- § 12 -
Stukałam nerwowo w kierownicę, patrząc na drzwi, za którymi już kilka minut temu zniknęli Sandersowie. Klub. Naprawdę poszli do klubu. Miałam wręcz ochotę krzyczeć z frustracji. Śledziłam ich, licząc na to, że w końcu uda mi się coś na nich zdobyć. Dowody na ich nielegalne działanie. Tymczasem oni poszli się zwyczajnie zabawić. Jak gdyby nigdy nic.
Jeszcze raz zerknęłam na szyld klubu, krzywiąc się już na sam niebieski księżyc, który tam widniał. Znalezienie w Internecie tego, jakie atrakcje oferuje to miejsce, było łatwiejsze niż bym tego chciała. Kto by przypuszczał, że ten gbur leci na takie rzeczy? Wydawał się nie lubić wszystkiego, co się rusza. Mnie w szczególności.
Kolejne osoby weszły do środka, kiedy ja wciąż siedziałam w samochodzie, zupełnie nie wiedząc co robić dalej. Jak tak dalej pójdzie, Sandersowie prędzej stamtąd wyjdą niż ja cokolwiek postanowię. Dlaczego nie mogli wybrać sobie innego miejsca do spędzenia czasu? Takiego, gdzie nie czułabym się dziwnie już na samą myśl o ewentualnym przebywaniu w nim.
Zerknęłam na miejsce pasażera, kiedy na położony tam telefon przyszła wiadomość. Nie musiałam jej czytać, by wiedzieć, że nie zawiera żadnych miłych i uroczych słów. Mówiły o tym już same duże litery. Connor musiał znaleźć moją karteczkę, którą zostawiłam na łóżku, nim postanowiłam zupełnie niepostrzeżenie wymknąć się z domu. W żadnym stopniu nie czułam się bezpiecznie, kiedy nie było go obok, ale byłam pewna, że tym razem nie pozwoliłby mi ich śledzić. I tak ciągle się irytował, gdy namówiłam go do tego w dzień. Zresztą teraz nie powinno mi nic grozić. W końcu pan wielki prawnik chciał mnie jutro widzieć, a właściwie to dzisiaj. Atakowanie mnie nie miałoby żadnego sensu.
Wyciszyłam telefon, gdy przychodzące wiadomości wcale nie cichły, nie pozwalając mi się skupić. A musiałam to zrobić, by obmyślić sposób, jak dostać się do środka. Zakładałam, że pokazanie plakietki z informacją o byciu dziennikarką raczej zamknie przede mną drzwi niż je otworzy. Nie mogłam tam też wejść legalnie. Nowi klienci musieli przejść rejestrację, czymkolwiek ona była w tym przypadku. W każdym razie zanim dostanę nawet najtańszy bilet, Sandersowie wrócą już do domu.
Albo zanim w ogóle wyjdę z tego samochodu, decydując się cokolwiek zrobić.
Westchnęłam ciężko, doskonale wiedząc, że siedząc tu niczego nie wymyślę. Mogłabym nawet spędzić w tym aucie całą noc, a nadal nie miałabym żadnego planu. Po prostu nie umiałam planować. A nawet kiedy miałam już obmyślony od A do Z, to i tak nic nie szło zgodnie z nim.
Dlatego musiałam działać.
Odpięłam pas i wcisnęłam telefon do prawej kieszeni spodni, by mieć do niego w razie potrzeby jak najlepszy dostęp. Nawet jeśli nie zdążę gdziekolwiek zadzwonić, to zakładałam, że dostanie telefonem w głowę nie mogło być zbyt przyjemne.
Gdy tylko rozprostowałam nogi, zamykając za sobą samochód, niepewnie rozglądnęłam się na boki, jakby to miało mnie ustrzec przed jakimkolwiek niebezpieczeństwem na czas. Był to zwykły odruch. Robiłam to automatycznie, chociaż wiedziałam, że to nie ma większego sensu.
Potrząsnęłam głową, próbując nie myśleć o tym, że być może jeden z ludzi Sandersów właśnie czai się gdzieś w ukryciu, uważnie mnie obserwując i przekazując wszystko tym podłym braciom. Na pewno był gotowy, by w każdej chwili wykonać ich najmniejszy rozkaz.
Przymknęłam oczy. Nie myśleć o tym. Nie mogłam przecież popaść w jakąś cholerną paranoję. Nie pozwolę, by strach znowu miał nade mną władzę.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, teraz będąc tylko kilka kroków od drzwi. Mimowolnie przesunęłam spojrzeniem po bluzce i spodniach, które miałam na sobie, nieznacznie się krzywiąc. Wybrałam najbardziej neutralne ubrania, jakie tylko znalazłam w szafie, a tymczasem miałam wrażenie, że nie mogłam wybrać bardziej rzucających się w oczy. Będę tam niemal jak cholerna latarnia morska, a to ostatnie czego chciałam.
Westchnęłam ciężko, podwijając rękawy bordowej koszuli. Odpięłam dodatkowo jeszcze dwa guziki, odsłaniając delikatnie prawe ramię, a następnie wsunęłam dłonie we włosy, czochrając je, by stały się o wiele mniej ułożone. Na samym końcu przesunęłam językiem po wargach, nawilżając je, mając nadzieję, że to chociaż trochę wyglądało dobrze. Szczerze liczyłam na to, że światło w klubie nie będzie zbyt dobre.
Wzięłam głęboki wdech, wiedząc, że mam tylko jedno podejście i wciąż żadnego, nawet szczątkowego, planu. Jeszcze raz się rozglądnęłam, zaraz po prostu otwierając drzwi i wbiegając do środka, nim przyszłoby mi do głowy, by jednak się wycofać. Ufałam temu, że sytuacja sama wymusi na mnie jakieś działanie. Naprawdę temu ufałam.
Odszukałam wzrokiem dwóch ochroniarzy, których śmiech odbijał się od ścian pomieszczenia, gdy sobie o czymś opowiadali. Gdy tylko otworzyłam drzwi, ich nadal rozweselony wzrok spoczął na mnie.
Błagam, miejcie chociaż trochę empatii.
Szybko do nich podbiegłam, z przestrachem zerkając na drzwi, jakby te zaraz miały się otworzyć. Popisowo wpadłam na wyższego mężczyznę, czując, jak jego dłonie lądują na moich ramionach, najpewniej chcąc mnie uchronić przed ewentualnym upadkiem. Zachwiałam się, mocno łapiąc się ręki ochroniarza przede mną, łapczywie biorąc oddechy, co najmniej jakbym właśnie uciekła samej śmierci.
– Wow, wszystko dobrze? – zapytał zdezorientowany, przesuwając po mnie wzrokiem.
Pokręciłam głową.
– Ktoś… ktoś mnie gonił – wydusiłam, kiedy to jako pierwsze przyszło mi do głowy. – Biegł tuż za mną – powiedziałam drżącym głosem, przykładając dłoń do czoła. – Boże, on miał nóż. O mało nie umarłam.
Widziałam, jak mężczyzna zerka za mnie, patrząc porozumiewawczo na swojego kolegę.
– Pójdziemy to sprawdzić. Poczekaj tu – zarządził, na co spojrzałam na niego niemniej przerażona niż gdy tu wbiegłam.
– Chcecie mnie tu zostawić?! A jak on tu wejdzie, gdy was nie będzie?!
