mi się podoba.
Tak, musiałem przyznać, że mi też się podobała. W dodatku Carl miał rację. Facet wziął zlecenie, otrzymując tylko informacje, które były niezbędne. Nic, czego byśmy sami nie wiedzieli. Oprócz tego sam chyba nie miał zbytnio czasu dowiedzieć się więcej. Byłem pewny, że Ameplio wymagał od zabójcy szybkiego wykonania zadania.
- W takim razie skontaktujesz się z nim i powiesz, że wystąpiły drobne komplikacje - oznajmiłem, zyskując tym całą jego uwagę.
- Jakie komplikacje?
Uśmiechnąłem się nieznacznie, spoglądając w jego oczy.
- Takie, że zostałeś przez nas złapany.
Na jego słabo okazującej emocje twarzy, teraz widziałem szczere zaskoczenie. Może nawet szok? W każdym razie patrzył na mnie, jakby nagle wyrosło mi coś na twarzy.
- Mam powiedzieć... prawdę? - Słyszałem w jego głosie powątpienie.
Carl się zaśmiał, zauważając to.
- Szczerość to podstawa, co nie?
- Nie ma sensu kłamać. Ta informacja i tak zapewne już do niego dotarła. - Podniosłem się, prostując plecy, gdy krzesło, na którym wcześniej siedział tak wygodnie Kevin, wcale nie było wygodne. - Jestem pewny, że już czeka na kontakt od ciebie.
Mój wzrok przesunął się po mężczyźnie, który powoli zdawał się rozumieć w co wpakował się tą jedną swoją decyzją. Przyjmując zlecenie, od którego powinien trzymać się z daleka. Teraz jednak już nie mógł tego cofnąć.
Uniosłem rękę, zerkając na zegarek.
- Przygotowanie pieniędzy trochę nam zajmie. Wychodzi więc na to, że masz właśnie czas dla siebie. - Mój kącik ust drgnął w uśmiechu przy następnych słowach. - Austin z tobą zostanie.
- Co? No chyba sobie żartujesz!
- Baw się dobrze, Austin - rzuciłem rozbawiony, idąc do drzwi. - Pamiętaj tylko, co mówił Kevin. W razie czego tyłek albo ramię. Poradzisz sobie!
Zaśmiałem się, słysząc za sobą jego przekleństwa.
Pora przygotować się na rozmowę z Ampelio.
Z Włochem, który miałem nadzieję, że niedługo nie wypowie już słowa więcej.
***
Gdy ponownie zobaczyłem twarz mężczyzny, byłem w pomieszczeniu już z dodatkowym towarzystwem. Nath przyjechał tu tak, jak go poprosiłem. Wraz z nim pojawił się tu Samuel. Kiedy tylko go zobaczyłem, po moim ciele przeszedł dreszcz niepokoju.
Skoro on był tutaj, Jocelyn została w domu z Paulem, dziewczynami i... Dave'em. Oprócz Paula nikogo więcej tam nie posłucha. Pomijając mnie, miałem wrażenie, że tylko Carl i Sam mogliby ją powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Możliwe nawet, że Carl potrafiłby szybciej wybić jej coś z głowy niż Samuel. Tylko że teraz to nie miało większego znaczenia, bo obaj byli tutaj.
A ona musiała być na mnie wściekła. Zdziwiłbym się, gdyby właśnie nie wysyłała w moim kierunku wszystkich przekleństw jakie znała po tym, co stało się w tamtym pokoju. W moim gabinecie.
Musiałem więc zaufać... jej przyjacielowi. Że w razie czego zainterweniuje nim będzie musiał to zrobić Dave. Wolałem po prostu tego uniknąć.
Nath siedział przed stolikiem, na którym wyłożył sobie przywiezione rzeczy. Jego głównym narzędziem i tak był laptop. To do niego podczepił przez kabel telefon przywiązanego do krzesła mężczyzny, będącego zaledwie dwa kroki od niego. Obserwował to, co Nathan robił i zdecydowanie nie był z tego zadowolony.
