- § 2 -
Tylko wdech i wydech, Jocelyn. Jesteś najcierpliwszą i najspokojniejszą osobą na świecie. Nic a nic nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi. A w szczególności ten dziad, który jest twoim szefem.
– Czy ty sobie ze mnie kpisz, Harlet? Co to ma niby być?!
Powoli odwróciłam głowę, przenosząc spojrzenie z jego napiętej twarzy na nowo kupiony monitor, którego wskazywał otwartą dłonią. Pośród tych wszystkich rupieci dookoła, ten niezbyt wysokiej klasy sprzęt i tak wyglądał dość ekskluzywnie.
Zerknęłam na wyświetlony obraz, a to zdecydowanie mi wystarczyło, by wiedzieć, co właśnie przeglądał. Ponownie wróciłam do jego twarzy, patrząc na oczy ukryte za szkłami okularów.
– Zdjęcia.
Jego mięśnie szczęki w jednej chwili napięły się mocniej, gdy ta odpowiedź najwyraźniej nie była taka, jakiej oczekiwał.
– Widzę przecież, że to zdjęcia! – rzucił wściekle, wstając nawet ze swojego już wysłużonego, biurowego fotela, by pochylić się nad biurkiem i zacisnąć na jego krańcu dłonie. – Jeżeli to ma być jakiś żart, Harlet, to nie jest mi teraz do śmiechu – warknął. – Miałaś wyciągnąć więcej informacji o seryjnym i Sandersach, a ty po tych dwóch tygodniach, które ci dałem, wysyłasz mi zdjęcia Sandersa i jakiejś laski z bachorem? Nie jesteśmy jebanym portalem plotkarskim!
Pamiętać o wdechu i wydechu.
– Mój informator przestał być dyspozycyjny – powiedziałam sucho, wciąż nie odrywając wzroku od jego oczu, które przyprawiały mnie wyłącznie o mdłości. – Nie tylko ja nie mam obecnie żadnych nowych wiadomości. A propos „laski z bachorem”, była pacjentką seryjnego. Możliwe, że to ona miała być jego następną ofiarą.
Zmarszczył brwi, przyglądając się mi. Nie wiedział o tym. Oczywiście, że nie wiedział i nie było w tym nic dziwnego. Sandersowie i Dyrektor szpitala wspólnie zadbali o to, aby informacja, kto był lekarzem Sally, nie trafiła do osób trzecich. Jednak niezbyt wystarczająco, by zataić to przede mną.
– Chcesz mi powiedzieć, że miałaś szansę zrobić wywiad z potencjalną ofiarą SunSeala, a zrobiłaś tylko zdjęcia, jak łazi z Sandersem? – Pokręcił kpiąco głową. – Jesteś większą porażką, niż sądziłem!
Zacisnęłam nieznacznie zęby, oddychając jedynie przez nos. Pomalowane na granatowo paznokcie otarły się o wewnętrzną część moich dłoni, po chwili delikatnie się w nie wbijając.
– Nie miałam możliwości z nią porozmawiać. Była ciągle pod opieką Sandersów. Nie pozwoliliby na żaden wywiad – wyjaśniłam, chociaż nie wierzyłam, że właśnie się przed nim tłumaczyłam. Znowu.
– Nie wykręcaj się, Harlet. Gdybyś chciała, to zdobyłabyś go – rzucił, wraz z tymi słowami sunąc wzrokiem po moim ciele, nawet się z tym nie kryjąc. – Po prostu się nie postarałaś.
– Słucham? – wyszeptałam zaskoczona, gdy tym razem posunął się o krok dalej. O cholerny krok dalej.
Opadł z powrotem na fotel, nie opuszczając ze mnie swojego parszywego wzroku.
– Nie obchodzi mnie co zrobisz i jak to zrobisz, ale na jutro rano chcę mieć gotowy calutki wywiad z dziewczyną. Rozumiemy się?