Znowu na siebie spojrzeli, jakby zaczęli to rozważać.
W końcu odezwał się ochroniarz, którego dłonie wciąż znajdowały się na moich ramionach.
– Zabiorę ją na dół – powiedział, zaraz zwracając się bezpośrednio do mnie. – Poczekasz tam, aż sprawdzimy najbliższą okolicę. Pamiętasz, jak wyglądał?
Tak, wraz z kolorem oczu i rozmiarem buta. Uciekałam idioci, a nie mu się przyglądałam. Nawet jeśli nie istniał.
– Nie wiem – odpowiedziałam, poruszając oczami, jakbym cokolwiek próbowała sobie przypomnieć. – Był ubrany na czarno, miał też chyba czapkę z daszkiem.
Obaj przytaknęli głową.
– Chodź – poprosił mnie, ręką wskazując schody.
Przyłożyłam dłoń do ściany, przytrzymując się jej i powoli pokonując schodek po schodku pod czujnym okiem mężczyzny. Moje serce tylko bardziej przyśpieszyło, gdy zdałam sobie sprawę, że naprawdę to zrobiłam, a przede wszystkim, że to zadziałało. Kto by przypuszczał, że to głupie kółko teatralne w szkole na cokolwiek mi się w życiu przyda.
Oby Sandersowie zrobili coś, co mi to wszystko wynagrodzi. Najlepiej coś, dzięki czemu zobaczę ich w pomarańczowych kubraczkach w więzieniu.
Gdy dotarliśmy na dół, moim oczom w pierwszej kolejności ukazały się masywne, dwuskrzydłowe drzwi. Docierająca zza nich muzyka była niczym drogowskaz. Tylko one dzieliły mnie od samego centrum klubu.
Zerknęłam w bok, gdy moją uwagę zwróciła kobieca sylwetka, która szybko się podniosła, gdy nas zauważyła.
– Hej, zostałabyś z nią chwilę? – zwrócił się do niej, przystając wraz ze mną przy ladzie. – Możliwe, że po okolicy kręci się jakiś psychol. Ktoś ją gonił z nożem – powiedział, wskazując na mnie głową. – Chcemy sprawdzić, czy nie ma go jeszcze w pobliżu.
– Jasne, nie ma problemu – odparła pogodnie.
– Dzięki – odpowiedział jeszcze, zaraz znikając za krętymi schodami.
Mój wzrok skupił się więc na… Molly. Właśnie takie imię miała wygrawerowane na przypiętej do stroju spince.
Jej spojrzenie opadło na mnie, a wtedy jej twarz rozświetlił delikatny uśmiech.
– Usiądziesz? – spytała, wskazując krzesło, na którym to ona jeszcze chwile temu siedziała.
Przytaknęłam, odwzajemniając uśmiech.
– Tak, dziękuję – odpowiedziałam jej, nie mogąc przecież ruszyć prosto do drzwi, zupełnie ją ignorując. Z drugiej strony miałam niewiele czasu, aby popchnąć to dalej. Zgadywałam, że tym ochroniarzom nie zajmie zbyt wiele czasu sprawdzenie terenu wokół klubu.
Usiadłam, niepewnie zerkając na drzwi. Musiałam tylko znaleźć Sandersów. Cała reszta mnie nie interesowała. Byłam pewna, że nawet teraz maczają palce w czymś nielegalnym.
– Może chcesz coś do picia? – zapytała odrobinę nieśmiało, na co moja uwaga szybko powróciła na nią. Chyba niezbyt wiedziała, co innego mogłaby mi zaoferować w tak dziwnej sytuacji. W końcu niecodziennie ma się styczność z osobą, która ponoć uciekała szaleńcowi. W dodatku moje zamyślenie musiała zupełnie inaczej zinterpretować. – Mogę szybko po coś skoczyć – zapewniła. – Powiedz tylko, na co miałabyś ochotę. Mamy tu trochę napojów – rzuciła, z całą pewnością chcąc mnie trochę rozweselić i odciągnąć myśli na inny tor.
I chociaż nic takiego szczególnego nie zrobiła, jej pozytywna energia wydawała się przejść wprost na mnie, odrobinę uspokajając, chociaż nie sądziłam, że byłam aż tak spięta. Uśmiechnęłam się delikatnie, bo przypominała trochę… moją siostrę. Pełna życia, energii, skora do pomocy każdemu, kto tylko jej potrzebował. Rzadko interesowały ją możliwe negatywne konsekwencje, jeżeli uznała, że tak po prostu powinna zrobić.
– Byłabym wdzięczna za trochę wody albo soku – przyznałam, bo szczerze mówiąc naprawdę zaschło mi w ustach.
Dziewczyna od razu się ożywiła, jakby to, że może jakoś się przydać, naprawdę ją ucieszyło.
– W takim razie poczekaj tu chwilę, zaraz wrócę.
Nie zdążyłam nawet przytaknąć, a dziewczyna zniknęła już za o wiele mniejszymi drzwiami niż te, które prowadziły do głównej sali. Delikatnie je przymknęła, zostawiając mnie tu samą. Naprawdę samą.
Zerknęłam na dwuskrzydłowe drzwi, których właśnie nikt nie pilnował. Przez myśl przeszło mi tylko jedno: to była moja szansa.
Wstałam, przystając w półkroku, gdy… zawahałam się. Mimo to szmer dochodzący z pomieszczenia, w którym zniknęła Molly, popchnął mnie dalej. Pchnął mnie w kierunku drzwi, za które szybko się wślizgnęłam, nie chcąc, by ktokolwiek mnie na tym nakrył. A szczególnie sama dziewczyna.
Zmrużyłam nieznacznie oczy na naglą zmianę oświetlenia. Zamknęłam drzwi, zaraz po tym kilkoma dużymi krokami przechodząc bardziej na bok, by nie stać tuż przy nich na samym widoku. Dopiero wtedy pozwoliłam sobie odetchnąć z ulgą i przesunąć spojrzeniem po pomieszczeniu.
Było o wiele mniej ludzi niż się spodziewałam. Jakby tylko nielicznym udawało się tutaj dostać albo jakby jedynie ta garstka była zainteresowana tym, co oferowało to miejsce. Albo też jedno i drugie.
Muzyka nie była za głośna. Raczej sprzyjała odprężeniu się niż chęci wyszalenia się. Ponadto chyba też idealnie pasowała tancerkom, które nieskrępowane odgrywały swój wyćwiczony pokaz w skąpych strojach, przyciągając niejedną parę oczu. Wbrew pozorom nie było tu tak źle, jak już zdążyłam założyć w swojej głowie. Było… okej.
Mój wzrok przesunął się w głąb pomieszczenia, ilustrując kolejne zakamarki. Mimowolnie zatrzymałam się na zajmowanej w rogu sofie, i niemal od razu poczułam rozchodzące się po policzkach ciepło, gdy zdałam sobie sprawę, na co właśnie patrzyłam. Mężczyzna siedział w niewielkim rozkroku, z głową swobodnie odchyloną do tyłu, z palcami prawej dłoni wsuniętymi we włosy kobiety, która… przed nim klęczała. Jego usta poruszyły się, a oczy nagle otworzyły, przesuwając się w bok, jakby wyczuł, że ktoś mu się przygląda. Spojrzał prosto na mnie. Kiedy tylko jego usta uformowały się w zadziornym uśmiechu, miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Szybko się odwróciłam, jeszcze szybciej stamtąd odchodząc, mając nadzieję, że nie zdążył przyjrzeć się mojej twarzy.
