- § 15 -
Wracam już do Was po trochę dłuższej przerwie!
Rozdziały znowu powinny pojawiać się regularnie co 2 tyg.
i mam nadzieję, że nic mi w tym nie przeszkodzi
Pora wrócić do świata Sandersów! 💛
Jocelyn
Obejrzałam się za siebie, czując w swojej piersi mocno bijące serce, gdy skradałam się przez ciemny korytarz. Przełknęłam z trudem ślinę, ostrożnie przebiegając kilka kroków wprost do lekko uchylonych drzwi. Wślizgnęłam się za nie, zamykając je najciszej, jak tylko potrafiłam, by po tym w końcu odetchnąć z ulgą, kiedy pokonałam najcięższą drogę. Teraz tylko musiałam znaleźć Shanę…
– Jocelyn? – Napięłam się, a na mojej twarzy pojawił się grymas, gdy usłyszałam aż nazbyt znajomy głos. Odwróciłam niepewnie głowę, natrafiając na szeroko otwarte oczy siostry. Poszło dużo łatwiej niż zakładałam.
Zerwała się z kanapy, szybko do mnie podbiegając. Chwyciła mnie za ramiona, nerwowo zerkając w stronę drzwi, które przed chwilą zamknęłam. Również na nie spojrzałam, gdy zobaczyłam w jej oczach strach, zupełnie nie wiedząc dlaczego. W dodatku nie wyglądała na ucieszoną moim przyjściem.
I niestety to nie było coś, co mnie zaskoczyło.
Szybko powróciła do mnie wzrokiem, przesuwając spojrzeniem po mojej twarzy.
– Co tu robisz? – rzuciła wyraźnie zła. – Nie powinno cię tu być!
Skrzywiłam się, gdy jej palce mocniej wbiły się w moją skórę. Szarpnęłam ręką, uciekając od jej dotyku. Zacisnęłam zęby, patrząc na nią równie zła.
– Znowu nie dotrzymałaś obietnicy! – wyrzuciłam z siebie. – To miał być nasz dzień! Powiedziałaś, że zrobimy piknik, a znowu pracujesz!
Na jej delikatnej twarzy pojawiło się zaskoczenie, a zaraz zrozumienie i… zmęczenie.
– Przepraszam. Wiem, że ci to obiecałam, ale to była nagła sytuacja. Nie planowałam tego – odparła, znów patrząc na drzwi. – Tyle razy cię prosiłam, byś za mną nie chodziła.
Zamrugałam, czując łzy. Tak było za każdym razem. Przepraszała, później obiecywała, a następnie zupełnie o tym zapominała, znowu zajmując się pracą. Nawet teraz nie mogła mi poświęcić chwili.
– Nienawidzę twojej pracy – wyznałam, zyskując od nowa jej uwagę. – Nienawidzę tego, że jesteś dziennikarką. Kiedyś spędzałyśmy więcej czasu ze sobą.
Spuściłam wzrok, mając wrażenie, że jeżeli zobaczę jej oczy, rozpłaczę się. Tak bardzo brakowało mi tych dni. Miałam wrażenie, że… ją tracę. Dzień za dniem coraz bardziej, bo ta praca ją pochłaniała. Była ważniejsza. Pracowała nawet więcej niż mama czy tata.
Wzdrygnęłam się, czując na ramieniu jej palący dotyk i słysząc zimne jak lód słowa.
– Nie będziemy tutaj o tym rozmawiać, Jocelyn. To nie jest pora i miejsce na to. – Łzy zapiekły mnie w oczy. – Jestem pewna, że kiedy trochę dorośniesz wszystko zrozumiesz.
Nie chciałam dorastać. Nie chciałam być jak ona. Zatracona w pracy, bez czasu na własne życie.
Potrzebowałam jej, ale najwyraźniej ona nie potrzebowała mnie.
– Porozmawiamy o tym w domu – kontynuowała, rozglądając się po pomieszczeniu. – Tutaj nie powinno cię w ogóle być. Nie powinno – powtórzyła twardo, jakby chciała to podkreślić. – Tu nie jest bezpiecznie.
