- § 16 -

Jocelyn

Zacisnęłam palce na umywalce, niechętnie patrząc na swoje odbicie. Na czerwone i podpuchnięte od płaczu oczy, które nawet teraz z trudem utrzymywałam otwarte, gdy te okropnie szczypały, a powieki wydawały się zbyt ciężkie. Jakby tego było mało, na moim policzku odbił się jakiś szalony wzorek. Westchnęłam, próbując przynajmniej doprowadzić do porządku swoje włosy, ale te nie były lepsze. Bez szczotki nie dało się ich nawet ruszyć. Kiedy próbowałam zrobić to palcami, tylko bardziej się wściekałam. O taką głupotę.

Opuściłam głowę, przymykając oczy. Pulsujący ból za nimi od nowa zaczął mi dokuczać. Tabletka przeciwbólowa, którą dostałam w nocy od Samuela, już dawno przestała działać, a ja nie miałam przy sobie swoich. Wszystko zostało w samochodzie, a ten… został przed klubem.

Wypuściłam z ust powietrze, jakby to mogło sprawić, że całe napięcie, które czułam, nagle zniknie lub przynajmniej złagodnieje, jednak wiedziałam, że potrzebowałam czegoś więcej. Znacznie więcej.

Jeszcze raz uniosłam wzrok, patrząc na swoje spojrzenie w lustrze. Nie mogłam się tu zatrzymać. Po tych wszystkich latach to tutaj się poddać. Przecież wiedziałam, że nie będzie łatwo. Było trudniej. O wiele trudniej niż dotychczas, ale to może znaczyło, że zbliżałam się bliżej celu. Mógł być krok lub dwa kroki dalej. Jeśli teraz odpuszczę, mogę stracić wszystko nad czym pracowałam.

Dlatego głowa do góry. Wytrzymałam piekło, które zgotował mi Mason, więc wytrzymam też wszystko inne.

Odkręciłam zimną wodę, obmywając nią twarz, aby trochę bardziej pobudzić się do działania. Wytarłam ją o wiszący niebieski ręcznik i odetchnęłam.

Głowa do góry.

Ruszyłam do drzwi, chcąc wyjść, jednak moja dłoń zamarła tuż nad klamką, gdy usłyszałam głosy. Bez problemu je rozpoznałam. Głosy tych bliźniaków zbyt mocno wyryły się w mojej pamięci. Przymknęłam oczy, próbując się skupić na tym, co mówili, a robili to wyjątkowo cicho.

– …zamknęła się w niej. – Przysunęłam się bliżej drzwi. – Chyba poruszyłem temat, którego nie powinienem. A raczej na pewno to zrobiłem.

Zacisnęłam usta, gdy w głosie Carla zabrzmiało coś, co wydawało się być poczuciem winy. Potrząsnęłam jednak głową, od razu to z niej wyrzucając. Dlaczego niby miałby je czuć?

– Kto by się tego spodziewał – mruknął Jay. – Ile już tam siedzi?

– Gdzieś z dwadzieścia minut.

Przekleństwo z ust prawnika, mimo że ciche i tak do mnie dotarło. Usłyszałam zbliżające się kroki. W jednej chwili chciałam odsunąć się od drzwi, jakby zaraz mieli mnie nakryć na podsłuchiwaniu. Tylko przecież wcale nie ukrywali tego, o czym rozmawiali. Musieli być świadomi, że słyszę każde ich słowo.

– Jay, postaraj się być dla niej trochę milszy, okej?

– Przecież jestem miły.

Szorstki głos, który usłyszałam, wcale tak nie brzmiał.

– No to bądź jednak bardziej – sprostował Carl. Byłam pewna, że ten gbur przewrócił na to oczami. Mogłabym się nawet o to założyć. I również o to, że na jego twarzy pojawił się grymas niezadowolenia. – Uśmiechnij się chociaż trochę. Wyglądasz jakbyś chciał kogoś zabić.

– To akurat nie odbiega od prawdy – odmruknął bratu, zaraz jednak dodając: – Ale to nie ty jesteś na tej liście, Jocelyn, więc przestań w końcu przyklejać się do tych drzwi i przysłuchiwać się naszej rozmowie, a jeśli chcesz lepiej słyszeć, proponuję przyjść tu do nas.

Rozchyliłam usta, by zaraz je zamknąć i posłać mu mordercze spojrzenie przez ścianę.

Cholerny dupek.

Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi, wychodząc z łazienki. Od razu zauważyłam go opierającego się o ścianę ze skrzyżowanymi na piersiach rękoma i patrzącego w moją stronę.

Posłałam mu niechętne spojrzenie, mimowolnie zwracając uwagę na jego w żaden sposób nieułożone włosy. Na czarną bluzkę, która opinała jego tors oraz długie spodnie, które także nie odbiegały kolorystycznie. Jednak w moje oczy najbardziej rzucił się srebrny wisiorek, a wraz z nim opadający na pierś niewielki medalion. Medalion z ich skorpionem. Znakiem rozpoznawczym.