Do cholery, jednak nie było „okej”. Teraz niemal błagałam w myślach, bym nie trafiła na Sandersów w trakcie podobnej sceny. Nie chciałam być czegoś takiego świadkiem. Zdecydowanie nie chciałam.
Szłam przed siebie, starając się od teraz trzymać wzrok wystarczająco blisko, by znów nie zabłądzić nim w podobne miejsca. Tylko że jakoś musiałam znaleźć tych cholernych braci. Gdzie mogli siedzieć? Na pewno byli VIP-ami, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Teraz zostawało tylko pytanie, gdzie te VIP-y miały swój kącik.
Jęknęłam, gdy niespodziewanie na kogoś wpadłam. Cofnęłam się o krok, ale wtedy dłoń mężczyzny zacisnęła się na mojej prawej ręce, a nim cokolwiek zdążyłam zrobić, obrócił ją wewnętrzną stroną do góry, patrząc na mój nadgarstek.
Szarpnęłam nią, chcąc się uwolnić z jego uścisku, ale to nic nie dało.
– Puszczaj – rzuciłam przez zęby, unosząc wzrok, by zobaczyć kogo tak właściwie miałam przed sobą, ale nim zdążyłam to ustalić, mężczyzna sam dał mi odpowiedź.
– Pójdziesz ze mną. Jestem z ochrony – oznajmił niezbyt przyjaźnie, wciąż trzymając palce owinięte wokół mojego nadgarstka, natomiast drugą ręką sięgnął po krótkofalówkę. – Znalazłem ją – powiedział, a ja w jednej chwili się skrzywiłam. Przecież nie mogłam tak szybko wpaść. Wiedziałam, że coś za dobrze mi idzie.
– Pan nie rozumie – zaczęłam, wysilając właśnie wszystkie swoje szare komórki. – Ktoś mnie gonił…
– To już nie moja sprawa. To nie ja tu jestem decyzyjną osobą – mruknął, przenosząc rękę na mój bark, jakbym miała mu zaraz uciec. Cóż, rozważałam to. Przekręcił głowę, jakby jeszcze na kogoś czekał. Wtedy zauważyłam jak najprawdopodobniej jego kolega z ochrony prowadzi w naszą stronę Molly. Dziewczyna szła cała spięta, z opuszczoną głową. – Idziemy – zarządził, popychając mnie lekko do przodu.
Odwróciłam się do niego, posyłając mu zimne spojrzenie, którym ani trochę się nie przejął. Szłam więc posłusznie do przodu, tam, gdzie mnie prowadził, zastanawiając się w tym czasie co powiem osobie, która zarządzała tym miejscem. Co niby mogli mi zrobić? Najwyżej sprawa skończy się z udziałem policji, jednak wątpiłam, by chcieli ją w to angażować tylko dlatego, że weszłam tu bez pozwolenia.
Mężczyzna wskazał ręką na schody, zagradzając mi każdą inną możliwą drogę. By to szlag.
Weszłam po nich niezbyt zadowolona na niewielką antresolę, zastanawiając się jak bardzo Connor będzie zły, gdy poproszę go, by tu przyjechał. Chociaż raczej powinnam dać znać Paulowi. Gdy zbiorę tu media nie będzie im do śmiechu…
O mało nie przewróciłam się na ostatnim schodku, gdy moje spojrzenie opadło wprost na braci Sanders, którzy z niezwykłą swobodą zajmowali narożną sofę. Widziałam, jak wzrok Carla powoli przesuwa się na mnie, jakby jedynie chciał zobaczyć, kto właśnie zakłócił ich spokój. Prawnik natomiast wydawał się opróżniać już kolejną szklankę alkoholu, w żadnym stopniu nie racząc mnie spojrzeniem.
No dobra, może chciałam ich znaleźć, ale już niekoniecznie chciałam stanąć tuż przed nimi przyprowadzona przez ochronę. Nie tak miało to wyglądać.
Moje spojrzenie przesunęło się na mężczyznę siedzącego naprzeciwko nich. Na jego oczy, które w tej chwili lustrowały dokładnie moją twarz, a ja już w pierwszej sekundzie poczułam, jakby coś mocno było nie tak. Zwykły impuls, który przyszedł nieoczekiwanie, pozostawiając dziwny niepokój. Zupełnie irracjonalny, bo przecież mężczyzna tylko siedział. Mimo to moje ciało instynktownie się wyprostowało, jakby… jakby zawczasu chciało się przygotować.
– Idź – warknął ochroniarz za mną, gdy wciąż stałam jedną nogą na ostatnim schodku.
Towarzysz Sandersów za to roześmiał się, najwidoczniej wyczuwając moje obawy, co tylko wywołało we mnie nieprzyjemny dreszcz, pozostawiając po sobie gęsią skórkę. Dosłownie wszystko w mojej głowie mówiło mi, że powinnam trzymać się od niego z daleka.
Tymczasem prowadzona przez ochroniarza stanęłam jeszcze bliżej mężczyzny.
– To ona, szefie – rzucił ochroniarz, a ja w tej chwili przelotnie zerknęłam na Sandersów, zastanawiając się w jakich stosunkach są z osobą, która najwidoczniej zarządzała tym miejscem. Niestety jak na złość nie dawali po sobie niczego poznać.
– Domyśliłem się – rzucił rozbawiony, a ja szybko wyłapałam jego obco brzmiący akcent. – Nie spodziewałem się zobaczyć tak niewinnej buźki w tym miejscu. Jak to mówią? L'acqua cheta rovina i ponti*.
Ściągnęłam brwi, zupełnie nie wiedząc, co właśnie opuściło jego usta, chociaż rozpoznałam język i nie miałam już wątpliwości co do jego pochodzenia. Mężczyzna nie wydawał się tym jednak zbytnio przejmować. Jego palce zaczęły stukać o podłokietnik, gdy przesunął wzrok na twarz dziewczyny stojącej obok mnie. Przez ten cały czas ani razu nie odważyła się unieść spojrzenia. Mimo to musiała poczuć, że mężczyzna patrzy właśnie na nią, bo z jej ust szybko uciekły słowa.
– Przepraszam. Nie powinnam zostawiać jej samej. Poszłam tylko po wodę dla niej. Mówiła, że ktoś ją gonił, dlatego ochrona sprowadziła ją na dół – wytłumaczyła, a ja słyszałam, jak jej głos mocno drżał, za co przeklęłam się w myślach. Nie chciałam jej narobić problemów.
– To ciekawe. Ktoś cię gonił? – spytał mnie, a po jego tonie mogłam bez problemu stwierdzić, że ani trochę w to nie uwierzył, jednak nie zamierzałam nagle w środku tego wszystkiego zmieniać wersji wydarzeń.
– Tak – potwierdziłam.
– A jak znalazłaś się tutaj?