Co naprawdę mnie nie obchodziło. I tak miał tu za dobrze. Na razie.
Wzrok młodego przeskakiwał z ekranu laptopa na ekran smartfona, a on sam coś klikał i wstukiwał, zupełnie na tym skupiony. Nawet nie pytałem go, co takiego teraz robił. Nawet gdyby mi wyjaśnił obawiałem się, że mógłbym zrozumieć dość ograniczoną część tego. Wystarczyła mi wiedza, że celem tego miała być próba jak najdokładniejszej lokalizacji Włocha.
Czy to się uda? Wątpiłem w to. Tak samo wątpił w to Nath i powiedział o tym otwarcie. Że szanse na zlokalizowanie go w taki sposób będą znikome. Ameplio wiedział, czego może się po nas spodziewać. Na pewno nie umknęły mu informacje na temat zdolności naszego najmłodszego brata.
To Victor był tym, który nauczył go tej działki. Wydawało się nawet, że to on był tym, który zapoczątkował w młodym taką pasję do tego. Kiedy jeszcze nasze relacje z La Sargo były na stopie przyjacielskiej, nieraz współpracowaliśmy. Nasze tereny leżą obok siebie. Stykają się. I doskonale to wykorzystywaliśmy, mimo dzielące nasze rodziny zasady. W każdym razie nie było rzadkością zobaczyć ich swobodnie krzątających się po naszej posiadłości - Victora, Luke'a czy Madeline.
Victor często wykorzystywał swoje informatyczne zdolności, a Nath z fascynacją się temu przyglądał. Jako dziecko nie był z tym zbyt dyskretny. Victor nie zignorował tego. Poświęcił mu swój czas, zaczynając od zupełnych podstaw kończąc po rzeczach o wiele trudniejszych. Nath ani razu się nie poddał, gdy coś mu nie wychodziło. Brnął w to, rozwijając swoją pasję nawet samemu, aż doszedł do momentu, w którym jest teraz. Mimo to wiedziałem, że ciągle uczy się nowych rzeczy, szlifuje i ulepsza poznane.
Nie miałem wątpliwości, że mimo sytuacji między naszymi rodzinami, Nath darzył Victora niezwykłym szacunkiem.
- Gotowe. Powinno działać. - Odpiął kabel od telefonu. - Tak przynajmniej myślę.
Zmarszczyłem czoło.
- Nie jesteś tego pewien?
Gdy tylko usłyszał pytanie, na jego twarzy pojawił się grymas.
- Nie jestem - przyznał. - Poza domem nie potrafię się tak dobrze... skupić.
Przytaknąłem, rozumiejąc to, bo ta jedna rzecz nie zmieniła się przez lata. Wciąż to dom był miejscem, w którym wolał przebywać, naprawdę niezbyt często z niego wychodząc gdzieś indziej niż do ogrodu, co czasami szczerze mnie martwiło. Wiedziałem jednak, że Sam nie zostawiłby tego, gdyby coś go zaniepokoiło. Musiał wiedzieć najważniejsze. Szczególnie, że to z nim Nathan wydawał się mieć najlepszy kontakt.
Jak na zawołanie, to właśnie jego słowa usłyszałem jako następne.
- Trochę więcej wiary we własne możliwości, Nath. Potrafisz o wiele więcej nawet w takim miejscu.
Potrafił. Nie miałem co do tego wątpliwości. Nie mógł mieć ich nikt, kto znał go tak dobrze, jak my.
Drzwi się otworzyły, zwracając całą moją uwagę. Carl żwawo wszedł do środka, a zaraz obok laptopa Nathana opadła srebrna walizka. Carl spojrzał na zabójcę i z radosnym uśmiechem ją otworzył. To był drugi raz, gdy po twarzy mężczyzny wyraźnie przemknęły emocje.
- Pięćset tysięcy dolarów w zielonych papierkach. Wszystko to będzie twoje, jeżeli dobrze się spiszesz.