Znałam go. Widziałam zbyt wiele razy. A przede wszystkim widziałam go tam. W pokoju, gdzie grube zasłony w kolorze zgniłej zieleni skryły mnie w swoim cieniu. Widziałam go na spince od mankietu, którą wyciągnęłam z nieruchomej dłoni Shany.

Nie! Nie, Shana, nie – krzyczałam, strącając z siebie dłonie policjanta, które zaraz znowu próbowały mnie schwytać. Wyrwałam się mu, upadając, ale szybko się podnosząc, unikając rąk mężczyzny. – Shana! Shana – zapłakałam, dopadając do niej.

Krew. Wszędzie była krew.

– Cholera, wezwijcie tu ratowników medycznych, już!

– Shana – wymówiłam jej imię po raz kolejny, ale nie odpowiedziała. W żaden sposób nie zareagowała, gdy potrząsnęłam jej ręką. – Odezwij się, proszę, odezwij.

Ręce mężczyzny znowu mnie objęły, nie chcąc puścić, nie ważne jak bardzo starałam się go odepchnąć.

– Już dobrze. Zabiorę cię do rodziców. Już dobrze.

Kręciłam głową, nic nie widząc przez łzy. Nie chciałam iść. Nie chciałam jej zostawiać, ale kolejna para rąk zacisnęła się na moich barkach, odciągając mnie od siostry, mimo że tak mocno ją trzymałam.

Złapałam jej dłoń, a wtedy poczułam za jej zgiętymi palcami coś twardego. Chwyciłam mocno mały przedmiot, chowając go w swojej dłoni, nim jej ręka wyślizgnęła się z mojego uścisku i bezładnie opadła na kanapę, gdy funkcjonariusze odciągnęli mnie dalej. Gdy nie mogłam nic zrobić, by zostać z nią dłużej.

Zamrugałam, orientując się, że zdecydowanie za długo wpatrywałam się w ten głupi medalion. Uniosłam spojrzenie, chcąc sprawdzić, czy Jay cokolwiek zauważył, ale jego zmarszczone brwi i badający wzrok mówił sam za siebie.

Zacisnęłam usta, odwracając się i idąc prosto do szafki przy łóżku, na której zostawiłam telefon. Z każdym swoim krokiem czułam na plecach palący wzrok Sandersów. A może tylko ten należący do Jaya?

Sięgnęłam po telefon, odblokowując go i zauważając nieprzeczytane wiadomości od Paula i Connora. Dużo nieprzeczytanych wiadomości.

– Skoro zdecydowałaś się wyjść już z łazienki, chciałbym, żebyś poszła z nami na dół – oznajmił Jay tonem, na który jego brat mruknął pod nosem niezbyt zadowolony.

– Jay chciał powiedzieć, że prosiłby cię, żebyś zeszła z nami na dół – sprostował Carl.

– Chciałem powiedzieć to, co powiedziałem – odparł twardo, zaraz ponownie zwracając się do mnie. – Będziemy zajmować się sprawą klubu. Byłaś jej świadkiem, więc powinnaś przy tym być.

– Ale nie musisz, jeżeli tego nie chcesz – dodał jego brat.

Ścisnęłam nieznacznie telefon, odwracając się w stronę braci. Wzrok skupiłam na prawniku.

– Po co?

– Bo może zauważyłaś coś, na co my nie zwróciliśmy uwagi, a każda informacja jest cenna – wyjaśnił.

– Chcę wrócić do domu – przypomniałam.

– I o tym również porozmawiamy.

Patrzyłam mu w oczy, widząc, że mówił prawdę. Że ten temat, który w tej chwili jest najważniejszy dla mnie, nie zostanie pominięty.

Dlatego skinęłam głową.

– W porządku – odpowiedziałam, wsuwając na razie telefon do kieszeni. – Nie traćmy więc czasu.

Usta Carla otworzyły się, gdy zerknął na tacę ze śniadaniem.

– Jeszcze nic nie jadłaś, może…

– Nie jestem głodna.

Wyminęłam ich, idąc w stronę drzwi, by zaraz znaleźć się na korytarzu. Nawet stąd usłyszałam syknięcie, które opuściło usta Jaya oraz ciche słowa Carla w odpowiedzi na to – „daj jej trochę czasu”.

Stłumiłam parsknięcie. Czas. Jakby czas kiedykolwiek mógł w czymś pomóc.

Chociaż szłam przodem, nie trwało to długo. Poczułam na ramieniu dłoń, a po sekundzie zobaczyłam Carla po swojej lewej.

Zacisnęłam usta. Czy on nie mógł zostawić mnie w spokoju?

– Idziemy do salonu – poinformował, a ja dopiero teraz się zorientowałam, że szłam, nie wiedząc w ogóle gdzie i w którą stronę. – Byłaś już w nim, gdy zakradłaś się do nas. Nadal mam twoją kartę pamięci z aparatu, a Jay chyba trzyma gdzieś tamten dyktafon.