– Usłyszałam czyjeś kroki. Myślałam, że to tamten mężczyzna mnie znalazł. Przestraszyłam się i wbiegłam za drzwi – powiedziałam gładko, tak, jakby to była najszczersza prawda. Wiedziałam, że Sandersowie doskonale wiedzą, dlaczego tu jestem. I miałam szczerą nadzieję, że zatrzymają to dla siebie. Że w tej chwili będą po mojej stronie, mimo naszych skomplikowanych relacji. Niezależnie od tego kim był dla nich ten facet.
Na twarzy mężczyzny pojawił się przyjazny uśmiech, który, nie wiedząc dlaczego, sprawił, że mój niepokój rozrósł się jeszcze bardziej.
– Skoro tak, to sprawę uznaję za wyjaśnioną. Przecież nie będziemy nikogo za to karać, prawda panowie? – zwrócił się do Sandersów.
Jay ze znudzeniem uniósł na niego wzrok.
– Rób co chcesz – odparł, jakby ani trochę nie interesowała go moja obecność tutaj, a tym bardziej to, co się ze mną stanie. Nie było to właściwie nic zaskakującego. – Obyśmy tylko wrócili do tematu, który przerwaliśmy.
– Oczywiście, że wrócimy. W końcu jeszcze niczego nie ustaliliśmy.
– A ja z kolei myślałem, że jasno przedstawiłem nasze stanowisko – rzucił Carl, a w mojej głowie zapaliła się ta jedna, czerwona lampka. To nie był żaden ich przyjaciel.
A mnie nie powinno tutaj być.
To, że zadzierałam z Sandersami nie oznaczało, że miałam ochotę robić to z kimkolwiek innym. Szczególnie z tym gościem, którego aura zdecydowanie nie była za dobra. Niemal wszystko od niego krzyczało, że nie jest kimś, przy kim można choć na chwilę stracić czujność.
Musiałam stąd wyjść. Jak najszybciej.
Cofnęłam się o niewielki krok, ale ten wydawał się aż nazbyt widoczny, zwracając uwagę całej trójki. Co najmniej, jakbym przesądziła nim niemal wszystko.
Kątem oka widziałam, jak usta Carla się otwierają, jakby chciał ponownie skupić uwagę mężczyzny na sobie, ale to ja odezwałam się pierwsza, czując, że muszę wziąć to w swoje ręce.
– Przepraszam za to zamieszanie. Nie chciałam stwarzać żadnych problemów.
Mężczyzna machnął na to ręką, nim zdążyłam przejść do kolejnej części, którą miałam już w głowie.
– Było, minęło, nie ma co do tego wracać.
Przytaknęłam delikatnie głową.
– W takim razie pójdę już…
– Tak szybko? – rzucił, a przez te dwa niewielkie słowa mój żołądek boleśnie się skurczył.
Uniosłam na niego wzrok, z całych sił próbując nie dać tego po sobie poznać.
– Nie rozumiem… – zaczęłam niepewnie, na co uśmiechnął się szerzej.
– Skoro już tu weszłaś, wykorzystaj to. Zaszalej. Zabaw się. Korzystaj z życia. – W jego oczach zatańczyły iskierki, a głosik w mojej głowie krzyczał, że to krótkie zdanie miało jakże cholerne drugie dno, nad którym naprawdę nie chciałam myśleć. Wyciągnął rękę w moim kierunku, wewnętrzną stroną do góry. – Byłoby nam miło, gdybyś zechciała nam towarzyszyć.
– Ja… nie chciałabym przeszkadzać – wydusiłam, czując, jak gula w moim gardle staje się coraz większa, gdy najwidoczniej wpakowałam się po same uszy. Szczególnie, gdy miałam wrażenie, że kiedy tylko odmówię, stanie się coś złego. Zerknęłam na Sandersów, szukając jakiegokolwiek znaku z ich strony, który by mi pomógł.
– Och, nie będziesz. Przyda nam się tu trochę kobiecej energii. Szczególnie przy sprawach, które właśnie omawiamy.
Chciałam odmówić. Powiedzieć „nie” i jak najszybciej stąd wyjść, ale głowa Carla przechyliła się w bok. W tę samą stronę, gdzie siedział mężczyzna. Zwykły, nic nieznaczący ruch, być może nawet nieświadomy. Ale ja odczytałam go jako wskazówkę. Jako podpowiedź, co powinnam zrobić, chociaż przecież nie miałam żadnych podstaw, by jakkolwiek ufać Sandersom.
Zmusiłam się do uprzejmego uśmiechu, podając mu swoją dłoń.
– Skoro tak, to z przyjemnością zostanę – odparłam, chociaż te słowa ledwo przeszły mi przez usta.
Delikatnie pociągnął mnie do siebie, siadając swobodniej. Szybko zrozumiałam w jakim celu. Nim zdążył skierować mnie na swoje kolana, opadłam na podłokietnik jego fotela, bo tylko to miałam do wyboru po jego stronie. Żadnego wolnego fotela obok.
Zaśmiał się lekko, przenosząc wzrok na Molly, która wciąż nawet nie drgnęła, więcej nie odzywając się nawet słowem. Już samo jej zachowanie, wobec tego mężczyzny, mocno mnie przerażało.
– Słyszałem od naszych klientów same dobre słowa na twój temat – zwrócił się do niej, na co najprawdopodobniej odruchowo spojrzała na niego zaskoczona. – Skoro już odciągnąłem cię od pracy, dołącz do nas. Chwila odpoczynku dobrze ci zrobi. – Przesunął wzrok na Carla. – Będziesz miał coś przeciwko, by przysiadła się do ciebie?
Sanders spojrzał na nią, łapiąc jej wzrok, którym niepewnie na niego zerknęła, wyraźnie zestresowana.
Do diabła, co tu się działo?
Przesunęłam ostrożnie dłoń w stronę kieszeni, w której miałam telefon, sama dokładnie nie wiedząc co chcę zrobić, ale nim w ogóle coś przeszło mi przez myśl, ręka mężczyzny oplotła mnie, a duża dłoń opadła na moją, przyciskając ją do mojego uda.
Spięłam się, z trudem opanowując chęć zepchnięcia niechcianego dotyku.
Drgnęłam przestraszona, gdy w tej samej chwili pusta szklanka zdecydowanie zbyt mocno została odłożona na stolik. Spojrzałam na Jaya, ale ten wciąż wydawał się zupełnie obojętny na to, co się działo.
– Nie mam, o ile ona również nie będzie miała nic przeciwko temu, by ze mną usiąść – odparł Carl i to na nim postanowiłam się skupić, bo chociaż jego ciepły i spokojny wzrok nie był skierowany do mnie, czułam się odrobinę lepiej, gdy dość szybko zaczynałam żałować swojej decyzji.
– Nie mam nic przeciwko – odpowiedziała cicho, a jej głos gdzieś w połowie zadrżał, jakby to wcale nie była prawda.
Carl mimo to wyciągnął w jej stronę rękę, na której nadgarstku zalśniła srebrna bransoletka. Dziewczyna powoli do niego podeszła, ujmując jego dłoń. Poprowadził ją na miejsce obok siebie, a kiedy usiadła już przy jego lewym boku, wyszeptał jej coś do ucha. Wraz z tym coś w jej twarzy się zmieniło. Uśmiechnęła się do niego i w żaden sposób nie protestowała, gdy objął ją, pozwalając jej oprzeć się o siebie.
– Od razu zrobiło się przyjemniej – oznajmił radośnie Włoch, zerkając jeszcze na swojego ochroniarza, kiwając w jego stronę głową. – Na czym to skończyliśmy naszą rozmowę?
