- § 11 -

Wsadziłem palce do kieszeni spodni, podążając tuż za Carlem, który, w przeciwieństwie do mnie, ochoczo kierował się ku wejściu do klubu. Jego energia i swoboda bardziej wskazywała na luźny wypad niż to, co faktycznie mieliśmy w planach. Podejrzewałem jednak, że nasze zamiary rzeczywiście mogły zejść u niego na drugi plan.

Pozwoliłem mu prowadzić, zupełnie zdając się na jego doświadczenie. Zresztą to jemu Austin przekazał wszystko, czego potrzebowaliśmy, aby dostać się tam bez większych problemów. Jeżeli chodziło o mnie, to nie wiedziałem nawet, jak ten klub się nazywa.

Zerknąłem na ciemne niebo, nie dostrzegając na nim żadnej gwiazdy. Zbliżała się północ, a miasto wciąż tętniło życiem.

– Nie było żadnych przeszkód, by Harlet dzisiaj przyszła – zauważyłem luźno, bo żaden z naszych wypadów ani trochę nie kolidował z godzinami, w których miała być.

Uśmiechnął się, zerkając na mnie przez ramię.

– Stwierdziłem, że dzień odpoczynku, po dniu z tobą, dobrze jej zrobi.

Uniosłem brwi, gdy nie wydawał się żartować.

– To o mnie powinieneś się martwić. Nie o nią.

– Wybacz, mam słabość do kobiet – odparł z wyraźnym rozbawieniem, wcale nad tym nie ubolewając.

Pokręciłem głową, nawet tego nie komentując. Skupiłem się za to na wejściu do klubu, przy którym już byliśmy. Carl bez wahania wszedł do środka, od razu zwracając na siebie uwagę, która w następnej chwili przeniosła się również na mnie. Nawet się nie zatrzymując, ruszyliśmy ku schodom prowadzącym na dół. Ochroniarze bez żadnego słowa przesunęli się na bok, pozwalając nam przejść.

Nasze równomierne kroki odbijały się od kamiennych ścian po bokach, gdy bez pośpiechu schodziliśmy po łagodnie kręconych schodach, których krawędzie były podświetlone na niebiesko. Muzyka zaczynała docierać do moich uszu, przypominając tylko o tym, jak bardzo chciałem mieć to już za sobą.

Stanęliśmy na czarnych płytkach, na wprost siebie napotykając drewniane, dwuskrzydłowe drzwi. Zamknięte, nie pozwalały przejść żadnemu nieproszonemu gościowi.

– Witamy w Blue Moon. – Delikatny i uprzejmy głos kobiety zwrócił moją uwagę. Spojrzałem w bok, gdzie stała tuż za ladą, uśmiechając się w naszą stronę. Mój wzrok mimowolnie przesunął się po jej skąpym ubraniu. Przynajmniej je miała. – Mogę zobaczyć bilety?

– Oczywiście – odparł Carl, śmiało spoglądając jej w oczy. Podszedł do lady, jednocześnie wyciągając z kieszeni dwa złote bilety, które przekazał mu Austin. Uśmiechnął się. – Oto one.

Dziewczyna widząc ich kolor, wydawała się spiąć. Ostrożnie je od niego odebrała.

– Dziękuję – odpowiedziała, spuszczając głowę i wzrok.

Podejrzewałem, że to właśnie takie instrukcje otrzymała. Z tego, co wyjaśnił nam Austin, istniały cztery kolory: brązowy, srebrny, złoty i niebieski. Złoty i niebieski należały do VIP-ów, z czego ten drugi mieli chyba tylko wyjątkowi znajomi właściciela. Każdy z tych biletów był imienny i posiadał miejsce na zaznaczenie każdego pobytu tutaj. Mi jeden zdecydowanie wystarczy na resztę życia.

Przesunęła wzrokiem po obu biletach, szybko wpisując coś na klawiaturze i zerkając na ekran monitora odwrócony w jej stronę. Nie trwało to długo.

– Wszystko się zgadza – oznajmiła, przywołując na usta dobrze wyćwiczony uśmiech. – Bilety na czas pobytu Panów w klubie zostają u mnie. Proszę pamiętać o tym, by je odebrać przed wyjściem.

Carl przytaknął swobodnie głową.

– Na pewno będziemy – odpowiedział, a jego przyjazny ton głosu chyba nieco ją rozluźnił. Możliwe, że jej ostatnie spotkanie z klientem VIP nie było zbyt udane, przez co była teraz o ostrożniejsza we wszystkim, co robiła.