Spięłam się, gdy sytuacja sprzed miesięcy znowu stanęła mi przed oczami. To było coś, co raz na zawsze chciałam wyrzucić z głowy, a jak na złość powracało jak bumerang. Skoro Carl to pamiętał, Jay też musiał. Wątpiłam, by los uraczył go słabą pamięcią.

– Patrz, jaką drogę pokonaliśmy od tamtego czasu – kontynuował radośnie. – Kto by pomyślał, że się zakolegujemy?

– Nie kolegujemy się – odparłam od razu, patrząc przed siebie.

Jego uśmiech tylko się powiększył.

– W takim razie przyjaźnimy? – rzucił, zerkając na mnie. Nic nie odpowiedziałam, co oczywiście wykorzystał, mówiąc: – Uznaję to za potwierdzenie, rudowłosa przyjaciółko. – Zmarszczyłam brwi, gdy na moment przycisnął mnie bardziej do swojego boku, jakby… jakby mnie przytulał. – Zawsze będę obok, gdybyś mnie potrzebowała.

Przekręciłam głowę w jego stronę, zupełnie odruchowo, gdy jego słowa mnie zaskoczyły. Zauważył to. Uśmiechnął się, zupełnie szczerze, jakby te słowa nie były żadnym kłamstwem.

Ale jak mogłam w to uwierzyć, skoro był tym, kim był? Nawet jeśli to nie on odpowiadał za to, co stało się lata temu, to przecież wychowywał się w tej rodzinie.

Robił to samo co oni.

– Mam wrażenie, że powędrowałaś myślami w kierunku, który nie stawia mnie w zbyt dobrym świetle. – Zaśmiał się lekko, a ja skrzywiłam się nieznacznie, gdy właściwie znowu odgadł tor moich myśli.

– Skąd to przypuszczenie? – zapytałam mimo to.

– Bo moje podążyłyby w tę samą stronę – przyznał. – Nie jestem święty, Jocelyn, żaden z nas nie jest, i wiem, że nie zaczęliśmy naszej znajomości zbyt dobrze, ale spróbuj spojrzeć na wszystko z innej strony.

– Z innej strony? – powtórzyłam, unosząc brwi.

– Tak, z innej strony. – Zatrzymał się przy schodach, a jego dłoń zsunęła się po moich plecach, spoczywając u ich dołu, gdy odwrócił się w moją stronę. Jego wzrok wydawał się złagodnieć. – Widzisz w nas tylko to, co najgorsze i nie chcesz zobaczyć niczego innego. Nie winię cię za to i właściwie rozumiem to. Nie zmuszę cię, byś zgadzała się z tym, co robimy, ale przynajmniej porozmawiaj z nami. Jesteś dziennikarką, Jocelyn. Nie zapominaj, że pytając też zdobywasz cenne informacje.

Pamiętałam, jednak sytuacja się zmieniła. Bardzo się zmieniła. Jeżeli zacznę pytać, oni też będą. Też będą chcieli kilku informacji, a to… nie wchodziło w grę. Na pewno nie teraz. Nie, kiedy nie miałam przewagi. Zapędziliby mnie w kozi róg. Szczególnie Jay i Samuel. Obaj wiedzieli, jak zadawać dobre pytania. Takie, które pozwolą im uzyskać to, czego chcą. Krok po kroku. Jakby tego było mało, obaj byli wyczuleni na szczegóły. Na drobnostki, które mogły doprowadzić ich do celu.

A mnie zgubić.

Powróciłam wzrokiem do Carla. Potrafił manipulować. Z całą pewnością potrafił to robić. Oczarować i wykorzystać. Przekonać do siebie. Razem z Jayem tworzył niebezpieczny duet.

Drgnęłam, gdy do całej naszej trójki dotarł nagle podniesiony głos mężczyzny. Jeżeli dobrze rozpoznawałam należał do Dave’a.

Wzrok braci przesunął się w dół schodów, w miejsce, do którego zapewne właśnie zmierzaliśmy.

– No to trafiliśmy w sam środek przedstawienia – rzucił Carl, nie wyglądając na zbyt zadowolonego.

– A są tu dopiero kilka minut – westchnął Jay, jak się spodziewałam, bez problemu nas słysząc. Odepchnął się od ściany, podchodząc bliżej. – Dave nie będzie miał dobrego humoru.

Spięłam się. I oni jeszcze chcieli w tym momencie tam iść?

Skrzywiłam się, znowu słysząc czyjś podniesiony głos. Tym razem należał do kobiety.

– Zapowiada się wesoło. – Śmiech, który wydostał się z ust Carla wcale nie brzmiał radośnie. – Okej, pora uraczyć ich naszą obecnością.

Nie miałam w tej kwestii nawet możliwości, by coś powiedzieć. Carl splótł nasze dłonie, zmuszając mnie, bym poszła razem z nim. Nawet Jay nie wydawał się tego przewidzieć, gdy jego wzrok opadł na moją dłoń złączoną z jego bratem.

Pokonywałam schodki, nie mając innego wyboru. Szczególnie, gdy Jay szedł tuż za nami, blokując mi drogę powrotną do pokoju. Jego wzrok wypalał mi dziurę w plecach.