– Sandersowie...
– Nie powinni stanowić dla ciebie żadnego problemu – dokończył, przerywając mi. – Pokaż im, jak bardzo opłaca się współpraca z tobą.
Poczułam, jak moje ręce drżą, gdy o wiele mocniej zacisnęłam dłonie. Gdy stałam w miejscu, nie mogąc z tym nic zrobić.
I doskonale o tym wiedział. Wiedział, że ma mnie w garści.
Bo musiałam wytrzymać jeszcze trzy miesiące.
– Tak, rozumiemy się – wydusiłam przez zaciśnięte zęby, z całych sił powstrzymując w sobie rosnący gniew. – Jeżeli to wszystko, zabiorę się do pracy.
Zanim stwierdzę, że pusta cela obok seryjnego mordercy kusi bardziej niż powinna – mruknęłam w myślach.
Po prostu będę robić swoje. Nie dla niego, a dla siebie. Jak zawsze.
Nie czekając, aż zdąży dodać coś od siebie, ruszyłam prosto do drzwi. Chciałam już stąd wyjść i najlepiej nigdy więcej nie wracać.
Cofnęłam się jednak gwałtownie, gdy te niespodziewanie otworzyły się tuż przed moim nosem. Kobieta, chyba nawet mnie nie zauważając, zwróciła się od razu do mężczyzny, trzymając przy piersi bezprzewodowy telefon stacjonarny.
– Przepraszam, to pilna sprawa – rzuciła szybko, podchodząc do niego żwawym krokiem, niemal wciskając mu telefon do ręki. Odsunęła się trochę, energicznie dając mu znać, by przyłożył słuchawkę do ucha. Zmarszczył brwi i chociaż niechętnie, zrobił to, a wtedy kobieta, która musiała być jego nową sekretarką, wydawała się w jeszcze większym napięciu oczekiwać jego reakcji.
To jednak nic nie zmieniło u mnie. Nadal chciałam stąd wyjść i miałam zamiar zrobić to jak najszybciej. Teraz była na to idealna okazja.
Ponownie wyciągnęłam rękę w stronę klamki, zaciskając na niej palce, a nawet otwierając już drzwi, dopóki usta tego dupka nie wymówiły mojego imienia.
– Zostań, Jocelyn. – Chłodny rozkaz w środku jego rozmowy zatrzymał mnie w miejscu. Zerknęłam na niego, ale on już powrócił do osoby, z którą rozmawiał przez telefon. – Tak, tak, proszę się nie martwić. Oczywiście, będzie tak, jak pana klient sobie życzy. – Skrzywiłam się, gdy na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Boże, dlaczego już zbierało mi się na mdłości? – Myślę, że to kwestia samego dojazdu. Proszę załatwić nam wejście, a resztą zajmiemy się sami. – Uniósł nagle wzrok, spoglądając na mnie. – W takim razie proszę przekazać klientowi, że Pani Harlet z przyjemnością przeprowadzi z nim wywiad.
Zmarszczyłam brwi, przekrzywiając lekko głowę. Wywiad? Kolejny? Przecież nie ma szans, że wyrobię się z tym dzisiaj.
Gdy tylko dostrzegłam, że zakończył rozmowę i oddaje telefon blondwłosej sekretarce, nie stałam już dłużej cicho.
– Nie biorę go na siebie – oznajmiłam od razu. – Niech ktoś inny zajmie się tym wywiadem. Mi już jeden zleciłeś na dzisiaj – przypomniałam, jakby miało go to cokolwiek obchodzić, ale Mason Ferry patrzył tylko na siebie i na zyski, które mógł osiągnąć. Wszystko inne nie miało znaczenia. – Nie dam rady zrobić dwóch.