– Nasz klub stosuje pieczątki na skórę. Każdy klient ma niewielkie oznaczenie na prawym nadgarstku. Kolor pieczątki jest równoznaczny z kolorem biletu – wyjaśniła, sięgając po jeden ze stempli. – Tusz jest na bazie wody, więc można go łatwo usunąć.

Carl jako pierwszy wyciągnął do niej rękę, ustawiając ją wewnętrzną stroną do góry, domyślając się, że skoro byliśmy klientami, nas również to dotyczyło.

Kobieta wyciągnęła smukłe palce w jego stronę, dotykając już jego skóry, ale wtedy, jakby o czymś sobie przypomniała, szybko cofnęła rękę.

– Przepraszam, powinnam najpierw zapytać, czy mogę…

– Nic nie szkodzi – zapewnił ją, nie pozwalając dokończyć. – Nie mam z tym problemu.

Zerknęła na niego niepewnie, ale jego łagodne spojrzenie musiało rozwiać jej wszystkie wątpliwości, bo przytaknęła, chwytając jego rękę i przytrzymując ją, gdy przycisnęła do jego skóry stempel. Na jego nadgarstku pojawił się złoty księżyc w fazie pełni, którego środek przecięty był nazwą klubu. Oznaczenie nie było duże, ale z całą pewnością rzucało się w oczy. Zakładałem, że tak samo było z innymi kolorami.

Widząc, że dziewczyna patrzy teraz na mnie, podwinąłem mankiet koszuli, odsłaniając nadgarstek. Podałem jej rękę, skinieniem głowy sygnalizując, że również nie mam nic przeciwko, by mnie dotknęła. Jej palce delikatnie przywarły do mojej skóry i równie delikatnie odbiła na niej złoty księżyc.

– Gotowe – powiedziała, odsuwając się. Dokładnie w tej samej chwili na dół zeszły kolejne osoby. – Z mojej strony to tyle. Życzę Panom udanej zabawy. Moja koleżanka odprowadzi Panów do prywatnego stolika.

Carl przytaknął z lekkim uśmiechem i ruszył do drzwi, otwierając je. Muzyka stała się głośniejsza, a światło zmieniło kolor na niebieski. Wraz z białym był tutaj ewidentnie głównym kolorem.

– Co za tandeta – mruknął Carl, gdy przesunął wzrokiem po wystroju. Prychnąłem, nie spodziewając się po nim innej reakcji.

Musiałem przyznać, że opis jednego z chłopaków, którego Austin tu wysłał, mimo że był tylko hasłowy, okazał się bardziej trafny, niż sądziłem – „był bar, kilka stolików, muzyka, rury i tancerki, ogólnie to nuda, ale przynajmniej alkohol dobry. No i gołe dupy. Obu płci, jakby co”. Jeszcze do końca nie wszedłem do środka, a oprócz alkoholu mogłem potwierdzić to wszystko. W dodatku nie potrafiłem nic dodać od siebie, bo temat wydawał się już zupełnie wyczerpany.

– Panowie Sanders? – Nasz wzrok przesunął się na kobietę, która stanęła tuż obok. Miała dłonie złączone z przodu, a masywny warkocz opadał jej na ramię. – Zostałam poproszona o zaprowadzenie Panów do prywatnego stolika. Mogę prosić za mną?

– Jak najbardziej – odparł Carl, na co z trudem powstrzymałem się od przewrócenia oczami.

Kobieta uśmiechnęła się do niego i ruszyła przodem, tym samym pokazując swój skąpy ubiór z drugiej strony. Moje oczy, chcąc czy nie, opadły niżej i w tej samej chwili w mojej głowie pojawiła się myśl, której w żaden sposób nie potrafiłem z niej wyrzucić. Jocelyn wyglądałaby w takim stroju o wiele lepiej. Ta rudowłosa złośnica zdecydowanie przebijała każdą kobietę w tym klubie. Takie były po prostu fakty. Nic więcej.

Odwróciłem wzrok, gdy kątem oka zauważyłem niemałe rozbawienie brata. Gdyby wiedział, o czym właśnie pomyślałem, nie dałby mi spokoju do końca życia, a znając jego nawet na łożu śmierci by mi o tym przypomniał.

Weszliśmy po schodkach na niewielką antresolę w rogu, na której znajdowały się dwie duże sofy wraz z dwoma fotelami. Na środku znajdował się szklany stolik, na który zostało już wyłożonych kilka butelek nieotwartego jeszcze alkoholu. Przyczepiona do sufitu szyna, pozwalała zaciągnąć swobodnie opadające, granatowe zasłony. Przynajmniej to mogło dać jakąś namiastkę prywatności.