Słowa kłótni dobiegającej z salonu stały się teraz o wiele wyraźniejsze. Dave faktycznie nie brzmiał na zadowolonego, a tym samym na będącego w dobrym humorze, jednak to samo mogłam powiedzieć o kobiecie, z którą się sprzeczał.

Gdy weszliśmy do pomieszczenia, to właśnie ich zobaczyłam jako pierwszych. Być może dlatego, że razem stali praktycznie na środku pokoju, wyglądając, jakby mieli skoczyć sobie do gardeł. I o dziwo to nie Sanders wydawał się być na dominującej pozycji.

Moje spojrzenie przeniosło się na mężczyznę, który stał tuż obok nich. Wystarczyła tylko chwila, bym go rozpoznała. I bym znów przeklęła go w myślach. Austin. Pamiętałam go aż za dobrze. Teraz jednak nie wydawał się nawet mnie zauważyć. Stał z lekko uniesionymi rękami, jakby nie chciał, by ta dwójka zbliżyła się do siebie chociaż o jeden mały krok.

– Nie powinno cię tam w ogóle, kurwa, być! – Wściekły głos Dave’a, skierowany do dziewczyny, przyprawił mnie o dreszcze. Do tej pory jego wybuchy złości widziałam jedynie z daleka. Z bezpiecznej odległości. To, co dzieliło nas teraz, ani trochę nie mogłam określić jako bezpieczną odległość.

– Musiałam tam pojechać – odwarknęła mu, na co rozbrzmiał jego głośny śmiech.

– Musiałaś – powtórzył. – Musiałaś.

Odwróciłam głowę, czując na plecach i nadgarstku dotyk męskich dłoni. Nie tych, które należały do Carla.

– Chodź – szepnął Jay, popychając mnie lekko do przodu.

Ruszyłam się, nie chcąc stać w samym przejściu. Przeszłam jak najbardziej bokiem, naprawdę pragnąc uniknąć znalezienia się w środku tej kłótni. Nie miałam innego wyjścia, jak przejść obok najmłodszego Sandersa. Nathan siedział na fotelu, trzymając na kolanach otwarty laptop, jednak wydawało się, że był bardziej zaciekawiony sceną przed sobą niż tym, co miał na ekranie.

Wiedziałam o nim niewiele. Tak naprawdę nawet nie miałam okazji, by gdzieś go widzieć. Miałam wrażenie, że większość czasu spędzał po prostu tutaj, w domu. Chociaż jego obrazy były naprawdę znane i chwalone przez krytyków, a on sam był zapraszany na różne wydarzenia, rzadko kiedy się na nich pojawiał. Jeżeli już, zjawiał się wyłącznie w towarzystwie któregoś z braci. Z tego co wiedziałam, nawet jego edukacja przebiegała od początku do końca w domu.

Podeszłam do miejsca, które wskazał mi Jay, siadając na środku pustej sofy. Przynajmniej przez chwilę pustej, bo Carl z radością opadł po mojej prawej stronie, uśmiechając się wyjątkowo szeroko. Przeklęłam w duchu, dyskretnie się od niego odsuwając. Powoli i tak daleko, jak tylko miałam możliwość. Mój wzrok opadł na Jaya, kiedy chciałam zobaczyć, gdzie usiądzie. On jednak podszedł do Samuela, zdecydowanie mówiąc mu coś cicho na ucho. Lekarz skinął głową, a jego usta się poruszyły, jakby coś potwierdzał.

A wtedy prawnik nagle zaczął tutaj wracać. Przesunęłam się gwałtownie w stronę Carla, prostując się, gdy Jay postanowił wybrać miejsce obok mnie, siadając swobodnie po drugiej stronie. Nie ukrywałam już grymasu. Przecież w tym głupim salonie mieli jeszcze sporo miejsc. Nie musiał wybierać tego!

Rozszerzyłam oczy, gdy poczułam pociągnięcie za bluzkę do tyłu. Moje plecy uderzyły o oparcie.

– Oprzyj się – rzucił Jay, a w jego głosie wyczułam rozbawienie. Zerknął na mnie kątem oka. – Będzie ci wygodniej.

– Pozwolisz, że sama ocenię, jak będzie mi najwygodniej – warknęłam i to by było na tyle, bo kłótnia przed nami wydawała się przybrać na sile, zagłuszając nawet moje myśli.

– Jesteś, kurwa, niepoważna! Zdajesz sobie chociaż sprawę, jakie skutki miał twój wyjazd?!

Austin zasłonił dziewczynę, gdy Dave zrobił krok w jej stronę.

– Porozmawiajmy spokojniej – poprosił go. – Nie załatwimy niczego krzykiem i nerwami.

– Zginęła już jedna osoba! – wyrzucił z siebie, zupełnie go ignorując i wciąż zwracając się do niej. – I najprawdopodobniej zginą kolejne, bo ten sukinsyn zrobi wszystko, by cię dorwać, Isa. Żywą lub martwą.