– Tamten wywiad jest już nieaktualny – rzucił, zapisując coś szybko na żółtej karteczce. Uniosłam brwi, kiedy nie tego się spodziewałam, ale to sprawiło, że mój poziom czujności wobec niego wzrósł jeszcze bardziej. Oderwał kartkę i przesunął ją po biurku w moją stronę, przenosząc na mnie spojrzenie. – Masz wyjątkowe szczęście, bo chyba wpadłaś w oko seryjnego. Dzwonił jego prawnik. Nasz morderca chce wywiad. Z tobą. Wyraźnie zaznaczył, że z nikim innym nie będzie rozmawiać.
Patrzyłam na niego niepewnie, jakby miał zaraz powiedzieć, że to jego kolejne żarty, które mają mnie tylko bardziej pogrążyć, zniszczyć, upokorzyć, ale mijały sekundy, a on nic takiego nie zrobił.
Co tym razem kombinował?
– Wejście do więzienia... – zaczęłam, ale niemal od razu mi przerwał.
– Wszystko jest już załatwione. Zabieraj Paula i jedźcie na miejsce. Strażnik was wpuści i zaprowadzi do naszego cukiereczka. Reszty chyba nie muszę tłumaczyć. Jesteś przecież naszą najlepszą dziennikarką, Harlet.
Kobieta stojąca obok uśmiechnęła się przyjaźnie, jakby naprawdę wierzyła w prawdziwość słów tego sukinsyna. I chyba też tak było. Nie kojarzyłam jej, więc musiała być tu ledwo kilka dni, nie znała go jeszcze.
Powinnam ją ostrzec? Powiedzieć, by wynosiła się stąd jak najszybciej, kiedy ma jeszcze taką szansę? Dwie poprzednie uznały mnie za wariatkę, dopóki same nie przekonały się na własnej skórze do czego tak naprawdę Mason jest zdolny.
I to zdecydowanie był temat, który nadawał się na pójście w świat. Problem polegał na tym, że miałam związane ręce. Jeżeli ten dupek dowie się, że cokolwiek jej powiedziałam, nie odpuści mi.
– Jocelyn, nie mamy całego dnia – rzucił chłodno, niecierpliwiąc się, gdy stałam praktycznie bez ruchu. – Ten wywiad to twoja szansa. Nie zmarnuj jej.
Niemal prychnęłam. Moja szansa? Moją szansą miało być też wszystko co zrobiłam wcześniej, a wciąż tkwiłam w tym samym miejscu.
Podeszłam do jego biurka na tyle, ile tylko musiałam, i sięgnęłam po karteczkę, na której pod liczbami napisał imię i nazwisko.
– Do kogo to numer?
– Do jego prawnika. Masz dzwonić bezpośrednio do niego, gdyby wystąpiły jakieś problemy. Wiesz, gdzie się kierować, więc w drogę. Nie zawiedź mnie.
Ścisnęłam kartkę w dłoni, wsuwając ją do kieszeni czarnych spodni.
Przytaknęłam jedynie głową, bez słowa wychodząc. Nareszcie wychodząc i mogąc złapać normalny oddech.
Kiedy ja pozwoliłam mu tak bardzo sobą pomiatać?
Odkąd podpisałaś ten durny papier – szepnął głosik w mojej głowie, jakby chciał mnie tym jeszcze bardziej dobić. I brawo, udało mu się. Nie było rzeczy, której bardziej żałowałam. Byłam naiwna i właśnie za to płaciłam.
Zerknęłam na zegar, mając nadzieję, że dzisiejszy dzień nie skończy się lada moment. Miałam dziś zbyt dużo do zrobienia, bym mogła tak szybko świętować jego zakończenie.
– Znowu się wściekał?
Przeniosłam spojrzenie na bok, gdzie stał Paul. Najwidoczniej postanowił tu zaczekać, gdy zobaczył, że Mason woła mnie do siebie. Nie pierwszy i pewnie też nieostatni raz.
– O ile można to nazwać wściekaniem się – mruknęłam pod nosem, nie zatrzymując się. Brunet nie zamierzał zostać w tyle i już po chwili szedł ze mną równym krokiem. – Raczej jak zawsze poniżał i uprzykrzał życie.