To, co jednak najbardziej przykuło moją uwagę, to złota tabliczka. Z naszym cholernym nazwiskiem, napisanym wyjątkowo dużymi literami. Carl podążył za moim wzrokiem, w jednej chwili się krzywiąc, najwyraźniej nie chcąc, by pozostał tu po nas jakikolwiek ślad.

– To tutaj – oznajmiła nagle kobieta, stając z boku. – Gdyby mieli Panowie pytania dotyczące funkcjonowania klubu czy innych kwestii, postaram się na nie odpowiedzieć jak najlepiej.

– Na razie chcielibyśmy zostać sami – odpowiedział jej uprzejmie.

– Rozumiem. Życzę Panom udanej zabawy.

Szybko odeszła, zostawiając nas samych.

– Jestem ciekawy, kto jeszcze będzie nam tego życzył – mruknąłem, gdy zniknęła mi z oczu, opadając na sofę, której koloru nie potrafiłem w żaden sposób określić przez światła.

– Obstawiam właściciela, jeżeli go spotkamy – odparł rozbawiony, siadając obok.

Próbowałem skupić wzrok na jakimś bezpiecznym miejscu, ale nie ważne, gdzie spojrzałem, zauważałem coś, czego zdecydowanie nie chciałem widzieć.

– Następnym razem zabierasz ze sobą Austina – rzuciłem, nie mając zamiaru dać się więcej wciągnąć w takie wyjście.

– Liczę na to, że nie będzie następnego razu. Nawet ja nie czuję się tu komfortowo – przyznał, ponownie przesuwając wzrokiem po widokach, które tym razem oferowało mu nowe miejsce. – Ponad połowę rzeczy bym wyjebał, a drugą pozmieniał. Jakim cudem to coś ma dobre opinie? Przynajmniej stempelki mają fajne – stwierdził, zerkając na nadgarstek, a zaraz pokazując go mi. – Patrz, świeci się. – Poruszył ręką na boki, a światło sprawiło, że faktycznie tak wyglądał.

Spojrzałem na niego, zastanawiając się jakim cudem byliśmy w tym samym wieku. W dodatku to on urodził się jako pierwszy.

– Już wiem, co kupię ci na urodziny – rzuciłem żartem, ale widząc jego minę, śmiałem twierdzić, że byłby to naprawdę dobry prezent dla niego. – Dobra, zapomnij jednak o tym.

Spojrzałem przed siebie, napotykając wzrokiem kobietę, która nas tu przyprowadziła. Mówiła właśnie coś osobom, które weszły tu po nas.

Carl podążył za moim wzrokiem, spoglądając w tym samym kierunku.

– Nie wydaje mi się, żeby były zmuszane do pracy – powiedziałem, chcąc wykluczyć jedną z możliwości, które chodziły mi po głowie nim jeszcze tu w ogóle postawiłem nogę. Zarówno Nath, jak i Austin mieli przeczucie, że coś tu nie gra. Musiało więc być coś na rzeczy.

– Tak, to odpada – potwierdził, zakładając nogę na kolano, w lekkim zamyśleniu wodząc wzrokiem za kobietą, jakby chciał się jeszcze tego upewnić. – Nie zauważyłem, by któraś z nich nie była tu z własnej woli. Chociaż powiedziałbym, że ta pierwsza nie czuje się tutaj zbyt dobrze, a konkretniej to nie czuje się pewna w rozmowie z klientem. Nie osiągnie takim sposobem zbyt wiele, a ciągnięcie tego będzie ją tylko osłabiać – stwierdził.

Uśmiechnąłem się pod nosem, gdy już wiedziałem do czego zmierzał. W końcu to nie byłby pierwszy raz.

– Chcesz ją zwerbować do siebie – domyśliłem się, a jego oczy od razu dały mi odpowiedź. Carl od zawsze dość niestandardowo wybierał ludzi do współpracy. Ktoś mógłby nawet mieć miliardy osiągnięć w dziedzinie, a on i tak wybierze osobę, która według niego ma potencjał, by wyciągnąć z niej to, co najlepsze.

– U mnie miałaby jakieś perspektywy – uznał, ewidentnie nie mając co do tego wątpliwości. – Jestem pewien, że odnalazłaby się tam, polubiła swoją pracę i spełniała swoje cele. Musiałaby tylko przystać na kilka warunków.