Ciemne oczy mężczyzny, jak zahipnotyzowane patrzyły na jej zawartość. Zakładałem, że nie miał jeszcze okazji zobaczyć tylu pieniędzy na żywo. Byłem pewny, że ich widok dodatkowo zmotywuje go do współpracy. Carl musiał być podobnego zdania.
Srebrne wieko walizki opadło, sprawiając, że mężczyzna zamrugał, gdy banknoty zniknęły z jego oczu.
- Postaraj się, Milczuś.
Nath zmarszczył brwi, natomiast w oczach Sama błysnęło rozbawienie, gdy obaj usłyszeli wymyślone przez Carla przezwisko, z którego zabójca chyba nie był zbyt dumny.
Zacisnął zęby, patrząc na mojego bliźniaka wzrokiem, który naprawdę mi się nie podobał.
- Jeżeli chcecie bym się z nim skontaktował, musicie mnie rozwiązać.
- Nie ma, kurwa, mowy - zaprzeczył od razu Austin, stoją z boku tuż przy Samuelu.
- Również nie uważam, by to było konieczne na tę chwilę. - Zaśmiał się Carl, prostując. - Przekaż wszystko co trzeba Nathowi, jestem pewien, że zrobi to tak, jak trzeba.
- Sukinsyny - mruknął pod nosem, co Carl skomentował jedynie szerszym uśmiechem.
A następnie czekaliśmy, pozwalając zająć się tym, co najważniejsze Nathanowi, który podążał za otrzymywanymi wskazówkami. Wiedziałem, że był czujny, analizując wszystko, co wychodziło z ust płatnego zabójcy.
Później czekaliśmy na odzew. Wbrew pozorom nie trwało to długo. Telefon zaczął wibrować, a na ekranie pojawił się komunikat o nieznanym połączeniu. Nath spojrzał na nas, szukając potwierdzenia, czy ma odbierać. Nasze głowy poruszyły się twierdząco.
- Wiesz, co mówić, Milczuś. - Carl mrugnął do niego, ale nim tamten zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Nath odebrał połączenie.
Mężczyzna przesunął po nas wzrokiem, a z jego ust wydostały się w końcu słowa:
- Zaszły pewne komplikacje.
Suchy fakt. Bez szczegółów. Wyprany z emocji.
Ale to nie przeszkodziło mężczyźnie po drugiej stronie, by się roześmiać. Ten głos. To był on. Potrafiłem go rozpoznać nawet przez jebany telefon.
- Chyba nawet wiem, jakie nazwisko noszą te komplikacje, ale zechciałbyś mi powiedzieć?
Mięśnie na twarzy zabójcy napięły się, jednak na tak krótką chwilę, że można byłoby to uznać za przewidzenie, ja jednak wiedziałem, że zrozumiał. Że miał być tylko przynętą. Chociaż Ampelio zdecydowanie nie pogardziłby martwą dziennikarką, jeżeli temu udałoby się tego dokonać.
- Sandersowie - wypowiedział mężczyzna, a jego ręce poruszyły się, jakby chciał się uwolnić. - Zataiłeś najważniejsze informacje, skurwielu.
Moje brwi powędrowały w jednej chwili do góry, gdy nie spodziewałem się tego usłyszeć.
- Być może. - Zaśmiał się. - Z drugiej strony wcale nie pytałeś, dlatego lubię żółtodziobów. Łatwo was wykorzystać.
Krzesło zatrzeszczało, gdy zabójca nie siedział już tak spokojnie. Szarpnął się, później jeszcze raz i jeszcze raz, co Ampelio doskonale usłyszał, sądząc po jego pełnym rozbawienia głosie.
- Bez obaw. Nie zabiją cię, mam rację, panowie? Z tego co wiem, rudowłosa ma się naprawdę dobrze. Ale chyba ta druga już niezbyt. Okazała się bardziej krucha niż się spodziewałem.
W moim ciele od nowa zgromadziła się cała wściekłość. Palący gniew, który szukał ujścia.
A mimo to, gdy się odezwałem, mój głos był spokojny.