– Na tym, że jeszcze dzisiaj wyniesiesz stąd swoją dupę – odpowiedział Jay tonem, który wbrew pozorom naprawdę mi się spodobał. – Inaczej to my pomożemy wrócić ci do domu. Nie obiecuję jednak, że będziesz wtedy w jednym kawałku.
Słowa prawnika były dość jednoznaczne. Nawet stąd mogłam dostrzec, jak oczy dziewczyny rozszerzają się, gdy tylko te do niej dotarły. Carl mocniej ścisnął jej rękę, jakby chciał ją tym uspokoić. Ja natomiast przymknęłam oczy, przeklinając samą siebie. Zdecydowanie wpakowałam się w sam środek ich interesów. Gdybym jeszcze mogła to nagrywać…
– Przyznam, że wolałbym tego uniknąć. Lubię swoje ciało w takiej formie, jakiej jest obecnie – odparł, śmiejąc się. – Przechodząc jednak do sedna, naprawdę myślicie, że mój powrót cokolwiek zmieni? Jeżeli ja nie załatwię tego, co chce Ettore, zrobi to ktoś inny. Doceńcie to, że chcę się z wami dogadać. Inni mogą być mniej do tego skłonni.
– Inni mieliby na tyle rozumu, by nie próbować z nami pogrywać – odparł pewnie.
– Sugerujesz więc, że go nie mam? – zapytał z wciąż dobrym humorem, unosząc brwi.
Kąciki ust Carla drgnęły ku górze, gdy usłyszał odpowiedź brata.
– Zakładam, że to było pytanie retoryczne.
Włoch nie odpowiedział. Zwrócił natomiast wzrok w stronę schodów, gdzie zauważyłam wracającego ochroniarza. W jego dłoni znajdowała się srebrna taca, która zaraz wylądowała na środku stołu. Moje usta mimowolnie wykrzywiły się w grymasie, gdy nie byłam zbyt naiwna, by wierzyć, że biały proszek w przezroczystym woreczku był co najwyżej mąką, a to, co wyglądało na kolorowe landrynki, faktycznie było słodkościami.
Mężczyzna pochylił się, chwytając woreczek z zielonym „cukierkiem”. Nim się obejrzałam, ten znalazł się już w jego ustach.
– Jeżeli chcecie, możecie śmiało się częstować – rzucił do Sandersów tak, jakby oferował im najlepsze z dań.
– Podziękuję – odparł Carl, nie kryjąc uśmiechu. – Gdyby Sam się o tym dowiedział, wtedy dopiero miałbym odlot.
Jay przewrócił oczami, natomiast Włoch szczerze się uśmiechnął, zaraz swój wzrok kierując na mnie.
– Również możesz się częstować, ale jeśli nigdy ich nie próbowałaś, proponowałbym ci zacząć od różowego. Jest najdelikatniejszy.
Wyjaśnił, jakby doskonale wiedział, że zdawałam sobie sprawę, co właśnie mam przed sobą. Ta porada jednak ani trochę nie była mi potrzebna. Nie miałam zamiaru sięgać po jakikolwiek z nich. Mimo to czułam na sobie palące spojrzenie Carla i Jaya, jakby oni już nie byli tacy pewni mojej decyzji jak ja sama. Chociaż siedzieli wciąż tak samo swobodnie, miałam wrażenie, jakby obaj w napięciu czekali na to, co opuści moje usta. W tej jednej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy cokolwiek by zrobili, gdybym przyjęła jego ofertę. Nie byłam jednak na tyle szalona, by to sprawdzać.
– Nie jestem nimi zainteresowana – odparłam, siląc się na uprzejmy ton. Jego kąciki ust powędrowały do góry.
– Nie spodziewałem się innej odpowiedzi. Gdybyś jednak zmieniła zdanie, nie krępuj się.
Zacisnęłam usta, zastanawiając się co ja wyprawiam, bo to wcale nie była normalna sytuacja. Siedziałam tu przez jakieś swoje durne przeczucie, zamiast uciekać stąd najdalej, jak tylko mogłam. Do diabła, to zapewne tylko durna zemsta Sandersów za to, że ich śledziłam. Wiedzieli o tym i po prostu postanowili sobie ze mnie zażartować.
A ja się na to złapałam. Przecież oni nie rozmawiali nawet o tych głupich interesach. Zamienili może raptem dwa zdania. Zapewne tylko po to, by mnie bardziej wkręcić. Możliwe nawet, że te cukierki naprawdę były najzwyklejszymi cukierkami, chociaż za to nie dałabym już uciąć sobie ręki.
Zsunęłam się z podłokietnika, stając na nogi i ponownie zyskując wzrok całej trójki.
– Właściwie to wrócę już do domu. – Gdzie będę sobie pluć w twarz za to, jak łatwo się nabrałam. – Dziękuję za… – zaczęłam, mimo wszystko chcąc być uprzejmą, ale głośny śmiech Carla sprawił, że zamarłam.
– No proszę, twój klub jest tak nudny, że dziewczyna woli wyjść na ewentualne spotkanie tego, co ją gonił, niż zostać tutaj dłużej – rzucił, patrząc w oczy Włocha, który nieznacznie się skrzywił. – U mnie bawiłaby się lepiej.
Teraz to miałam ochotę go uderzyć. Mocno. Przecież byłam już w jego klubie. Dlaczego to ciągnęli i zachowywali się tak, jakby nigdy wcześniej mnie nie widzieli?
– Skoro tak, to może dasz jej jakąś wersję demo? – spytał kpiąco. – Jeśli dobrze ci pójdzie, zyskasz nową klientkę. – Zacisnęłam dłonie na jego ton i jego zupełnie lekceważącą postawę wobec mnie, zamierzając już coś odpowiedzieć, ale okazało się, że on jeszcze nie skończył. – A może twój brat byłby chętny? Wygląda, jakby potrzebował trochę rozluźnienia – zaśmiał się. Rozchyliłam usta, gdy mężczyzna wcale nie pytał nas o zdanie. Uniósł rękę, przywołując do siebie ochroniarza. – Zaprowadź ich do jednego z pokoi. Nie wyglądają, jakby przepadali za publicznością.
Publicznością? Jaką publicznością?
– Wyganiasz mnie? – rzucił Jay z nieznacznym uśmiechem.
– Jedynie chcę ci trochę poprawić humor, chłopcze – odpowiedział Włoch, z wyjątkowym uśmiechem. – Wierzę, że dzięki temu nasze rozmowy pójdą o wiele lepiej. Porozmawiam w tym czasie z twoim bratem o naszych klubach. Może zyskam jakieś cenne wskazówki.
– Och, w takim razie będziesz musiał przygotować sobie coś do pisania, bo nie sądzę byś zapamiętał to wszystko – prychnął Carl, następnie zerkając na Jaya. – Leć, nie zamierzam niczego ustalać bez ciebie.
Prawnikowi wydawały się takie słowa zupełnie wystarczyć. Ja natomiast nadal się nie ruszyłam, bo te żarty wydawały się posunąć o wiele za daleko. Czego oni niby ode mnie oczekiwali? Nim jednak jakiekolwiek inne myśli zdążyły pojawić się w mojej głowie, Jay był już przede mną. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, nie spodziewając się tego. Nawet nie drgnęłam, gdy jego ręka się uniosła, a palce dotknęły delikatnie mojego podbródka.