Ponownie strząsnęłam z siebie jej dłonie.
– Więc sobie stąd pójdę – odparłam przez ściśnięte gardło. – Tą samą drogą, którą tu przyszłam.
Zdążyłam postawić jedynie dwa kroki, nim się zatrzymałam, marszcząc brwi. Korytarzem ktoś szedł i to chyba prosto do nas.
Shana wyrzuciła z siebie przekleństwo, łapiąc mnie gwałtownie za rękę. Nie zdążyłam zaprotestować, kiedy pociągnęła mnie w stronę okna. Odsunęła długą zasłonę w kolorze zgniłej zieleni i pchnęła mnie na ścianę, tuż za gruby materiał.
– Nie ważne co się stanie, nie możesz pisnąć ani słowa, Jocelyn. Nie mogą się dowiedzieć, że tu jesteś – mówiła, ciągle oglądając się za siebie. Pochyliła się nade mną, łapiąc w dłonie moją twarz. – Wyjdź stąd dopiero, gdy będziesz pewna, że jest bezpiecznie, ani chwili wcześniej.
Wstrzymałam oddech, kiedy wyprostowała się, prędko zasuwając zasłonę tak, aby mnie zakryła. Odwróciła się w stronę okna, w ostatniej chwili, nim drzwi gwałtownie się otworzyły. Nie odważyłam się nawet drgnąć, gdy Shana ani trochę nie wydawała się żartować. Jeżeli chciała mnie tylko nastraszyć…
– Trochę wam to zajęło – odezwała się jako pierwsza. Zupełnie opanowanym głosem, niczym nie zdradzając, że stałam tuż obok niej, dosłownie na wyciągnięcie ręki.
Przez niewielką przerwę między ścianą a materiałem mogłam częściową ją widzieć. To, jak spokojnie odwróciła się do osób, które weszły do pokoju, nawet na moment nie uciekając spojrzeniem w moją stronę. Jakby mnie tu wcale nie było.
– Czyżbyś zdążyła się już za nami stęsknić, dziennikareczko? – zapytał jeden z nich z wyczuwalną kpiną. Przycisnęłam plecy do ściany, gdy ten głos nawet w najmniejszy stopniu nie brzmiał przyjaźnie, a ja zrozumiałam, że Shana wcale nie żartowała.
Miała rację. Nie powinnam była jej śledzić.
– Niezbyt, ale w końcu mamy interesy do załatwiania, prawda panowie? – odparła, znikając mi nagle z oczu, gdy ruszyła w ich kierunku.
Strach ścisnął moje gardło, gdy w żaden sposób nie mogłam jej zobaczyć. Ochrypły śmiech drugiego mężczyzny przyprawił mnie o dreszcze.
– W takim razie rozmawiajmy – rzucił, a jego kroki zaczęły zbliżać się w moją stronę, by zaraz ucichnąć, gdy mężczyzna głośno opadł na kanapę. – Może uda nam się coś ciekawego ustalić, Shano.
Zacisnęłam dłonie na materiale spodni, a zaraz powieki, czując, jak robi mi się zbyt gorąco, gdy wyglądało na to, że naprawdę omawiali coś istotnego.
Ale dlaczego to Shana z nimi rozmawiała? Kim byli? Może o to chodziło mamie, gdy krzyczała, że Shana pakuje się w kłopoty?
Nagle wszystko ucichło. Nie było słychać rozmów, najmniejszego ruchu czy nawet zegara, który jeszcze chwilę temu tykał gdzieś leniwie w tle. Słyszałam jedynie swój ciężki oddech.
Stałam nieruchomo, w dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostawiła mnie Shana. Stałam tak, nie mając odwagi odsunąć zasłonki i wyjrzeć.
Nie chciałam jej odsuwać.
Zsunęłam się po ścianie.
Było zupełnie cicho.
Nic nie słyszałam. Zupełnie nic.
– Shana, Shana, Shana – powtarzałam cicho, mając nadzieję, że zaraz wróci. Odsłoni te ciężkie zasłony i zabierze mnie do domu.
Jednak osoba, która nagle szarpnęła materiałem, nie była nią. To nie był moja siostra.