– Pojechałam tam tylko na chwilę. Nie sądziłam, że…

– Że co? Że cię zauważy?! – Zaśmiał się. – Czy ty siebie słyszysz, Isa? Paradowałaś mu, kurwa, przed nosem! – Dave zrobił kolejny krok w jej stronę. – Miałaś tylko jeden zakaz. Tylko jeden na wszystkie przywileje, które daje ci moja rodzina, a i tak go złamałaś!

– Nie prosiłam się o żadne przywileje! – wykrzyczała, a jej dłonie mocno się zacisnęły. Miałam wrażenie, że jej oczy dużo mocniej zabłyszczały w słabym świetle.

– A myślisz, że ja się prosiłem o to wszystko?! Zostało mi to wciśnięte w ręce – warknął. – Twoja rodzina od pokoleń pracuje dla mojej. Czy ci się to podoba, czy nie, musisz słuchać moich poleceń. Już wielokrotnie przymykałem oko na twoje wyskoki, ale tym razem to za wiele.

Pokręciła głową.

– Niczego nie rozumiesz.

– To mi wytłumacz łaskawie!

– Pojechałam tam, by pomóc dziewczynie, która mi pomogła, wystarczy?! – wyrzuciła z siebie, zaraz przeklinając pod nosem i odwracając się do niego tyłem. Jej szare włosy opadły delikatnie do przodu, gdy przechyliła głowę, przykładając dłoń do czoła. Austin od razu się cofnął, jakby nie chciał tracić jej twarzy z oczu. Wydawał się… martwić.

– Jakiej dziewczynie?

Wzdrygnęłam się, gdy to nie Dave tym razem się odezwał. Wzrok Isy odnalazł Jaya, zatrzymując się tam na dłuższą chwilę. W końcu odwróciła spojrzenie, zamykając oczy.

– Pomagała mi, gdy Verratti mnie przetrzymywał. To dzięki niej miałam wszystkie informacje. Nie mogłam jej zostawić, kiedy miała kłopoty.

Moje ramiona delikatnie opadły, gdy dotarło do mnie, co powiedziała. Pomogła tej dziewczynie, chociaż wiedziała czym może to skutkować. Nie zostawiła jej.

– Do diabła, Isa, wystarczyło nam o tym powiedzieć – rzucił Carl z westchnieniem. – Wysłalibyśmy tam kogoś, kto by jej pomógł.

– Nie. To ja musiałam tam pojechać – odparła, łapiąc spojrzenie Carla. – Jeżeli bym wam powiedziała, nie pozwolilibyście mi na to.

– Nie bez powodu – odmruknął Dave.

– Jak się domyślam, nie była to żadna błaha sprawa – stwierdził Jay, zakładając sobie nogę na nogę. Nie wydawał się być na nią zły. A może tylko tego nie pokazywał? – Jest już bezpieczna?

– Tak – potwierdziła. – Już nic jej nie grozi.

– Ale za to tobie grozi – odbił Dave, wciąż wrogo i niespokojnie.

A ja… chyba go rozumiałam. Bo jego złość wcale nie wydawała się dotyczyć dziewczyny.

Isabelle widocznie miała coś na to odpowiedzieć, ale to głos Samuela dotarł do nas wszystkich.

– Wystarczy, Dave – rzucił, cicho wzdychając. – Nie zmienimy tego, co już się wydarzyło. Skoro dziewczyna jest bezpieczna, to tę sprawę uznaję za zamkniętą. Teraz musimy się zastanowić nad tym, jak skutecznie pozbyć się Verrattiego i jego ludzi.

Mocniej ścisnęłam swoje palce, nie przestając poruszać nogą.

Pozbyć się. To właśnie robili. Pozbywali się niedogodności.

Drgnęłam, gdy na moje nogi opadła nagle męska dłoń. Zmarszczyłam brwi i od razu spojrzałam na Jaya, szukając wyjaśnienia, co jego ręka robi na moich udach. Po prostu leżała, ale…

– Trzęsiesz całą sofą – mruknął, nawet na mnie nie patrząc. – Irytuje mnie to, więc siedź, proszę, spokojnie.

Zamrugałam, nie tego spodziewając się od niego usłyszeć. W mojej głowie zebrały się już słowa, które miałam mu w zamian posłać w odpowiedzi, ale tak szybko, jak się pojawiły, tak szybko zniknęły, bo przecież… miał rację. Ruszałam nogą. Nawet dwiema. Mocno. I nie dało się ukryć, że wraz z tym trzęsła się też sofa.

– Przepraszam – mruknęłam więc, odwracając wzrok i tym razem starając się pamiętać o tym, by nimi nie ruszać. Mimo to ręka Jaya wciąż nie zmieniła swojego położenia, jakby ani trochę mi nie ufał, że będę w stanie to zrobić.

– Na chwilę obecną, dopóki czegoś nie wymyślimy, proponowałbym, abyś usunęła się trochę w cień, Isa – kontynuował Samuel, a ja wyczułam w jego głosie łagodność. – On chce ciebie i zrobi wszystko, byś trafiła w jego ręce. Nie możemy tak ryzykować.