– Chodź ze mną – powiedział cicho, ale na tyle głośno, by ich towarzysz bez problemu to usłyszał, a byłam przekonana, że słuchał tego z całą przyjemnością. – Obiecuję, że tego nie pożałujesz.
Zamrugałam, patrząc na niego, jakby postradał wszystkie rozumy. Boże, co z nimi?
Gdy wciąż stałam w miejscu, zaskoczona jego dziwnym zachowaniem, pochylił się, ustami niemal muskając moje ucho. Przełknęłam ciężko ślinę, czując na skórze jego ciepły oddech. Tym razem słowa, które wyszeptał, miały prawo dotrzeć wyłącznie do mnie.
– To nie są żarty – rzucił bardziej spiętym głosem. – Rób, co mówię.
Nie dodał nic więcej. Za to odsunął się trochę, kładąc swoją dłoń u dołu moich pleców, sprawiając, że od razu się wyprostowałam. Naparł nią mocniej, dając mi znać, bym się ruszyła, kiedy stałam jak kołek. Nie miałam innego wyboru, jak wraz z nim iść tuż za ochroniarzem, który przeprowadził nas przez klub i wskazał pokój, do którego Jay bez słowa mnie wprowadził. Zamknął drzwi, przekręcając klucz, który był w zamku, zostawiając go w środku.
– Co ty… – zaczęłam, ale wtedy odwrócił się, podchodząc do mnie jednym, dużym krokiem. Cofnęłam się, uderzając o durną szafkę, którą jakiś idiota postanowił wspaniałomyślnie postawić akurat w tym miejscu. Dłoń Jaya wsunęła się w moje włosy, delikatnie zaciskając.
Sapnęłam zaskoczona, chcąc go od razu odepchnąć, ale bez żadnego problemu złapał moją rękę, przyciskając ją do ściany.
– Nie powinno cię tu być – warknął, dosłownie więżąc mnie między ścianą a tą cholerną komodą.
– Mogę sobie być, gdzie tylko będę chciała i nic ci do tego – odpowiedziałam tym samym tonem, patrząc prosto w te jasnobrązowe oczy. – Może zaraz mi powiesz, że mam pytać cię o zgodę za każdym razem, gdy będę chciała wybrać się do jakiegoś klubu, co?
– Ułatwiłabyś mi tym życie – mruknął. Zacisnęłam zęby, szarpiąc ręką, by się uwolnić, ale wtedy przywarł do mnie bardziej. – Śledziłaś nas.
– Nie śledziłam.
Jego kącik ust drgnął ku górze.
– W takim razie mam rozumieć, że całkiem przypadkiem, uciekając przed wymyślonym „kimś”, schowałaś się w klubie, w którym akurat jesteśmy?
– Nie wymyśliłam tego – rzuciłam, chociaż jego rozbawiony wzrok dałam mi do zrozumienia, że ta historyjka wcale u niego nie przeszła.
– Skoro tak, to bardzo poważna sprawa – oznajmił, pochylając się. – Poproszę Nathana, by sprawdził kamery. Jestem pewien, że szybko namierzy tego śmiałka, który odważył się tak mocno cię nastraszyć. Dopilnuję, by dostał za to za swoje.
Świetnie. Niech go sobie szukają. Niewiele mnie to obchodziło.
Znowu spróbowałam się uwolnić, ale to wydawało się na nic. Trzymał mnie zbyt mocno. W dodatku był na tyle blisko, że bez problemu mogłam poczuć zapach jego perfum.
Boże, za jakie grzechy miał tak dobre perfumy? Powinien cuchnąć najgorszym złem, jakie tylko istniało na tym świecie.
– Na razie jednak nic nie potwierdza twojej historii, a ja mam ochotę ukręcić ci kark, Jocelyn – wyszeptał do mojego ucha, chyba naprawdę zdenerwowany. Skrzywiłam się nieznacznie, bo to wcale nie brzmiało jak coś nierealnego. – Wybrałaś najgorszy moment na trafienie w to samo miejsce co my. Szczególnie, że to zdecydowanie nie jest klub dla ciebie.
Niemal prychnęłam.
– Nie jest dla mnie? Jestem pewna, że mogłabym się tu doskonale bawić, gdyby nie wasza obecność. – Kłamstwo. Kolejne. Jak tak dalej pójdzie, nabiorę w tym wyjątkowej wprawy.
– Czyżby? – Jego ciepły śmiech przeszedł przez całe moje ciało. Podkurczyłam palce u stóp, naprawdę szczęśliwa, że nie mógł tego zobaczyć. – Powinienem więc przeprosić? A może, skoro lubisz takie zabawy, to pokazać ci, że ze mną też byś się dobrze bawiła? – Wstrzymałam oddech, gdy jego kciuk poruszył się, muskając moją skórę na nadgarstku, natomiast usta połaskotały płatek ucha. – Uklęknij przede mną, wiewióreczko.
Zamrugałam kilka razy, nie będąc pewna, czy aby dobrze usłyszałam jego słowa, ale przecież jego usta były tak blisko mojego ucha, że nie było szans, bym źle zrozumiała.
– Ja mam to zrobić? – zapytałam, unosząc brwi, które zobaczył, gdy trochę się ode mnie odsunął. – A może to ty uklękniesz przede mną, co?
Jego kąciki ust niemal od razu powędrowały do góry.
– Lubisz dominować? Podoba mi się to.
– Nie potrzebowałam tego wiedzieć – rzuciłam z grymasem. – A teraz odsuń się. Wystarczy tych żartów. Wracam do domu.
Spróbowałam go odepchnąć drugą ręką, ale wtedy ją też złapał, unosząc je obie nad moją głowę i przytrzymując.
– Nie możesz – spoważniał. – Już ci mówiłem, że to nie żarty. W tej pozycji jesteśmy tylko dlatego, bo nie zdziwiłby się, gdyby gdzieś tutaj była kamera.
– Kamera? – wydusiłam, chcąc się rozglądnąć, ale chwycił mój podbródek wolną ręką, uniemożliwiając mi to.
– Ten mężczyzna, z którym rozmawiamy, jest niebezpieczny, Jocelyn, dlatego, gdy tam wrócimy, przynajmniej ten jeden raz nie próbuj niczego robić na własną rękę. Trzymaj się blisko mnie i Carla, zrozumiałaś?
– Dlaczego mam…
– Zaufaj mi – odparł, nie pozwalając mi nawet dokończyć myśli. – Gdybyś wyszła, ktoś poszedłby za tobą.
Ktoś poszedłby za mną? Zakręciło mi się w głowie, gdy wcale nie musiał kończyć tego zdania, dopowiadając w jakim celu.
Pokręciłam głową.
– Nie wrócę tam…
– Musimy tam wrócić, Jocelyn. Nic złego ci się nie stanie w naszej obecności, tylko musisz nas słuchać, w porządku?
Przełknęłam ciężko ślinę, bo teraz naprawdę to nie wyglądało jak durne żarty i… uwierzyłam w to. Szczególnie, że to, co czułam w obecności tamtego mężczyzny, wcale nie pozwoliło mi od tak zlekceważyć słów Sandersa.