Wzrok Paula zatrzymał się na mojej twarzy i chociaż patrzyłam przed siebie, czułam, jak uważnie mi się przygląda.
– Mam nadzieję, że nie wzięłaś sobie jego jakichkolwiek słów do siebie – zaczął, otwierając przede mną drzwi. – Powie wszystko, by cię zniszczyć.
– Wiem – przyznałam. – Ale potrzebuje czegoś o wiele więcej, by mu się to udało.
O wiele więcej.
– Pamiętaj, że zawsze jestem obok, gdybyś czegoś potrzebowała.
To swobodnie rzucone zdanie było czymś, co sprawiło, że na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Chociaż kocham tę pracę, bez niego zapewne już dawno ugięłabym się pod słowami Masona.
W tej chwili jednak znałam swoją wartość. Gdyby nie ja, ta stacja już dawno by upadła, straciła na czytalności i oglądalności. To ja ciągle zdobywałam tematy, które zwracały uwagę ludzi. Widziałam to, więc żadne jego słowa nie były w stanie tego zmienić. Sprawić, że zwątpię w swoje możliwości.
– Dzięki, Paul – odpowiedziałam szczerze, chwytając swoją torebkę i leżące na stole kluczyki, rzucając je w jego stronę. Pochylił się do przodu, łapiąc je w obie dłonie. – A teraz zbieramy się. Czeka nas ciekawy wywiad.
– Wywiad? – zdziwił się, patrząc na mnie co najmniej, jakbym mu powiedziała, że widziałam kosmitów za oknem. Przewróciłam na to oczami, chociaż wcale mu się nie dziwiłam. Mason rzadko kiedy mi na nie pozwalał. – Z kim?
Słysząc to pytanie, automatycznie się rozpromieniłam.
– Mam nadzieję, że nie boisz się krwawych historyjek, Paul. – Jego czoło delikatnie się zmarszczyło, a oczy podążyły za mną w zaciekawieniu. Uśmiechnęłam się szerzej. – SunSeal zaprosił nas na herbatkę. Chyba mu nie odmówimy, co?
Chwyciłam identyfikator, zawieszając go na szyi. Był moją przepustką. Kątem oka widziałam, jak usta Paula układają się w pełen ekscytacji uśmiech. Taak, jego też kręciły takie tematy.
Pora więc odwiedzić naszego mordercę w jego skromnych progach. A podczas tego wyciągnąć z niego wszystko, co tylko będzie możliwe.
Bo w końcu to mnie wybrał.
I to mi pozwoli usłyszeć swoją historię.
***
Gdy tylko moim oczom ukazało się więzienie, nieprzyjemny dreszcz od razu rozszedł się po moim ciele. Aura tego miejsca wręcz krzyczała, bym trzymała się od niego z daleka. Uciekała stąd jak najdalej. Tymczasem sama pchałam się do środka, w dodatku tuż przed nos seryjnego mordercy.
– Nie chciałbym tu nigdy trafić – mruknął Paul, zatrzymując samochód, krzywo patrząc na ponury budynek więzienia.
– Nie sądzę, by ci to groziło – prychnęłam. – Jesteś zbyt grzecznym chłopcem.
Sięgnęłam do schowka, wyciągając małą butelkę z wodą, biorąc z niej kilka dużych łyków. Ostatecznie wypiłam wszystko, co w niej było.
– Całe szczęście – zaśmiał się lekko. – Oby inni też mnie tak postrzegali.
Wysiadł z samochodu, zaraz otwierając tylne drzwi, by wyciągnąć potrzebny sprzęt.
Przymknęłam na chwilę oczy, biorąc głęboki wdech.
Ten wywiad faktycznie jest moją szansą. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze, może pozwoli mi nawet uwolnić się od Masona. Uwolnić lub przynajmniej sprawić, że trzy ostatnie miesiące obowiązującej mnie umowy nie będą aż takim piekłem.