Głowa dziewczyny delikatnie się przechyliła, gdy spojrzała mu w oczy. Uniosła brwi.

– Chcesz mi powiedzieć, że mam areszt domowy?

– Lepiej bym tego nie ujął – odparł Dave. – Dla pewności, że faktycznie się do niego zastosujesz, spędzisz ten czasu u nas.

Rozchyliła usta, wyglądając na szczerze zaskoczoną.

– To wyłącznie dla twojego bezpieczeństwa, Isa… – Słowa Samuela wydawały się tylko wyrwać ją z osłupienia i bardziej rozdrażnić. Rzuciła na niego wściekłym wzrokiem, robiąc krok w jego stronę.

– Nie jesteś moim ojcem, by decydować, co mi wolno a czego nie – warknęła, a ja wciągnęłam nosem powietrze, bo ta rozmowa raczej nie szła w dobrym kierunku. Szła w złym i to bardzo dużymi krokami.

Cichy śmiech Carla zwrócił jednak moją uwagę. Odwróciłam głowę, widząc go rozbawionego chyba tym, co musiało mu przyjść do głowy.

– Saddy – rzucił pod nosem, parskając. – Dobre.

Uniosłam brwi, a on spojrzenie, kiedy nagle zrobiło się dość cicho.

Jego wzrok powoli przesunął się po braciach, gdy spojrzenie każdego z nich było skupione wprost na nim, a oprócz tego również moje, Isabelle i Austina.

Niepewnie się uśmiechnął.

– No co? Nie mówcie, że to do niego nie pasuje – powiedział, jeszcze raz przesuwając po nich spojrzeniem. – Bo rozumiecie to, prawda? Jak połączymy Sam i daddy, to wyjdzie nam saddy – wyjaśnił radośnie, ale to tylko sprawiło, że Dave patrzył na niego, jakby jego brat postradał zmysły. Carl w końcu przewrócił oczami i machnął ręką. – Dobra, nie ważne, zapomnijcie o tym. Jesteście zbyt ograniczeni na to.

Isa pokręciła na to głową, ponownie zwracając się do Samuela.

– Co, jeśli się nie zgodzę tutaj zostać?

Lekarz otwierał już usta, ale to Dave znowu odpowiedział.

– Wtedy zwrócimy się do twoich rodziców – rzucił poważnie. – Chyba nie muszę ci mówić jaka będzie ich decyzja.

Isa niemal od razu rozszerzyła oczy, w widocznym niedowierzaniu. Nie dziwiłam się jej. Nie dziwiłam się nawet jej złości, która pojawiła się sekundę później.

– Pierdol się, Dave – wyrzuciła z siebie ze wściekłością, odwracając się i wychodząc z pokoju, nim ten zdążył cokolwiek jej odpowiedzieć.

– Pójdę za nią – odparł szybko Austin, zerkając na Samuela, chyba czekając na pozwolenie.

Sam skinął więc głową, biorąc głęboki oddech. Przetarł oczy, jakby ta rozmowa nie była dla niego wcale łatwa. Dave za to opadł na fotel za sobą. Nawet przez dzielącą nas odległość, słyszałam jego słowa wypowiedziane pod nosem. Te, że Isa jest nieodpowiedzialna.

Kątem oka dostrzegłam wzrok Samuela skierowany wprost na mnie. Tylko to wystarczyło, bym wiedziała, że lada moment, a cała ich uwaga skieruje się wprost na mnie.

Kiedy spojrzał też na Jaya, ten nie potrzebował większej zachęty do mówienia.

– Jocelyn chce wrócić do domu – powiedział, tak jak obiecał, poruszając ten temat, chociaż liczyłam na to, że zrobi to w odpowiedniejszej sytuacji. Przynajmniej nie mogłam powiedzieć, że nie dotrzymywał słowa.

Przekleństwo z ust Dave nie było jednak zbyt optymistyczne.

– Kolejna – syknął, co w jednej chwili naprężyło wszystkie moje mięśnie.

– Słucham? – zapytałam, łapiąc jego wzrok.

– To, co słyszałaś – odparł ostro. – Obie w tej chwili jesteście najbardziej zagrożone. Wybacz, ale nie masz zbyt pospolitej twarzy. Na pewno cię zapamiętał. Możliwe, że już cię sprawdził i wie, że jesteś dziennikarką, a to nie stawia cię w lepszej pozycji. Widziałaś do czego jest zdolny, a jest jedynie pionkiem kogoś gorszego. O ile Isabelle chcą mieć bardziej żywą niż martwą, to ciebie już niekoniecznie, dlatego powinnaś łaskawie usiąść na swoim cholernym tyłku i dziękować, że w ogóle chcemy ci pomóc. Jeżeli jednak chcesz się pchać w ręce śmierci, to już nie ze mną powinnaś rozmawiać.