– Tak – odpowiedziałam, niepewnie patrząc w stronę drzwi.
– Dobrze. Myślę, że te kilka minut tutaj są już wystarczające, by to wszystko wyglądało realnie. – Puścił moje ręce i ponownie przyłożył dłoń do moich pleców. Sięgnął do klucza, otwierając zamek a następnie drzwi. - Spokojnie, trzymaj się nas, a wszystko będzie dobrze.
Zacisnęłam usta, gdy te kilka słów wystarczyło bym stała się niemożliwie napięta, nie mając najmniejszej ochoty spotkać się tym facetem ponownie. Nie czułam się przy nim ani trochę bezpiecznie. Już przy Sandersach czułam się… pewniej.
Niechętnie stawiałam kolejne kroki po schodach, ponownie znajdując się na antresoli. Carl przeniósł na nas wzrok. Szepnął coś do dziewczyny przy swoim boku, która zaraz po tym uniosła głowę. Miałam wrażenie, że chciała zaprotestować, ale jego kolejne słowa widocznie ją przed tym powstrzymały. Wstała posłusznie i podeszła do mężczyzny, który ochoczo przyjął ją na swoje kolana.
Jay skinął do brata głową, a ten, nie tracąc swojego pełnego swobody wyrazu twarzy, uniósł dłoń, widocznie chcąc, bym ją złapała. Spojrzałam na jego kolana, wahając się, ale tak właściwie nie zostawił mi żadnego wyboru, gdy pociągnął mnie do siebie, sprawiając, że straciłam równowagę. Jęknęłam, rozszerzając oczy, kiedy odruchowo próbowałam się czegoś złapać. Carl jednak miał wszystko pod kontrolą, tym jednym ruchem ustawiając mnie tak, jak tego chciał. Przyległam do jego piersi, z kolanami po obu bokach jego ud, z twarzą wciśniętą niemal w jego szyję, gdy przyłożył dłoń do tyłu mojej głowy, nie pozwalając nią ruszyć. Jego druga ręka znalazła się natomiast u dołu moich pleców.
Próbowałam się podnieść, ale nawet się przy tym niezbyt wysilając, powstrzymał mnie, przysuwając usta do mojego ucha.
– Wierzę, że Jay wszystko ci wyjaśnił – wyszeptał, ale ton z jakim to zrobił i to, co w ogóle robił, wcale nie współgrało z tymi poważnymi słowami. – Spróbuj się odprężyć i graj, udawaj najlepiej jak potrafisz. Nie przekroczę granicy.
Udawać?
Mimowolnie się wyprężyłam, gdy jego kciuk powędrował wzdłuż moich pleców. Wbiłam palce w jego bluzkę.
Widziałam, jak Jay wrócił na swoje poprzednie miejsce. Jego twarz znowu przybrała ten znudzony wyraz.
– Nie zajęło wam to długo – rzucił z rozbawieniem Włoch, którego przez tę pozycję nie miałam szans zobaczyć. Nawet Jaya z trudem mogłam dostrzec.
– Nie miała ochoty. Chyba nie jestem w jej typie – odparł Sanders, na co zmarszczyłam brwi.
– Coś mi się wydaje, że to twój brat mógł wpaść jej w oko. – Śmiech mężczyzny wcale nie należał do przyjemnych do słuchania. Przyprawiał jedynie o mdłości.
Jay westchnął, zerkając na swój zegarek, chociaż wątpiłam, by faktycznie interesowała go godzina.
– Mam wrażenie, że tracimy tu tylko czas – oznajmił, opuszczając rękę. – A ty, Carl?
– Zdecydowanie go tracimy – odparł ze śmiechem i, chociaż tego nie widziałam, byłam pewna, że przeniósł wzrok na mężczyznę. – Wybacz, miło było pogadać o naszych klubach, ale consigliere to z ciebie jest marny, aczkolwiek nie spodziewałem się czegoś wyjątkowego po rodzinie Verratti – dodał ze słyszalną kpiną. – Takim ciągłym krążeniem wokół sedna prędzej doczekasz się kulki w głowie niż zawiązania jakiejkolwiek ugody.
– No tak, młode pokolenie, wszędzie wam się śpieszy – odpowiedział rozbawiony. – Potraktuję to więc jako kolejną cenną wskazówkę i przejdę może już do punktu kulminacyjnego.
Poczułam, jak mięśnie Carla się napinają, jakby te słowa wywołały u niego wewnętrzny niepokój, który ja czułam już od samego początku. Zaraz jednak spiął się o wiele bardziej, mocniej przyciągając mnie do siebie i szczelnie obejmując.
I dopiero wtedy dotarły do mnie dźwięki. Dźwięki, jakby ktoś się krztusił, z całych sił próbując złapać oddech, nim te zamieniły się w głuche odgłosy uderzania i szarpania, które niemal pochłaniała grająca muzyka.
Zmarszczyłam brwi, chcąc odwrócić głowę, czując całą sobą, że coś jest nie tak, ale Carl skutecznie mi to uniemożliwił. Trzymał moją głowę, nie pozwalając nią jakkolwiek ruszyć.
– Nie odwracaj się – rzucił cicho, rozkazującym tonem. – Zamknij oczy, Jocelyn…
Ale nim te słowa zdążyły do mnie dotrzeć, było już za późno. Tak samo jego szybka reakcja była zbyt wolna. Przekleństwo Carla wmieszało się w odgłos rozbijanego szkła, gdy wszystko, co było na stoliku, musiało spaść na podłogę. Nie minęła nawet sekunda, a zrozumiałam przyczynę tego całego zamieszania. Martwa twarz dziewczyny spoczęła zaledwie metr ode mnie, gdy bezwładnie upadła na sofę, z trudem się na niej utrzymując.
Carl szarpnięciem odwrócił mnie w przeciwną stronę, ale ten obraz wydawał się podążyć tuż za mną, nie chcąc zniknąć sprzed oczu. Jej niewidzący wzrok, rozchylone usta. Krew. Wszędzie było pełno krwi.
W jednej chwili całe powietrze uciekło mi z płuc, a serce niemal zatrzymało, by po chwili mocno uderzyć i znowu się zatrzymać.
Krew. Wszystko było w krwi.
A dziewczyna…
Przyłożyłam dłoń do piersi Sandersa, chcąc się od niego odsunąć, znaleźć jak najdalej stąd, jak najdalej od…
Zachwiałam się, gdy cały świat wokół mnie zawirował, mając wrażenie, że niewiele mnie dzieliło od podłogi, ale kolejne szarpnięcie Carla skupiło moje zmysły właśnie na nim.
– Głębokie wdechy – rozkazał. – Wyprowadzimy cię stąd. Obiecuję.
Zacisnęłam palce na jego koszulce, czując w uszach swój własny puls. Nie ruszałam się. Siedziałam nieruchomo, bojąc się nawet drgnąć. Bojąc się, że znów zobaczę te puste oczy. Dokładnie takie same jak u Shany.
Odgłos pocieranych o siebie dłoni dotarł do mnie z opóźnieniem. Tak samo jak słowa, które wypowiedział mężczyzna.
– Zrobiła więcej bałaganu niż zakładałem – mruknął niepocieszony. – W każdym razie ona jest pierwsza i to od was zależy, czy będzie ktoś jeszcze. Macie dwie opcje: albo wasza droga przyjaciółka wróci ze mną dobrowolnie do Włoch, albo ukarzecie ją w sposób, który przekazał mi don Ettore.