Poczułam łzy, kierując spojrzenie w stronę kanapy, nim jednak mój wzrok tam dotarł, wszystko zaczęło znikać. Rozpływać się.
A ja spadałam.
Drgnęłam, budząc się. Otworzyłam oczy, mrugając kilka razy, gdy łzy spłynęły po moich policzkach.
Sen. Znowu miałam o niej sen.
Przesunęłam spojrzeniem po pomieszczeniu. Po ścianach, meblach, najdrobniejszych szczegółach, które przypominały mi o tym, gdzie obecnie byłam.
Wypuściłam zebrane w płucach powietrze, próbując tym samym uspokoić rozszalałe serce.
Byłam u Sandersów. W pokoju, w którym zasnęłam.
Przekręciłam delikatnie głowę, obserwując promienie słońca przebijające się przez okno do środka, tylko bardziej oświetlające każdy zakątek pokoju. Mimo to górne światło wciąż było włączone.
Dlatego niemal automatycznie przeniosłam wzrok na mężczyznę swobodnie leżącego tuż przy mnie.
Został tu. Dokładnie tak, jak obiecał.
Obrzuciłam wzrokiem jego twarz, nie mając wątpliwości, że Jay nadal spał, ułożony wciąż w tej samej pozycji, w której widziałam go przed zamknięciem oczu. Oprócz delikatnie przechylonej głowy w moją stronę, nawet jego dłoń spoczywała na dokładnie tym samym miejscu ani odrobinę nie przesunięta w inne miejsce. Jego klatka piersiowa poruszała się w rytm spokojnego oddechu.
W tej chwili wyglądał... mniej gburowato. Nawet przyjaźnie. Jakby nie chciał i nie planował zakopać mnie co najmniej kilkanaście metrów pod ziemią, by mieć pewność, że już nigdy nie pojawię się przed jego oczami.
Opuściłam wzrok, oceniając dzielącą nas odległość. Nawet wciąż zaspana nie mogłam nie zauważyć tego, jak blisko niego byłam. Stanowczo bliżej niż powinnam.
Ale mimo to wcale nie czułam się źle. Czułam się nawet… bezpieczniej.
Dlatego nie drgnęłam. Nie ruszyłam się, chcąc przynajmniej jeszcze przez krótką chwilę czuć się tak, jak właśnie się czułam. Jakby naprawdę nic złego się nie działo, a sen był jedynie snem.
Zamknęłam oczy, skupiając się wyłącznie na jego obecności. Na jego delikatnym dotyku. Prostym, zwyczajnym dotyku, którego tak bardzo brakowało mi od dawna.
Jednak to i tak nie trwało długo. Dźwięk otwieranych drzwi dotarł do mnie bardzo wyraźnie. Nie otworzyłam oczu, decydując się nasłuchiwać, tylko że słyszałam niewiele. Osoba, która tu weszła była nadzwyczaj cicho, najprawdopodobniej nie chcąc nikogo obudzić. Mimo to Jay poruszył się, jakby to było wystarczające, aby wybudzić go ze snu, ja natomiast zacisnęłam powieki, nie chcąc zdradzić tego, że już nie śpię. Nie czułam się jeszcze na siłach, by z kimkolwiek się konfrontować, szczególnie z Sandersami.
Moje myśli od razu skupiły się na dźwięku, gdy coś zabrzęczało, jakby położone na blat stolika.
– Kto by się spodziewał, że cię tu spotkam. – Rozbawiony głos Carla o dziwo sprawił, że poczułam nieznaczną ulgę. To nie był Samuel. Po tym co się stało, nie byłam pewna, czy w ogóle będę w stanie spojrzeć mu w oczy. Wstyd zbyt bardzo palił mnie w policzki.
– Nic nie mów – odmruknął Jay, a jego zachrypnięty, jeszcze zaspany głos okazał się niemal moją zgubą, bo ku mojemu zaskoczeniu brzmiał naprawdę dobrze.