Zacisnęłam zęby, gdy jego ton ani trochę mi się nie podobał. Mimo to zdawałam sobie sprawę, że miał rację. Dla tamtego mężczyzny sprawdzenie kim jestem na pewno nie stanowiło żadnego problemu. Tylko że zostanie tutaj było niewiele lepszym rozwiązaniem. Nie mogłam tu zostać, bo każdy kontakt z nimi przypominał mi o… Shanie. Nie potrafiłam tu siedzieć spokojnie bez myśli, że któryś z nich wbije mi zaraz nóż w plecy.

– I niby mam uwierzyć, że wy jesteście lepsi od niego? – rzuciłam, nim zdążyłam ugryźć się w język. Nie powinnam ich prowokować, a jednak ból w sercu nie pozwalał mi tego zignorować.

Nie odpowiedział na to. Czułam, że jego wzrok jest wbity prosto we mnie, a jednak nie usłyszałam od niego już żadnego słowa.

Za to usłyszałam osobę, której tak bardzo chciałam unikać.

– Jocelyn, czy moglibyśmy przejść gdzieś indziej i porozmawiać na osobności?

– Nigdzie nie pójdę – odparłam od razu, nie mając zamiaru nigdzie iść z Samuelem. Zwłaszcza z nim.

Nie wyglądał na zaskoczonego moją odpowiedzią.

– W takim razie prosiłbym was, żebyście nas zostawili samych na kilka minut.

Rozszerzyłam oczy, gdy to wcale nie szło tak, jakbym tego chciała. Bracia wstali bez żadnego słowa, a oba miejsca obok mnie zrobiły się wolne. Poczułam na ramieniu delikatny dotyk Carla, nim ten wraz z Jayem zaraz opuścił pomieszczenie.

Przymknęłam oczy, kiedy serce nagle mocniej zaczęło walić w mojej piersi.

Stresowałam się. To ewidentnie był stres. I to chyba większy, niż kiedy musiałam stawać twarzą w twarz z Masonem.

Bo wyzwiska o wiele łatwiej było mi znieść.

– Jay wspomniał mi, że nic nie zjadłaś.

To oświadczenie, aż zmusiło mnie do otwarcia oczu.

Boże, czy ten idiota naprawdę poskarżył mu się, że nie ruszyłam śniadania?

– To o tym chciałeś ze mną rozmawiać na osobności? Że nie zjadłam śniadania?

– Nie do końca, ale dzięki temu przynajmniej na mnie spojrzałaś. Unikałaś tego od kiedy tu weszłaś.

Nieznacznie się skrzywiłam. Zbyt spostrzegawczy.

– Nie unikałam – skłamałam, a jego prawy kącik ust delikatnie się uniósł.

– W porządku. Powiedzmy, że ci wierzę – odparł, zerkając na mnie. Nie wierzył ani trochę. Mimo to jego spojrzenie nie straciło tego głupiego… ciepła. – Tak naprawdę chciałem cię zapytać, jak się czujesz. Odpowiedziałabyś mi na to szczerze?

– Źle – rzuciłam, nie ukrywając tego. Przecież i tak o tym wiedział. – Czy taka odpowiedź cię zadowala? – spytałam, unosząc brwi.

– Po części – przyznał swobodnie. – Jestem pewien, że mogłabyś mi powiedzieć coś więcej.

– Ale nie chcę.

Skinął głową i nie wyglądał, jakby miał zamiar mnie do tego namawiać. To w jakimś stopniu sprawiło, że odrobinę odetchnęłam.

– Gdybyś zmieniła zdanie, nie wahaj się mi tego zasygnalizować.

Zacisnęłam dłonie, znów się orientując, że moje nogi wcale nie pozostawały spokojnie w jednym miejscu.

Nic w sposobie bycia Samuela nie dawało mi odczuć, jakby miał jakiekolwiek złe intencje. Jakby pod jego działaniami kryło się tak naprawdę coś innego. Nic takiego nie czułam. Wręcz zaczynałam się czuć przy nim… bezpiecznie.

A nie mogłam się tak czuć. Nie przy nim. Nie przy którymkolwiek z nich.

Wykorzystaliby to.

– To wszystko? – zapytałam, bo miałam wrażenie, że im dłużej tu byłam, tym on więcej wiedział. Nawet jeśli nic nie mówiłam.

To nie było normalne.

– Jeszcze mam kilka rzeczy, które chciałbym poruszyć.

– Zaskakujące – mruknęłam, na co naprawdę szczerze się uśmiechnął.

To też chyba nie było normalne.

– Cieszę się, że jesteś tak pozytywnie do tego nastawiona – odpowiedział, cicho się śmiejąc, nie wydając się ani trochę do mnie zrażony. A powinien być. Tak byłoby o wiele łatwiej. – Zdaję sobie z tego sprawę, że mi nie ufasz, Jocelyn. Dość mocno mi to pokazujesz, dlatego nie łudzę się, że uda mi się przekonać cię, abyś porozmawiała ze mną o tym, co stało się w nocy, ale przynajmniej posłuchaj tego, co mam ci do powiedzenia. Nie musisz mi nawet odpowiadać.