Nie mogłam zmarnować tej okazji. Przez Sandersów już jedną straciłam.
Poprawiłam szybko włosy i ubranie, upewniając się, czy na pewno wszystko jest w porządku. Ostatni raz spojrzałam na telefon, zanim schowałam go do kieszeni.
No to do dzieła.
Również wysiadłam, błądząc wzrokiem po szarych murach. Przynajmniej będzie to jakaś nowość. Niecodziennie ma się przecież okazję zrobić wywiad w więzieniu.
Paul stanął obok mnie, trzymając już w ręce kamerę.
– Gotowa?
– Niezbyt – przyznałam. – Nie miałam czasu by przygotować pytania. W samochodzie nie mogłam się skupić.
– Przecież i tak nigdy z nich nie korzystasz – zauważył. – Leć na żywioł. Gościu nie jest nudnym człowiekiem. Nie będzie ci brakować pytań.
To fakt. Jego akurat było o co pytać.
– Ale jest psychiatrą – mruknęłam jeszcze, nieznacznie się krzywiąc. – Nie lubię ich.
– No proszę – zaśmiał się, wyraźnie rozbawiony. – Czyżbyś się bała, że nasz morderczy psychiatra cię przegada i jeszcze zdiagnozuje?
– Idiota – fuknęłam, wymijając go i ruszając prosto do wejścia.
– Patrz na plusy! – rzucił za mną. – Może miałabyś darmową terapię!
Nawet się nie odwracając, wyciągnęłam rękę do tyłu, pokazując mu środkowy palec. W tej chwili zasługiwał tylko na tyle.
Wesoło się zaśmiał, szybko zrównując ze mną kroku. Że on też potrafił dosłownie biegać z tą kamerą.
– Jak zamierzasz tam wejść? – spytał nagle, rozglądając się. – Od tak nas wpuszczą do środka?
Rozchyliłam już usta, by odpowiedzieć mu, że obecnie wiem niewiele więcej niż on, ale wtedy brama przed nami się otworzyła, a w jej świetle stanął więzienny strażnik.
Zatrzymaliśmy się, a mężczyzna wydawał się w tym czasie niemal w całości nas prześwietlić. Mój kącik ust drgnął w wymuszonym uśmiechu, gdy powrócił do mojej twarzy. Chwyciłam przewieszony przez szyję identyfikator, unosząc go, aby mógł dokładniej zobaczyć, co jest na nim napisane.
– Jocelyn Harlet, a to Paul Werton – powiedziałam, wskazując go ręką. – Jesteśmy z...
– Wiem skąd jesteście – mruknął, wyraźnie niezadowolony z naszej obecności. – Właźcie, nim zlecą się tu inni dziennikarze. Albo co gorsza fani SunSela.
Zerknęłam na Paula, unosząc nieznacznie brwi. Wzruszył jedynie ramionami.
Nie testując cierpliwości mężczyzny, razem z Paulem przemknęłam na drugą stronę, a przejście za nami niemal od razu zostało zamknięte. Skrzywiłam się, w tej chwili czując się o wiele mniej bezpiecznie. Wolałam przebywać po tej drugiej stronie. Ta nie była przyjemna nawet, gdy stałam tu w roli dziennikarza.
Wypuściłam z ust powietrze. Musiałam wziąć się w garść. Wywiad. Informacja. Szansa.
– Fani? To znaczy, że ma dużo wielbicieli? – zagadnęłam, próbując pociągnąć ten wątek dalej. Twarz funkcjonariusza się wykrzywiła, a sam postanowił ruszyć przed siebie bez żadnej odpowiedzi.
– Za mną – rzucił sucho.
Odchyliłam głowę, wzdychając cicho. Dlaczego ludzie nie chcą ze mną współpracować? Życie wtedy byłoby o wiele łatwiejsze. A na pewno ta praca.