- Przez cały czas zastanawiałem się, jakie ścierwo to mogło zrobić, bo przecież Ettore na pewno ma chociaż trochę godności, by nie wykorzystywać do naszych potyczek kogoś, kto w ogóle nie ma z tym nic wspólnego. Tymczasem okazuje się, że sięgnął już takiego dna, że jego pieski cieszą się z tego, co zrobiły dla swojego pana. To nawet trochę przykre, Ampelio. A może inaczej powinienem cię nazywać? Il cagnetto*? Zareagujesz na komendę? Dasz głos?
Parsknięcie Carla, a cisza ze strony Włocha dała mi niewielką satysfakcję, bo wiedziałem, że te słowa musiały go ruszyć. Mówiłem to wszystko, chcąc zdobyć jak najwięcej czasu dla Nathana, bo cokolwiek robił, z pewnością go potrzebował.
- No dalej, nie wstydź się - kontynuowałem. - Chciałbym usłyszeć, jak skamlą włoskie psy.
- Wciąż tak samo wygadany jak ostatnio - odparł, a mój kącik ust się uniósł. - Nie powinieneś traktować starszych od ciebie z większym szacunkiem?
- Nie wiekiem zdobywa się szacunek, ale skąd możesz to wiedzieć, skoro oprócz swojej starej dupy nie masz nic innego do zaoferowania?
Zaśmiał się ochryple.
- To nie było miłe.
- Nie miało być.
Spojrzałem na Nathana. Jego głowa poruszyła się na boki, przez co w duchu przekląłem, mimo że przecież się tego spodziewałem. Że go nie namierzymy w taki sposób. Będziemy musieli znaleźć inny.
- Obrażasz mnie, chłopcze, chociaż sam niewiele znaczysz - rzucił, na powrót skupiając moje myśli na rozmowie z nim. - Jesteś tylko pionkiem w rękach swojego najstarszego rodzonego brata. Wykonujesz polecenia zupełnie jak ja, czyż nie? Nawet ktoś zupełnie obcy stał się synem, którym ty nigdy nie będziesz. Zupełnie innej krwi, adoptowany, a ma więcej do powiedzenia niż ty. To jest dopiero przykre. Być nieistotnym. Bo tak właściwie to z nimi powinienem rozmawiać. Z Dave'em bądź Samuelem. Nie z tobą.
Stałem, słuchając go. Wszystkiego co mówił. Słowo po słowie. Te dotarły wyjątkowo głęboko, chociaż przecież nie powinienem w ogóle brać ich pod uwagę.
- Na twoje nieszczęście ten nieistotny syn i tak ma dużo do powiedzenia, szczególnie w tej sprawie, dlatego to ze mną będziesz rozmawiać - oznajmiłem spokojnie, chociaż czułem, jak moje palce coraz mocniej zaciskają się na stoliku.
- Problem w tym, że zupełnie straciłem na to ochotę. Mam dużo lepsze zajęcia niż rozmowa z kimś, kogo głos nie jest decydujący. Przekaż braciom, że moje stanowisko się nie zmieniło. Oddacie dziewczynę, a odejdę. Zrobicie to, a nikt inny nie ucierpi. To chyba uczciwa oferta, prawda? Przemyślcie ją.
Połączenie zostało zakończone. Rozłączył się, nim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć.
- Pierdolony chuj! - Wściekły głos Carla dotarł do mnie z lekkim opóźnieniem. Uniosłem na niego wzrok, kiedy mebel przy ścianie zatrzeszczał pod wpływem jego uderzenia. - Znajdę go. Choćbym miał nie spać dniami i nocami, znajdę go kurwa i zajebię chuja.
- Właściwie to... mam chyba jakąś wskazówkę, gdzie może być. - Nath w jednej sekundzie skupił na sobie całą naszą uwagę. Kątem oka widziałem, że nawet płatny zabójca się zaciekawił. - Dajcie mi chwilkę. - Jego palce zaczęły stukać o klawiaturę. Odłączył słuchawki i zerknął na nas. - Musicie się wsłuchać.
I tak zrobiłem, bo puścił fragment nagranej rozmowy.