No tak, wiedziałem mniej więcej jakich, w końcu to ja tworzyłem indywidualne umowy dla jego pracowników.

– W takim razie zaproponuj jej to – poparłem go, wiedząc, że praca u niego naprawdę mogłaby wyjść jej na korzyść. Drugiej takiej szansy mogłaby już nie złapać. – Być może zyskasz cennego pracownika. A ona cennego pracodawcę.

O ile nie odstraszą jej niektóre kwestie.

Gdy kobieta zniknęła mi z oczu, skupiłem się na podświetlanym na biało stoliku przed nami. Utkwiłem wzrok na butelkach alkoholu, postanawiając po jedną sięgnąć. Obróciłem ją w dłoni, uważnie się jej przyglądając, jakbym dzięki temu miał coś znaleźć. Wątpiłem jednak, by to w nim leżał jakikolwiek problem. Szczególnie, że według tego co przekazał nam Austin od chłopaków, którzy tu byli, nie szczędzili sobie próbowania różnych specjałów. W końcu mogli się zabawić na jego koszt. Gdyby alkohol zawierał jakieś niespodzianki, z pewnością by to zauważyli.

– Został sprowadzony prosto z Włoch. – Nieznajomy głos dotarł do nas od strony schodów. Uniosłem powieki, spoglądając w ich kierunku na równi z Carlem. – Drogi, ale cholernie warty swojej ceny – stwierdził mężczyzna, podchodząc bliżej naszego stolika. Chwycił inną butelkę, której chwilę się przyglądnął. Uśmiechnął się, unosząc ją nieznacznie, by nam pokazać. – Napijemy się?

Nie czekał na naszą odpowiedź, tylko rozlał alkohol do szklanek. U dołu schodów pojawiły się dwie sylwetki, blokując wejście na górę nieproszonym osobom.

W ciszy obserwowałem mężczyznę, gdy swobodnie zajął jedno z wolnych miejsc i przysunął szkło do ust, biorąc niewielki łyk trunku.

– Cudowny – zamruczał z uznaniem.

Jego rysy twarzy i akcent, który się przebijał przez angielskie słowa, mówiły wystarczająco. Włoch, o którym wspominał Austin, sam się znalazł. Nie mógł nam chyba w tym bardziej pomóc.

Nasz towarzysz musiał być już po pięćdziesiątce. Czarne włosy, zarost, krzywy nos, zapewne po źle zagojonym złamaniu, Na lewym nadgarstku widoczny był z pewnością drogi, złoty zegarek, a na palcach prawej dłoni dwa pokaźne sygnety. Za trzema odpiętymi guzikami czarnej koszuli swobodnie opadał na jego pierś srebrny krzyż. Patrzyłem na to wszystko, próbując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek miałem okazję go spotkać, szczególnie przy boku pieprzonej głowy Verratti, jednak nie ważne jak próbowałem, nie kojarzyłem go. To nie był wcale dobry znak. Mężczyzna nie wyglądał na nikogo z niższych sfer, a fakt, że się do nas przysiadł, tylko potwierdzał to, że dobrze wiedział, kim jesteśmy. Za to my nie wiedzieliśmy nic o nim.

– Nie spróbujecie? – zapytał, gestem wskazując na nasze zapełnione szklanki. – Naprawdę warto.

– Kim jesteś? – zapytałem wprost, znudzony takim zabawami.

Zaśmiał się, bardziej zagłębiając się plecami w fotel. Obie ręce swobodnie ułożył na podłokietnikach.

– Kimś, dla kogo tu przyszliście, chłopcy, czyż nie? – Uśmiechnął się, przesuwając po nas wzrokiem, jakby próbował ocenić siłę przeciwnika. – Siedzicie w Blue Moon, w klubie, który jest pod moją opieką, mając status VIP-a, chociaż nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek akceptował wasze wejście. Wyjaśnilibyście mi to?

Carl wzruszył ramionami.

– Nie mam pojęcia, jak to się stało – odparł niewinnie. – Może jakiś błąd systemu?

Uśmiechnąłem się nieznacznie, gdy nie musiał mówić nic więcej, by mężczyzna zrozumiał o co chodzi.

– No tak, błąd systemu – prychnął. – Człowiek płaci kupę kasy za zabezpieczenia, a i tak nic z tego nie ma.

Wziął kolejny łyk alkoholu, jakbyśmy byli tu na przyjacielskim wypadzie, marnując mój cenny czas na głupie pieprzenie o niczym.