– Wiedział pan, że SunSeal wleciał do topki najsłynniejszych i najgorszych seryjnych morderców? – powiedziałam, podbiegając trochę do przodu, by nie być za jego plecami. – Ta informacja na pewno dotarła do innych więźniów.
– Dotarła – potwierdził krótko, ale to wystarczyło bym szybko sięgnęła do kolejnych pytań.
– Jak zareagowali na wieść, że trafił do tego samego więzienia co oni? Boją się go?
– Boją? – Zaśmiał się. – Tu nie ma niewiniątek, pani Harlet. Nie ważne kim była pani za murami tego miejsca, tutaj nie ma to najmniejszego znaczenia. Więzienie rządzi się swoimi prawami. Nawet dla osadzonych w celi śmierci.
Zmarszczyłam brwi.
– Jak mam to rozumieć? – spytałam, mając nadzieję, że to zachęci strażnika do powiedzenia czegoś więcej. Szczególnie, że nie był zbyt rozmowny. A ja coś musiałam mieć. Cokolwiek.
Mężczyzna zmierzył mnie wzrokiem, by po tym znowu przenieść spojrzenie wprost przed siebie. Nie miałam pojęcia co sobie pomyślał, jednak nie miało to większego znaczenia, kiedy jego usta się poruszyły.
– Tak, że w tej chwili brak bezpośrednich kontaktów z innymi osadzonymi to najlepsze, co mogło go spotkać. Więźniowie mają swoją hierarchię. To oni tu rządzą, nie on. – Zerknął na mnie. – Rozumie pani?
– Sugeruje pan, że mogliby chcieć pokazać mu, gdzie jest jego miejsce?
Uśmiechnął się kącikiem ust.
– Ujęła to pani dość ładnie. Ale zdecydowanie zbyt łagodnie.
Mężczyzna uniósł rękę, zwracając uwagę łysego strażnika nieopodal. Ten przekazał coś koledze obok i ruszył w naszym kierunku, z zaciekawieniem patrząc na mnie i Paula.
– Co tam? Mamy dzisiaj media? – zapytał swobodnie.
– Polecenie od samego dyrektora – mruknął niepocieszony. – Mam ich bezpiecznie wprowadzić do środka i umożliwić przeprowadzenie wywiadu.
– No proszę – zaśmiał się – a który to taki chętny na paradowanie przed kamerą? Niech zgadnę, nasz psychiatra z depresją?
– Bingo. Jego prawnik o wszystko zadbał. Nawet o to, by podczas wywiadu siedział bez kajdanek.
Mężczyzna słysząc to, głośno zagwizdał. Jego głęboko osadzone oczy ponownie przesunęły się po mnie i Paulu.
– Podpisali już papiery?
– Jeszcze nie. Nawet nie wiem, gdzie są druki do tego – westchnął.
– Jakie papiery? – zaciekawił się Paul, podchodząc bliżej mnie.
Funkcjonariusz, który nas tu przyprowadził, o dziwo nie ociągał się z odpowiedzią. Przekręcił głowę, by móc spojrzeć na Paula.
– Dotyczące przede wszystkim zasad bezpieczeństwa.
– W tym wszelkich procedur w przypadku, gdyby któreś z was stało się zakładnikiem – dorzucił z wyjątkowym uśmiechem ten drugi.
Kątem oka dostrzegłam, jak brwi Paula w jednej chwili się unoszą.
– Nie strasz ich – rzucił strażnik, przewracając oczami. – Nigdy nie mieliśmy takiej sytuacji. To po prostu odgórne procedury.
– Bez obaw, odbijemy was w razie czego – dopowiedział mężczyzna z wciąż dobrym humorem. – Słuchajcie naszych poleceń, a będzie dobrze.
Na pewno Mason ucieszyłby się z mojego zaangażowania, gdybym stała się zakładnikiem. Może dostałabym podwyżkę?