– A jaki to sposób? – Opanowany głos prawnika wydawał się dobiec do mnie z oddali.
– Jej śmierć – odpowiedział lekko. – Don Ettore chciał jej głowy, ale nie bądźmy aż tak dramatyczni. Nie będę już wnikał, jak tego dokonacie.
Dłonie Carla mocniej zacisnęły się na mojej skórze. Przybliżyłam się do niego tak bardzo, jak tylko mogłam, zaciskając powieki, gdy usłyszałam, jak mężczyzna wstaje.
– Zastanawiajcie się nad decyzją, ile tylko pragniecie, chłopcy. Chyba że nie chcecie więcej ofiar na swoim terenie. Wtedy radziłbym się pośpieszyć. Kto wie, na kogo padnie następnym razem? – Zaśmiał się, a kiedy jego śmiech ucichł, poczułam, że zaczyna mi brakować powietrza, szczególnie, gdy jego kolejne słowa rozbrzmiały z zupełną powagą. – Pozbądźcie się jej. Nie potrzebni nam postronni świadkowie.
Trwałam w zupełnym bezruchu, słysząc jedynie kroki Włocha, które powoli się oddalały, aż był już za daleko, by mogły do mnie dotrzeć.
Pozbądźcie się jej.
Pozbądźcie się jej.
Pozbądźcie się jej.
Nie. Nie, nie, nie.
Z całych sił, które w sobie zebrałam, gwałtownie odepchnęłam się od Sandersa. Odepchnęłam się, wyślizgując się z jego objęcia i upadając wprost na mokrą od rozlanego alkoholu podłogę.
Alkoholu pomieszanego z krwią.
O Boże…
– Jocelyn…
Widząc ręce Carla zmierzające w moją stronę, panicznie odczołgałam się do tyłu, dostrzegając jego zaskoczone spojrzenie. Zerknął na brata, ale to wystarczyło, bym w tym czasie z trudem dźwignęła się na nogi, zbiegając po schodkach. Usłyszałam tylko ich przekleństwo, nim wszystkie inne słowa pochłonęła muzyka.
Biegłam przed siebie, potykając się o własne nogi. Wymijałam ludzi, nawet nie zwracając na nich uwagi. Otworzyłam ociężałe drzwi, by zaraz pokonać kolejne schody, których tym razem już nikt nie pilnował.
Wybiegłam na zewnątrz, czując mdłości, gdy uderzyło we mnie nocne powietrze.
Nie mogłam oddychać. Nie mogłam…
Przed moimi oczami pojawiły się mroczki, a nogi zaplątały, nie pozwalając dalej biec. Upadłam na kolana, czując, jak beton boleśnie je poranił wraz z dłońmi, którymi próbowałam zamortyzować upadek.
Usłyszałam, jak drzwi za mną się otwierają, ale, chociaż próbowałam, nie miałam siły wstać, a zaraz było za późno, by cokolwiek zrobić, bo Sandersowie byli już przede mną. Chciałam się cofnąć, ale dłoń Jaya znalazła się na moich plecach, zatrzymując mnie.
– Nie – wydusiłam panicznie, czując jak strach ściska moje gardło. – Zostaw mnie.
Pozbądźcie się jej. Pozbądźcie się jej. Pozbądźcie się jej.
To jedno zdanie odbijało się echem od mojej głowy, nie chcąc jej opuścić. Potrząsnęłam gwałtownie głową, chcąc pozbyć się obrazów, które miałam przed oczami. Poczułam słone łzy, gdy to nic nie dawało. Martwy wzrok dziewczyny patrzył wprost na mnie, a jej blada skóra była pokryta nienaturalną ilością krwi.
Usłyszałam ciche przekleństwo, a zaraz po tym poczułam na ramionach czyjeś dłonie, które delikatnie mną potrząsnęły.
– Jocelyn, spójrz na mnie. Musisz na mnie spojrzeć.
Pozbądźcie się jej.
Cofnęłam się, a moja ręka nie utrzymała już mojego ciężaru. Ugięła się pod jego naporem, ale wtedy złapały mnie inne dłonie. Mocniej i bardziej stanowczo. Jego palce objęły mój podbródek nim cokolwiek zdążyłam na to zaradzić.
– Wzrok na mnie – rozkazał, a coś w jego tonie spowodowało, że odnalazłam jego spojrzenie. – Skup się wyłącznie na mnie. Tylko na mnie – powtórzył – a teraz głęboki wdech. – Patrzyłam na niego, widząc, jak sam się do tego stosuje. – Zrób to, Jocelyn.
Rozchyliłam usta, starając się wziąć taki sam oddech jak on, co ani trochę mi nie wychodziło. Nie umiałam…
– Jeszcze raz – poinstruował, a ja znowu spróbowałam. Potem znowu i znowu, robiąc to razem z nim. – Nic ci nie grozi. Daję ci słowo, że nic ci z naszej strony nie grozi, Jocelyn.
– Jay, nie możemy tu dłużej zostać. – Głos Carla od razu zwrócił moją uwagę. – Lepiej będzie, gdy jak najszybciej wrócimy do domu i damy o wszystkim znać Dave’owi i Samowi. – Jego wzrok opadł na mnie. – Pojedziesz z nami, w porządku? Nie zostawimy cię w tym stanie.
Ponownie zaczęłam kręcić głową, jakby to miało jakkolwiek pomóc, ale Jay jeszcze raz zmusił mnie, bym na niego spojrzała, tym razem dłonią okrywając mój policzek.
– Nikt cię tam nie skrzywdzi – zapewnił, nawet na chwilę nie odwracając wzroku od moich oczu. – Będziesz z nami bezpieczna. Bardziej niż gdziekolwiek indziej. Rozumiesz? – zapytał, chociaż wiedziałam, że nie oczekuje na to odpowiedzi. – Nie skrzywdzimy cię. Jesteś cholernie silna, wiewióreczko, ale pozwól sobie teraz pomóc, dobrze? Wszystko, co właśnie czujesz, jest zupełnie normalne – powiedział, a moja broda zaczęła drżeć, gdy oczy od nowa zapełniły się łzami. – Nie jesteś z tym sama, dlatego zaufaj mi i odpuść chociaż trochę. Po prostu z nami nie walcz teraz, proszę.
Ciche łkanie, które uciekło raz po raz z moich ust, szybko zamieniło się w szloch, gdy nie potrafiłam go opanować. Nie protestowałam więc, kiedy jego ciepłe ręce przyciągnęły mnie do siebie, obejmując.
– Już dobrze – szepnął, wsuwając drugą rękę pod moje kolana, mocno łapiąc i wstając razem ze mną na rękach. – Nie pozwolę, by coś ci się stało. Nie pozwolę.
Trzymałam się go kurczowo w drodze do samochodu, a nawet wewnątrz niego, przez cały czas wsłuchując się w słowa, które nieustannie szeptał. Robiłam to, dopóki płacz zupełnie nie wyczerpał resztek moich sił.
Dopóki nie zasnęłam w jego ramionach.
Ramionach osoby, która była przecież moim wrogiem.
***
*L'acqua cheta rovina i ponti (wł.) – cicha woda brzegi rwie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top