– Zapytałem wcześniej kim jesteś – przypomniałem bez zbędnych emocji. – Nie zadowala mnie taka wymijająca odpowiedź.

– A jaka cię zadowoli? Z moim imieniem i nazwiskiem? – zapytał, dobrze się bawiąc. – I tak to nie ja obchodzę was najbardziej. Chcecie tylko wiedzieć, czy to Verratti mnie tu wysłał.

W niczym nie dałem po sobie poznać, że trafił w sedno. Skoro jednak o tym wiedział, nie było mowy, by nie był z nim jakkolwiek związany.

– To może zaspokoisz naszą ciekawość? – zasugerował Carl, chyba nawet rozbawiony. Ja natomiast odczuwałem jedynie irytację. Coraz bardziej skłaniał mnie do tego, by załatwić to w jakimś bardziej ustronnym miejscu, bez jego ochroniarzy i bez jakichkolwiek świadków. Mężczyzna z kolei się zaśmiał, wiedząc, że w tym miejscu to on kontroluje całą sytuację.

– Wszystko chcielibyście od razu. Wasze pokolenie jest straszne niecierpliwe.

Carl rozłożył ręce.

– Po prostu nie marnujemy czasu na zawieranie znajomości z osobami, które nie są tego warte. Powiedz nam, co chcemy wiedzieć, a wtedy określimy, po jakiej stronie stoimy.

Uśmiech mężczyzny powiększył się, a palce lewej dłoni zaczęły stukać o fotel.

– Chyba lubię was coraz bardziej, chłopcy – stwierdził. – Macie w sobie iskrę, która daleko was zaprowadzi…

– Już zaprowadziła nas daleko – poprawiłem go bez zawahania. Musiał pamiętać z kim rozmawia. Nie był teraz we Włoszech. To nasze zasady go teraz obowiązywały.

– No tak, kontakty w FBI? W końcu tylko to mogło was wyciągnąć z tego syfu, o którym ostatnio było tak głośno na cały świat. – Zaśmiał się pod nosem. – „Narzeczona Dave’a Sandersa oskarżona o seryjne morderstwo”, „Samuel i Nathan Sanders zatrzymani przez FBI” – mówił, zerkając na mnie. – „Jay Sanders odmawia komentarza”. Naprawdę dobrze się bawiłem oglądając to przedstawienie. Media potrafią narobić odpowiedniego szumu wokół sprawy.

Szczególnie Jocelyn Harlet. Ta kobieta powinna dostać pieprzone wyróżnienie.

– W końcu Ettore coś o tym wie, prawda? – rzuciłem, widząc nagły chłód w jego oczach na przywołanie tego. Zwróciłem się do brata. – Kojarzysz to, Carl?

– Jakbym mógł to zapomnieć – roześmiał się. – Nadal mam ten filmik, jak dostał prosto w jaja.

– A ten, gdzie pijany kłócił się z papugą? To mój ulubiony.

– Racja, ten też był piękny. Poproszę Nathana, by go odszukał – obiecał i wiedziałem, że nie żartuje. – Ale był jeszcze jeden, pamiętasz braciszku?

– Tak – potwierdziłem, kręcąc głową i cmokając. – Media potrafią być okrutne, gdy złapią smaczny kąsek. Mam nadzieję, że Verratti nie ucierpiał za bardzo, gdy w telewizji pojawiło się nagranie, jak bezlitośnie zabija kobietę.

Nie my udostępniliśmy to nagranie. Zrobili to La Sargo i musiałem im przyznać, że dopilnowali tego, by trafiło wszędzie, gdzie mogło. Dziennikarze od razu podłapali temat, a my w tym czasie mogliśmy wrócić bezpiecznie do domu, zabierając ze sobą Isabelle. Ettore sam się o to prosił.

Jedynym znakiem, że te słowa trafiły mężczyznę przed nami, była jego teraz nieruchoma ręka. To sprawiło, że jeszcze bardziej zacząłem się zastanawiać, jak blisko jest z tą rodziną.

– Poradził sobie z tym bez większego problemu – odparł.

– On czy jego ojciec? – dopytał Carl, a ja uśmiechnąłem się mimowolnie, widząc, że nasz Włoch powoli traci swoje opanowanie.

– Tacy wyszczekani. – Prychnął. Nim jednak zdążył powiedzieć coś więcej, przy jego boku znalazł się jeden z ochroniarzy. Gdy mężczyzna dał mu znak ręką, ten pochylił się nad jego uchem, cicho coś przekazując.