Chociaż zdecydowanie wolałabym w końcu się od niego uwolnić.
Ruszyliśmy dalej, a mój wzrok nie przestawał uważnie śledzić całej drogi, którą musieliśmy pokonać, by dotrzeć do miejsca, które najpewniej zostało specjalnie wyznaczone do przeprowadzenia wywiadu.
Ale by móc przywitać przed sobą Rhetta, seryjnego mordercę, który nieprzerwanie jest na ustach całego świata, musiałam najpierw wszystko wyłożyć na stół. Dosłownie. A gdy już to zrobiłam, przeszłam razem z Paulem przez wykrywacz metalu, by zaraz i tak być przeszukaną przez strażnika.
To i tak nie był koniec. Miałam wrażenie, że korytarze i drzwi, przez które ciągle musieliśmy przechodzić, ciągnęły się w nieskończoność. Przynajmniej funkcjonariusz wydawał się być naszą dobrą przepustką. W przeciwnym razie pewnie stalibyśmy jeszcze przed pierwszym przejściem.
Rozejrzałam się, czując przechodzące mnie ciarki. Wygląd korytarzy zaczął się znacząco zmieniać, naprawdę nie dając zapomnieć, gdzie właśnie byliśmy. Już sama atmosfera sprawiała, że nigdy nie chciałabym trafić do takiego miejsca. Zbyt bardzo cieniłam swoją wolność.
Trochę zwolniłam, zrównując krok z Paulem. Zerknął na mnie nieznacznie, a jego kącik ust drgnął ku górze.
– Już wymiękasz, Harlet? – szepnął, idąc przed siebie.
– Nigdy – prychnęłam. – Będę miała ten wywiad i nic mnie nie powstrzyma. Nawet panujące tu warunki.
– Jak zawsze odważna – zaśmiał się cicho.
– Gdybym jednak została zakładnikiem, o którym wspominali, pamiętaj, by nagrywać.
Jego uśmiech tylko bardziej się powiększył.
– Oczywiście, jestem zawsze w gotowości.
Wraz z tymi słowami dotarł do nas przeraźliwy dźwięk alarmu. Spojrzałam do góry, kiedy kilka świateł zaświeciło się na czerwony kolor.
– Coś zrobiła, Jocelyn? – zapytał poważnie Paul, na co od razu posłałam mu gniewne spojrzenie.
– Przecież to nie moja wina!
– Kurwa – warknął funkcjonariusz, przechodząc przez chyba ostatnie już drzwi.
– Co się dzieje? – spytałam, idąc tuż za nim, gestem ręki przywołując do siebie też Paula i dając mu znać, by na wszelki wypadek włączył kamerę.
– Mamy rannego strażnika i więźnia – oznajmił. – Zostańcie tu.
Mężczyzna pobiegł dalej, jakby naprawdę sądził, że nasz zdrowy rozsądek zatrzyma nas tu w miejscu.
No i chyba był zbyt naiwny.
Słysząc coraz głośniej głosy różnych osób, zaczęłam biec w tamtym kierunku, ostatecznie o mało na nich nie wpadając. Chociaż wszystko działo się naprawdę szybko, mój wzrok i tak wyłapał kilka najważniejszych elementów.
Mężczyzna, który był transportowany na noszach zdecydowanie nie był strażnikiem. Był więźniem. Nie zdradzał to tylko strój, ale też pasy i kajdanki z jednej strony przyczepione do nadgarstków a z drugiej do uchwytów po bokach.
Zadrżałam, gdy dostrzegłam krew. Był cały we krwi.
– To SunSeal – wydusiłam, zmuszając się, by mój wzrok w końcu spoczął na jego twarzy. – Cholera, Paul, kamera na niego, już!
Wiedziałam, że nie muszę dwa razy powtarzać. Nie musiałam mu nawet tego mówić, bo zapewne zrobił to, nim w ogóle otworzyłam usta.