– Ależ nic nie mówię, braciszku. – Zaśmiał się, a poprzedni brzdęk rozbrzmiał teraz tuż za mną. Zapach śniadania bezlitośnie znalazł drogę do moich zmysłów, skutecznie je pobudzając i przypominając o tym, jak bardzo głodna byłam. Wystarczy chwila, a mój brzuch swoim głośnym burczeniem sam zdradzi to, że już nie śpię.
– Która godzina? – Poczułam, jak Jay podciąga się ostrożnie na rękach.
– Ta zbyt wczesna dla mnie – odmruknął. – Kilka minut po jedenastej. I zanim się zerwiesz z łóżka z myślą, że zaspałeś na jakąś rozprawę, Sam i Nath załatwili ci już wolne.
– Do diabła, mogli chociaż zapytać.
– Po co, skoro i tak byś się nie zgodził?
– Chociażby dlatego – rzucił, wyraźnie niepocieszony. Byłam przekonana, że na twarzy jego bliźniaka zawitał jeszcze szerszy uśmiech.
– Zapewniam cię, że nie będziesz się nudził. Isa i Austin niedługo tu dotrą.
Z ust prawnika uciekło ciche przekleństwo.
– Miejmy nadzieję, że Samuel jakoś załagodzi sprawę.
– Ja będę wniebowzięty, jeżeli po spotkaniu Dave’a z Isą nadal będziemy mieli coś takiego jak salon – prychnął. – Dave nie ustąpi, Isa też, do tego Austin będzie po jej stronie.
– Teraz to jeszcze bardziej wolałbym być w pracy – stwierdził Jay.
– I tak byś mnie z tym zostawił? Nie ma mowy. Jak cierpimy, to razem. Poza tym mamy gościa.
Z trudem powstrzymałam się przed przełknięciem śliny bądź nawet najmniejszym drgnięciem, gdy domyślałam się, gdzie teraz spoczywał ich wzrok. Czułam go na sobie aż za dobrze.
– Jest naszym gościem, nie tylko moim. Ty też możesz się nią zająć – zauważył, opuszczając nogi z łóżka. Po chwili ciężar jego ciała zupełnie zniknął. – Poza tym ona i tak chce wrócić do siebie.
– To nie jest dobry pomysł. Słyszałeś Sama. Byłoby lepiej, gdyby tu została.
Mimowolnie się spięłam, a moje serce zabiło mocniej i to nie w tym dobrym znaczeniu. Wiadomość, że Samuel chciał, bym tu została, nie oznaczała niczego dobrego.
– W takim razie życzę mu powodzenia w przekonaniu jej do tego. Idę do łazienki, zostań tu z nią jak możesz. Nie uśmiecha mi się poświęcać drugiej stopy.
Nic więcej nie powiedział. Wyszedł, zamykając za sobą drzwi o wiele mniej delikatnie niż zrobił to Carl.
Zostawił mnie tu z nim.
Powstrzymałam cisnący się na twarz grymas. Wciąż był cholernym dupkiem. Czego mogłam się spodziewać?
Ale przynajmniej w jednym miał rację. Nie zamierzałam tu zostawać, wśród nich, szczególnie po tym, co się wydarzyło. Zwłaszcza po tym.
Czy oni w ogóle przejęli się tym, co się stało? Jakkolwiek ich to ruszyło? To, że ta dziewczyna… nie żyje? Że została tak brutalnie zabita? Czy może to była już dla nich na tyle pospolita sytuacja, że nie miała dla nich większego znaczenia?
Nie ważne jaka była na to odpowiedź, zostanie z nimi było zwykłą głupotą, samobójstwem. Musiałam jak najszybciej zadzwonić do Connora i poprosić, by po mnie przyjechał. W nocy zadzwoniłam do niego tylko na krótką chwilę, gdy byłam jeszcze w łazience, żeby tylko mu powiedzieć, że jakoś się… trzymam. Teraz jednak potrzebowałam, by mnie stąd zabrał, bym mogła pomyśleć, co robić dalej.
Gdzieś głęboko w mojej głowie tliła się myśl, że powinnam to zgłosić na policję. Opowiedzieć o tym, co się stało z najmniejszymi szczegółami, bo przecież powinni coś z tym zrobić. Zająć się tym.