Jego dłoń mocniej przywarła do szklanki.

– Nie ma z was żadnego pożytku! – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Przepraszam…

Scusa un cazzo!* – wyrzucił z siebie wściekle. – Znajdź ją i przyprowadź tutaj. Wraz z tą, która ją tu wpuściła.

– Oczywiście – odparł, szybko odchodząc. Mój wzrok przez chwilę podążał tuż za nim.

– Jakieś problemy? – zapytał Carl, którego wzrok również uciekł za ochroniarzem, który zbiegł po schodach.

– Niezbyt istotne – odparł, odkładając szklankę na stół. – Wróćmy do naszej rozmowy. Odpowiadając na twoje wcześniejsze pytanie – zaczął, patrząc na mnie – jestem consigliere rodziny Verratti. Przyleciałem, by trochę ponegocjować i załatwić niektóre kwestie między rodzinami.

– Nie widzę nic, co moglibyśmy załatwiać między sobą, a tym bardziej negocjować – odpowiedziałem. – Po prostu wracaj do siebie. Nie będziemy cię zatrzymywać.

– Mogę kupić ci nawet bilet powrotny – dorzucił Carl.

– To miło z waszej strony – zaśmiał się ochryple. – Mimo to uważam, że jednak mamy sporo do obgadania. Myślę, że wiecie o co chodzi, skoro tu przyszliście.

– Ja tam przyszedłem tu dla „dobrej zabawy”. A ty, Jay?

– Bo mnie tu zaciągnąłeś ze sobą – mruknąłem. Nikt by nie uwierzył, że przyszedłem tu z własnej woli, dla „zabawy”.

– Czyli w większym skrócie to samo – stwierdził, szczerząc się jak idiota.

– Bez obaw, chłopcy, osobiście dopilnuję, byście mieli coś więcej oprócz mojego gadania – odparł, a te słowa w żadnym stopniu mi się nie spodobały. – Teraz jednak miałem na myśli waszą bliską znajomą, która dość swobodnie kręciła się w pobliżu rezydencji Ettore. Nie wydaje mi się, by była tego nieświadoma.

Ja pierdolę, jesteś martwa Isa.

– Dowiedzieliśmy się o tym niedawno – przyznałem, bo nie było sensu temu zaprzeczać. – Wyciągniemy wobec niej odpowiednie konsekwencje. Coś jeszcze?

Mężczyzna się roześmiał, jakby usłyszał dobry żart.

– I uważasz, że to rozwiąże całą sprawę? Doskonale wiesz, jaki stosunek wobec niej ma Ettore. Nigdy nie powinna pojawiać się w jego pobliżu. To była jawna prowokacja.

– Nie była tam jako nasza przedstawicielka – zaczął poważnie Carl. – Poleciała tam wyłącznie w celach prywatnych i w tym czasie nie zadziałała na żadną waszą niekorzyść. Nie mamy o czym rozmawiać. Z kolei ty – przekrzywił głowę – wyraźnie powiedziałeś, że jesteś tu w interesach do nas. Słyszałeś to, bracie?

– Owszem, bardzo wyraźnie – potwierdziłem.

Mężczyzna pokręcił głową w rozbawieniu.

– Bliźniacy Sanders – powiedział pod nosem, przesuwając po nas wzrokiem, jakby na nowo oceniał naszą siłę. – Sporo o was słyszałem i jak na razie plotki niewiele różnią się od rzeczywistości.

– Przyjmę to za komplement – uznałem.

– Z całą pewnością.

Zerknąłem na godzinę. Czas mijał, a facet uparcie bawił się z nami w kotka i myszkę. Jeżeli to wszystko będzie się rozgrywać w takim tempie, wyjdziemy stąd dopiero nad ranem.

Trzeba go przycisnąć. Carl musiał dojść do tego samego wniosku. Bez problemu wyczuwałem już jego zmęczenie tym.

Uniosłem powieki, zatrzymując wzrok ponad ramieniem mężczyzny. W moje oczy od razu rzucił się ochroniarz, trzymający za ramiona jakąś kobietę. Kiedy ta odwróciła się wyraźnie na niego zła, zobaczyłem jej twarz, a to sprawiło, że moje palce w jednej sekundzie wbiły się w skórę sofy.

To jest jakieś przekleństwo.

Sięgnąłem po alkohol, który był już nalany do szklanki, by za chwilę opróżnić ją w kilku łykach.

Cholerna klątwa.
 
***
*Scusa un cazzo! (wł.) – pieprzę twoje przeprosiny!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top