Dlatego dalej zajęłam się już swoją częścią.
Podbiegłam szybko do noszy, zaczynając mówić, nim strażnicy się zorientują, że wcale nie powinno mnie tu być.
– Jestem dziennikarką. Przyjechałam przeprowadzić wywiad, o który pan prosił. Co się stało? Dlaczego jest pan ranny?
– Cholera jasna! Co oni tu robią?! Wyprowadźcie ich stąd!
Zacisnęłam palce na noszach, nie mając zamiaru tak łatwo odpuścić. To nie mógł być przypadek, że znalazł się w takim stanie.
Głowa mężczyzny z trudem przekręciła się w moją stronę, a zmęczony wzrok odnalazł mój.
Przełknęłam ciężko ślinę, tylko na krótki moment uciekając spojrzeniem na jego klatkę piersiową, brzuch, na krew, która go pokrywała. Wszędzie miał rany kłute.
On umierał.
I wiedział o tym.
– Sa...
Szybko powróciłam do jego twarzy, oczu, gdy próbował coś powiedzieć. Jego spierzchnięte wargi znowu zaczęły się poruszać, jednak nie wydawały się wypuścić z siebie żadnego dźwięku.
Nie mając innego wyboru, pochyliłam się nad nim, niemal przystawiając ucho do jego ust.
– San... ders...
Drgnęłam, kiedy czyjeś dłonie owinęły się wokół moich ramion, odciągając od mężczyzny. Wpadłam na klatkę piersiową strażnika, kiedy przyciągnął mnie do siebie. Wciąż jednak patrzyłam prosto w oczy SunSeala, w których powoli gasło światło. Miałam wrażenie, że wraz z tym zostawił na moich barkach coś niezwykle ciężkiego. Jakby liczył na to, że nie zostawię jego sprawy nierozwiązanej.
– Co pani wyprawia?! – Zdenerwowany głos funkcjonariusza szybko znalazł drogę do mojego ucha. To był ten sam, który nas tu przyprowadził. – Zdaje sobie pani sprawę z tego, jak bardzo było to nieodpowiedzialne?!
Wydostałam się z jego uścisku, cofając o kilka kroków, by znaleźć się bliżej Paula. SunSeal zniknął z naszych oczu, a po jego niedawnej obecności świadczyły jedynie pozostawione na podłodze plamy krwi.
Cofnęłam się o jeszcze jeden krok, przykładając wierzch dłoni do ust.
– Wszystko w porządku? – spytał cicho Paul, uważnie mi się przyglądając.
– Tak – odparłam, chociaż mój wzrok i tak uciekł w kierunku, gdzie ostatni raz widziałam Rhetta.
Powiedział Sanders. Mimo jego słabego głosu wyraźnie to słyszałam. A może tylko chciałam to usłyszeć?
Funkcjonariusz głośno westchnął, jakby sam próbował sobie poukładać tę całą sytuację, aż w końcu ponownie się odezwał.
– Pójdą państwo ze mną. Teraz musimy załatwić o wiele więcej formalności – mruknął.
Zacisnęłam dłonie w pięści, zerkając na Paula. Chociaż tym razem nie wydusiłam z siebie żadnego słowa, byłam pewna, że podejrzewa, co krąży mi po głowie.
Że ktoś bardzo nie chciał, byśmy przeprowadzili ten wywiad.
A to z kolei mogło oznaczać tylko jedno. SunSeal planował przekazać nam coś, z czym najwidoczniej powinien siedzieć cicho.
Coś, o czym nie powinni dowiedzieć się inni. I to zdecydowanie było coś, czego powinnam się dowiedzieć. W końcu na tym polegała moja praca. W dodatku naprawdę nie zamierzałam odpuścić, dopóki nie poznam prawdy.
Szczególnie, gdy Sandersowie mogli być w to zamieszani.
Po raz kolejny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top