– Zanim twoje myśli podążą dalej, powiem tylko, że stanowczo odradzałbym ci angażowanie w to policji. – Bujany fotel zaskrzypiał, a ja zamarłam, słysząc głos Carla. – Chociaż wierzę, że chcesz dobrze, to nic dobrego z tego nie wyjdzie. Policja nic tutaj nie zdziała, jedynie będzie upierdliwym wrzodem na tyłku, którym będziemy musieli się dodatkowo zająć.
Otworzyłam powoli oczy, nie widząc sensu w dalszym udawaniu, że śpię. Poza tym wolałam widzieć co robi, dlatego uniosłam spojrzenie, kierując je wprost na bujany fotel, na którym teraz dość swobodnie siedział. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, nieznacznie się uśmiechnął, ale w przeciwieństwie do jego poprzednich uśmiechów, ten był… smutny.
– Oni nie pomogą, Jocelyn. Jeżeli pokładałaś w nich nadzieję, przykro mi.
Zacisnęłam usta. To było ostatnie, co bym robiła, bo doskonale wiedziałam, że w tej kwestii Carl wcale nie kłamał. Przekonałam się o tym na własnej skórze. O tym, jak niewiele znaczyły moje słowa, jeżeli ktoś wcale nie chciał ich słuchać. Jeżeli nie chciał, by kłopotliwa sprawa wyszła na jaw.
– W każdym razie my się tym zajmiemy – oznajmił, rozkładając ręce na drewnianych oparciach. – O wiele lepiej niż oni.
Wbiłam palce w pościel, gdy jego słowa niosły ze sobą obietnicę, a ja doskonale zrozumiałam jaką.
– Po prostu go zabijecie – odezwałam się, słysząc swój ochrypły głos, gdy to były pierwsze słowa, które powiedziałam po obudzeniu się.
Jego wzrok zatrzymał się na mojej twarzy, jakby szukał na to odpowiedzi. I dość szybko ją znalazł.
– Jeżeli nie zrobimy niektórych rzeczy, on i jego ludzi zrobią o wiele gorsze – odpowiedział, a jego głos, chociaż spokojny, wydawał się jednocześnie smutny i… zdeterminowany. – Nie możemy tego zostawić, pozwolić na to. Jeżeli inni zobaczą, że tak jawnie można nas obrażać, bez większych konsekwencji łamać zasady, które ustaliliśmy, znajdzie się więcej śmiałków, a tym samym więcej ofiar. To jest cały proces, działanie systemu. My jesteśmy tylko jego częścią, Jocelyn. Jeśli upadniemy, wcale nie będzie lepiej. Nasze miejsce najprawdopodobniej zajmie ktoś inny. Być może mający zupełnie inne zasady niż my. Gorsze.
– Dlaczego mi to mówisz? – zapytałam, tym razem nie patrząc na niego, bo to nie były słowa, które przeszły obok mnie obojętnie.
– Ponieważ uznałem, że powinnaś to wiedzieć. Kiedy ma się więcej informacji, łatwiej podjąć decyzję, prawda?
Albo dużo trudniej. Bo jak miałam wyjaśnić to, że im bardziej się w to wszystko zagłębiałam, tym bardziej nie miałam pojęcia, co tak naprawdę powinnam robić? Komu powinnam ufać i czy to, do czego wciąż dążyłam miało jakikolwiek sens.
Miałam wrażenie, że z każdym krokiem tylko bardziej zawodziłam. Nie tylko siebie, ale i… Shanę.
– Ale to nie jest raczej temat na teraz – rzucił nagle, żwawo wstając. – Powinnaś coś zjeść. Nie wiedziałem co lubisz, dlatego przygotowałem kanapki. Powinny ci smakować.
Podniosłam się powoli, widząc, jak okrąża łóżko. Chwycił tacę i bez żadnego ostrzeżenia położył mi ją na nogach.