- Włącz jeszcze raz - poprosił Sam, a ja jeszcze bardziej wsłuchałem się w moment, w którym coś usłyszałem.
- Czy to... syrena alarmowa? - zapytał niepewnie Austin.
Rozszerzyłem oczy.
- Straż pożarna. - To właśnie słyszałem. Syrenę dobiegającą z jednostki straży pożarnej. A później syreny wozów. - Jest gdzieś w pobliżu jednostki straży.
- Ja pierdolę - sapnął Carl, podchodząc do Natha, patrząc na ekran, jakby miał w nim coś zobaczyć. - Dałbyś radę dokładniej określić miejsce?
- Tak. Ustalę, gdzie o tej godzinie było wezwanie i powinienem przez to dotrzeć do odpowiedniej jednostki. Nie wiem, jak duży będzie to teren, ale postaram się go jak najbardziej zawęzić.
Oczy Carla zabłysły.
- Jesteś, kurwa, mistrzem, Nath.
Mogliśmy go znaleźć. Naprawdę mogło się to udać. Wątpiłem, by nawet zwrócił na taki szczegół uwagę. Jeżeli zrobimy to szybko, możliwe, że nadal tam będzie.
Usłyszałem chrząknięcie. Mój wzrok powędrował na mężczyznę, wciąż przywiązanego do krzesła.
- To wspaniała wiadomość, że jesteście na jego tropie, naprawdę, bo obecnie sam z chęcią bym go zajebał, ale czy możecie mnie już wypuścić? - Przesunął spojrzeniem po wszystkich w pomieszczeniu, ostatecznie zatrzymując się na mnie. - Zawarliśmy umowę.
- To prawda - przyznałem, odsuwając się od stolika i chowając dłonie w kieszenie spodni. - Rozwiąż go, Austin.
- Co? Dlaczego ja? Groził, że mnie zabije!
Na ustach zabójcy pojawił się kpiący uśmieszek, ja natomiast przewróciłem oczami.
- Nic ci nie zrobi. Złamałby naszą umowę. A jeżeli chociaż spróbuje, nie chciałbym znaleźć się w jego skórze. Ostatnio dość słabo panuję nad emocjami - powiedziałem, zerkając prosto w ciemne oczy zabójcy. Byłem pewien, że to wystarczyło, by zrozumiał, jaką głupotą byłoby atakowanie któregoś z nas.
Austin jednak wciąż widocznie się wahał. Sięgnął po broń, a zaraz wskazał skrytobójcę palcem, patrząc na niego.
- Jeżeli chociaż drgniesz w moją stronę, wpakuję w ciebie cały magazynek - ostrzegł.
A później podszedł do niego, zaczynając ostrożnie uwalniać jego kończyny. Mężczyzna siedział nieruchomo, możliwe, że biorąc sobie słowa Austina do serca. Nie ruszył się nawet wtedy, kiedy jego ręce były już wolne. Poczekał, aż Austin odejdzie od niego. Dopiero wtedy rozmasował nadgarstki.
Podniósł się, robiąc to niezwykle wolno, świadomy obserwujących go spojrzeń. Sięgnął po srebrną walizkę, a zaraz i po telefon.
- Zabieram tylko to, co moje. Trafię do wyjścia.
Uśmiechnąłem się kącikiem ust i skinąłem głową, nie zatrzymując go, gdy wyszedł z pomieszczenia.
Austin wyraźnie odetchnął, chociaż nie wyglądał na zbyt zadowolonego.
- Nie powinniśmy go puszczać. Może skontaktować się z Ampelio i wszystko mu przekazać.
- Może - przyznałem, doskonale będąc tego świadomy.
Podszedłem nieśpiesznie do okna, stając przy nim razem z Samuelem. Obaj bez żadnych przeszkód mogliśmy widzieć to, co działo się przed budynkiem. A przede wszystkim za bramą.