Przewróciłam oczami, jakby wcale nie obchodziły mnie jego słowa. Prawda była jednak taka, że ta głupia rozmowa stresowała mnie bardziej niż powinna. Moje serce przyśpieszyło w oczekiwaniu na to, co zamierzał powiedzieć. Czekałam, bo chociaż wiedziała, że w każdej chwili mogę stąd wyjść, nie potrafiłam tego teraz zrobić. Zostawić tego w tym momencie.

– Pierwsza śmierć, której byłem świadkiem, była moich rodziców – zaczął, a ja wstrzymałam oddech, nie spodziewając się tego usłyszeć. – Zostali zabici na moich oczach. Wciąż pamiętam tę chwilę. Tę jedną, gdy to się dzieje. Naprawdę wyraźnie, mimo lat, które już minęły.

Zacisnęłam usta, czując, jak paznokcie wbijają mi się w dłonie.

– Nie byłem z nimi jakoś szczególnie związany, ale gdy to się stało, miałem wrażenie, że cały mój świat runął. Nawet nie wiem, co dokładnie wtedy czułem, bo tego wydawało się być zbyt wiele. Żal, strach, złość, ból. Niesprawiedliwość – dodał, a jego wzrok był wpatrzony gdzieś w dal, jakby naprawdę powrócił do tamtego wydarzenia. Nie okłamywał mnie. – Gdyby nie reakcja Dave’a, jestem pewien, że zrobiłbym coś głupiego, bo w tamtej chwili niewiele miało dla mnie znaczenie. Te emocje były zbyt silne.

Przełknęłam ślinę. Dlaczego mi to mówił? To wszystko?

– Zostałem z tym właściwie sam, bo nie było nikogo, komu bym ufał, by czymkolwiek się podzielić.

Jego spojrzenie odnalazło moje. Uniosłam brwi.

– To jakaś sugestia?

– Niewielka – przyznał. – Byłem już dorosły, kiedy to się stało. To był moment, który dosłownie zmienił moje życie.

Przesunął wzrokiem po mojej twarzy, a jego palce delikatnie, właściwie niesłyszalnie, stukały o materiał fotela, na którym siedział.

Zastanawiał się nad czymś. Aż w końcu zdecydował się otworzyć usta i powiedzieć to, do czego najwyraźniej od początku zmierzał.

– Wiem o tym, co stało się kiedyś, Jocelyn. – Zamarłam, gdy to jedno zdanie odnalazło do mnie drogę. – Kiedy byłaś jeszcze dzieckiem.

Spojrzałam na niego gwałtownie, czując się, jakby ktoś nagle zabrał mi z płuc całe powietrze.

– Sprawdziłeś mnie? – wydusiłam, gdy dopiero teraz to do mnie dotarło. To, że bez żadnego problemu mógł to zrobić.

Zaprzeczył ruchem głowy.

– Dowiedziałem się od Nathana. Nie kazałem mu tego robić. Chciał tylko mieć pewność, że nic nam nie grozi – wyjaśnił. – Przekazał to tylko mi. Nikt więcej nie wie.

Przymknęłam oczy, zaraz je otwierając i kręcąc głową.

– Więc po to była ta cała historyjka? Liczyłeś, że się przed tobą otworzę i wszystko opowiem? – zakpiłam.

– Nie, nie taki był jej cel.

– Świetnie, bo myślę, że właśnie skończyliśmy rozmawiać – powiedziałam, wstając, a wraz z tym czując, jak mój żołądek boleśnie się przewraca.

Głupia, przecież to było do przewidzenia.

Tak cholernie do przewidzenia.

Samuel również się podniósł.

– Jocelyn…

Cokolwiek chciał powiedzieć, jego myśl przerwał dźwięk domofonu, który rozniósł się po domu. Zaraz ucichł, by znowu zacząć nieustannie dzwonić.

Ktoś musiał mieć sporo odwagi.

To nie była jednak moja sprawa. Ich goście, nie moi.

Ruszyłam w stronę wyjścia, chcąc w końcu opuścić ten przeklęty salon, być jak najdalej od niego, a przede wszystkim od Sandersa, ale zdążyłam postawić jedynie kilka kroków, bo tuż przede mną pojawiła się nagle męska sylwetka. Cofnęłam się gwałtownie, by na niego nie wpaść. Jego dłonie szybko znalazły się na moich ramionach, gdy się zachwiałam. Nathan.

– Wybacz, nie wiedziałem, że tu stoisz – powiedział, zabierając ręce, kiedy zobaczył, że utrzymałam równowagę. Jego wzrok uciekł na Samuela. – Przepraszam, że wam przeszkadzam, ale mamy dość nietypową sytuację.

Kątem oka widziałam, jak czoło lekarza się marszczy.

– To znaczy?

– Jakiś facet stoi przed naszą bramą i grozi, że jeżeli go nie wpuścimy, rozwali ją i zawiadomi policję.

Tym razem brwi Samuela powędrowały do góry.

– Dlaczego?

Twarz najmłodszego Sandersa skierowała się w moją stronę.

– Bo twierdzi, że siłą przetrzymujemy tutaj Jocelyn.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top