– Gdybyś chciała coś jeszcze, jestem do dyspozycji. Najedz się. Porządnie, bo twój burczący brzuch słychać już z daleka. – Zaśmiał się ciepło, siadając obok mnie na łóżku, a zaraz kładąc się na nim poprzek, po części również na moich nogach. Zrobił to zupełnie swobodnie i naturalnie, zakładając ręce za głowę. – Wiesz, Jocelyn… Jakbyś chciała pogadać, jestem naprawdę dobrym słuchaczem – oznajmił nagle, spoglądając na mnie.
– Nie potrzebuję rozmowy – odparłam pusto, patrząc na kanapki. Każda z nich była przyrządzona z czymś innym, inaczej przyozdobiona. Wyglądały naprawdę smacznie.
Pokręcił głową, prychając.
– Zupełnie jakbym słyszał Jaya. Tylko że znam tego kretyna lepiej niż on sam siebie i wiem, że mimo to czasami potrzebuje się wygadać. Myślę, że ty również – dodał po krótkiej przerwie, jakby to miało coś zmienić.
Nie miałam zamiaru o czymkolwiek mu mówić. Tym bardziej o swoich myślach, emocjach, cholernym śnie. To było wręcz absurdalne.
Sięgnęłam po kubek, który zawierał ciepłą herbatę, jednak nim jej spróbowałam, Carl ponownie się odezwał.
– Chodzi o to, że… - przerwał, jakby nie wiedział, jak ubrać w słowa to, co miał w głowie. - Zanim przyszedłem tu ze śniadaniem, byłem u Jaya. Nie było go w pokoju, więc wszedłem tutaj, domyślając się, że jest z tobą.
Zmarszczyłam brwi, gdy właśnie wydawał się do czegoś powoli dążyć, a to nie podobało mi się.
– Do czego zmierzasz?
– Mówiłaś przez sen – odpowiedział niepewnie, zerkając na mnie, a ja poczułam nagle nieprzyjemny chłód. – Wiem, że pewnie nie powinienem tego poruszać, ale… Kim jest Shana?
Znieruchomiałam, gdy jej imię swobodnie przeszło przez jego usta. Gdy wypowiedział je tak, jak nikt dawno nie wypowiadał, a to sprawiło, że moje serce… zabolało o wiele bardziej.
Widziałam, jak Carl siada, podpierając się rękami.
– Przepraszam, jeśli…
Pokręciłam głową, nie chcąc, by kończył. Nie chcąc, by więcej o niej wspominał.
Odłożyłam tacę na bok.
– Masz rację, nie powinieneś tego poruszać – rzuciłam, odkrywając się i wstając. – Muszę do toalety. Pokażesz mi ją?
Nie patrzyłam na niego. Unikałam kontaktu wzrokowego, wiedząc, że w moich oczach znowu zaczęły pojawiać się łzy. Mimo to wiedziałam, że jego spojrzenie złagodniało. Złagodniał nawet jego głos, którym się do mnie odezwał.
– Jest za tamtymi drzwiami – odpowiedział, pokazując je dłonią, gdzie od razu spojrzałam.
Skinęłam głową, uciekając wprost w ich kierunku, wchodząc za białe drzwi, zamykając je, by zaraz po tym osunąć się wprost na ciemne płytki.
A wtedy już w żaden sposób nie mogłam powstrzymać łez, które spłynęły mi po policzkach. Bo znów wszystko wymykało mi się spod kontroli. Znów mi jej brakowało. Jej obecności, jej humoru, ciepła. Rad, które zawsze mi dawała.
Bo teraz nie miałam pojęcia co robić.
Znów nie wiedziałam, czy robię dobrze, starając się znaleźć tych mężczyzn, którzy byli wtedy z nią w pokoju. Wciąż nie wiedziałam, czy wybranie drogi dziennikarki było odpowiednie.
Nie wiedziałam, czy szukanie jakiejkolwiek sprawiedliwości miało sens. Nie ważne jak bardzo próbowałam, jak bardzo się starałam, byłam nikim. Nikim dla systemu, o którym wspomniał Carl. Bo to oni przecież byli na szczycie albo przynajmniej blisko niego.
Otworzyłam oczy, wpatrując się zamglonym spojrzeniem w duże lustro.
Mason miał rację.
Byłam jedynie nieudaną kopią siostry.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top