Obserwowałem to, jak mężczyzna po wyjściu z budynku, żwawo zmierza do furtki, nie kłopocząc się nawet z tym, by wcześniej znaleźć sobie jakąś bluzkę, jakby naprawdę nie chciał tu spędzić ani chwili dłużej. Utykał delikatnie na jedną nogę, co musiało być już zasługą Carla. Gdy sięgnął dłonią po klamkę, mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Ale tego nie zrobi. Wątpię, by FBI dało mu taką możliwość - dokończyłem.
- Co? - Austin w kilku krokach znalazł się przy nas, widząc to samo, co my. Kilku policjantów i Eve, która właśnie wyciągała rękę z odznaką. Nawet stąd mogłem dostrzec niedowierzanie mężczyzny. Uniósł powoli wolną rękę przed siebie, a następnie pochylił się ostrożnie, by położyć srebrną walizkę. Nawet nie drgnął, gdy na jego nadgarstkach ponownie zacisnęły się obręcze kajdanek założonych przez agentkę. Gdy jego wzrok odnalazł nasze okno... pomachałem mu. A kiedy to Eve tutaj spojrzała, oczy Samuela wydawały się pełne dumy. - Złamałeś umowę?
- Który niby punkt? - spytałem, zerkając na Austina. - Nie zabiliśmy go, pozwoliliśmy opuścić to miejsce wraz z pieniędzmi i nie ścigamy go. Nie moja wina, że akurat wpadł w ręce FBI. Ma facet po prostu pecha. - Wzruszyłem ramionami. Odwróciłem się od okna i zacząłem iść w stronę wyjścia. - Wracam do domu. Nienawidzę tego miejsca.
- Ja też będę wracał - przyznał Nath. - Mogę zabrać się z tobą?
- Jasne. Poczekam na ciebie przy samochodzie.
Gdy tylko przytaknął, wyszedłem. Mimo to nie byłem zbyt długo sam.
- Zaczekaj, Jay - usłyszałem za sobą znajomy głos. Nie zrobiłem tego, idąc dalej, jednak i tak bez problemu mnie dogonił. - Zaczekaj - powtórzył dosadniej, zagradzając mi drogę. - Musimy porozmawiać.
- Nie musimy. - Spróbowałem go wyminąć, ale nie pozwolił mi na to.
- Uważam inaczej.
- To już twój problem, Sam, nie mój - warknąłem zirytowany, ale on nie zamierzał odpuścić.
- Nie jestem lepszy, Jay. A ty nie jesteś gorszy. Twoje zdanie jest tak samo ważne, jak moje, Dave'a, Carla czy Natha. Razem decydujemy. Razem wybieramy najlepsze rozwiązanie. Wiem, że kiedyś było inaczej...
Pokręciłem głową, uciszając go.
- Kogo chcesz tym oszukać, Sam? Mnie czy siebie? Hierarchia zawsze istniała w tej rodzinie. Musi istnieć. Może być mniej widoczna niż u innych, możemy słuchać siebie nawzajem, ale ostateczne słowo i tak zawsze będzie należeć do Dave'a bądź ciebie. Moje nigdy nie będzie ponad wasze, więc nie wciskaj mi, że jest inaczej, bo to gówno prawda. - Strzepnąłem z siebie jego rękę. - Wiem, gdzie jest moje miejsce. Wiem, gdzie jest miejsce każdego z nas. Pogodziłem się z tym już. Daj sobie więc spokój, Sam, i nie poruszaj rzeczy, na które i tak nic nie poradzimy.
Wyminąłem go. Tym razem skutecznie, szybkim krokiem zmierzając do wyjścia.
Nie zatrzymywał mnie już.
* Il cagnetto (wł.) - pieseczek
***
Drobne ogłoszenie dla wszystkich, którzy mnie nie obserwują i nie widzieli informacji na tablicy: postanowiłam założyć TikToka (asteria_396) i trochę na nim podziałać w wolnej chwili. Zakładam, że będą się tam pojawiały jakieś niewielkie spoilery do Sandersów czy inne rzeczy z nimi związane. Jeszcze nie wiem, jak mi to wyjdzie, ale jeśli ktoś jest ciekawy, to zapraszam <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top